Styropianowy Śnieg [cz. 1]

Olbrzymi człekokształtny zbliżał się w długich krokach szczudłowatych odnóży. Brodzenie na owych owrzodziałych tyczkach poprzez zaspy skrzypiącego irytująco śniegu, wyraźnie sprawiało mu problem. Giął się z lekka od okazjonalnych porywów wiatru jak i z winy przeszywających jego cielsko kul.

Karabin Lee Enfield miotał z siebie kolejne pociski posłuszny leniwym ruchom strzelca. Połać mięsa odleciała znad obojczyka, bryzgi krwi uleciały spod lędźwi, roztłuczone żebra wyskoczyły w chmurce pary. Mutant kroczył dalej, niepomny przyjętego ołowiu.

Niedogolony facet opuścił broń i splunął przez ramię, pobawił się ryglem zamka przesuwając go wte i wewte, wreszcie odrzucił puste pudełko zgrabnego magazynka i wyjął zza pasa gotową partię naboi. Enfield znów zadźwięczał gromem.

Gigant wciąż jednak niestrudzenie parł do przodu. Choć już lał swoją mętną, radioaktywną juchą wokół. Choć strunowe pęki organów w strzępach wyrwanych z podbrzusza zaczynały już powoli zamarzać wokół podziurawionego jak sito uda.

Zwierzę w toku ludzką bezmyślnością wywołanej ewolucji, przybrawszy z dawna kształt humanoidalny, nabyło i człowieczą determinację.

Wielkolud wreszcie zamarł, przygarbił się nic jednak nie tracąc ze swej zastraszającej prezencji. Strzelec poprawił swoją uszankę i potarł ją po gwieździstym emblemacie u czoła. Opuścił karabin uprzednio sztywnym ruchem rygla posyłając łuskę w śnieg.

Mutant jakby reagując na ten gest, podniósł łeb. Czy to z zimna czy z jakiejś nieodgadnionej emocji rojącej się w narosłym nowotworami móżdżku stwora, wyszczerzył się szeroko. Zalśniła drobnymi ząbkami paszcza na dole walca głowy, kłapnęła ta znajdująca się w miejscu lewego oka a gardziel zajmująca prawe ślepie nawet się oblizała.

Potwór ruszył ponownie, niby żwawiej bo i w prosty zwierzęcy sposób pyszny ze swego podstępu, ale w istocie rzeczy marniej niż poprzednio. Wszak jak tu tryumfować kiedy twój oponent niewzruszony wraca do metodycznego opróżniania magazynka.

- Na litość jakiegokolwiek boga co się ostał na niebiesiech, marnujesz amunicję! - ozwał się drugi traper.

Dotychczas przyglądał się idiotycznej szarpaninie przysiadłszy na schodkach prowadzących do kabiny ratraka. Zdenerwowawszy się przeciąganiem postoju, wstał dobywając smoliście czarnej bryły pistoletu maszynowego MP 40.

Szarpnął za boczny uchwyt przygotowując się do strzału i swym osobliwym zwyczajem podrzucił konstrukcję chwytając w jedną dłoń tak, by połamana kolba zabujała się na naderwanych łączeniach.

W mgnieniu oka broń posłała karę śmierci ku mutantowi. Pod wpływem uderzenia nabojem, zęby w szklistym załamaniu wyleciały z paszcz stwora a jego masztowa budowa zarwała się niby sosna pod siekierą. Upadł tak jak stał, sztywno i rozbryzgując swe zmrożone wnętrzności na boki.

Pojedynczy wypał z MP 40 był niby obietnica koncertu, jedna jedyna nuta zwiastująca kawalkadę wybryków na klawiszach a harcy wśród strun. Osamotniony trzask długo jeszcze smyrał po uszach, niby błagając o możliwość ponownego lotu.

Było to jednak niemożliwym, facet w goglach w przeciwieństwie do tego w uszance, był oszczędnym skąpcem nie lubiącym zabawy.

- Ardipiteka walisz w łeb, między usta. Jak masz problemy z pamięcią to wracaj do szkółki fujaro - ofuknął towarzysza zarzucając MP na plecy.

Zrugany prychnął lekceważąco i prześmiewczo wystawił język zupełnie nie bojąc się odmrożeń.

- Dlatego nikt nie chce z tobą polować Yeti, stary zrzęda z ciebie. W tajgę nie bo gniazdowiska homohabilisów, na harmonijce se nie pograsz bo jaśnie pana rozprasza, do zajazdu w Stacji Nordosten też nie wolno! Pies ci mordę lizał, pół godzinki by nas nie zbawiło, a ja bym się trochę pobawił, tamtejsze dziewczyny może i są tanie, ale za to...

- Pozwoliłem ci wypstrykać się z amunicji na tym brzydalu Bunyip, więc zamknij pysk. Z łaski swojej. I pakuj się do środka bo do Nordostu będziesz zaraz na piechotę człapał.

Puszczając mimo uszu posykiwania wyrażające niezadowolenie, Yeti wgramolił się do kabiny wielkiej skrzyni na gąsienicach. Zwlekając ile się da, w ślady za nim podążył Bunyip. Ostentacyjnie trzasnął drzwiami i wyciągnął manierkę wykonaną z magazynka do swojej lubej L. E., nawet myślał by poczęstować kierowcę. Bynajmniej nie przez wzgląd na przepisy.

Ratrak zacharczał, splamił śnieg wyciekiem oleju i chmurą toksycznych spalin. Pomarańczowe blachy pojazdu zatrzęsły się jak w gorączkowych drgawkach, przednie lampy wyrzygały harde snopy światła a śnieżna równina równie mocno je odnijała z powrotem na pancerne szyby ratraka.

Ruszyli czując się jak w kolumnadzie pancernych monstrów, dział kolejowych a inszych diabelstw jakimi ludzkość tępiła się wytrwale dopóki jeden z drugim, wariaci w garniturach nie postanowili usmażyć Ziemi w atomowym piecu.

Szczęście w nieszczęściu, nie udało się to nikomu. Może głowic spadło za mało? A być może, o zgrozo i wszyscy pomarli święci, za dużo?

Śnieg znów zaczynał padać, ze stalowoszarego nieba wnet zrobił się kalejdoskop. Rozgwiazdy, quadrocoptery, w pijackim szale roztrzaskane zwierciadła bez przekonania klejem sklecone. Gro bezsensownych kształtów a rozmiarów jakie przybierały płaty śniegu był olśniewający.

Raz po raz bryły lodowych okruchów uderzały w szyby ratraka, wycieraczki już na samym starcie przyblokowały się puchowymi płytami wielkości spodków od filiżanek. Trzeba było jednak jechać dalej, dwa rzucone na pakę renifery same się nie przetransportują.

Ten ustrzelony przez Yetiego miał elegancką dziurkę u podstawy karku, tam gdzie renifery mają swe siedmiokomorowe serca jak i oba węzły kręgosłupa. Osobnik ubity przez Bunyipa jak na złość nie chciał stać spokojnie, stracił przez to tak róg jak i pewną część zadu.

- Ten śnieg to jakiś taki... dziwny jest. Co nie? - zagaił zaprawiony specjałem z manierki Bunyip.

- Zawsze taki był. pradziadek mi raz opowiadał, że ponoć przed wojną mało go padało, a już na pewno nie w sierpniu - odparł siłujący się z kierownicą Yeti.

Traper w uszance pokręcił głową i palcujac szybę postukał w nią kciukiem.

- Sztuczny jest, jakby ktoś go powycinał z papieru. Niedobrze mi...

- To przez tą berbeluchę.

- Ta, od razu. Naukowcy z Sudwestu gadają że to nie śnieg tylko mieszanka zanieczyszczeń przemysłowych jeszcze sprzed wojny i opadu radioaktywnego. Acha, i że jeszcze popiół.

Yeti zaśmiał się charcząco i wywołując skrzypienia swojego kombinezonu, plasnął dłonią w tapicerkę.

- Ty się jajogłowych słuchaj to skończysz marnie.

Rozmowa urwała się po solidnym tąpnięciu jakie zachwiało całym ratrakiem. Zaspę przejechali z trudem a pojazdem zarzucało jeszcze długo po tym. Coś musiało się wkręcić w gąsienice, częsty przypadek.

Wiatr dmie bawiąc się w architekta na całych Wyżynach. Zwykła to rzecz że przysypie. Jakiś porzucony skuter, resztki renifera zostawione przez neardeltala, albo i człowieka. Też się zdarzało, w zawieję ktoś źle skręci, na kompas nie popatrzy i arrivederci, jak to ponoć mawiały starożytne ludy dzisiejszych przeklętych Wyżyn.

Ochota na rozmowę wróciła do Bunyipa długo potem. Znudziwszy się już tępym gapieniem w zamieć czy liczeniem kresek na urządzeniach pomiarowych ratraka a i wypolerowawszy do perfekcji Lee Enfielda, ozwał się ponownie.

- Ej, stary, a boisz się Zoologa?

Yeti rzucił swemu towarzyszowi niepochlebne spojrzenie, jakby właśnie ten znów jojczył o przystanek by załatwić potrzeby fizjologiczne. Zrozumiawszy że nic nie wskóra niemiłym łypaniem oczyma, niechętnie odpowiedział.

- O czym ty pieprzysz?

- No o Zoologu! Nie gadaj że nie słyszałeś! Wszyscy znają tą historię! Arcymutant to jest! Neardeltal co znalazł niewypał po bombie jądrowej i zeżarł co było w środku. I od tamtej pory jak coś zabijał, to nie że zje, ale zwłoki wrasta se w ciało! Wielki jak ardipitek, łapska jak homohabilis, kły australopiteka a ogon żywcem zabrany homoerektusowi! Potwór! Wielkie bydle co morsa na raz chapnie a niedźwiedzi nawet nie musi gonić bo same zdychają na jego widok! Zoolog, mutant nad mutanty!

Krzywa twarz Bunyipa wykrzywiła się jeszcze bardziej. Przez uszy swojej czapy jakie otulały go szczelnie, wyglądał iście dziecinnie. Gdyby nie zacięcia po goleniu i braki w przednich zębach jak i ogół ogorzałej cery, traper mógł wyglądać nawet przyjaźnie.

Kierowca pokiwał głową zrezygnowany. Po uwolnieniu ręki od wyślizganej gałki skrzyni biegów, przeczesał świecącą siwizną łysinę i docisnął pedał gazu. Ratrakiem zarzuciło, poroża reniferów na tyle pojazdu zaklekotały.

Powoli spuszczając wzrok z wyimaginowanej drogi przez śniegi, odwrócił się do Bunyipa. Jego kompan w przesadnym napięciu wyczekiwał odpowiedzi wytrzeszczając oczy komicznie.

- Nie ma takiego zwierza. To przygłupia bajka którą straszy się dzieci.

- Wcale że nie! Stary Yowie gadał że go widział. Jak jeszcze mu homohabilis nóg nie połamał to chodził do tajgi morsy odstrzeliwać. I tam on był, był tam Zoolog! I to od niego Yowie ma tą szramę na bebechu.

- Już lepiej by było żebyś wierzył jajogłowym niż tamtemu baranowi. Raz po pijaku we własne wnyki wpadł, bimbru wina nie żadnego Zoologa - charknął Yeti.

- A ty lepiej żebyś na drogę patrzał. Zoolog potrafi mieszać w mapach i igłę kompasu wygina jak mu się podoba.

- Zmyślasz Bunyip, zmyślasz...

Mimo lekceważącego tonu, traper wrócił do obserwacji błysków lamp odbijających się od wirujących jak w balecie płatów śniegu. Doprawdy paskudnego, niby plastikowe torby postrzępionego.

Ukradkiem zerkał też na kompas kopułą wystający z deski rozdzielczej. Nie wierzył w żadne brednie o reptilianach rodzących się w Nordoscie czy innych latających talerzach nad Sudwestem. W bajania o Zoologu też nie dawał ni naparstka cennej w obecnych czasach wiary.

Jak wieki temu spadły bomby i w diabli polazł cały świat, to i owszem, natworzyło się strachów. Ale na koniec dnia, nie ważne było ile kłów miał australopitek, jak szybko niedźwiedź mógł wyssać czyjeś flaki.

To wszystko były po prostu zwierzęta. Zoolog, o ile istniał, też nim był. Zwykłą gadziną którą pokotem położy jedna celna kula.

Ale kompas i tak podejrzanie bardzo przyciągał uwagę zdroworozsądkowego trapera.

Biel południowej szpilki przesunęła się po czerni tarczy, karmazyn północy zdał się zadrzeć na boki... bezwiednie wbił pedał w podłogę. Silnik zawarczał a w wieczorne półmroki ulotniły się widma spalin. Ratrak śmigał przez zaspy niczym motorówka po falach rzecznych.

Zakręcił kierownicą podskakując na siedzeniu przez nagłe a gwałtowne zabuksowanie gąsienic. Wyraźnie dało się usłyszeć, że lodowe szrapnele łupią w podwodzie maszyny. Zaskoczony Bunyip aż uderzył się w podsufitkę przez co spadła mu uszanka.

- Co ty odwalasz? A ja myślałem że to Yowie w gipsie źle prowadzi!

- Zamknij się baranie. Zawieja się wzmaga, nie chcę żebyśmy zboczyli z kursu.

- Ta... wystarczy po prostu jechać w jednym kierunku. Nic ino śnieg, śnieg, śnieg... drzewo?

- O czym ty znowu... drzewo! Nosz w dupę neardeltala!

Ratrakiem potężnie zarzuciło, ręce Yetiego skrzyżowały się w desperackim skręcie. Roztrzaskała się jakaś biedna tafla lodowa, artyleryjsko strzeliła jedna z gąsienic. Traperzy zakrzyczeli w chórze, każdy swą własną porcję przekleństw.

Pierwsze blachy karoserii poszły w fale, gałęzie wdarły się szturmem w trzewia pojazdu. Huk li grzmot, metal gruchotał drewno, drewno miażdżyło metal. Zamieć nawet doprószyła się siarczystą kolczatką płatków popiołowego śniegu.

Bunyip zdążył jeno przytulić swój karabin.

Yeti zaś doznał przyśpieszonego pokazu slajdów całego swego parszywego życia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MKP 5 miesięcy temu
    "Brodzenie na owych owrzodziałych tyczkach" - mogłem się spodziewać, że pierwszym akapicie pojawia się jakieś wrzody, purchle czy polipy sączące ropę🤣

    "Strzelec poprawił swoją uszankę i" - swoją bym zuutylizował

    "móżdżku stwora" - tyż bym optował za utylizacją stwora: wcześniej mamy że to mutant, a to jakiś tak na końcu dodane bez celu wiadomego.

    "nie że zje, ale zwłoki wrasta se w ciało!" - już widzę jak sobie poużywasz przy opisie tego czegoś🤣

    Yeti zaś doznał przyśpieszonego pokazu slajdów całego swego parszywego życia. - fajne👍

    No to mamy postapo w pana wydaniu - czekam ze zniecierpliwieniem 😌😌
  • Wieszak na Książki 4 miesiące temu
    Trzeba czasem odpocząć od upiorów i jaszczuroludów hehe, jak się ciągle tłucze coś w jednej konwencji to można się zmęczyć.
    A tego to się boję jak diabeł święconej wody.
    Cieszę się że odbiór jest pozytywny, oczywistość, ale to wiele znaczy.
  • MKP 4 miesiące temu
    Wieszak na Książki I zdolny, i skromny:)
  • Agnieszka Gu 4 miesiące temu
    Hej,
    Bardzo plastycznie odmalowany obraz.

    Drobne uwagi:

    "Mutant kroczył dalej, niepomny przyjętego ołowiu." - tu mi jakoś pasuje to "niepomny".
    Wg PWN niepomny «taki, który nie pamięta czegoś» Mutant nie pamiętał o przyjętym ołowiu? Czy raczej nie dostrzegał ilości przyjętego ołowiu?

    "Niedogolony facet opuścił broń i splunął przez ramię," - fajny opis typa XD

    "Zwierzę w toku ludzką bezmyślnością wywołanej ewolucji, przybrawszy z dawna kształt humanoidalny, nabyło i człowieczą determinację." - nie rozumiem tego "przybrawszy z dawna" czyli, że co? On (Mutant) od dawna ma humanoidalną sylwetkę? To wcześniej nie miał? Dziwnie karkołomne to jakieś...

    "Krzywa twarz Bunyipa wykrzywiła się jeszcze bardziej. " - hahaha tu też fajny opis XD

    "...miał elegancką dziurkę u podstawy karku," - nie ma co, elegancja-Francja XD

    Podsumowując, kawał fajnego tekstu. Pewnie miejscami brak przecinków, ale ponieważ ekspertem nie jestem, nie będę się wymądrzać. Natomiast opisy - barwne i humorystyczne - bardzo fajnie poprowadzone.
    Pozdrowionka
  • Wieszak na Książki 4 miesiące temu
    Dzięki wielkie za komentarz i cieszę się że tekst Ci się spodobał.

    W tym przydługim zdaniu co tak w oko wpada, trochę mnie poniosło i na okrętkę chciałem poinformować odbiorcę o ogólnej naturze stworzeń w miejscu akcji.

    "Zwierzę w toku ludzką bezmyślnością wywołanej ewolucji" to jest efekt uboczny tutejszej wojny atomowej "przybrawszy z dawna kształt humanoidalny" to jest, od apokalipsy minęło tyle czasu, iż zwierzęta powykrzywiały się w parodie ludzi "nabyło i człowieczą determinację" taki w moim mniemaniu horror związany z rozwojem przypadkiem stworzonego życia.

    Karkołomne, a owszem. Ale ja tam strasznie lubię takie "wieże na palach" pomiędzy normalniejszymi partiami tekstu, szczególnie jak tyczą się jakichś rzeczy co do tego słynnego "lore".

    Pozdrawiam również.
  • Agnieszka Gu 4 miesiące temu
    Wieszak na Książki

    "Karkołomne, a owszem. Ale ja tam strasznie lubię takie "wieże na palach" - zauważyłam xd

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania