Szachownica: Część Pierwsza Goniec-Bez-Przeszłości

Szachownica: Część Pierwsza

Goniec-Bez-Przeszłości

 

1

 

Stuku-puku, stuku-puku – taki właśnie dźwięk rozlegał się w ciemnym pomie-szczeniu, miejscu, gdzie stąpał Człowiek-Bez-Przeszłości. Mimo iż panowała tam kompletna ciemność, widział dosłownie wszystko… lecz przecież jego wspomnienia, ograniczały się jedynie do chwili sprzed tygodnia, gdy obudził się, nie wiedząc kim jest. I tylko raz, w tym swoim krótkim życiu, widział światło.

Nic więc dziwnego, iż ciemność, nie stanowiła dla niego przeszkody.

Lecz oto, wychodził na powierzchnię.

Nie wiedział, co tam zastanie… wiedział jedynie, iż musi odnaleźć człowieka, przedstawiającego się jako ,,Mr. Snow’’. Człowieka, którego wiadomość odnalazł po przebudzeniu.

Chciał wiedzieć tak wiele… i tak wiele, miało być jeszcze dla niego tajemnicą, przez długi czas.

Człowiek-Bez-Imienia-I-Bez-Przeszłości otworzył drzwi a jego oczom ukazało się… słońce.

 

2

 

Nazywała się Arianna i była jedną z wielu służących w tym jakże ponurym, nieciekawym i monotonnym zamku. Nigdy się nie uśmiechała, nigdy nie zawiązała z nikim znajomości… była jak posąg; chodzący posąg, jakże piękny, lecz również tajemniczy i całkowicie niemy. Oraz… jakiś taki onieśmielający.

Kiedy przybyła do zamku, król zobaczył ją ten jeden, jedyny raz… jak zawsze, spotykał się ze służącymi, kiedy te pierwszy raz pojawiały się w pałacu. Być może, spotka akurat piękną pannę, którą uczyni damą dworu?

Tak właśnie pomyślał, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Zapragną ją posiąść, obsypać złotem, srebrem i luksusami… jakaż kobieta nie zgodziłaby się na to, za jakże małą cenę spędzenia kilku nocy ze starym zboczeńcem królem? Bo tak król postrzegał kobiety. Jak dziwki.

Lecz wtedy odwróciła głowę i spojrzała w jego oczy. Tak po prosu, nie powiedziała ani słowa, nie dygnęła, nie wykrzywiła ust w obrzydzeniu… jedynie patrzyła. A w jej wzroku ukryta była jakaś groźba, nieme zaprzeczenie jego filozofii. I od tamtego czasu, król uważał ją jedynie za jedną z służących, takich, na które nie warto patrzeć czy o nich myśleć, bo w jakim celu?

Lecz prawda była taka, iż niepokoiła go, a każda jego myśl o niej, skutkowała złym nastrojem. Bowiem odkąd pamiętała, Arianna miała taką dziwną zdolność; ci, z którymi spotykać się nie chciała, trzymali się od niej, jakby była diabłem w ludzkiej postaci, a z innymi, działało to, można powiedzieć na odwrót. Dla nich, była uosobieniem anielicy.

Choć ona sama, nie zdawała sobie sprawy z tej umiejętności.

Gdyby spojrzeć na nią z boku, byłaby zwyczajną, aczkolwiek piękną kobietą, której rodzina nie była zbyt bogata, więc sprzedała córkę do pracy jako służąca; i tak nie mogłaby czekać ją lepsza przyszłość od tej, niż ożenek z jakimś wieśniakiem… a król, być może się zakocha? Tym właśnie była Arianna dla rodziców; elementem, dzięki któremu, mogliby posiąść bogactwo.

To właśnie Arianna, jako pierwsza spotkała Człowieka-Bez-Przeszłości.

 

3

 

Wpadła na niego w ogrodach. Przechadzała się akurat tamtędy, aby odpocząć od monotonii pałacu; natura, była tym, czego najbardziej brakowało jej od momentu wyprowadzki.

Gdyby ktoś z pałacu zobaczył ją teraz, zdziwiłby się… dlaczego? Bowiem uśmiechała się co było u niej niespotykane. Była po prostu w dobrym nastroju. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, gdzieś spod ziemi usłyszała zgrzyt łańcuchów…

Spojrzała przed siebie w dół, dokładnie w miejsce, gdzie znalazłaby się za pięć, może za sześć kroków. Właśnie tam, ziemia dosłownie zapadała się, wznosząc w niebo chmurę kurzu i wywołując w Ariannie wielką ochotę kichnięcia, którą udało jej się zignorować. Stała tak, przypominając posąg bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przez około trzydzieści sekund. Kiedy chmura kurzu zaczęła zanikać podeszła bliżej i uklękła, spoglądając w dół.

Zobaczyła drewnianą klapę, która nagle zaczęła unosić się w górę…

…i zobaczyła ubrudzoną rękę która ową klapę podnosiła.

Czym prędzej cofnęła się kilka metrów i wstała na nogi, pobieżnie otrzepując z kurzu. Bała się, lecz równocześnie była ciekawa i to ta ciekawość zwyciężyła. Kiedy klapa uniosła się już całkowicie, powoli zaczął wychodzić na zewnątrz ogromny mężczyzna. Widocznie wchodził po drabinie.

Kiedy już wyszedł, Arianna całkowicie się w nim zatraciła.

Był obrzydliwie brudny, to prawda, i okropnie śmierdział potem, a odziany był tylko w skąpe, krótkie spodnie, lecz… miał około metra osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, umięśnioną klatkę piersiową i lekką brodę. Owłosione nogi i ręce a na głowie bujną czarną czuprynę. A najlepsza była jego twarz; widziała ją tylko przez moment, lecz zapamiętała wszystkie szczegóły.

Ostre rysy, wyraźne kości policzkowe, niewzruszone usta i piwne oczy, w których utonęła… co z tego, iż był zupełnie jej nieznanym mężczyzną, pojawiającym się z pod ziemi? Nie przeszkadzało jej to. W tamtej chwili nie myślała o takich szczegółach.

Patrzył w niebo, a konkretnie w słońce… prosto w słońce.

Po chwili opuścił głowę i spojrzał w jej oczy; tylko na chwilę. Potem zaczął oglądać ją całą; nagle poczuła się przed nim naga, nie wiedzieć dlaczego. Jak gdyby ubranie nie stanowiło dla niej żadnego okrycia…

A może właśnie nie stanowią?

Nie wiedzieć czemu, spodobała jej się ta myśl.

-Ki…kim jesteś?- chciała krzyknąć, lecz wyszedł z tego jęk.

Nie odpowiedział, zignorował ją, dalej na nią patrzył; a gdy już chciała odezwać się pierwsza, przyszła spóźniona odpowiedź; jego głos był donośny i głęboki, a przekaz… szokujący.

-Jesteś piękna- powiedział.

 

4

 

-Pierwszy raz w życiu, widzę kobietę- dodał- Czy wszystkie tak się ubierają?

Jeżeli tak, to dobrze; podobał mu się jej strój, tak jak podobała mu się ona sama. Rozpuszczone, ciemne włosy, sięgały do jej ramion, czerwone, pełne usta zachęcały słodyczą, a jak ona pachniała… do tego te wybrzuszenia na jej brzuchu… piersi, przypomniał sobie mężczyzna, to są piersi - mimo iż nie posiadał żadnych wspomnień, to znał dużo słów oraz wiedział, co jest czym – ale to nie wszystko. Były jeszcze jej krótkie nogi oraz dłonie… była idealna, po prostu idealna. A oczy miała zielone.

-Nie rozumiem?...- wyszeptała- Jak to ,,pierwszy raz w życiu, widzisz kobie-tę’’?

Nie odpowiedział, po prostu patrzył.

Po chwili ponowiła próbę.

-Kim ty jesteś? Jak się tu znalazłeś?

Opuścił głowę, spoglądając w swoje stopy.

-Nie wiem. Po prostu się obudziłem, w ciemnościach i szedłem korytarzem, aż doszedłem tutaj… właśnie, gdzie jesteśmy?

Widocznie zaskoczył ją tym pytaniem, dostrzegał, iż jest zagubiona.

-Jak to gdzie? Oczywiście, że w ogrodach króla.

Króla?- pomyślał- Więc może to…

-Powiedz mi…- zaczął-… czy ten król, nazywa się może Mr. Snow? Szukam człowieka o takim imieniu…

Przerwał, widząc jej gwałtowną reakcję; po policzkach ciekły jej łzy, a w oczach czaił się strach.

-Mr… Mr. Snow!?- krzyknęła- Ten czarownik!? Po co go szukasz?

-Czarownik?- zapytał zdezorientowany- Ja nawet nie wiem, kim on jest…

Lecz Arianna była już w amoku.

-RATUNKU!- krzyczała- POMOCY!

Niedługo potem, przybiegły straże.

 

5

 

Chciał się do niej zbliżyć, wyjaśnić, że nic nie pamięta, wyjaśnić wszystko… lecz było już za późno. Strażnicy przybyli i od razu zrozumieli, jak im się wydawało, co tu się dzieje. Jakiś prostak w samych gaciach napadł na służącą. Miecze błysnęły, gdy szybko zostały wyjęte z pochew.

Było ich ośmiu; wszyscy naraz, rzucili się na niego… osiem kling, przeciw jego pięściom. Przerażenie – to było uczucie, które poczuł. Uczucie, które dosłownie przyszyło jego nogi do ziemi. Sparaliżowało, sprawiło, iż nie mógł się ruszać. Byli tacy szybcy, a on nie mógł nic zrobić…

Właśnie wtedy poczuł spokój, a do jego uszu przestały dochodzić jakiekolwiek dźwięki. Nagle to oni stali się powolni, jakby przesłaniała ich jakaś mgła; ruszali się owszem, lecz w zwolnionym tempie. Chciał oderwać nogi od ziemi i ruszyć im na spotkanie, jednak mgła, która otaczała jego, była dwa razy gęstsza, od tej, otaczającej ich.

Wtedy nadeszła ta myśl, która zmusiła go do działania.

Albo ty, albo oni. Jeszcze chwila i cię zabiją.

W jednej chwili spokój zniknął a zastąpił go… gniew? Nie, jest to zbyt łagodne określenie. Człowiek bez przeszłości nagle zobaczył świat w innych barwach, jakby przez czerwoną mgłę. Odczuwał rządze mordu, jego ręce chciały miażdżyć, a usta smakować krwi. Chciał zabijać i w tamtej chwili nie obchodziło go, kogo.

Ruszył, krzycząc ile sił w płucach. Biegł, w normalnym tempie, lecz wszyscy inni poruszali się powoli i ślamazarnie. Biegnąc zdążył zobaczyć tak wiele rzeczy; widział spadający powoli z drzewa liść, widział płatki kurzu, będące właściwie wszędzie, oraz szybujące kamyki, wybijane w górę przez biegnących wolno strażników.

Nim się spostrzegł, był już przy nich. Wprawnym ruchem wyrwał klingę przodującemu wartownikowi i wbił ją w jego krtań. Nim jeszcze nieżyjący trup opadł, zginął kolejny człowiek; jego głowa, poszybowała w górę. I wtedy Człowiek-Bez-Wspomnień, zrozumiał iż to nie tego pragną. Klinga, choćby przeszywająca ciało, nie sprawiała mu tyle radości, ile się spodziewał.

Odrzucił więc ją, a jego ręce przeszły do czynów.

Tuż przed spotkaniem z kolejnym wartownikiem, wypiął dumnie pierś i cofnął ręce do tyłu, jak gdyby je naciągając. Uśmiechnął się, widząc w oczach ofiary strach i bezlitośnie wystrzelił; jego ręce pognały do przodu mocno zaciskając się na głowie strażnika. W przeciągu kilku sekund spotkały się, a przeciwnik, martwy i pozbawiony całkowicie czaszki runął na ziemię.

To właśnie było to, czego Człowiek-Bez-Imienia chciał. Zabijać gołymi rękoma.

Czwartemu przeciwnikowi wyrwał serce, które później podrzucił i połkną w ca-łości. Piąty zginął, kiedy został podniesiony w górę i rzucony wprost na szóstego. On także nie przeżył zderzenia.

Siódmy i Ósmy zaczęli już uciekać, lecz cóż z tego? I tak byli na tyle, powolni, że nawet nie biegnąc, Człowiek-Bez-Przeszłości dogonił ich w ułamek sekundy, który dla niego był kilkoma chwilami.

Zrównując się z pierwszym z nich, klepnął go po plecach, jak przyjaciel przyjaciela, a gdy ten odwrócił głowę, zabójca uniósł dłoń, z wyprostowanymi dwoma palcami. Wskazującym i środkowym. Następnie z uśmiechem, wbił je w oczy ofiary, która nawet nie zdążyła mrugnąć.

Ostatniemu udało się przetrwać. Nie zginął, bowiem Człowiek-Bez-Przeszło-ści, na ułamek sekundy spojrzał w prawo… a tam, zobaczył jej twarz. Przerażoną twarz kobiety, którą zobaczył po wyjściu z podziemi. Właśnie ta twarz, oraz łzy, spły-wające po jej policzkach, sprawiły iż zatrzymał się.

Zatrzymał się, a czas znowu zaczął płynąć normalnym tempem. Natomiast czerwona mgła, przesłaniająca jeszcze przed chwilą wzrok mężczyzny, zniknęła bez śladu, zostawiając za sobą pustkę. Pustkę oraz szok, wywołany tym, co właśnie zrobił.

Opadł na kolana, patrząc w słońce… i jakby przez mgłę usłyszał te słowa, wypowiadane niewątpliwie przez kobietę. Wołała kogoś… i po chwili, człowiek zdał sobie sprawę, iż właśnie jego.

Williamie! Williamie! Choć do mnie!

Odpowiedział na jej wołanie. Poszedł w jej kierunku, mdlejąc.

A do snu, utuliła go ciemność.

 

6

 

Pływał w ciemności. Była tylko ciemność i nic poza tym. I wtedy, do jego uszu zaczęła napływać muzyka. Muzyka z tak głębokim przekazem. Ukryta w niej była nienawiść, niekierowana niewątpliwie do niego, lecz do jakiegoś innego człowieka. Poza tym zawarty był w niej smutek i współczucie, tym razem kierowane właśnie do niego. Melodia tej piosenki, była jakże ostra, lecz także łagodna, a jej nuty, długie i zarazem krótkie, choć z ogromnym przekazem.

Słowa tej piosenki, śpiewanej przez kobietę, były ostrzeżeniem dla niego.

Nie idź do niego- mówiły- trzymaj się z dala od Mr. Snow; to zły człowiek.

A on, na te słowa, odpowiadał:

-Kim jestem? Kim jestem i dlaczego nic nie pamiętam.

-Jesteś moim synem- śpiewała- Jesteś moim Williamem. I jesteś gońcem.

Następnie oddalała się od niego, choć krzyczał za nią, by wróciła.

-MAMO!- wrzeszczał- MAMO! Wróć do mnie! Mamo, co to znaczy!?

Lecz ona nie wracała. A on zatapiał się w ciemności, którą przerywała dopiero kolejna wizja.

 

7

 

W drugiej wizji, nie było muzyki, lecz unosił się nad polem z czarno-białymi płytami. Nad szachownicą. A na owej szachownicy, umieszczone było wiele figur, nad którymi unosiły się duchy… duchy osób, będące jednak zakryte czernią, tak, iż nie mógł dostrzec ich twarzy. A były tam zarówno kobiety, jak i mężczyźni.

I wtedy jeden z cieni, zalśnił kolorami. Był to cień unoszący się nad figurą gońca, a po chwili, William dostrzegł w nim swoje odbicie. Spojrzał jeszcze raz, na gońca, i dostrzegł, że jest on biały… czy to oznaczało, iż jest dobry? Że jest tym dobrym, a jego zabójstwa tego nie zmieniły?

Nie wiedział, wiedział tylko iż był gońcem.

 

8

 

Pierwszym, co zobaczył William po przebudzeniu, było okno, wysoko położo-ne, zakratowane okno, przez które wypływało światło. Leżał tak przez chwilę, po prostu patrząc, aż w końcu usiadł i rozejrzał się. Od razu zrozumiał, iż znajdował się w celi, z pewnością pod ziemią, biorąc pod uwagę wysokie położenie okna.

Leżał na ziemi, a kilka metrów od niego, leżał posiłek; resztki po jakiejś wystawnej kolacji. Po drugiej stronie pomieszczenia, w rogu, wyżłobiona była dość głęboka dziura, z pewnością służąca do wypróżniania, a tuż obok niej, ze ściany, wystawał mały kranik, z którego leciały krople wody. William napił się, po czym łapczywie zjadł. Następnie usiadł, opierając się o ścianę.

Sam nie wiedział, ile tak siedział, lecz w końcu ktoś przyszedł, pod jego celę.

Był to rycerz, zapewne szlacheckiej krwi. Świadczyły o tym czysta, wręcz lśniąca zbroja, oraz jego mina. Patrzył na więźnia z pogardą i na pewno myślał o nim jak o kimś gorszym.

-Ręce w górę, nędzniku!- wysyczał- Zakuje cię, i grzecznie pójdziesz ze mną na egzekucję.

William uśmiechnął się pod nosem.

-Nigdzie nie zamierzam z tobą iść, panie rycerzu.

Pan rycerz pokręcił głową, wyraźnie zniechęcony, po czym rzekł niby swobo-dnie, lecz widać było, iż jest to groźba.

-Nie ma sensu się ze mną kłócić, gońcu. Bo widzisz…

Przerwał i spojrzał prosto w oczy więźnia, po czym uśmiechnął się chytrze.

I nagle zniknął. Tak po prostu, zupełnie niespodziewanie, jakby się rozpłynął. Był i nagle go nie było. A trwało to, najwyżej ułamek sekundy, po którym William poczuł uścisk na szyi, stracił oddech i został raptownie poderwany w górę. Gdy jego stopy uniosły się kilka centymetrów nad ziemię, z zaskoczeniem zobaczył za sobą pana rycerza, który podniósł go i teraz patrzył nań z nienawiścią.

A potem dokończył swoją groźbę:

-JESTEM WIEŻĄ!- ryknął mu prosto do ucha.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Elizabeth Lies 26.08.2016
    Uuu... Historia może być bardzo dobra. Podoba mi się ten motyw z szachownicą. Nawet bardzo. Ale miałeś kilka wyrazów dziwnie oddzielonych myślnikami, np "położo-ne". To specjalnie? Jeśli tak to nie wiem o co chodziło.
    To zdanie w sumie nie ma sensu: " Ukryta w niej była nienawiść, niekierowana niewątpliwie do niego, lecz do jakiegoś innego człowieka." No bo skoro do niego, to jak do innego człowieka?
    Było też kilka powtórzeń, np.; "Leżał na ziemi, a kilka metrów od niego, leżał posiłek;"
    Jest tam jeszcze kilka błędów, ale nie chce mi się już wszystkich wypisywać.
    Bardzo podobała mi się scena walki, lubię takie krwawe spektakle. I Jeszcze rada ode mnie, wstawiaj krótsze teksty, wtedy lepiej się je czyta. A więc ogólnie, było kilka błędów, ale historia zapewne będzie dobra. Piszesz naprawdę nieźle. Szlifuj się. Ode mnie 5 za tę szachownicę.
  • Te myślniki spowodowane są tym, iż pracę pisałem na wordzie (jak to się odmienia? czy to się w ogóle odmienia?) gdzie przeniosłem w ten sposób słowo. Muszę zapamiętać iż na opowi nie będzie to miało większego sensu...
    Jeżeli chodzi o tą nienawiść, to w sumie sam nie wiem, co mi po głowie chodziło :)
    Dziękuje za piątkę (już zaczynałem się smucić, że nikt nie skomentuje, bo to takie słabe)
    A szlifuje to ja się od czterech lat, czyli od dziewiątych urodzin.
  • Jak zwykle o czymś zapomniałem... otóż takich scen walki będzie jeszcze wiele, ale o tym to się przekonasz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania