Poprzednie częściTajemnice Hodgkina Rozdział 1

Tajemnice Hodgkina Rozdział 6

Andrew wszedł do domu spodziewając się, że nikogo w środku nie będzie. Liczył na to, że rzuci torbę gdzieś w kąt, weźmie prysznic i położy się do łóżka zakrywając się kołdrą i zapominając o całym świecie. Nie chodziło mu o to, czego chce pani Snicket. Całe to przedstawienie nie było warte nerwów, nikt nie zarzuciłby im takiego zadania gdyby nie byli pewni, że dadzą sobie z nim radę. Andrew obudził się dzisiaj z bólem głowy, który utrzymywał się do teraz, a bardzo nie lubił, kiedy nie panował nad swoim ciałem. Bardzo rzadko miewał bóle głowy, prawie w ogóle nie chorował, szybko zapobiegał jakimkolwiek bólom i chorobom. Po prostu jego zdaniem czas spędzony w łóżku z gorączką to czas stracony. Wiele rzeczy mogłoby się zrobić w czasie cichego "umierania" na przeziębienie, a Andrew był jedną z tych osób, które nienawidziły tracić cennego czasu, który uciekał tak szybko.

Dzisiaj jednak ból był nie do wytrzymania, a perspektywa spędzenia wieczoru samemu w domu bardzo mu odpowiadała.

Niestety, kiedy otworzył drzwi, usłyszał dziewczyńskie śmiechy i rozmowy. Wywrócił oczami, rzucił klucze na szafkę i podążył w stronę dochodzących dźwięków. Wszedł do dużego, przestronnego salonu, w którym cztery dziewczyny siedziały na kanapach, jadły popcorn (który swoją drogą rozsypał się po podłodze i stoliku), rozmawiały i oglądały jakieś głupie show w telewizji. Wszystkie cztery zwróciły spojrzenia w jego stronę i uśmiechnęły się, dziwnie uradowane jego widokiem. Żałował, że on nie podzielał ich entuzjazmu.

- ANDREW! - Andrea wyrzuciła ręce w górę i roześmiała się do brata. Andrew uniósł brew ku górze i spojrzał na stolik do kawy, na którym stała pusta butelka wina i cztery lampki.

Andrew zastanowił się, kiedy dziewczyny zdążyły wszystko to wypić i czy miały ku temu jakiś powód. Jak sobie obiecał, rzucił torbę w kąt i założył ręce na piersi.

- Rodziców nie ma? - zapytał, chociaż spodziewał się odpowiedzi.

- Mama na delegacji, tata w wydawnictwie - odezwała się Andrea rzucając w April popcornem.

- Wino się skończyło, Andrew - powiedziała Eve odstawiając już pustą lampkę na stolik i wyciągając przed siebie długie nogi.

- To chyba dobrze, odwieźć was do domów? - zapytał młody Windsor marząc już tylko o cichym i spokojnym pokoju.

- Nie przejmuj się nami, skarbie, rób swoje. - April spojrzała na brata przyjaciółki i szeroko się do niego uśmiechnęła. Morskie włosy wychodziły jej z gumki, oczy miała nieobecne i świecące. Andrew i Andrea swego czasu widzieli ją w gorszych sytuacjach.

Andrew kiwnął tylko głową.

- Dobrze. Andy, mogę was prosić o... ciszę? - zmrużył oczy, czując silne pulsowanie. Andrew kochał swoją siostrę, ale w takich sytuacjach jak ta, zdecydowanie wolałby, żeby spędzała noc u jakiejś koleżanki lub w ogóle z nią nie rozmawiać. Andrea kiwnęła głową i uniosła lampkę z końcówką różowego wina.

- Oczywiście, braciszku.

Andrew udał się po schodach do swojego pokoju i zamknął się w nim na klucz. Zrezygnował z prysznica, teraz potrzebował tylko spokoju i miękkiej poduszki pod ciężką głową. Zdjął marynarkę i buty, zasłonił okna wpuszczające do środka rażące promienie słoneczne i położył się chcąc zapomnieć o bólu.

Młody Windsor myślał o zadaniu im przydzielonym. Klasa dziennikarska zapewne będzie musiała najbardziej zjednoczyć się ze scenarzystami, a wiedział, że to bardzo chaotyczne i nieokiełznane osoby. Nie miał nic złego na myśli, uwielbiał Morine, ale jej natura w porównaniu z jego naturą to dwie zupełnie inne planety. Nie bał się tej współpracy, po prostu wiedział, że nie będzie ona... prosta.

Poza tym Chris też będzie brał udział w całym tym... gównie. Zastanawiał się, czy Hodgkin da sobie spokój z tym cyrkiem, czy będzie próbował z nimi wszystkimi współpracować czy może uprzykrzać im całą pracę. Myśl o starym przyjacielu wywołała u Andrew ukłucie w sercu i jeszcze większy ból głowy.

 

April leżała u Windsorów na kanapie z lampką wina, wyciągniętymi nogami leżącymi na kolanach przyjaciółki i przez chwilę była nieobecna. Nie chciała rozmawiać o całym tym przedstawieniu, corocznym pożegnaniu ostatnich klas i w dodatku pięćdziesięcioleciu szkoły, bo głowę miała od paru dni zajętą czymś kompletnie innym. Nie chodziło jej nawet o Christophera Hodgkina, bo znała go wcześniej zaledwie pół roku przed jego wyjazdem. Nie zmieniało to jednak faktu, że wtedy go polubiła i żałowała swoich przyjaciół, którzy przyjaźnili się z nim od lat. Christopher Hodgkin to zupełnie inna sprawa, do której nie miała teraz głowy. Wrzuciła jego nazwisko do oddzielnej szufladki w mózgu i zamknęła ją na klucz.

Minęło półtora roku odkąd była zdrowa. Po wyjściu ze szpitala czuła się świetnie i była pewna, że skoro pokonała taką chorobę, to tak naprawdę może zrobić wszystko. Była tego pewna do czasu, gdy wróciła z imprezy o czwartej nad ranem do domu. Jej matka siedziała w fotelu z książką i zapalonym świetle, czekała na nią. Kiedy ją zobaczyła od razu wstała i podeszła do córki gotowa powiedzieć jej wszystko to, co układała sobie cały wieczór.

- Gdzie byłaś?! - krzyczała wtedy patrząc w szare niczym głębokie morze oczy jedynej córki - Wiesz, jak się martwiłam?! Nie jesteś dorosła, April, nie możesz znikać na całe noce wcześniej mówiąc, że wrócisz o jedenastej!

April spojrzała ze zdziwieniem na matkę, ale nie zamierzała na nią krzyczeć. Nie o to chodziło w tej rozmowie.

- Spokojnie mamo, jestem przecież rozsądną i zdrową nastolatką, która...

- Nie, jeszcze długo nie będziesz zdrowa, April! - przerwała jej matka uciszając tymi słowami córkę. Uspokoiła się i westchnęła. - Jeszcze jesteś słaba i musisz na siebie uważać. To wszystko to nie są żarty.

- Przecież wiem! Wyszłam ze szpitala z myślą, że w końcu rozpocznę normalne życie i będę mogła wychodzić z domu bez Ciebie! - odkrzyknęła jej dziewczyna, do której oczu napłynęły gorzkie łzy zdenerwowania, których za wszelką cenę nie chciała uwolnić.

- Jeszcze długo nie rozpoczniemy normalnego życia. Nie pokonałaś choroby tylko ją uciszyłaś. Jej nie da się pokonać - odpowiedziała jej matka, zabrała książkę ze stolika i zostawiła córkę samą w salonie.

Teraz April nie miała przekonania do swoich własnych myśli z tamtego wieczora. "Jestem zdrowa i już zawsze tak będzie". Siedząc w domu Windsorów miała nadzieję, że o wszystkim zapomni chociaż na chwilę, ale nawet rozmowy o planach na pożegnanie ostatnich klas nie pomógł jej w tym, w czym miały.

- Collins, ziemia do Ciebie! - Eve pomachała April przed twarzą. Dziewczyny spotkały się wzrokiem.

- Przepraszam, zamyśliłam się. - odstawiła lampkę na stolik i zabrała nogi z kolan Andrei krzyżując nogi. - Chciałam wam o czymś powiedzieć, ale... - zaczęła, a w tym momencie zadzwonił telefon Morine.

- Co? - odebrała blondynka nie siląc się na żadne uprzejmości. Kiedy usłyszała chaotycznie wypowiedziane wiadomości po drugiej stronie telefonu, otrzeźwiała podniosła się z miejsca i April widziała strach w jej oczach. - Ale jak to? Adam, powoli. Gdzie jesteś? - zapytała siląc się na spokój i opanowanie. - Zaraz będziemy. - rozłączyła się i włożyła telefon do kieszeni spodni.

- Co się stało, Rine? - Andrea zmarszczyła brwi zmartwiona. Wszystkie nagle straciły alkoholowy wigor i poczuły rosnącą adrenalinę.

- Adam jest na Upper West Side, znalazł nieprzytomną dziewczynę. Młodą, podobno widział ją parę razy w naszej szkole. - Morine chwyciła kluczyki i pobiegła do drzwi. Cała reszta ruszyła za nią.

- Morine, piłaś! Lepiej nie siadaj za kierownicę - powiedziała Andrea a Morine spojrzała na nią ze zirytowaniem.

- Jasne, pójdziemy piechotą albo zawołamy taksówkę!

- Pójdę po Andrew - Andrea pobiegła po schodach zostawiając Morine niecierpliwą i zdenerwowaną.

Młoda Windsor podbiegła do drzwi brata i chwyciła za klamkę. Ze zdziwieniem napotkała upór, kiedy nie chciały się otworzyć. Andrew nigdy nie zamykał przed nią drzwi. Zapukała, dość mocno i głośno.

- Andrew! Potrzebujemy Cię! - krzyknęła zmartwionym głosem. Po paru sekundach usłyszała zgrzyt zamka i przed sobą zobaczyła brata. Jego koszulka była wymięta, kręcone, czerwone na końcach włosy miał rozczochrane, oczy zaspane. Spał? Nigdy w dzień nie tracił czasu na spanie. Teraz jednak nie było czasu na żadne pytania.

Andrea po drodze na dół w skrócie wyjaśniła wszystko bratu, który na jej oko był bardzo nieobecny. Wzięli kluczyki, zapakowali się do auta Andrew i pojechali we wskazany adres.

 

Adam wiedział, że coś jeszcze się dzisiaj wydarzy. Idąc spokojnie Upper West Side do domu nie spodziewał się jednak, że zastanie przed sobą nieprzytomną i zakrwawioną nastolatkę, którą od czasu do czasu widywał na korytarzach w Szkole Artystycznej. Zawsze jednak widział ją samą, siedzącą pod ścianą z telefonem lub książką. Nie rozmawiała z nikim, a na stołówce nie było jej prawie nigdy. A kiedy była to siedziała sama. Adam nawet nie wiedział jak się nazywa, ale był prawie pewien, że chodziła do pierwszej klasy. Nie wiedział, dlaczego nigdy nie zagadał jej na przerwach. Może myślał, że z nikim nie rozmawia, bo chce być sama? Przecież nikt nie lubił jak narusza się jego prywatne strefy i zakłóca spokój.

Pierwsze co zrobił to sprawdził jej puls. Żyła. Zadzwonił po karetkę, oczywiście, że to zrobił. Każdy rozsądny człowiek widząc przed sobą nieprzytomną i zakrwawioną dziewczynę dzwoni po karetkę.

Dziewczyna miała blado różowe, kręcone włosy, ale nie długie. Widać, że była niska, miała około sto pięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu i na jego oko była bardzo szczupła. Dłonie miała zakrwawione, tak jak podbródek i szyję, jakby kaszlała krwią. Na pogotowiu powiedzieli mu, że ma czekać, bo nawet karetka tak szybko nie przedostanie się przez Manhattan o tej godzinie. Zadzwonił więc do Morine, nie chcąc siedzieć w tym samotnie.

Przyjechali wszyscy, autem Andrew. Wysiedli i podbiegli do Adama, który blady i szary na twarzy jednocześnie miał zakrwawione ręce i spodnie na kolanach.

- O kurwa - powiedział Andrew widząc zakrwawioną dziewczynę.

- Słabo mi - powiedziała April odwracając spojrzenie. Andrea wiedziała, że Eve nie pozwoli przyjaciółce na utratę przytomności. Spojrzała na Morine, która zbladła na widok młodej dziewczyny o różowych włosach. Zanim blondynka zdążyła coś powiedzieć, usłyszeli z daleka sygnał karetki. Gdy pojawiła się na miejscu, wysiadło z niej trzech ratowników, którzy kazali się wszystkim odsunąć. Spełniono ich prośbę, jedynie Adam pozostał w pozycji klęczącej przy dziewczynie, jakby nie słyszał ich polecenia. Morine nie czekając na nic, podeszła do przyjaciela, objęła go i pomogła mu wstać. Odsunęła go dając ratownikom możliwość działania przy dziewczynie... dziewczynce, właściwie. Adam trząsł się w objęciach przyjaciółki. Jeden z ratowników podszedł do nich, gdy różowo włosa dziewczynka była już w karetce.

- To Ty zadzwoniłeś po pomoc?

Adam kiwnął głową.

- Zapewne uratowałeś jej życie, to nasza stała pacjentka.

- Ona chodzi do naszej szkoły - odezwała się Morine za Adama, który nie powiedział jeszcze ani słowa.

- Jak się nazywa? Co jej jest? - Andrew podszedł do ratownika patrząc na niego pytająco, zupełnie nie wiedząc, co tu właściwie się wydarzyło. Na chwilę zapomniał o pulsującym bólu głowy.

- Mary Livingstone. Nic więcej nie mogę wam powiedzieć, musimy jechać. - ratownik wsiadł do karetki za kierownicę i na sygnale odjechali, wioząc nieprzytomną i nieletnią Mary Livingstone.

Nikt nic nie powiedział. Adam odsunął się szybko od Morine i wchodząc w zaułek na Upper West Side, zwymiotował.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania