Poprzednie częściTajemnice Hodgkina Rozdział 1

Tajemnice Hodgkina rozdział IV

Morine weszła do domu przez okno, bo znowu zapomniała kluczy, a nikogo nie było w środku. Jej mama pracowała na dwie zmiany w Nowojorskiej restauracji, więc wracała dopiero późno wieczorem. Dziewczyna nie zastanawiała się, gdzie jest jej ojciec: zapewne siedzi gdzieś w barze z kumplami i gra w pokera przegrywając kolejną wypłatę matki. Morine nienawidziła ojca. Przestał być przydatny w momencie, w którym został wyrzucony ze służby wojskowej. Teraz tylko siedzi i się obija siedząc na kanapie i popijając piwo. Spał do pierwszej, nie pomagał w domu i tylko się awanturował. Morine nie dawała sobą pomiatać, za to jej matka była bardzo słabą i potulną osobą. Śliczna i drobna kobieta, po której Morine odziedziczyła urodę i umiejętności artystyczne, tak naprawdę nie potrafiła zawalczyć o swoje zdanie. Słuchała się męża i nie zwracała mu uwagi na jego zachowanie, co bardzo denerwowało jej jedyną córkę. Morine swój charakter odziedziczyła w połowie po swoim ojcu: była porywcza, uparta, impulsywna i zdecydowanie nie dawała sobą pomiatać. Bezpiecznie dobierała przyjaciół, szybko przywiązywała się do ludzi. Tymczasem jej matka, Candance Despain, drobna blondynka o zielonych oczach, była cicha, spokojna i potulna.

Morine kochała matkę i była jej wdzięczna za to, co dla niej robi, jednak gdy widziała jak daje się traktować ojcu, ogarniał ją gniew. Nie wiedziała, jak ojciec tak może traktować matkę. Robiła dla nich wszystko co mogła, aby niczego im nie brakowało. A często przez zachowanie ojca Morine, zalegały z czynszem, zapłatą za prąd czy wodę.

Dziewczyna weszła do swojego pokoju - małego, ale przytulnego. Na łóżku było mnóstwo czarnych i fioletowych ubrań, na podłodze walały się różnego koloru trampki, książki, torby i gumki do włosów. Na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć z przyjaciółmi, które uzbierała przez wszystkie lata. Większość ze zdjęć była w albumach, a te, które lubiła najbardziej, zdobiły jej szare ściany. Na biurku stały trzy kubki, w których niegdyś była kawa, leżały tam bloki, kredki, pióra, ołówki, wycinki z gazet i znowu zdjęcia. Jedno z nich przedstawiało ją i Chrisa jeszcze sprzed dwóch lat, kiedy razem uśmiechali się szeroko do zdjęcia i pokazywali znajomy wszystkim znak pokoju. Morine miała na sobie wtedy fioletową czapkę Hodgkina, którą zachowała. I którą ubrała dzisiaj. To był jedynie zbieg okoliczności.

Morine wzięła trzy kubki i zaniosła je do kuchni. Wtedy usłyszała trzaśnięcie drzwiami, a kiedy odwróciła spojrzenie od zawalonego naczyniami zlewu, ujrzała swojego ojca. Był to mężczyzna w średnim wieku, łysiejący, wyglądający na lubiącego alkohol wszelkiego rodzaju. Morine wywróciła oczami i wróciła spojrzeniem do zlewu. Ze zdenerwowaniem postawiła tam kubki ze swojego pokoju.

- Mógłbyś chociaż pozmywać naczynia, jak już niczego innego produktywnego nie możesz zrobić. - powiedziała Despain i odwróciła się do mężczyzny, którego musiała nazywać ojcem.

Mark Despain spojrzał na nią lekceważąco, uśmiechnął się wrednie i odezwał się jak nie do córki.

- Powiedziała ta, co niczego pouczającego nie uczy się w szkole. Myślisz, że coś zarobisz na tych swoich scenariuszach? Są gówno warte a bezsensu robisz sobie nadzieję. Byś poszła do pracy, jak matka, i zrobiła coś pożytecznego. - powiedział i usiadł na kanapie. Włączył telewizor.

Morine, zdenerwowana, niemal w furii, podeszła do telewizora i ręcznie go wyłączyła.

- Nie jesteśmy Twoimi służącymi! Ani ja ani tym bardziej mama! Mógłbyś wziąć się do roboty, śmierdzący dziadzie, a nie tylko wydawać pieniądze zarobione przez kobietę, którą powinieneś po stopach całować! - krzyknęła dziewczyna patrząc na ojca, który szybko wstał i wymierzył córce siarczysty policzek. Morine wpadła na ścianę trzymając się za bolący policzek. Uderzenie w ścianę spowodowało kujący ból w ramieniu.

- Nie masz prawa się tak do mnie odzywać! Kim ty niby jesteś, żeby mi rozkazywać, głupia szmato?! - krzyknął Mark Despain za córką, która chwyciła swoją torbę i wybiegła z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi.

 

Adam Montgomery siedział z dużymi słuchawkami na uszach i wsłuchiwał się w Arctic Monkeys, jednocześnie odrabiając lekcje z matematyki. Przygotowywał się do matury i jednocześnie robił coś, co go uspokajało. Był muzykiem i... cóż, swego rodzaju artystą, ale bardzo lubił zadania matematyczne, które wymagały myślenia i wysilenia swojego mózgu. Bardzo łatwo można było coś spieprzyć, tak jak na publicznym występie. Pomylisz jedną nutę, w tym wypadku liczbę, i całe zadanie szlag trafia. Adam rozwiązywał zadania Christophera Hodgkina przez wiele lat pomagając mu tym samym sposobem na sprawdzianach. Wiedział, że powinien inaczej pomóc przyjacielowi z problemem z matematyki, ale Chris zawsze uważał, że ma inne rzeczy do roboty niż zajmowanie się jakimiś tam liczbami. Skoro on tego nie lubił, Adam rozwiązywał jego zadania z przyjemnością.

Był sam w domu. Matka wyszła do baru, w którym była właścicielką i pracownicą jednocześnie. To po niej Adam odziedziczył zdolności muzyczne, ponieważ za młodu kobieta pięknie śpiewała i grała na skrzypcach. Teraz nuci tylko robiąc naleśniki i pod prysznicem. Adam ubolewał, bo bardzo lubił głos matki. Pamiętał, jak mu śpiewała do snu, kiedy był jeszcze dzieckiem. Byli w bardzo dobrych stosunkach. Adam uważał, że dobre relacje z rodzicami to bardzo ważna sprawa, której nie można zaniedbać. Starał się tym samym udowodnić swojemu ojcu, że za nic nie ma mu za złe, gdy spotykali się co weekend od sześciu lat. Rodzice Adama rozwiedli się, gdy ten miał dwanaście lat. Przeżywał to, bo zawsze uważał swoją rodzinę za wzór do naśladowania. Tymczasem usłyszał o zdradzie ojca, która bardzo skrzywdziła matkę. Adam nigdy nie wybaczył swojemu ojcu tego, że nie potrafił docenić swojej żony tak jak on ją doceniał. Raz mu to powiedział. Miał wtedy szesnaście lat i właśnie przechodził okres buntu. W jeden, sobotni wieczór nie wytrzymał i podczas wizyty u ojca na Upper East Side powiedział mu to, co o nim myślał. Że skrzywdził mamę i jego, że nie chciał takiego zakończenia, i pytał, dlaczego zrobił to co zrobił i czego brakowało mu w mamie. Krzyczał wtedy, płakał i rzucił nawet dwoma talerzami. Od tamtej kłótni nigdy wcześniej nie wrócili do tematu rozwodu.

Adam w wieku dwunastu lat nie wierzył, że może być coś gorszego od rozwodu rodziców. Siedział wtedy w swoim pokoju a po swoich dwóch stronach miał Andrew i Chrisa. Byli z nim cały dzień, rozmawiali, śmiali się i próbowali go pocieszyć. Adam dokładnie pamiętał słowa Chrisa

- Rodzice się rozwodzą, ale to nie koniec świata. Są gorsze rzeczy, które mogą cię spotkać, i być może spotkają.

- Świetne pocieszenie - odpowiedział mu Adam siedząc ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i patrząc na swoje dłonie.

- Posłuchaj. Oni Cię nie zostawią, nigdy. Oboje będą się starali Ci to wynagrodzić i być blisko Ciebie tak jak kiedyś.

- Nieprawda. Zostawią mnie. Przynajmniej jedno z nich mnie zostawi. Później wy też mnie zostawicie.

- Nigdy tego nie zrobimy - zarzekał się Andrew patrząc z lekką urazą na przyjaciela.

- Jasne, że nie. Od nas się nie uwolnisz. Kto niby robiłby wszystkie moje zdania z matmy, gdybyśmy mieli Cię zostawić? - Chris uśmiechnął się do Adama. - Słuchaj, naprawdę się od nas nie uwolnisz. Za długo się znamy, żebyśmy mogli to zrobić. Ani Andrew ani ja, ani żadne inne z nas nie zostawi Ciebie czy całej reszty. Jasne?

- Jasne. - Adam uśmiechnął się po chwili.

Teraz, gdy Montgomery wspominał słowa przyjaciół, wiedział, że oboje go okłamali. Andrew mówił, że to niemożliwe, a Chris obiecał, że nigdy go nie zostawi, po czym dokładnie rok temu wyjechał bez pożegnania. A teraz wrócił i udaje, że go nie zna.

Adam podskoczył na krześle bo komórka leżąca na biurku zaczęła wibrować. Zdjął słuchawki i spojrzał na ekran telefonu. Morine. Odebrał natychmiast.

- Co tam, Rine? - zapytał Adam odzywając się pieszczotliwie do przyjaciółki.

- Stoję pod drzwiami, możesz mnie wpuścić? - zapytała, a Adam zmarszczył brwi. Brzmiała tak, jakby właśnie ktoś umarł.

- Jasne, już idę. - rozłączył się i odrzucił telefon na łóżko. Zdjął nogi z biurka i pospiesznym krokiem wyszedł z pokoju, potem zbiegł ze schodów i otworzył drzwi do domu. Morine stała przed nim z zaczerwionymi oczami i twarzą, na głowie miała fioletową czapkę, a ubrana była jak cały dzisiejszy dzień. Adam zmarszczył brwi i wpuścił przyjaciółkę do środka.

- Co się stało? - zapytał, chociaż znał odpowiedź. Morine weszła do środka, rzuciła torbę na skórzaną, kremową kanapę i weszła do kuchni. Wyciągnęła z zamrażalnika lód i przyłożyła sobie do prawego barku. Adam podszedł do przyjaciółki i przyjrzał się jej.

- Ojciec Ci to zrobił? - zapytał wskazując na ślad na twarzy dziewczyny.

Morine machnęła ręką.

- Daj spokój. Nic się nie stało. - powiedziała i usiadła na kanapie w salonie.

- Jak to „nic się nie stało"? Dlaczego nie zgłosicie tego zwyrodnialca? - zapytał Adam siadając obok dziewczyny.

- A co oni mogą mu zrobić? Postępowanie będzie się toczyć przez wiele lat, a on sam nie wyniesie się z domu. Nie zamkną go za takie oskarżenia a jeszcze będziemy musiały z nim mieszkać, wtedy dopiero dostaniemy wpierdol. Mama może mniej, ale ja sobie nie dam. Dam sobie radę. - powiedziała i oparła się wygodnie trzymając lewą ręką mrożonkę.

Adam spojrzał na przyjaciółkę zmartwiony. To, co działo się w domu Morine było znane całej grupie przyjaciół, ale nikt o tym nie rozmawiał. Morine pierwszy raz powiedziała o tym Adamowi w szóstej klasie, kiedy pierwszy raz uciekła z domu i u niego nocowała. Teraz robiła to regularnie, co najmniej trzy razy w miesiącu. Dziewczyna tłumaczyła, że nie chce zawracać głowy bliźniakom Windsor, bo ich idealne życie ległoby w gruzach. Mimo tego, Morine wiedziała, że Andrea i Andrew nie odmówiliby jej pomocy. Czułaby się w ich domu po prostu jak odmieniec, gdyby przyszła do nich z takiego powodu.

U Adama czuła się dużo pewniej, bo jego rodzice są rozwiedzeni i wie, co to znaczy mieć problemy czy wojnę w rodzinie. Poza tym z całej tej paczki, Adama znała najdłużej, bo od pierwszej klasy. Tak samo długo znała Chrisa, ale nie chciała mieć z nim teraz nic wspólnego. Wiedziała, co on o niej myśli, a ona sama nie wiedziała, kim on tak naprawdę teraz jest. Chciałaby wierzyć w to, że jest to dawny, dobry Chris, ale wiedziała, że po takim czasie to niemożliwe. Nawet nie wiedziała, co wydarzyło się w Waszyngtonie, co zmieniło tak Chrisa.

Morine spojrzała na Adama i westchnęła. Poprawiła się na siedzeniu trzymając lód przy bolącym miejscu. Adam zbliżył się do przyjaciółki.

- Daj, pomogę Ci - Morine nie protestowała. Teraz było jej wszystko jedno. Znali się na tyle długo, że trzymanie przez Adama lodu na jej barku nie mogłoby być niczym niekomfortowym.

Adam opuścił rękawek bluzki przyjaciółki i przyłożył lód do ramienia Morine, na którym był duży siniak.

- Nieźle Cię walnął.

- To ja wpadłam na ścianę, kiedy walnął mnie w twarz. - powiedziała dziewczyna nie patrząc na Adama.

Przez godzinę siedzieli w salonie i oglądali jakieś show, odzywając się do siebie tylko co kilka minut. Po godzinie, która zdawała się trwać wieki, Adam spojrzał na Morine i westchnął.

- Myślisz, że... - zaczął, ale urwał.

- Że co, Adam? - Morine spojrzała na Adama z niespotykaną u niej troską.

- Że wszystko wróci jeszcze kiedyś do normy? - dokończył Montgomery patrząc w zielone oczy Despain. Morine westchnęła i oparła głowę na ramieniu przyjaciela.

- Nie wiem. Chciałabym, żeby wróciło. Bo było dobrze. Było świetnie.

Następne częściTajemnice Hodgkina Rozdział 6

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Robert. M 26.03.2017
    To jest właśnie to co mi nie dawało spokoju, mianowicie wiedza na temat mojego pupila Adama. Wreszcie po podsycaniu ciekawości podsunęłaś mi obraz który mnie w zupełności satysfakcjonuje. Gościu ma to coś i nie dziwię się, że Morine ...hm, hm.... ich mamusie to troszeczkę cierpiętnice, jakoś nie trafiły na kojących ból partnerów, trochę to przykre, ale to Twoje opowiadanie....dobra tyle, bo znowu wstawię epopeję na 3 metry2

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania