Tam gdzie nikt jeszcze nie dotarł- Rozdział 1

Jesień. Jedna z piękniejszych pór roku. Może i nie jest za ciepło, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie ? Raczej nie… Ludziom i tak to nie robi przecież różnicy. Ciągle gdzieś się spieszą, biegną przed siebie jak najszybciej byle tylko zdążyć na czas, pochłonięci własnymi myślami stoją na przystankach czy czekają na zielone światło dla pieszych. Wszyscy tacy sami, wyglądający tak bardzo podobnie… Mówią, że to właśnie tacy ludzie kreują świat i niestety tak jest. A przecież tak nie powinno być, są ludzie z głową pełną pomysłów, ale nie są dopuszczani do głosu bo według innych to mogłoby zaburzyć równowagę tej okropnej i monotonnej szarości… to smutne, ale jeżeli chce żyć się w dzisiejszych czasach trzeba się do tego dostosować.

 

Dziewiętnastoletnia dziewczyna o długich czarnych włosach siedzi sama na wzniesieniu pomiędzy starymi fortami obronnymi na górze. Stamtąd ma świetny widok na całe miasto. Pociągłą twarz mości wygodnie na kolanach które oplata rękoma, a wiatr rozwiewa lekko jej włosy. Jest smutna ? Nie, nie jest… jest zamyślona, jak wszyscy, ale jednak tak inaczej… może układa w myślach ważną rozmowę ? Albo scenariusz jakiegoś ważnego zdarzenia ? Chyba sama nawet tego nie wiem… po prostu tam siedzi i myśli. Czuje na sobie wzrok innych, ale nie przeszkadza jej to, właśnie teraz czuje się dobrze. Kiedy jest sama, w cieszy i spokoju, pogrążona we własnym świcie. Wszyscy spoglądają na nią, szepcą coś między sobą, ale nikt nie odważy się podejść i zapytać czy wszystko w porządku.

Patrzy przed siebie na miasto tętniące swoim własnym życiem, na wysokie budynki wznoszące się ponad nim, na wierze starych kościołów, przygląda się ludziom. Mogłoby się wydawać, że jest częścią tego wszystkiego, ale tak naprawdę żyje obok tego zgiełku.

- Wszystko w porządku ?

Wyrwana z zadumy podnosi lekko głowę. Obok niej kuca młody chłopak trochę starszy od niej, nie widzi dokładnie jego twarzy, jest lekko rozmazana. A może po prostu nie chce jej widzieć ? Ma ubrany długi płaszcz w kolorze stali i czarny szalik. Patrzy na nią z troską, nikt jeszcze tak na nią nie patrzył. Przygląda mu się już dłuższą chwilę, ale ciągle nie widzi jego twarzy tak jakby to był sen, wspomnienie z dawnych lat, które próbuje sobie przypomnieć. Potrząsa lekko głową po czym zamrugała kilka razy i znów zwróciła spojrzenie ku niemu. O teraz trochę lepiej… widzi jego długie do ramion włosy w kolorze czerni i materiałową, opadającą do tyłu, ciemnoszarą czapkę, ale nadal nie jest wstanie zobaczyć jego twarzy.

- Proszę pani, dobrze się pani czuje ? –pyta ponownie lekko zmartwiony

- Tak… wszystko jest w porządku –odpowiada niemal automatycznie

- Na pewno ?

- Tak, ale miło, że pan pyta –uśmiecha się lekko, zakłopotana tą sytuacją

- Odprowadzić panią do domu ? Już późno, może się pani coś stać –zapytał zatroskany

- Późno ? Która jest godzina ? –pyta sama siebie wyciągając telefon z kieszeni kurtki –O cholera ! M-muszę już iść !

Szybko chowa urządzenie do kieszeni po czym wstaje i zarzuca sobie torbę na ramię. Bez chwili namysłu odwraca się i szybkim krokiem zaczyna odchodzić, a już po chwili zaczyna biec.

- Hej ! Zaczekaj ! –krzykną za nią podbiegając kilka kroków do przodu –Zostawiłaś zeszyt… -dodaje ciszej, spoglądając najpierw na przedmiot, a potem przenosi wzrok na oddalającą się dziewczynę

Uśmiecha się lekko i chowa kajet do wewnętrznej kieszeni płaszcza po czym wkłada ręce do kieszeni i odwraca się w stronę krajobrazu. Patrzy najpierw na miasto, a potem spogląda na ścieżkę opadającą w dół.

- Jeszcze się spotkamy –szepcze podążając wzrokiem za zbiegającą ku głównej drodze dziewczyną

Wzdycha lekko. Stoi jeszcze chwilę patrząc przed siebie po czym odwraca się na pięcie i odchodzi w swoją stronę. Przed oczami ciągle ma jej twarz. Długie czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Ojciec miał rację. Na tym świcie jednak istnieją prawdziwe anioły…

 

Jesień. Jedna z piękniejszych pór roku. Właśnie, w taki wieczór jak ten zacząć się może niesamowita historia dwójki nieznajomych, którzy z pozoru tak różni tak naprawdę są do siebie bardziej podobni niż mogliby tego chcieć. Bo czy to właśnie nie jesienią zaczynają się najpiękniejsze opowieści ?

ROZDZIAŁ 1

 

Ósma rano. Po całym mieszkaniu roznosi się dźwięk budzika. Z pod puchowej kołdry wysunęła się powoli i niechętnie, smukła kobieca ręka. Na oślep próbuje znaleźć źródło irytującego dźwięku. Bezwiednie klepie dłonią po szafce raz po raz wydając z siebie cichy pomruk niezadowolenia. Nareszcie ! Z całą siłą jaką tylko ma uderza w budzik. Po chwili piszczenie cichnie, a zamiast tego słychać szelest pościeli. Samanta przewraca się na plecy po czym otwiera lekko oczy. Z trudem podnosi się do siadu. Jej włosy są w zupełnym nieładzie, każde pasmo odstaje w inną stronę, a ramiączko od koszuli odpada jej na ramię. Przejeżdża sobie dłonią po ukosie po twarzy po czym półprzytomnie wstaje z łóżka. Po omacku odnajduje na zagraconej podłodze czarny, satynowy szlafrok. Przeciąga się. Słychać jak strzykają i przeskakują jej wszystkie kości szczególnie w miednicy i łokciach. Schodzi z podestu na którym znajduje się łóżko, jej bose stopy dotykają chłodnych paneli. Ciągle nie otwierając oczu idzie do kuchni po drodze zapalając światło w łazience. Nastawia wodę, wsypuje kawę do kubka i opiera się tyłem o blat. Zakłada jedną rękę na piersi, a na drugiej opiera brodę. Za wszelką cenę próbuje sobie przypomnieć co wczoraj robiła. Spacer. Wieczór. Stare forty. Szkic. Szkicowała coś, a potem odłożyła zeszyt na ziemie. Chłopak. Młody chłopak pyta czy wszystko dobrze. Zaraz, zaraz… chłopak, zeszyt, stare forty… zostawiła szkicownik na fortach ! O nie… pewnie ten chłopak go zabrał. Ale chwila, przecież to mógł być tylko jakiś realistyczny sen. Później to sprawdzi. Po chwili słychać ciche kliknięcie i szum gotującej się wody. Kawa. Odwraca się, jednym ruchem chwyta czajnik, zalewa napój po czym bierze kubek do ręki i głęboko wciąga zapach. Uśmiecha się i dopiero teraz otwiera lekko oczy. Bierze pierwszy łyk. Gorący napój o gorzkim smaku rozlewa się po jej języku i pieści kubki smakowe. Właśnie tego potrzebowała. Bierze głęboki oddech po czym otwiera oczy już zupełnie. Teraz mogę normalnie zacząć ten przeklęty dzień. Podchodzi do okna i podnosi roletę. Jasne promienie światła wpadają do pomieszczenia, nadając wszystkiemu złoto-pomarańczowy odcień. Niby tak wcześnie, a na ulicy już szum. Samanta mieszka w jednej ze starych kamienic niedaleko centrum. Do starego miasta ma zaledwie pięć minut drogi, a do starych fortów około piętnastu. Mieszkanie co prawda nie jest jej, tylko je wynajmuje od mężczyzny, który dał jej prace. Dookoła jest ładny widok, zza okna jej sypiali widać kanał i przystań gdzie często cumują jachty, teraz jest ich tam cała masa, w końcu idzie zima i ludzie nie pływają już tak chętnie jak latem czy wiosną. Teraz widzi przed sobą główną drogę prowadzącą do centrum. Wzdycha ciężko po czym przykłada kubek do ust i upija kolejny łyk kawy. Nie ma ochoty zupełnie na nic, ale jest dopiero środa, a praca przecież nie będzie czekać, aż Sam łaskawie się wyśpi i raczy przyjść. W trzech szybkich łykach wypiła zawartość kubka po czym odstawiła go do zlewu, później go umyje. Na doprowadzenie swojego wyglądu do porządku ma nie całe półtora godziny, więc musi się spieszyć. Szybki prysznic zawsze działa na nią pobudzająco. Kiedy jest już umyta, owinięta ręcznikiem idzie do pokoju żeby się ubrać. W progu potyka się o jakiś przedmiot, który przetoczył się kilka centymetrów dalej. Zupełnie pusta butelka po winie ? To by wyjaśniało otępiały ból głowy i suszę w ustach… Co ja do cholery wczoraj robiłam ? Szybko jedna otrząsnęła się. Ze sterty rzeczy leżącej na krześle przy biurku wygrzebała ciemne dżinsy z wysokim stanem i granatowy, koronkowy biustonosz. Po chwili wyciąga z szafy morski sweter i parę czystych skarpet. Po wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności ma jeszcze jakieś półgodziny do wyjścia. Pakuje do torby ostatnie potrzebne rzeczy. Zakłada swoje beżowe traperki, na szyj zawiązuję atramentowy szalik i zakłada czarną, puchową kurtkę z futrem na kapturze po czym starannie zapina wszystkie guziki. Jednym ruchem chwyta torbę i klucze po czym wychodzi z domu.

 

Idąc ulicą jak zawsze jest pogrążona we własnych myślach, nie zwraca zbyt dużej uwagi na otoczenie. Po około pięciu minutach widzi w oddali cel podróży, jest to dość spory budynek z czerwonej cegły. Nad drzwiami wisi szyld „schronisko”. To właśnie jej praca, uśmiecha się lekko na myśl, że zaraz tam wejdzie. Samanta znacznie bardziej woli zwierzęta niż ludzi, te czworonożne istoty o wiele częściej okazują swoją wdzięczność. Dochodzi do oszklonych drzwi, kładzie rękę na klamce i lekko je popycha. Kiedy wchodzi do środka rozlega się dźwięk dzwonka zawieszonego na framudze. Jak zawsze w środku słuchać szum i odgłosy zwierząt, głównie psów. Recepcja jest ładnie urządzona, naprzeciw drzwi znajduje się biurko z ciemnego drewna, ściany mają słomkowy kolor, a na podłodze położone są jasnobeżowe kafle. Kilka metrów od drzwi znajduje się duże okno, a pod nim dwie, czarne, skórzane kanapy postawione na przeciwko siebie, po między nimi znajduje się wiśniowy dywan, a na nim szklany stolik, na którym rozłożone są czasopisma, ulotki i wizytówki. Na ścianach oprawione w antyramy powieszone były dyplomy, nagrody, podziękowania i wiele innych oraz zdjęcia zwierzaków. Na ladzie oprawione w drewnianą ramkę stoi zdjęcie wszystkich pracowników schroniska.

- Sami ! Wreszcie jesteś ! Już myślałam, że nie przyjdziesz !

Dziewczyna odwróciła się w stronę źródła głosu. W jej kierunku szła około trzydziestoletnia, szczupła, czarnoskóra kobieta. Czarne kręcone włosy jak zawsze miała spięte w kitkę, ubrana była w patynowe, luźne, materiałowe spodnie i w tym samym kolorze zapinaną na białe guzki bluzkę z rękawem trzy czwarte i kołnierzykiem. Na nogach miała założone białe drewniaki. Jej piwne oczy jak zawsze emanowały radością i spokojem, przez co nie sposób było się nie uśmiechnąć.

- Przykro mi Zuri, ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo –zaśmiał się Samanta idąc w jej stronę

- Na to właśnie liczę –odparła kobieta uśmiechając się przyjaźnie

Sam odwzajemniła uśmiech po czym przytuliła ją. Zuri pochodziła z Etiopi, była bardzo dobrze wykształcona i bardzo dobrze mówiła w naszym języku. Jako osoba była niezwykle pomocna i opiekuńcza, zawsze służyła pomocną dłonią czy dobrą radą. Dla Samanty była jak starsza siostra, uwielbiały się. Zuri przyjechała do Europy w poszukiwaniu pracy, była jedną z pierwszych pracownic tego schroniska i świetnie dogadywała się z całą ekipą.

- A czy wy przypadkiem nie powinniście już pracować dziewczęta ?

Obie odwróciły się w kierunku głosu. W ich stronę szedł mężczyzna o siwych włosach około pięćdziesiątki ubrany w patynowe materiałowe spodnie, białą koszulkę i w tym samym kolorze długi kitel, na nogach miał założone czarne adidasy. Z kieszeni na piersi wystawał mu długopis. Na nosie miał założone okulary połówki.

- Zuri idź sprawdź co słychać u naszego nowego podopiecznego, a tym Sam przebierz się i przyjdź do mnie chcę z tobą porozmawiać –powiedział stając naprzeciw nich

- Dobrze. Do zobaczenia później Sami –rzuciła na odchodne

Samanta odprowadziła ją wzrokiem po czym udała się do szatni dla pracowników. Ze stołówki obok dobiegały rozmowy i śmiech. Ludzie tutaj byli inni, bardziej radośni, otwarci, każdy miał dla każdego czas. Pracownicy schroniska byli jak jedna wielka rodzina, zawsze sobie pomagali w potrzebie. Sam uwielbiała tu przychodzić, oprócz książek to właśnie było jej oderwanie od rzeczywistości, tutaj zawsze się coś działo. Sam nie zwlekając szybko przebrała się w patynowe spodnie takie jak mieli wszyscy pracownicy, białą bluzkę z długim rękawem, a na nią ubrała taką bluzkę jak miała Zuri. Nie odłącznym elementem były białe drewniaki, które nosili prawie wszyscy pracownicy, wymogi BHP. Zamknęła swoją szafkę po czym ruszyła w stronę biura pana Antonio, jej szefa. Mężczyzna był naprawdę wspaniały, to dzięki niemu mogła pracować w schronisku i to on wynajął jej swoje stare mieszkanie. Zawdzięczała mu bardzo dużo, przez co czuła się zobowiązana wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi z jasnego drewna z tabliczką „dyrektor”. Samanta zatrzymała się, przez dosłownie sekundę zawahała, ale już po chwili zapukała lekko.

- Otwarte –usłyszała w odpowiedzi

Nacisnęła lekko klamkę i weszła do środka. Pomieszczenie było niedużym gabinetem. Naprzeciw drzwi znajdowało się średniej wielkości okno pod którym stało dębowe biurko. Ściany miały mysi kolor, a na podłodze położona była orzechowa wykładzina. Oprócz biurka znajdowało się tam kilka szafek, dwie witryny, szafa, podłużna komoda na której stała lampka i drewniany, okrągły stół z czterema, obitymi czerwonym materiałem krzesłami. Na ścianie obok drzwi było mnóstwo zdjęć, wszystkie dokładnie opisane. Pan Antonio był bardzo sentymentalny i uwielbiał zbierać takie rzeczy, Sam dobrze widział, że przynajmniej dwie szafki były zupełnie wypchane różnymi przedmiotami związanymi ze schroniskiem, ale zupełnie nie przydatnymi w życiu codziennym.

- O Sam. Dobrze, że już jesteś. Choć, podejdź bliżej, ja nie gryzę –zaśmiał się mężczyzna i zachęcił ją gestem dłoni do podejścia

- Chciał pan ze mną porozmawiać.

- Hah jak zawsze bezpośrednia. Dobrze, bardzo dobrze, cenie sobie ludzi, którzy przechodzą od razu do rzeczy.

- Nie lubię marnować czasu na zbędne pogaduszki, praca sama się przecież nie wykona –uśmiechnęła się przyjaźnie

- Tak, masz racje moje dziecko –odparł mężczyzna wstając i podchodząc do dziewczyny –Chodź, przejdziemy się –dodał wymijając ją i otwierając drzwi

Samanta wyszła na korytarz, a szef zaraz za nią. Czekała aż zamknie drzwi od gabinetu po czym ruszyli spokojnym krokiem przed siebie.

- Wiesz Sam, pracujesz u mnie już bardzo długo. Jesteś naprawdę świetnym pracownikiem, wszyscy cię lubią, a zwierzętami opiekujesz się jak nikt inny –podjął obejmując ją ramieniem jak ojciec córkę

- Miałam dobrego nauczyciela –uśmiechnęła się spoglądając na mężczyznę

- Haha no tak, w to nie wątpię. Jestem już coraz starszy i ehhh niedługo przyjdzie czas kiedy będę musiał oddać schronisko w ręce kogoś młodego, kto zna się na dzisiejszym świecie. Wiesz kogo mam na myśli prawda ?

Na te słowa Samanta zatrzymała się gwałtownie i spojrzała szeroko otwartymi oczami na pana Antonio. Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle, otworzyła tylko usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. To jakiś żart ?!

- J-ja… nie… nie wiem co mam powiedzieć… t-to ogromny zaszczyt –wydukała z trudem

- Zaskoczona ? –spytał mężczyzna stając naprzeciwko niej

- T-tak… tak i to bardzo –odparła śmiejąc się przy tym po czym wypuściła powietrze z płuc

- Wiesz, że nie podjąłem tej decyzji od razu, długo się zastanawiałem czy nadajesz się do tego zadania. Jesteś jeszcze bardzo młoda, ale… ale wiem, że wiesz o życiu więcej niż nie jeden dorosły. Właśnie dlatego wybrałem ciebie –wytłumaczył uśmiechając się przyjaźnie –Choć chcę ci kogoś przedstawić –dodał obejmując ją po ojcowsku ramieniem

Sam szła trochę sztywna i dalej nie mogła uwierzyć w to wszystko. Ona miałaby być szefową schroniska ? To prawda, kochała to miejsce, ale czym zasłużyła sobie na taki zaszczyt ? Ciągle to jeszcze do niej nie docierało, w myślach przetwarzała dokładnie każde słowo kilka razy dla pewności czy aby przypadkiem nie przesłyszała się.

-… wiesz on jest bardzo ambitny. Dużo potrafi i chcę byście we dwoje zarządzali tym bałaganem. Z twoimi pomysłami i jego pewnością siebie na pewno razem stworzycie tu wspaniałe miejsce do którego ludzie będą walić drzwiami i oknami –mówił zupełnie nie zwracając uwagi na to, że Sam go nie słucha

 

Zatrzymali się przed drzwi do pomieszczenia gdzie znajdowały się chore zwierzęta. Mężczyzna nacisną klamkę i delikatnie wepchnął ją do środka. Obraz jaki zobaczyła ścisnął ją ze serce, było to tak urocze i zabawne, że nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Młody chłopak ubrany w czarne dżinsy i czerwoną koszulę w czarną kratę leżał na podłodze podpierając się na łokciu, drugą ręką bawił się ze szczeniakiem york’a miniaturki, który był nie wiele większy od jego dłoni. Zwierzak był bardzo ruchliwy i ciągle chciał się bawić, to łapiąc ząbkami, to poszczekując na młodego mężczyznę, który śmiał się i powarkiwał niczym rasowy pies prowokując malca do dalszych psot. Chłopak miał czarne włosy do ramion, na prawym przedramieniu miał wytatuowany rzemyk owijający się wokół ręki z wisiorkiem w kształcie jakiegoś kwiatu, którego Sam nie znała, na głowie miał założoną ciemnoszarą, opadającą do tyłu, materiałową czapkę. Samanta przyglądała mu się uważnie, miała wrażenie, że gdzieś go już widziała, ale nie mogła sobie za nic przypomnieć gdzie.

- Al –odezwał się pan Antonio –Podejdź tu, chcę ci kogoś przedstawić –dodał jak zawsze uśmiechając się

 

Chłopak podniósł głowę, szczeniak wykorzystując jego nie uwagę ugryzł go w nadgarstek. Alfred syknął lekko z bólu. Niby takie małe, a ugryźć potrafi. Po chwili wziął zwierzaka do ręki, musiało to wyglądać niezwykle zabawnie ponieważ szczeniak mieścił mu się w jednej dłoni i miał jeszcze trochę miejsca żeby wygodnie się ułożyć. Chłopak dźwignął się na nogi i podszedł bliżej. Obok jego dziadka stała młoda dziewczyna, mogła mieć około dziewiętnastu lat. Miała długie kruczoczarne włosy, ciemnobrązowe oczy i śniadą cerę. Była szczupła i znacznie niższa od niego, o dobre dwadzieścia osiem centymetrów. Kojarzył ją, już kiedyś się spotkali, nawet nie kiedyś, a wczoraj na fortach. Zgubiła zeszyt, który on cały czas miał w wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Teraz w normalnym świetle mógł się jej lepiej przyjrzeć, była bardzo ładna, ale wyglądała niezwykle dojrzale jak na swój wiek. Co prawda dzieliły ich dwa lata, ale znacznie się od siebie różnili. Teraz kiedy chłopak stał centralnie przed nią, Samanta mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu, za każdym razem zatrzymując się na twarzy. Uśmiechnął się do niej ukazując swoje, równe białe zęby. Był dość przystojny, widać było, że jest wysportowany, ale ją zainteresowały najbardziej jego oczy. Nie do końca wiedziała jak ma na niego patrzeć, chłopak cierpiał na heterochromię przez co jej mózg lekko wariował kiedy patrzył dziewczynie prosto w oczy. Jedną tęczówkę miał brązowo-zieloną, a drugą niebiesko-szarą. Sam starała się skupić tylko na jednym oku, ale nie było to takie proste. Ktoś kto patrzył na nich z boku musiał mieć niezły ubaw. Samanta miała metr sześćdziesiąt, a chłopak mógł mieć jakieś metr osiemdziesiąt osiem tak na oko, przez to dziewczyna musiała zadrzeć głowę do góry żeby na niego spojrzeć, w przeciwnym razie patrzyłaby na jego klatkę piersiową, ten jakże uroczy obrazek uzupełniał york miniaturka moszczący się wygodnie w dłoni chłopaka.

- Samanto to jest właśnie mój wnuk Alfred –podjął pan Antonio wskazując dłonią na młodego mężczyznę – Wspominałem ci o nim, chcę żebyście razem prowadzili schronisko –dodał szeptem

- A-ach tak, pamiętam. Bardzo mi miło. Samanta –zagadała uśmiechając się miło, choć tak naprawdę nie miała ochoty na rozmowę

- Alfred –przedstawił się młodzieniec odwzajemniając uśmiech

- To ja zostawię was samych, porozmawiajcie sobie –wtrącił szef uśmiechając się lisio

 

Alfred zbyt dobrze wiedział co oznacza kiedy dziadek uśmiecha się w taki sposób. Po raz kolejny chciał go połączyć z kolejną niczego nie świadomą dziewczyną. Chłopak spojrzał na niego błagalnie i modlił się w duchu żeby tym razem nie powtórzyła się którakolwiek z nieprzyjemnych sytuacji, która była skutkiem potajemnych planów pięćdziesięciolatka. Już kilka razy został spoliczkowany, dwa razy sytuacja skończyła się w szpitalu bo na nieszczęście jedna z dziewcząt trenowała boks przez co miał złamany nos, na szczęście lekarz do którego trafił był na tyle wprawiony w swoim fachu, że skończyło się bez żadnych blizn czy śladach, druga dziewczyna natomiast była straszną choleryczką, koniec końców Al wylądował w szpitalu z lekkim wstrząśnieniem mózgu i rozciętym łukiem brwiowym ponieważ owa dziewczyna rozbiła mu kubek na głowie. Modlił się w duchu aby Samanta nie trenowała żadnych sztuk walki czy nie potrafiła na przykład strzelać z wiatrówki. Wzdrygnął się na samą myśl jak mogłoby się to skończyć. Dziewczynie nie umknęło to jak chłopak zachował się kiedy jej szef uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, nie wiedziała zbytnio o co może chodzić, spojrzała tylko na mężczyznę przez ramię. Miała ku temu jakieś złe przeczucia, może nie koniecznie dotyczące nowej znajomości, ale tego co pan Antonio mógł wymyślić, za dobrze go znała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • maga 21.11.2016
    Dałem piątke. Pozwól, że komentarz do tekstu napisze jutro.
  • Angie 21.11.2016
    Jasne. Żaden problem

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania