Poprzednie częściW cELI, zwanej życiem - wstęp

W cELI, zwanej życiem - Rozdział 2

Weszłam do stołówki razem z Mattem, którego poznałam na angielskim. Chłopak miał ciemne, niemal czarne włosy i brązowe oczy. Wydawał się być naprawdę fajny, a do tego w jednej kwestii zgadzaliśmy się bez problemu: matma to czarna magia, która została zapisana po chińsku. 

 

Usiadłam przy stole, do którego poprowadził mnie Matt i zaczęłam rozglądać się za drugą rudą głową, która podejrzanie przypominała moją. Nie widziałam jej od naszej pogawędki w łazience i teraz zaczynałam się martwić. Takie zachowanie nie było podobne do mojej siostry. 

 

- Uważaj, bo głowa ci się ukręci. - usłyszałam głos Zaca. 

 

- Siema, stary. - Matt przybił mu męską piątkę, po czym brunet dosiadł się do stolika. Czyli oni się znają? Spojrzałam na nich z uniesioną brwią.

 

- No co? - Zapytał niewinnie Zac.

 

- Nie uważasz, że to podejrzane? No wiesz, ciągle spotykam kogoś kto jest w jakiś sposób powiązany z tobą. - przy ostatnim słowie wyciągnęłam rękę i położyłam palec wskazujący na jego kladce, aby lekko go pchnąć.

 

- Nie nasza wina, że oboje lubimy przebywać w towarzystwie pięknych kobiet. - Matt zaczął bajerować i puścił do mnie oczko.

 

- Nie słodź tak, bo się cukrzycy nabawisz. - prychnęłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Nicholas zawsze mówił tak do Laury, która nigdy nie szczędziła komplementów i miłych słówek. Odgoniłam nieproszone wspomnienia i skupiłam się na bardziej istotniejszej sprawie - Wiesz gdzie jest Laura? - zwróciłam się do bruneta.

 

- Nie. Nie widziałem jej od...

 

- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - do naszego stolika podeszła tleniona blondynka razem ze swoją świtą. 

 

- Ej, skarbie nie pomyliłaś miejsc? Dom publiczny jest trochę dalej. - Zadrwił Matt, a ja nie mogłam powstrzymać ogromnego uśmiechu. Czuję, że znajdę z tym chłopakiem wspólny język.

 

- Tak to cię bawi? - warknęła do mnie, kiedy minął pierwszy szok. - Ciekawe czy nadal będzie ci do śmiechu, kiedy...

 

- Proszę cię. Nie boję się. Na śniadanie zjadam większe rzeczy od ciebie. 

 

- Wiem, że TY się mnie nie boisz. - odpowiedział z cwanym uśmieszkiem, który miałam dziką ochotę zedrzeć z tej wytapetowanej buźki. 

 

- Ale...? Kobieto pośpiesz się. - jęknęłam. 

 

- ALE twoja siostra ma o mnie inne zdanie. - dokończyła i posłała mi chytry uśmiech. Jej koleżanki zaczęły chichotać, niczym stado najedzonych hien. Cała wesoła gromadka odwróciła się i zaczęła odchodzić. Zagotowało się we mnie. Czułam jak rośnie mi temperatura. W tamtej chwili moglibyście postawić na mnie czajnik, a gwarantuje, że by zagwizdał, obwieszczając całemu światu, że woda się zagotowała. 

 

Zac złapał mnie za rękę i pociągnął w dół. Dopiero w tedy zdałam sobie sprawę, że wstałam. 

 

- Za takie gówno nie warto iść do więzienia. - szepnął. W duchu przyznałam mu rację, jednak nie oznaczało to, że zostawię tę sprawę baz komentarza. Jak to ujął kiedyś mój kolega: Mam symdron "ostatniego zdania", które zawsze musi należeć do mnie. 

 

- Bree! Tak masz na imię prawda? - zapytałam, kiedy znowu się do mnie odwróciła. - Tak na marginesie: stanik z Push-Upem nie sprawi, że twoje cycki urosną. - dziewczyna pisnęła łapiąc się za swój, w rzeczywistości, niewielki dobytek. 

 

Wyszłam ze stołówki, otoczona salwą śmiechu i głupich komentarzy w kierunku blondynki. Miałam nadzieję, że ta zdzira na zawsze zapamięta lekcję, jaką starałam się jej przyswoić: Zadrzesz ze mną - skopię ci dupę. Zadrzesz z moimi bliskimi - skopie ci dupę dwa razy mocniej. 

 

Usłyszałam jak drzwi od stołówki ponownie się otwierają, a zaraz potem zobaczyłam przed sobą twarz bruneta. Nie miałam czasu na rozmowę, dlatego od razu przeszłam do rzeczy.

 

- Wiesz gdzie ona może być?

 

- Nie. Myślałem, że ty wiesz. W końcu jesteście siostrami. Do tego bliźniaczkami. Może spróbuj użyć telekinezy, czy coś. 

 

- Ciiiii-Sza. Daj się skupić.

 

- Boże, wy to naprawdę potraficie? - zapytał podniecony. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Poważnie? Chłopak chyba zrozumiał przekaz i wreszcie zamilkł.

 

Po raz pierwszy pożałowałam, że nie jesteśmy w starej szkole. Tam potrafiłam ją znaleźć bez problemu. Znałam wszystkie jej miejscówki, w które chodziła "pomyśleć". Najczęściej chowała się w zapomnianej przez wszystkich klasie od plastyki, lub jeśli było ciepło, wchodziła na dach. Lubiła też chodzić do...

 

- Wiem! - krzyknęłam uradowana, a Zac podskoczył przestraszony moim nagłym ruchem - Macie tu salę muzyczną, albo coś podobnego?

 

- Na pierwszym piętrze, na przeciwko sali od angielskiego. 

 

- Dzięki! - krzyknęłam z połowy schodów. 

 

Kiedy dotarłam na upragnione piętro, zatrzymałam się zaskoczona. Z pokoju, który wskazał mi Zac, wychodziła właśnie smukła brunetka. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy Laura jest w środku. Nie zaszkodzi jednak sprawdzić. Poczekałam aż dziewczyna zniknie za zakrętem i weszłam do klasy. Z boku sali znajdowała się ławka, na której znalazłam zgubę. 

 

- Gołąbku! - zawołałam do niej, tak jak robiłyśmy to zanim wszystko się zmieniło. 

 

- Hej, Jeleniu. - odbiła piłeczkę. Uśmiechnęła się do mnie słabo - Gra na gitarze chyba jednak nie jest dla mnie. - wskazała na przedmiot, który trzymała w dłoniach. 

 

- Daj to, zanim zrobisz komuś krzywdę. - zaśmiałam się i usiadłam obok niej. Zabrałam jej gitarę i ułożyłam ją wygodnie na kolanach. Przez chwilę wahałam się, w końcu jedna szarpnęłam lekko za struny, które zabrzmiały kojąco i tak odlegle. Nie grałam już od bardzo dawna. Przywoływało to wspomnienia, których nie chciałam.  Teraz jednak nie potrafiłam się dłużej powstrzymać. Zaczęłam grać dobrze znaną mi melodię: "Let's Play Birds" Fismoll. Spojrzałam na siostrę, która uśmiechała się lekko z przymkniętymi oczami. Zaczęła śpiewać. Kiedy skończyliśmy Laura oparła się o mnie ramieniem. 

 

- Już dawno tego nie robiłyśmy. - westchnęła

 

- Chyba pora to zmienić. - powiedziałam ze ściśniętym gardłem. Nie wiedziałam czy potrafiłabym to zrobić. Nie bez powodu nie grałam od pół roku. To nadal bolało, ale musiałam przyznać, że jest to przyjemny ból, jakkolwiek to brzmi.  Siostra wielokrotnie mi powtarzała, że nie powinnam rezygnować, że to właśnie muzyka pozwala jej sobie z tym radzić. W tedy tego nie rozumiałam, ale teraz tak. Siedziałyśmy przez chwilę, każda pogrążona we własnych wspomnieniach. W pewnym momencie miałam dość ponurych myśli, na szczęście były jeszcze inne sprawy do omówienia.

 

- Wszystko ok? 

 

- Tak. Dlaczego pytasz? - dziewczyna wyprostowała się jak struna i zaczęła uciekać wzrokiem. 

 

- Nie udawaj. Bree mnie zaczepiła. Co się stało?

 

- Nic. Naprawdę - dodała widząc, że jej nie wierzę. 

 

- Gdyby to było "nic", to byś się nie chowała. - zakpiłam. 

 

- Nic co zagrażałoby mojemu zdrowiu. - uściśliła. Sprytnie, ale ja też jestem chytra. 

 

- Zdajesz sobie sprawę, że zdrowie obejmuje też psychikę, a nie tylko stan fizyczny? - w końcu spojrzała na mnie, ale nie było to przyjemne spojrzenie.

 

- Nie chcę o tym mówić. - zacisnęłam usta, aby czegoś nie palnąć. Z jednej strony nie chciałam dawać jej spokoju. Może na razie to nie jest poważna sprawa, ale potem może taka się stać. Z drugiej jednak, wiedziałam, że muszę uszanować jej decyzję. Ja sama nie chciałabym, żeby ktoś na siłę próbowały coś ze mnie wyciągnąć. 

 

- Niech ci będzie, ale i tak uważam że jesteś zbyt łagodna, Gołąbku. 

 

- A niby dlaczego mnie tak nazywasz? Bo na pewno nie jest to spowodowane tym, że mam skrzydła. 

 

- No tak. - uśmiechnęłam się, słysząc starą Laurę. Może naprawdę to nic takiego, ale przecież w tedy by mi o tym powiedziała. - Właśnie, zapomniałabym. Kim była ta dziewczyna? - zapytałam ciekawa. 

 

- Jak dziewczyna? - znowu spuściła wzrok. 

 

- Nie pamiętasz? Pozwól, że odświeżę ci trochę pamięć. Taka śliczna brunetka, o długich włosach. Nie widziałam przodu, ale mogę zagwarantować, że z tylu wyglądała zajebiście. 

 

- Eliiii - jęknęła zażenowana, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. 

 

- A co może jest brzydka?

 

- Nie. Ale... - próbowała wytłumaczyć - Z resztą nieważne. - poddała się - To Scarlet.

 

- I niby z nikim tu nie rozmawiasz?

 

- Nie rozmawiałam. - zaprzeczyła szybko, jakby popełniła jakąś zbrodnie. - Przyszła tu poćwiczyć, bo należy do zespołu. Nie zauważyłam jak wchodzi, a ona usłyszała jak śpiewam i... - mówiła szybko - I powiedziała, że mam niesamowity głos i... chciał, żebym jutro poszła na przesłuchanie. 

 

Podskoczyłam uradowana i pisnęłam niczym te laski w tanich komediach dla nastolatek, z których zawsze się nabijałam. Nie mogłam uwierzyć, że Laura w końcu będzie mogła pokazać swój znakomity głos i na dodatek spodobała jej się pani Śliczna Scarlet. 

 

- Co zamierzasz jutro zaśpiewać? - zapytałam podniecona. 

 

- Nic. 

 

- Jak to nic?!

 

- Nie wiem czy w ogóle chcę iść na to przesłuchanie. - schowała twarz w dłonie. 

 

- Nawet nie żartuj. Musisz iść. Nie ma  opcji, że nie....

 

- Stop! - uniosła gwałtownie głowę i spojrzała na mnie wściekle - Nie masz prawa mówić mi co mam robić. Nie w tej kwestii, podczas gdy sama od pół roku nie zbliżyłaś się do gitary, że już nie wspomnę o fortepianie. 

 

- Laura... - opadłam z powrotem na ławkę.  

 

- Nie, Elizabeth. - teraz to ona wstała - Ja też za nim tęsknie. Dlaczego mam iść na przesłuchanie, które będzie mi tylko przypominać o nim. Po co mam się narażać na ból, skoro mogę wybrać łatwiejsze wyjście - skoro mogę uciec. - szepnęła ostatnie słowa. 

 

Zobaczyłam w jej oczach łzy i mogłam się założyć, że moje wyglądają tak samo. Jej słowa bolały jak cholera, ale jeszcze bardziej bolała świadomość, że ma rację. Że to wszystko jest chrzanioną prawdą. 

 

- Przepraszam. -  szepnęła i usiadła obok mnie. - Nie chciałam. Poniosło mnie. 

 

- Mówiłam ci to już kiedyś: nigdy nie przepraszaj za prawdę, a właśnie to mówiłaś. Tym bardziej, że obiecałyśmy sobie zawsze mówić prawdę, nie ważne jak okrutna by była. - uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Przez chwilę znowu byłam w swoim starym pokoju. 

 

- Miałyśmy w tedy 12 lat, a ty ubzdurałaś sobie, że przytyłaś. - zaśmiała się.

 

- Obietnica to obietnica - pogroziłam jej palcem. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam wrócić do niewygodnego tematu. W końcu to i tak musiało nastąpić. - Masz rację. Bałam się bólu, Uciekałam. Byłam tchórzem, ale ty nim nie jesteś. Ciebie ból nie powstrzymał w tedy, więc dlaczego ma to zrobić teraz? 

 

- Teraz to co innego. Ja nie dam rady.

 

- Dasz. - zapewniłam i wierzyłam w to naprawdę mocno. 

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania