Poprzednie częściW Szponach Władzy - Prolog

W Szponach Władzy - 3

Kobieta omiotła pobieżnie wzrokiem dwa kubki z herbatą, które jej partner postawił na stoliku.

- Ta w szarym moja, bo do niej przypadkiem kichnąłem – zameldował Kaspar, po czym usiadł w fotelu.

Maeve zaśmiała się ponuro. Nie wiedziała, co by zrobiła bez tego człowieka. Codziennie sprawiał, że nie traciła wiary w ludzi. Uważała nawet, że gdyby każdy spędził z nim jeden dzień, świat byłby o wiele lepszy.

Podwinął jednym ruchem rękaw swojej kraciastej koszuli, niezdarnie, jak dziecko. W przeciwieństwie do jego intelektu i oczytania, w dbaniu o wygląd przewyższali go niemal wszyscy obywatele ich państwa. Miał trzydzieści pięć lat i nadal często chodził z wywróconym kapturem od bluzy, w przymałej koszulce, lub rozwiązanych trampkach. Ale Maeve pokochała w nim nawet to. Jej zdaniem wszystko do niego pasowało, jak wpadające w rudy kolor z siwizną na skroniach, krótkie kręcone włosy, czy dosłownie potargane brwi. A w szczególności oczy; lewe jasnoniebieskie, prawe ciemnobrązowe. Ludzie znający Kaspara dzielili widok jego oczu na przerażający lub przepiękny, i Maeve zaliczała się do tych drugich.

Potrzebowała go w tym momencie jak nikogo innego.

- Tim, ja czułam że tak będzie.

Nie mówił nic, bo wiedział, że gdyby teraz się odezwał, nie powstrzymałby się od wchodzącego w politykę wykładu na temat warunków ich życia.

- Rozmawialiśmy o tym, jak poprzednio był w szpitalu. Te plagi przybierają na ilości i pojawiają się coraz częściej, a on jest jeden i nie daje już rady. Co będzie, jeśli teraz pojawią się jakieś potwory?

- Schowamy się z dziećmi pod ziemią i poczekamy tyle, na ile starczy nam zapasów.

Maeve spojrzała odruchowo na klapę w podłodze, przejście do miejsca, w którym chowali Avery i Cartera przed kontrolami rządu od ich urodzenia – według prawa nie mogli mieć dzieci, bo nikt jeszcze nie zdążył zbadać, czy skrzyżowanie człowieka mutanta z drugim człowiekiem mutantem nie spowodowałoby mieszanki wybuchowej. Dzieci Kaspara i Maeve nie były badane i ich rodzice chcieli zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić.

- Każde rozwiązanie, które przychodzi mi do głowy, jest zwyczajnie chore… – kobieta złapała się za głowę. – Jeżeli tym razem Chaosowi się nie poszczęści, to wyrzuty sumienia chyba mnie uduszą.

Kaspar wyprostował się na dźwięk tych słów.

- Jesteśmy wszyscy tak samo winni jak i niewinni – zawyrokował. – Nie mamy pomysłu, jak stąd uciec nie poświęcając połowy z nas, a będąc tu nadal, wiele nie zmienimy.

- Wiesz, co jest najgorsze? Że jeśli on umrze, to nikt nie będzie po nim płakał.

Maeve wbiła wzrok w podłogę, gdy po chwili dotarło do niej, co powiedziała. Ona płakałaby po Chaosie. A chwilę później wszyscy, którym potwory zaczęłyby zagrażać.

- Ostatnio gdy Sheila i Lilith były w sklepie, długo rozprawiały o tym, jak ich dziwi to, że Chaos nie ma dziewczyny – wtrącił Kaspar, chcąc rozluźnić atmosferę; nie chciał, aby jego partnerka na zapas się załamywała.

- To nie chodzi o dziewczyny – zaprotestowała. – On po prostu nie umie utrzymać stałej relacji z kimś. Trafił tu gdy miał cholerne trzynaście lat, całe dzieciństwo spędził przeprowadzając się z jednego miejsca w drugie, bo jego ojciec był żołnierzem i ciągle gdzie indziej stacjonował. On jest jak program, z którego można wymazać człowieka jak zbędne dane. Połowa dziewczyn, która już była tutaj około dziesięć lat temu, romansowała z Chaosem, albo przynajmniej się z nim przespała. Tylko nic nie trwało długo, bo on po prostu nie miał jak się tego nauczyć.

- Połowa dziewczyn? – prychnął Kaspar.

- Przesadziłam. Ale rozumiesz, o co mi chodzi.

- Maeve, ja myślę, że on przeżyje. Jesteśmy ludźmi, ale jednak mamy w sobie to coś, co robi z nas lekko niezniszczalnych, nie? – wziął łyk herbaty, nie z tego kubka, który zapowiedział wcześniej jako swój. – Pamiętasz, jak tamten dziwny stwór przebił go szczypcami na wylot pod obojczykiem? Przecież on sam z tym przyszedł do szpitala.

- Zemdlał jakieś sto metrów przed budynkiem – wtrąciła mimochodem.

- Ale żyje. Uwierz mi, gdybym się słyszał teraz jako człowiek nie znający tego świata, przywaliłbym sobie porządnie w twarz, ale takimi rzeczami musimy się teraz pocieszać. Twój przyjaciel to po części irracjonalna hybryda człowieka. Kto ma przez coś takiego przejść, jak nie on? Pomijam fakt, że nikt nie powinien go tak wykorzystywać, bo facet nie urodził się po to, aby musieć zwalczać jakieś szkarady, ale o tym to poczytaj sobie moje książki. Po prostu nie twórz dalszych zdarzeń w swojej głowie. Albo chociaż uwierz, że wyzdrowieje.

Kobieta westchnęła ciężko.

- Po prostu jak go tam zobaczyłam, to serce mi pękło – wyznała kobieta. – I jeszcze ci jego koledzy z zespołu… Przecież oni nawet się nim nie zainteresują, a powinni.

Kaspar podniósł się z siedzenia.

- Maeve – przytulił ją, siadając na oparciu jej fotela. – Chaos ma w tobie najlepszą przyjaciółkę, o jakiej można marzyć.

- Ale oni mnie denerwują – uparła się. – Trivium to zespół współpracowników. Jak co do czego przychodzi, to prawie ze sobą nie rozmawiają. To nie jest grupa chłopaków, którzy będą się wspierać niezależnie co się wydarzy, jak While She Sleeps… O rany, While She Sleeps – Maeve zrobiła wielkie oczy.

- Co się stało?

- Obiecałam Seanowi, że zapytam króla, czy nie wie, co z Lawrence’em, Elliotem i Oliverem. Przez tą akcję z Chaosem zapomniałam.

- Sean cię zrozumie.

- Będzie zawiedziony.

- A nie przyzwyczaił się już do tego?

 

Chude, postrzępione skrzydła niosły granatowego, owłosionego potwora coraz niżej, zmierzając ku lądowi. Mała istota otworzyła paszczę, wyobrażając już sobie, jak za chwilę poczuje smak krwi i będzie mogła się nią przez chwilę delektować.

Paolo zauważył stwora dopiero wtedy, gdy jego zwęglone zwłoki wylądowały parę centymetrów obok niego na ziemi. Zamknął „Piękno i smutek wojny” i przyjrzał się ofierze.

- Odłóż tą książkę – rozkazał Corey, po czym tą samą ręką, którą chwilę wcześniej wytworzył śmiertelny dla potwora płomień, sięgnął po butelkę wódki. – Co z ciebie za obserwator? – upił porządny łyk.

- Ja przynajmniej jestem trzeźwy – łysy mężczyzna zaczął w spokoju szukać strony, na której skończył czytać.

- Wy możecie pić w pracy? – Alex uniósł brwi. W jego pytaniu nie było ani trochę złośliwości, sama dezorientacja.

- Jaka to praca? – westchnął Corey, odgarniając długie, czarne włosy z twarzy. – Siedzimy tutaj, pilnujemy bramy i tylko meldujemy codziennie, że nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Jedynie to przejście za nami trochę kusi, ale tak czy siak, pracownicy rządowi po tamtej stronie by nas złapali. Totalne bagno – wypił kolejny łyk wódki.

Alex wbił wzrok w podłoże. Chwilowo był tak przerażony całą swoją sytuacją, że był gotów uznać takie obowiązki za dobre, bo na nic go nie narażały.

- Wiesz, jesteś tutaj, bo cię przygarnęliśmy, gdy ktoś nam powiedział, że nadasz się na perkusistę – Paolo odebrał jego milczenie zupełnie inaczej. – Nie musisz z nami siedzieć, praca jest praktycznie wszędzie. Tylko tutaj panuje taka dziwna zasada, że cały zespół zazwyczaj mieszka w jednym domu. Dlatego tak ci się trafiło. A zabraliśmy cię tu, abyś po prostu zaznajomił się z częścią państwa.

- Wy w ogóle będziecie mieć jeszcze ten zespół? – nowicjusz podniósł na niego wzrok.

Mężczyzna odłożył cierpliwie książkę.

- Widziałeś kiedyś faceta, który przeleciał kilkadziesiąt metrów na smoku, mając nóż w plecach?

Alex powstrzymał się przed zrobieniem wielkich oczu i po prostu pokręcił głową.

- No właśnie. A my tak. Kontuzje to dla Chaosa chleb powszedni. Da radę i z obecną.

- Dlaczego mówicie na niego „Chaos”? – przez moment Alex poczuł się na tyle pewnie, aby zadać wszystkie pytania, które przez ostatnią dobę przyszły mu do głowy. – Nie ma imienia?

- Ma dwa. Gdy tu trafił, przedstawiał się raz angielskim, raz japońskim. W końcu już nikt nie wiedział, o kim mowa, a król zarzucił mu, że stworzył chaos swoimi imionami, więc nazwał go Kiichi Chaos, ale dzisiaj już nikomu nie chce się dopowiadać tego imienia – wyjaśnił łopatologicznie Paolo.

- Wracając, jest mnóstwo miejsc, w których możesz pracować – oznajmił Corey. – Chyba w barze teraz jest jedno wolne miejsce. Tylko tam dość często są kontrole.

- No, oni wszyscy tam ciągle przychodzą – przyznał Paolo. – Oprócz Johannesa. Ma zakaz, odkąd ogarnęli, że to on wrzucał ludziom pająki do drinków ilekroć tam przychodził. Poza nim, cała reszta giermków jest tam prawie codziennie.

- Czy to przypadkiem nie król, a rycerze mieli giermków według zasady? – zauważył Alex, zdziwiony, że udało mu się coś wtrącić.

- Tak, ale dlaczego ci tak się nazywają, to spytaj króla – Paolo rozłożył ręce. – Nikt nie wie.

- Pewnie gdy ustalali sobie nazwy jako dzieci, nawet nie ogarnęli, co robią – dorzucił Corey.

Dwaj kumple rozpoczęli bezsensowne obgadywanie władcy i jego sług, a nowicjusz spojrzał za siebie. Kraty oddzielające ich od wyjścia z tego miejsca były grube, nie do sforsowania. Tylko król mógł tamtędy przechodzić, gdy zabierał nowych obywateli do swojego państwa. Nawet gdyby ktoś spróbował się tam dostać, mógłby jedynie przejść długi korytarz do rozwidlenia na cztery drogi; trzy do różnych państw, i jedną do więzienia, w którym każdy z nich swój czas przesiedział.

Alex nie mógł tego pojąć. Nie wyobrażał sobie, że tak właśnie mogła wyglądać jego codzienność; ciągłe wpatrywanie się w symbol odebranej wolności, w poczuciu pogodzenia się z losem. Miał wrażenie, że Corey i Paolo już w pełni zaakceptowali taki stan rzeczy, ale on nie mógł. A powtarzanie mu, że niedługo sam też się przyzwyczai, jedynie coraz bardziej go denerwowało.

Im dłużej wpatrywał się w przejście, tym większe miał wrażenie, że ciemność korytarza mogła ich pochłonąć. Zupełnie, jakby od przekroczenia bramy wszystko, co zrobili w swoim życiu zostało wymazane, a oni stali się kimś innym. Johannes śpiewał o „ostatecznym odrodzeniu” i nagle to określenie stało się w umyśle Alexa jeszcze bardziej przerażające. Nie było już go tam, skąd pochodził. Został skazany na nowe życie, na życie w cieniu tej ciemności, której żadne z nich nie mogło pokonać.

- Ej, co jest? – Corey szturchnął młodszego kolegę w ramię, widząc, jak po kilkuminutowym wpatrywaniu się w jedno miejsce nagle zbladł.

Wszyscy wbili wzrok w czerń przejścia i zobaczyli to. Cała chmara obrzydliwych, fosforyzująco niebieskich stworów.

Pędzących prosto na nich.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania