Woźny - Rozdział 2 - Nadzieja

W piątek cieszyłem się na długi weekend. To miała być cudowna sobota, potem niedziela, a w dzień morza miałem zamiar wybrać się na coroczny targ, który jest zawsze organizowany z okazji tego dnia. Zawsze można znaleźć coś ładnego i to w niskiej cenie, a dla mnie takie targi to mój żywioł, bo przepadam za takimi - jak to nazywa moja mama - „pierdołami”.

 

Ależ ja byłem głupi.

 

Moja kochana rodzicielka z wyjątkową dokładnością zaplanowała mi każdą minutę. Przerwy miałem tylko na posiłek, toaletę i wtedy, kiedy matka sprawdzała tego, czego się nauczyłem. Przez natłok matematyki miałem wrażenie papki w mózgu. W ostatni dzień nauki wszystko zaczęło mi się mylić i mieszać, przez co mama się tylko wściekała i wymagała jeszcze więcej. To było błędne koło.

 

Niewyspany, wycieńczony, wyprany z wszystkiego i chyba bez mózgu stawiłem się we wtorek w szkole. Byłem tak skatowany, że zasnąłem na drugiej lekcji. W końcu nauczyciele widząc mój stan odsyłali mnie do pielęgniarki, gdzie przeleżałem cały dzień, drzemiąc i modląc się, by szkoła nie dała znać mojej mamie. Bogowie mnie najwyraźniej wysłuchali, ponieważ przespałem spokojnie w gabinecie wszystkie lekcje i wypocząłem po tym męczącym weekendzie. W nieco lepszym humorze wróciłem do domu.

 

W ten sposób przetrwałem do środy, czyli do dnia dzisiejszego. Udało mi się nie zaspać, ba, wstałem nieco wcześniej, dzięki czemu poranek minął mi nieco mniej pospiesznie niż zwykle.

 

Przed chwilą wróciliśmy z klasą z porannego apelu. Jest język japoński. Pani ucząca go siedzi za biurkiem i sprawdza frekwencję. Co chwilę ktoś wyczytany z listy wstaje i mówi to przereklamowane „jestem”. Tylko ja odstaję od reszty i mruczę „obecny”. Nikt mi nie zabroni.

 

- Zatem wszyscy obecni, cudownie! - krzyczy Sensei, z rozmachem zamykając dziennik, którego kartki uderzają o siebie z głuchym, ledwo słyszalnym, odgłosem. Jednak w klasie panuje - o dziwo - taka cisza, że z łatwością dociera to do naszych uszu, a krzyk nauczycielki jest wręcz bolesny. - Korzystając z tego, sprawdzę, ile zapamiętaliście z ostatnich lekcji. Wyciągamy karteczki! - nakazuje Sensei, a po klasie roznosi się zrezygnowany jęk „o nie”, który połowa klasy wydaje równocześnie. Ja tylko wzdycham cichutko pod nosem, dla mnie taki test wiedzy nie jest niczym strasznym, bowiem naprawdę lubię ten przedmiot, a nowe wiadomości chłonę niczym gąbka wodę, w wyniku czego w domu niewiele poświęcam na jego naukę, a oceny i tak mam dobre.

 

Cała kartkówka trwa jakieś dwadzieścia minut. W sumie zostało kolejne dwadzieścia na resztę lekcji. Pani poleciła nam układanie haiku na temat ostatniego święta, z kolei ona sprawdza nasze prace, chcąc jak najszybciej podać nam oceny.

 

„Fale o brzeg

uderzają co chwila.

Szum roznosi się.” - Piszę w zeszycie. Niezbyt zgadza się to z zasadami haiku, bo pierwsza linijka ma tylko 4 sylaby, ale to nic. Sensei jest wyrozumiała, nie jesteśmy zawodowymi pisarzami literackimi. Dopiero się wszystkiego uczymy, po to jesteśmy w szkole.

 

W sumie układam dokładnie 6 haiku o morzu i o jego święcie. Moim nieskromnym zdaniem idzie mi to całkiem nieźle. To nie tak, że mam zawyżone ego. Po prostu lubię je tworzyć, a później miło mi się je czyta. Zapewne pisałbym dalej, ale nauczycielka poprosiła nas o przerwanie zajęcia, ponieważ oceniła nasze kartkówki i chce podać nam oceny.

 

Większość klasy ma trójki i czwórki, są też jakieś pojedyncze piątki. Nie dziwię się, test był naprawdę łatwy, chociaż były dwa pytania z wyższej półki, z którymi i ja miałem problem.

 

- Kise-kun, masz czwórkę z plusem - słyszę i drgam odruchowo. Poniekąd czuję ulgę, ta ocena zadowala mnie.

 

Idealnie równo z dzwonkiem Sensei odczytuje ostatnią ocenę. Następnie żegna się z nami, dopiero wtedy wszyscy zaczynają się pakować. Do tej nauczycielki uczniowie mają wyjątkowy szacunek. To złota kobieta, więc się nie dziwię.

 

Układam schludnie książki w mojej torbie, a nie tak jak robią to inni, to znaczy wrzucanie ich byle jak. Zakładam ją na ramię i ruszam w stronę wyjścia z klasy. Jakoś udaje mi się przecisnąć przez innych, którzy blokują przejście. Idę wzdłuż korytarza, a potem wspinam się na schody na trzecie piętro. Tam kieruję się do sali należącej do grupy 2-A, czyli najlepiej uczącej się drugiej klasy.

 

Podchodzę do jakiejś dziewczyny w brązowych włosach - wydaje się być sympatyczna. Siedzi w ławce i coś czyta.

 

- Etto... - zaczynam niepewnie, stając przed jej biurkiem. Podnosi głowę. Kurczę, ładna jest. - Nazywam się Kise Ryota, klasa 1-C i potrzebuję korepetytora z matematyki... O-oczywiście zapłacę! - mówię na tyle głośno, by było słychać mnie wśród klasowego gwaru, jednak na tyle cicho, by słowa dotarły tylko do niej.

 

Dziewczyna podnosi się i podaje mi rękę, którą delikatnie ściskam, patrząc w jej oczy z nadzieją, że mi pomoże.

 

- Kaede Mitsui - przedstawia się. - Naprawdę bardzo cię przepraszam, Kise-kun, ale nie mogę ci pomóc - mówi, kłaniając się w geście - chyba - przeprosin, czego nie rozumiem. Za co ona przeprasza?

 

- W porządku! Nie musisz przepraszać, senpai! Rozumiem przecież - mówię pospiesznie, uśmiechając się do niej z lekkim zakłopotaniem. - To ja przepraszam za kłopot i um... może znasz kogoś, kto mógłby mi pomóc?

 

Kaede zamyśla się na chwilę.

 

- Spytaj Tsukkiego. - Pokazuje mi palcem wskazującym na stojącego przy tablicy wysokiego, rudowłosego chłopaka, który próbuje chyba rozwiązać jakieś zadanie z fizyki.

 

- Dzięki! - rzucam do dziewczyny i ruszam do niejakiego Tsukkiego. Odchrząkam, by zwrócić na siebie uwagę. Widzę, jak chłopak przesuwa oczy na mnie, zerkając, a potem wraca do zadania. - Przepraszam, szukam kore...

 

- Nie umiem nauczać - przerywa mi. No błagam, chyba się zaraz rozpłaczę, jak zaraz kogoś nie znajdę! - Ale mam znajomych w trzeciej klasie, mogę popytać. Daj mi do siebie kontakt, to napiszę ci SMSa w razie czego.

 

Oczy mi się nieco powiększają na myśl, że mógłby uczyć mnie któryś z tych starszych senpaiów. Szybko, wręcz nerwowo - ale to przez ekscytację - zaczynam szukać w torbie jakiejś kartki i długopisu. Po chwili coś takiego znajduję i zapisuję swój numer telefonu. Następnie wręczam karteczkę Tsukkiemu.

 

- Dziękuję i przepraszam za kłopot! - Kłaniam się nisko przed nim i czym prędzej wracam do swojej klasy. Trochę mi zeszło, przez co mogę się spóźnić na lekcje. Ale jestem uspokojony w pewnym sensie. Może w końcu uda mi się jakoś z tą matmą.

 

Teraz tylko pozostało się modlić, by Tsukki kogoś znalazł.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Szalokapel 03.01.2017
    Te nazwy są dla mnie ciężkie, ale do tego się przyczepić nie mogę. W każdy razie - bardzo ciekawie Ci wyszło, tak jak poprzedni rozdział. Będę czekać na ciąg dalszy.
  • kamasekrzy 04.01.2017
    Nazwy są ciężkie, ponieważ jest to fanfiction z jednego anime, a akcja dzieje się w Japonii, więc i japońskie nazwy występują. "Wsiąkniesz" w temat, to się przyzwyczaisz, sama na początku tak miałam ;) Cieszę się, że rozdział się podoba, dzięki za komentarz!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania