Z rozmaitości Czarownika Fabloka - Na szlaku Pa’aarnam

Fablok zmierzał do miasta Pa’aarnam, gdzie czekał nań kuzyn daleki z jeszcze dalszych stron, biegły w piśmie, mowie i obracaniu sumieniami prostych kurtyzan.

Czarownik podążał na swych silnych nogach głównym traktem, na którym musiał co jakiś czas schodzić na wybrukowane chodniki, bo zgodnie z nowym prawem, piechurzy na takowe zobowiązani byli wkroczyć jeśli wzrok pozwalał im dostrzec infrastrukturę pieszą.

Przy głównych ciągach szlakowych aż roiło się od straganów z podejrzanym jadłem i magicznymi rzekomo przedmiotami. Fabloka raczono nie jednym amuletem na nieśmiertelność, grzybicę stóp czy niepowodzenie w stosunkach różnopłciowych bądź jednopłciowych.

Na obwodnicy niewielkiej, ale prężnie handlowo wioski, Fablok zmienił pas marszu na prawy, wybierając tym samym szlak w stronę miasta. Nie uszedł wiele, bo zaraz usłyszał jak parchaty, ale cherlawy knypek w słomianym kapeluszu namawia go na skosztowanie darmowej próbki lokalnego specjału.

– Delikatne mięsko, niebo w gębie, niebo w gębie, takie aż mniamciu-mniamciu – zarzekał się straganiarz.

– A co wy w ogóle za specjał polecacie? Cóż to za twór? – zapytał Fablok, omiatając podejrzliwym wzrokiem rozstawione na stoliku potrawy.

Wieśniak na to pytanie zelżał z entuzjazmem. Być może mało kto przed skosztowaniem zadawał podobne, o ile w ogóle.

– A wiecie, czarowniku najdostojniejszy. To są nasze, nasze i nikogo więcej. Tym rękami, tymi! – Począł podtykać pod nos i oczy Fabloka sromotnie zajeżdżające łapska. Jak gangrena pięciopalczasta czy inne cholerstwo.

– Nie mam przekonania do waszych specjałów, wieśniaku. Nie mówicie wy mi wszystkiego.

Na te słowa straganiarz oburzył się nie na żarty.

– Wy u mnie, nie ja u was czarowniku! Żreć!

Fablok pochodził z odległych krain. Ci tutaj nawet nie wiedzieli, że takie istnieją. Że poza ich walącymi się chatami i smrodem łajna oraz uryny jest coś jeszcze. Być może dlatego przechodnie, podążający wtenczas traktem zdziwili się jawnie, kiedy czarownik nie żałując wigoru, wyczarował w lufę wieśniaka z piąchy. Knykcie gładko przeorały nochal straganiarza. Parchate cielsko legło za zasłonę, a poczęło zaraz po tym wydawać głośne dźwięki, niby chrupot niby rzężenie jakiego plugastwa bagiennego.

Fablok widząc poruszenie w piechurach, oddalił się od straganu i kolejne mile pokonywał wartkim chodem, nie słuchając zawołań innych handlarzy.

 

 

Zatrzymał się dopiero na przydrożnej myjni stóp. Kompleksowe czyszczenie i polerowanie stóp zapewniały głównie niedoszłe wiedźmy. Tak jakoś rynek pracy w tej profesji zadziałał, iż większość z tych, które ci mogły stopy na błysk wypucować, niegdyś startowały aspiracyjnie do szkół dla wiedźm. Jedne przebimbały tam semestr czy dwa i wylatywały na zbity pysk. Inne nawet indeksu nie otrzymywały. Od razu kopniak na tyłek i tyle ją widzieli. Nikt ich przyjąć na robotę nie chciał. W gospodach wolano ładniejsze, w burdelach mniej oczarowane, a wszędzie indziej po prostu miały zakaz wstępu i czego się jeszcze pytasz, czytać nie umiesz?

Ale tym razem Fablok poczuł, że zna tę niedoszłą wiedźmę. Jakby już wiele razy widział ją na oczy, bo oto wspomnienia zaczęły powracać, pamięć pracować mocniej. I w końcu usta czarownika mimowolnie wypowiedziały imię:

– Flora.

Kobieta spojrzała wtedy na Fabloka, zdziwiona, owszem. Ale zaraz przypomniała sobie postać, której właśnie polerowała duży palec u prawej stopy.

– Fablok – odparła.

– Flora – powiedział czarownik.

– Fablok – powtórzyła Flora.

– Fablo… Flora. Co ty tu robisz?

Kobieta wstała, chcąc nawiązać bliższy kontakt z czarownikiem. Znała go dobrze. W czasach młodości i jedynego semestru na uczelni dla wiedźm ten oto Fablok będąc tamtejszym wykładowcą (dodam, że dwa semestry), uczył Florę zagadnień magicznych w teorii.

– Miło cię…

– Co ty wyprawiasz? – zapytał nagle z oburzeniem czarownik.

Flora przez chwilę stała w milczeniu.

– No, myślałam, że może…

– Jakim prawem przerywasz pucowanie moich stóp? Pozwoliłem ci. Za co ja ci niby płacę? Za gadkę?

Kobieta usiadła na taborecie, jakby została spoliczkowana. Łzy jej nabiegły do oczu, wydatne piersi eksponowane szerokim dekoltem poczęły trząść się w rytm histerycznych spazmów.

Fablok poczuł się zirytowany.

– Nie becz pomywaczko. Pucuj, pucujże!

Spojrzała na niego załzawionymi oczyma.

– Nic się nie zmieniłeś! Nic! – krzyknęła.

Traktem w tym czasie szedł pochód straży porządkowej. Jeden z nich usłyszał szloch. Podbiegł, a kiedy zobaczył, co zaszło, nawoływać poczynił resztę druhów. A potem zaczęli we czwórkę pacyfikować element przestępczy.

Fablok przyglądał się temu z pewną satysfakcją. Miał czyste stopy, mógł zmierzać dalej do miasta. Flora zaś, zgodnie z tutejszym prawem, dla zachowania życia poszła w zarośla z czwórką porządkową, aby tam odebrać przyspieszony kurs moralizowania obywatelskiego.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • zsrrknight 3 tygodnie temu
    niby zabawne, ale końcówka trochę ponura. Ogólnie niezłe. Przede wszystkim narracyjnie i językowo ciekawe
  • Aleks99 3 tygodnie temu
    O zabawości do ponurego finału, tak miało być poniekąd, dzięki za kom :)
  • Sufjen 3 tygodnie temu
    Bardzo zacne. I klimatyczne.
  • Aleks99 2 tygodnie temu
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania