Żelazny Liść: Część Trzecia Słodka Krew Słodkich Białych Króliczków

-Witaj starcze- powiedziała przepiękna dziewczyna, olśniewając go uśmiechem.

Starzec aż zaniemówił; był zwykłym mężczyzną, który już dawno wyszedł z kwiatu wieku, jednak ta dziewczyna wprawiła go w onieśmielenie. Był to, jak się wydawało zwykły dzień; narzekając na ból plecy, wyszedł ze swej samotnej chatki w górach, i pomaszerował w jeszcze wyższe góry, na swe jeszcze bardziej samotne pole. Miał już dość samotności, ale co poradzić; odkąd umarła mu żona, nie miał już nikogo, a góry były wyludnione. Wcześniej, miał jeszcze syna, jednak ten uciekł pewnego dnia.

Początkowo był mu za złe, że go opuścił, jednak teraz rozumiał. Jego syn, chciał po prostu zaznać wolności i poznać ludzi innych niż jego ojciec i matka. Po części rozumiał go…

Właśnie o nim wtedy myślał: o swoim synu, którego tak bardzo kochał.

I wtedy ją zobaczył; nie mieściło mu się w głowie, jak, młoda kobieta mogłaby się tak ubierać… była prawie że naga, ale mu to w gruncie rzeczy nie przeszkadzało. Jej paznokcie, pomalowane były na intensywny czarny, brzuch do piersi odsłonięty; jeżeli chodzi o piersi, przesłaniał je zaledwie mały pół-przezroczysty pasek z ramiączkami w zielono-niebieskie paski. Dolną część jej ciała przesłaniały zaledwie czerwone majtki; seksowne i długie nogi, były bose, a paznokcie na nich, pomalowane, tak jak na rękach na czarno. Jej zielone włosy, opadały rozpuszczone po jej plecach aż do bioder.

W dłoniach trzymała coś niezwykle dziwnego, coś, czego górski pustelnik nigdy w życiu nie widział. Miało to brązowy uchwyt, który dziewczyna trzymała jedną dłonią, tak iż całe urządzenie opadało ku ziemi. Przy uchwycie, w zasięgu ręki widniało coś, co przypominało przycisk; broń, bowiem starzec przekonany był, iż jest to broń miała bardzo długą, czarną i połyskującą lufę.

Ta nieznajoma intrygowała go, lecz zarazem bardzo niepokoiła.

-Kim… kim jesteś?- wystękał, niemal wybulgotał- I co to za rzecz?- dodał, wskazując bezradnie nieznane urządzenie ręką.

Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie; dopiero wtedy, starzec dostrzegł, że wręcz ociekają one czerwienią.

-Nazywam się Kate- powiedziała melodyjnie, i dopiero wtedy starzec doszukał się w jej głosie dziwnego akcentu- A to… jest karabin. Karabin maszynowy.

-Karabin… jaki? Nigdy nie słyszałem, o takim cudeńku, moje dziecko…

Arianna uśmiechnęła się pogardliwie.

-I już nigdy nie usłyszysz…- wyszeptała, unosząc broń w jego kierunku.

Naładowała i wystrzeliła… cały magazynek naboi z głośnym hukiem opuścił lufę. Oczywiście dziewczyna nie była w stanie utrzymać broni prosto, dlatego też pociski trafiły dosłownie wszędzie: w mgnieniu oka, starzec stał się po prostu podziurawionym ciałem. Jego nogi, ręce twarz, brzuch; stał się tak zniekształcony, iż nie poznałaby go matka. Krew lała się dosłownie wszędzie.

Kiedy skończyła, dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podniosła broń do ust, żeby zdmuchnąć dymek który się z niej unosił. Zadowolona obrzuciła jeszcze raz martwe szczątki spojrzeniem; prychnęła i mrocznym głosem rzekła:

-Kolejny idiotycznie dobry członek rodziny martwy.

A potem odwróciła się i ruszyła przed siebie, w strony, które słyszała tylko z opowieści, w miejsce, zwane krajem Inkwizycji… właśnie tam, miała spotkać się z człowiekiem, który wprowadził niezaprzeczalny zamęt w jej życie, i pokazał jej, kim naprawdę jest…

Pamiętała jego słowa, jakby to było wczoraj… pamiętała, jak jego niespokojnie drgająca ręka głaszcze ją po głowie i pamiętała jego szept…

,,Nie bój się mała dziewczynko. Świat po prostu jest jednym wielkim gównem i tyle, a ja jestem panem, który zabił ci ojca, bo tak. Właśnie tak. Zrobiłem to co chciałem, a chciałem to zrobić, bowiem grzebanie patykiem w tym wielkim gównie, jakim jest świat, podoba mi się. Dlatego nie bój się. Nie musisz się bać, bowiem tobie także podarowuję patyk… i będziesz mogła nim grzebać w kale razem ze mną’’.

A teraz wyruszyła, bowiem chciała do niego dołączyć, oraz dlatego, że pewien jej przyjaciel, zaczął działać jej na nerwy i chciała permanentnie pokazać mu, co o nim sądzi. Chciała, żeby Lias przeszedł bolesną lekcję życia, taką, jaką ona przeżyła wiele lat temu.

Chciała, żeby ta lekcja go zabiła.

-Już do ciebie idę, mój skarbie!- zagruchała, odchodząc od dziadka, którego dopiero co zabiła.

Idąc w kierunku nieznanego jej świata, ponownie sprawdziła, czy TO tam jest.

I rzeczywiście. Było… mały woreczek, schowany w jej majtkach, a jednak ileż radości mógł dać dla Mordercy-Jej-Zapyziałego-Ojca i dla Człowieka-Który-Grzebał-W-Gównie-Patykiem. Mały woreczek, który mieścił w sobie…

…broń z piekła rodem!

 

 

Lias siedział samotnie w zamkniętym pokoju; siedział w rogu, bo mimo iż równie dobrze mógłby położyć się na wygodnym łóżku, niewygoda przypominała mu dom; nie tylko niewygoda, lecz także zimne ściany. Było to idealne na jego stres. I wtedy, drzwi nagle zaczęły się otwierać. Do pomieszczenia wkroczyło dwóch mężczyzn.

Jednego, chłopak rozpoznał od razu; był to ten sam człowiek, który go wtedy uratował. Ten sam człowiek, który przedstawił się jako skrytobójca, Eldren Cienisty; człowiek tajemnicy.

Obok niego kroczył dumnie wyprostowany mężczyzna, ze złotą koroną założoną na głowie. Tak więc to pewnie ktoś w rodzaju władcy… no cóż, w jego rysach twarzy i oczach widać było władcze cechy. Skromność, mądrość, stanowczość, pokorę… czyli generalnie wszystko, czego trzeba, by zadowolić tłum.

-Witaj, chłopcze- przywitał się skrytobójca i wskazał na towarzysza- A to, jest Jego Wysokość Wielki Inkwizytor Odyn, Głowa Inkwizycji we własnej osobie. Chciałby on, spotkać się z tobą.

Lias zrozumiał, co ma robić.

Skłonił się w pas, mówiąc:

-To ogromny zaszczyt, Wasza Wielkość.

Inkwizytor uśmiechnął się i przeszedł do rzeczy.

-Chłopcze, czy mógłbyś mi opowiedzieć historie?- spytał.

-Historie, panie?

-O tak, historie. Moje uszy są niezwykle spragnione historii zwłaszcza takiej, która zawiera tajemnice. Tak więc opowiedz mi historie, która poruszy moje serce, nieważne jak. Nieważne, czy będę się śmiał, płakał, czy gniewał, ważne bym zrozumiał.

Lias nawet nie mrugną tylko kontynuował przedstawienie.

-Tak się składa panie…- zaczął-… iż tam, skąd pochodzę, krąży pewna bardzo, ale to bardzo niezwykła historia. Opowiedział mi ją ojciec. Historia ta opowiada o pewnej dwójce przyjaciół, znających się od dzieciństwa. No więc, byli to chłopak i dziewczyna, dziewczyna starsza od niego o dwa lata. Byli oni nierozłączni, i łączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń, nawet więcej niż miłość. Łączyło ich przeznaczenie.

Tak więc, pewnego dnia, gdy chłopak miał dziesięć lat, a dziewczyna dwanaście. I zdarzyło się coś okropnego; nie wiadomo do końca, co to było, lecz wiadomo, iż dziewczyna bardzo cierpiała, a chłopak nie mógł jej pomóc. Nie potrafił. I wtedy, w umyśle dziewczyny, zalęgły się cienie. Wyruszyła w podróż, mając tylko jeden cel. Zabijać. Mordować. Mścić się.

Jej podróż, podczas której zwiedziła wiele, zajęła jej prawie trzy lata; i mimo iż o tym nie wiedziała, podczas tych trzech lat, chłopak śledził ją bezustannie, wierząc, iż być może kiedyś ją odzyska. To jednak nie nastąpiło, a dziewczyna, w końcu, wróciła do ojczyzny.

Chłopak był zrozpaczony, nie wiedział, co robić. Widział, jak dziewczyna zmienia się w diabła. Dosłownie, była diabłem. Miasto, w którym się urodziła i wychowała, padło na kolana i umarło. Nie pozostała tam ani jedna żywa dusza, a dziewczyna, stała się postrachem wśród wszystkich, którzy o niej słyszeli.

Gdzie leżała jej tajemnica? Dlaczego była tak potężna?

Dziewczyna walczyła z pomocą broni palnej, a właściwie, z pomocą strzelby. Nie byłaby ona normalnie taka groźna; ot, zwykła broń wystrzeliwująca pociski, jakich w Zardzewiałej Metropolii było od groma i trochę. A jednak, broń, zabijała każdego, nie było sposobu się jej przeciwstawić…

Dziewczyna posiadła bowiem sekret; dowiedziała się, jak manipulować swoimi emocjami – to takie rozgałęzienie magii – i swoje uczucia, które były niebywale potężne włożyła w broń oraz w naboje. To sprawiło, iż jeden pocisk z jej strzelby, był w stanie wybić dziurę w ziemi o powierzchni nawet pięciu metrów kwadratowych.

Wkrótce po zniszczeniu Zardzewiałego Miasta, wyruszyła w najdalszą podróż swego życia, na ziemie, na których przebywał człowiek, który przed latami zadał jej tak wiele bólu. Chciała go odnaleźć, lecz nie po to, żeby zabić. Chciała do niego dołączyć, stać się jego podwładną…

I wtedy, chłopak, do bólu w dziewczynie zakochany, postanowił podjąć drastyczne środki. Wejść do świata demonów i wyciągnąć z niego jej duszę. A potem, w jakiś sposób ją uzdrowić. Jednak nie udało mu się to. Zginął, gdy tylko pierwszy demon się pojawił.

A kraina, do której przybyła dziewczyna, uległa zniszczeniu, definitywnemu i ostatecznemu. To koniec bajki.

 

 

Kate biegła wesoło lasem, z bronią przewieszoną na plecach.

Pędziła, patrząc przed siebie, i zastanawiając się nad pewną rzeczą; nad tym, jak bardzo zmieniało się jej życie. Owszem, już dawno, jak uważała, straciła duszę, lecz to nie znaczy, iż to, co robiła, nie było dla niej nowe. Bowiem dziewczyna, mimo iż zabijała już wiele, nigdy nie robiła tego, bo tak.

A teraz, po prostu ją to bawiło; rozumiała już, głęboki sens grzebania patykiem w gównie, w kale.

I wtedy to zobaczyła. Podjęła także, pewną spontaniczną decyzję… zobaczyła bowiem, grzyba, na oko mającego pół metra. Grzyb miał białą, monotonną barwę a wydzielał się z niego wyjątkowo silny i przyjemny zapach. Wtedy do dziewczyny, przywarło pewne wspomnienie, dawno już zapomniane.

W wspomnieniu tym, maszerowała jako pięciolatka po opuszczonych i mrocznych ulicach gorszej dzielnicy Zardzewiałego Miasta. Trzymała tatusia, jak wtedy o nim myślała, za rękę, którą przytulała sobie do policzka. Pamiętała, iż była bardzo niespokojna, oraz to, jak drżącym, słodkim głosikiem zapytała ojca: ,,Tatusiu, dlacego musimy tu byc? Tu jest stlasnie!’’

-Tatuś ma tutaj sprawy do załatwienia, skarbie, ale nie martw się, nic ci się nie stanie… nie, kiedy tatuś jest w pobliżu, a nie opuszczę cię ani na sekundkę.

Poszli dalej, lecz to nie to, ani sprawy jakie miał ,,tatuś’’ do załatwienia, liczyły się w tym wspomnieniu. Liczyło się, to, co chwilkę potem zobaczyli; człowieka, leżącego na ulicy, śmierdzącego i płaczącego. Trząsł się cały i wyglądał okropnie; z jego skóry, wyrastały miejscami dziwne, białe grzyby.

Tatuś szybko miną owego człowieka, a kiedy Kate spytała go, kim on był i dlaczego płakał, otrzymała odpowiedź, której wtedy nie zrozumiała.

-Widziałaś te białe grzyby?- w głosie jej ojca słychać było obrzydzenie- Widzisz, one wywołują pewien efekt w główce; sprawiają, że jest ci przyjemnie, czujesz się silny albo też wręcz odwrotnie. Zabijają cię. A właściwie nie one, tylko substancja w nich zawarta, o nazwie ,,Opium’’. Opium, to narkotyk, a narkotyki, wyniszczają twoje ciało i uzależniają. Gdy weźmiesz jedną porcję, sięgniesz po drugą, a potem – po trzecią. I w końcu, będziesz wyglądać tak, jak tamten pan… obiecaj mi, córeczko, że nigdy nie tkniesz się czegoś takiego.

-Obiecuje!- wyśpiewała ona wtedy, myśląc równocześnie, że grzyby są ,,be’’.

Jednak teraz, myślała tylko o jednym. Chciała sprawdzić, jak to jest.

Ruszyła powolnie w kierunku grzyba, przywołując równocześnie inne wspomnienie; wspomnienie, jak mając już dwanaście lat, podsłuchała przypadkowo rozmowę narkomana, nakłaniającego innych do kupienia jego towaru. Mówił, że odda za darmo pierwszą dawkę oraz tłumaczyć, że grzyba halucynka – powszechna nazwa grzybów Opium w Zardzewiałym Mieście – można zażywać na dwa sposoby. Albo pokruszyć go na drobiny, albo po prostu zjeść.

Dotarła do grzyba i dotknęła jego powierzchni, w zasadzie musnęła go opuszkami palców. W dotyku był jedwabiście gładki; pomyślała, że w zasadzie może być zabawnie… i podjęła decyzje. Powoli zanurzała palce w grzybie, aż w końcu była w nim cała jej dłoń. Było łatwo go przeszyć; stawiał tylko nieznacznie większy opór, niż woda.

Zacisnęła pięść i wyciągnęła, tak, że została jej mała grudka. W środku, grzyb także okazał się biały. Dziewczyna pamiętała słowa narkomana sprzedającego Opium i zdawała sobie sprawę, iż jeżeli za pierwszym razem przesadzi z dawką, może umrzeć, oraz że po zjedzeniu, efekt jest kilkakrotnie silniejszy niż po wciągnięciu narkotyku nosem.

Grudka, którą wyciągnęła z grzyba, była, jak się jej zdawało, odpowiednich rozmiarów, natomiast aby nie ryzykować, wolała wciągnąć. Rozdrobniła grudkę na proszek jednym ruchem dłoni, po czym zbliżyła nos do wyciągniętej ręki i… szybko ponownie oddaliła go, nie wciągając ani trochę.

Ale nie dlatego, że się rozmyśliła, o nie. Po prostu miała coś do zrobienia.

Kate uspokoiła oddech…

…otworzyła szeroko oczy…

…gwałtownie uniosła głowę w kierunku słońca…

…i krzyknęła:

-MAM OBIETNICE ZŁOŻONE TOBIE W DUPIE, CHUJU, ZWANY MOIM OJCEM!

Następnie już ostatecznie przybliżyła nos do dłoni i wciągnęła…

Efekt przeszedł jej najmniejsze oczekiwania.

 

 

Poczuła TO już w chwili, gdy proszek z grzyba znikał w jej nozdrzach. Wielką, ogromną rozpierduchę, jaką rozpętało w jej głowie opium; można powiedzieć, że w mózgach ludzi, kryją się ładunki wybuchowe, czasami mniej, czasami więcej, a opium, jest tym, co je detonuje.

W mózgu Kate, owych ładunków było więcej, niż gdziekolwiek indziej…

Najpierw zachwiała się, i poczuła jak pada, lecz nie zarejestrowała uderzenia z ziemią; zaczęło się jej wydawać iż ze wszystkich stron otacza ją błękitne niebo i czuła się niesamowicie. A później, nagle jakby czerń przysłoniła jej wzrok, i nie widziała już absolutnie nic… za to c z u ł a.

Czuła, jak malutka jest, oczami wyobraźni widziała siebie, skuloną, przestraszoną i cały świat przeciwko niej. Świat, który z początku był jedynie lasem dokoła niej… później przerodził się w ogromne góry… następnie w zawrotnym czasie, jej pole widzenia zaczęło się powiększać. Widziała pustynię, lodowce, dziwne krainy oraz oceany. Widziała cały świat, który dosłownie ją pożerał… od tej świadomości bolała ją głowa, czuła się gnieciona, przytłoczona…

…w końcu zaczęła szczękać zębami, które bolały ją…

Och! Jak one ją bolały! Był to, swoją skalą, wręcz niewyobrażalny ból; jej zęby, raz po raz były wyrywane, uderzane młotkami, strzelano w nie pistoletami. Czarniały i odpadały, pojawiały się w nich czarne dziury, które potem znikały, zostawiając po sobie bolesne wspomnienie…

W końcu ból był tak potężny, że dziewczyna nie wytrzymała i otworzyła powieki, nawet o tym nie myśląc; och, jaka to była ulga! Bowiem wraz z otworzeniem oczu, ból zębów jakby wyparował.

Kate znajdowała się w lesie; w lesie, w którym drzewa tak dziwnie falowały i falowały, jakby się miały zawalić… i wtedy, oczom Kate, ukazała się ona… wiedźma. Na szczęście nie było widać jej twarzy. Wiedźma pochylała się niesamowicie zgarbiona a jej włosy, spływały w dół aż do ziemi, osłaniając głowę. Obrzydliwa kobieta śmierdziała niemiłosiernie i chwiała się z boku na bok. Jej ręce były pomarszczone i zielone, miejscami niemal pomarańczowe, tak samo w przypadku gołych stóp.

Wiedźma stała daleko od Kate… i wtedy, uderzyła błyskawica, która sprawiła, iż dziewczyna mrugnęła… a kiedy otworzyła oczy, odległość między nią i wiedźmą zmniejszyła się gwałtownie, jakby ta krótka chwila, wystarczyła, na pokonanie ponad dziesięciu metrów. Kolejna błyskawica i wiedźma znów była bliżej… tym razem Kate, starała się nie mrugać i udało jej się, ledwie ale jednak.

Mimo to, to nic nie zmieniło; wydało jej się jedynie, iż na ramieniu poczuła obrzydliwy, oddech wiedźmy cuchnący krwią i wnętrznościami. Kate chciała uciekać, lecz nie mogła. Zamiast tego, spojrzała w oczy wiedźmy i zobaczyła tam… martwy płód, martwe, nienarodzone dziecko spuszczane w toalecie.

Kate się bała. Straszliwie, była niesamowicie przerażona.

Wiedźma uśmiechnęła się i wolną ręką dotknęła jej twarzy…

…Kate krzyczała a wiedźma dalej uśmiechała się…

Nagle ta wizja ustąpiła; dziewczyna upadła na ziemię, dysząc ciężko i trzymając się kurczowo za serce… lecz to nie był koniec…

Kate była ciągle w lesie i niespodziewanie, zobaczyła kątem oka jakiś biały kształt, coś, co niesamowicie ją… podnieciło?

Wstała i w te pędy pobiegła za dziwnym kształtem; mimo, iż jeszcze nie dawno, w ogóle nie mogła się ruszyć, to nagle, jej kończyny zapłonęły żywym ogniem, poczuła, jakby miała niewyczerpany zapas energii. Nagle jej oczy przesłoniła czerwona mgła, w ustach poczuła smak krwi a jej umysł zapełniła krwista barwa. Ogarnęła ją rządza krwi.

Kształt biegł i biegł; w końcu przestały go otaczać drzewa. Razem z Kate znalazł się na polanie. Dziewczyna stała oblana promieniami słońca, wpatrzona w niebo. I wtedy zniżyła wzrok. Przed nią, stał biały królik o czerwonych oczach i świdrował ją wzrokiem.

To właśnie go ścigała. Smak jego krwi, chciała poznać… zawyła dziko.

I wtem, na polanie pojawiły się całe hordy białych królików o piekielnych oczach.

Wszystkie one wyszczerzyły ząbki i rzuciły się na nią; a ona, śmiejąc się diabelnie i czując pieprzoną radość, chwyciła w dłonie broń i zaczęła się masakra; trup lał się wszędzie, gęsto i często. Krew tryskała, a małe króliczki padały z kwikiem na ziemię, jednak wcale się nie kończyły.

Kate śmiała się jak szaleniec i zabijała króliki albinosy.

W końcu skończyła; cała polana, była teraz pokryta małym, słodkimi ciałkami króliczków.

I nagle, spośród wszystkich tych małych skurwieli, jeden mały skurwiel zaatakował; Kate nie zdążyła go zarżnąć, bowiem broń miała skierowaną lufą ku ziemi. Mały skurwysyn skoczył na jej rękę i dziabną ją do krwi. Krzyknęła, i szybko chwyciła go za głowę. Uniosła go, zasyczała, i w całości połknęła jego łeb.

Zawyła z uciechy. Jak krew może być tak dobra?

Nie wiedziała, lecz czym prędzej zaczęła wysysać z królika krew, później z następnego, i jeszcze z następnego. Nie skończyło, dopóki na polanie było choć jedno ciało królika przepełnione krwią. Piła łapczywie. Smakowało jej.

-Słodka Krew Słodkich Czerwonych Króliczków

Kiedy skończyła, po prostu upadła i zemdlała.

Utuliła ją ciemność, która stopniowo przegnała Opium z jej organizmu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania