Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18+* Ciałoprzestrzeń 1 - Owoc z innego świata (erotyka, bardzo lekkie science fiction, space opera, science fantasy)
Miał zdechnąć. Prędzej czy później i tak miał zdechnąć. Nie umrzeć – jemu samemu nie robiło różnicy, jak to nazwać. Bliskość śmierci rzuca na ziemię. Ale on nie miał siły nawet się osunąć, oddać grawitacji.
Stał drętwo, zupełnie sam. Plac, na który dotarł, o tej porze był całkowicie pusty. Nawet w budynkach wokół dawno już nikt nie mieszkał. Gdy szedł do tego miejsca, ludzie schodzili na drugą stronę ulicy, czkali, zakrywali usta. Cień bezlistnego drzewa, pod którym stanął, też zdążył się odsunąć.
Mężczyzna nie ruszał się ani o centymetr. Mimo upału i spływającego strugami potu, drżał z zimna i wbijał się palcami w poły swojego płaszcza. Czuł, że jego ciało jest areną, na której wypuszczono tabun dzikich zwierząt. Wbijają żądła i kły, rozdzierają szponami każdy nerw.
Istota, które zadawała mu cierpienia, była inteligentna. Niezwykle zdolna w tym, do czego była stworzona. Bezdennie głupia, gdy w umiejętnie zadawanych torturach prowadziła go ku śmierci, a więc i ku własnemu unicestwieniu.
Jedną ze wspomnianych tortur było zwracanie ofierze świadomości. Nie na długo, na kilka sekund, tak by uświadomiła sobie beznadziejność położenia. W krótkich chwilach przytomności mężczyzna oglądał zielone drzewo, rosnące niby korzeniami do góry. Zdążyło rozrosnąć się i wbić w ściany okolicznych budynków. Planeta umierała, ale drzewo żyło. Być może to ono miało przetrwać wszystko inne.
Mężczyzna zdążył zapragnąć, by drzewo przestało pastwić się nad domem i zwróciło konary ku niemu. Niech wbije się w niego, wysączy soki i oddzieli wszystko co plugawe od tego, co potrzebne. Wreszcie koniec, w dodatku sensowny. Zbił się w sobie, jak gdyby gotów na przyjęcie ciosu. Skulił się, zgarbił, ale dalej trwał na ziemi. Wbił się stopami w piasek.
Jego przekleństwem i polem manewru dręczyciela, było to, że widział, czuł i odbierał więcej niż większość innych istot. Że miał zmysły, jak przystało na maszynę do zabijania. Przez stopy odczuwał drgania korzeni drzewa, rosnące mikrometrami pęknięcia budynków, trzaskanie szyb, wątłe ślady pobliskiego życia. Wydawało mu się, że wśród drgań czuje narastającą siłę. Nie mógł zidentyfikować jej źródła. Może to on sam był bliski kresu wytrzymałości. Drgania odbijały się jak krople deszczu od blachy, ale nie było deszczu, tylko jednostajny skwar. Przez chwilę owe drgania, zdradzające kroki spieszącej się istoty, obudziły nadzieję. Przeklętą nadzieję. Tak długo czekał na ratunek, że już się go nie spodziewał. Że gdyby przyszło ocalenie, przekląłby jego źródło. O wiele za dobrze wiedział, że cały cykl toczącej jego organizm choroby zacznie się od początku.
Wszystko paliło w oczy, rozmywało się. Mężczyzna je zamknął. Nie wiedział, ile minęło czasu, zanim otworzył je, w niezmienionej pozycji. Miał wrażenie, że słyszy za sobą kroki. Próbował dostrzec, kto to – ujrzał tylko, jak od większego cienia oddziela się mniejszy.
Obecność kogoś innego sprawiła, że oprzytomniał. Kątem oka rozpoznał osobę, która zbliżyła się w jego stronę, drżąc z widocznej odrazy. Poczuł zapach, fragmenty podświadomie wyczuwanej aury.
– Jesteś tu mnie zabić… czy uratować? - wycedził przez zęby, dysząc między słowami.
– A jak myślisz? - odpowiedziała. Oczy miała niewzruszone, ich zimny błękit kłułby każdego w serce.
– Spóźniłaś się. Chciałaś-
– Jestem o umówionej godzinie.
Kobieta zbliżyła się, zaszła mężczyznę od tyłu. Objęła go ramieniem, włożyła do jednej z kieszeni płaszcza niewielki przedmiot.
– Jesteś dwa tygodnie za późno! - wychrypiał mężczyzna.
Kobieta okrążyła go, z głową przekrzywioną, jakby szykowała się do skoku.
– Zachowuj się jak facet, a nie biadol. Nie jestem tutaj cię niańczyć. Bierz lek, masz pracę do wykonania.
Torik wolałby połknąć własny język, niż lekarstwo. Nie miałby zamiaru słuchać tej kobiety, gdyby nie to, że gdy mówiła, jej usta leciutko drgnęły, a oczy rozszerzyły się. Trwało to przez mgnienie, którego sama nie musiała być świadoma. Ale to mgnienie wystarczyło, by zapragnął pożyć kolejne dwa miesiące.
Rozpakował woreczek z lekarstwem. Wziął kapsułkę, w kształcie i kolorze perły. Dopiero wtedy osunął się na ziemię. Oparł o drzewo. Każdy kolejny oddech łapał coraz spokojniej.
Kobieta przykucnęła, obrała miejsce w cieniu drzewa. Ubrana na czarno, ze swoją bladą i delikatną cerą, nie znosiła dobrze spalającego Hubaris słońca. Przez dłuższy czas, gdy mężczyzna wracał do sił, nie odzywali się do siebie. Ani myśleli na siebie patrzeć.
– Torik? - przerwała ciszę szeptem. Mężczyzna chrząknął.
– Skoro nie śpisz, to się odzywaj. Weź to.
Torik poczuł, że kobieta wciska w jego dłoń okrągły, lekko chropowaty przedmiot.
Podniósł przed oczy. To był owoc w zielonej skórce.
– Co to jest?
– To do popicia.
– Akurat to – żachnął się Torik.
Owoc zwany mistran. Mandarynka z zieloną skórą i błękitnym miąższem.
Kobieta, z którą rozmawiał, brała swoje imię właśnie od niego.
Torik wbił się ostrymi jak u rekina zębami w miąższ. Wysączył wszystko.
Odrzucił skórkę, wylądowała przed nimi. Mistran przysunęła się o kilka centymetrów.
Zetknęły się kanty ich dłoni.
– Chcesz czegoś?
– Nie mam gdzie spać. Poza tym na nic się nie przydasz, jak ci nie pomogę w rekonwalescencji.
Rekonwalescencja. Cokolwiek to znaczyło, potrzebował jej. Ostatnie dni upłynęły mu w męczarniach. Zawsze zaczynały się ostrym bólem w pasie, za każdym razem przemieszczającym się w inne rejony ciała. Aby wyjść z mieszkania i dotrzeć pod drzewo życia, musiał wytężyć resztki woli. Lekarstwo przyszło w ostatniej chwili. Podniósł wzrok. Niebieskie oczy patrzyły na niego obojętnie, jak personel szpitalny na rozpaczającego hipochondryka.
To zawsze prowokowało jego cierpki uśmiech.
– Zapraszam. O ile się nie boisz, że wynagrodzą cię kijami po plecach. - W jego głosie nie było troski, a coś bliższego drwinie.
– *Ona* ma za dużo na głowie, żeby się tym przejmować.
– No to jak chcesz. Może cię nie wygonię. Tylko kup sobie coś do żarcia.
Odszedł jedząc resztę owocu. Mistran zatrzymała go i mocno schwytała za nadgarstek. Wyszarpała mu pozostałą część niebieskiej mandarynki i wcisnęła wałek opatrzony wzorami z zielono-żółtych wielokątów. Przesyłka, którą mógł odczytać tylko jej adresat, przykładając do jednego z końców wałka linie papilarne.
Torik Gamaton znów przeżył. Teraz dostał kolejne zadanie, kolejną formułę możliwej śmierci. Razem z zadaniem – kobietę na noc w mieszkaniu. Łóżko było jedno.
Nie obchodziła ich zszargana godność. Następna wspólna noc- dla niej – to trochę jak kilka kolejnych procedur. Dla niego okazja do relaksu po niedawnych ciężkich chwilach i urozmaicenie wieczora. Tak sobie przynajmniej oboje wmawiali.
Szli zachowując dystans, milczeli. Mistran zaczęła odchodzić w stronę ulicy ze sklepami.
–Czekaj, wiesz jak do mnie trafić? – pochylił się nad jej uchem.
–Po twoim odorze na pewno.
–To masz na rozpęd – zamachnął się i uderzył dłonią w tyłek kobiety. Drgnęła prawie niezauważalnie.
–Patrzcie go, taki duży chłop, a wali jak stara baba.
–To gołą wystaw, jak taka mocna.
Mistran odpowiedziała środkowym palcem. Przeszła na drugą stronę ulicy.
Torik postanowił wrócić na swoją kwaterę. Ruszył do przodu, spodziewał się, że jego rozmówczyni zniknie i pojawi się dopiero nocą. Wypadało przedtem doprowadzić się do jako takiego porządku.
Przede wszystkim chodziło o prysznic. W budynku nikt nie miał dostępu do własnego prysznica – zostawała balia albo barak sanitarny na dziedzińcu, utrzymywany ze składek chętnych do korzystania lokatorów. Wszedł do baraku, zrzucił ubrania jak skorupę. Puścił wodę – lodowata. Myślał o niej. Mogli obrzucać się obelgami, mogli na siebie kląć. Każde ich spotkanie było świętem, wyszarpniętym ze szponów śmierci. Niech by trwało jak najdłużej. Stojąc pod zimną wodą, wyobrażał sobie, jak wyrzuca jej ubrania przez okno, żeby została z nim do następnego zmierzchu. Gdy wrócił, obmywszy się ze śladów choroby, Mistran była już w jego lokum, siedząc tak jak przyszła, w kurtce. Ściągnie jej tę kurtkę, ściągnie wszystko, przytrzyma do rana, wyrzuci, spali, podrze jej ubranie. Przetrzyma ją jak najdłużej, zanim zniknie w ciemności.
Mieszkanie składało się z jednego pokoju z kuchnią we wnęce. Prócz tego – klitka z ubikacją. Kilka podstawowych mebli – szerokie łóżko, nakryte pogniecioną, zwiniętą pościelą, dwa krzesła i stół. Mistran jadła przy nim sałatkę ze spiralnymi, smażonymi robakami.
– Jak zawsze, nie masz pojęcia o jedzeniu. Kupiłaś jakieś śmieci.
– Tak jakbyś miał coś do gadania o jedzeniu – skwitowała Mistran po chwili milczenia.
Torik wyjął z lodówki płat surowego mięsa. Polał spirytusem i obtoczył przyprawami.
Wytarł ręce o uda i usiadł na wolnym krześle. Był w samych slipach, tak wrócił spod prysznica. Jeszcze nie wysechł i pojedyncze krople wody na jego torsie odbijały się w świetle przechodzącym przez brudne szyby.
– Może się ubierz? - Mistran rzuciła, nie odrywając wzroku od sałatki.
– Może ty się rozbierz? – Torik złapał Mistran za pierś i zaczął rozpinać jej kurtkę.
– Nie radzę mi przeszkadzać. – Mistran podniosła obojętny i znudzony głos, jednak gdzieś głęboko dało się wyczuć pojedyncze przebłyski ironii. Mężczyzna postanowił uszanować życzenie i nie przeszkadzać damie w posiłku. Wstał, po czym przesunął krzesło tak, żeby usiąść koło niej. Objął ją lewym ramieniem i zaczął gładzić po odsłoniętej skórze, po wewnętrznej stronie uda.
Jak gdyby nic się nie działo, jadła dalej. Torik nie przestawał. Jego ruchy stały się bardziej zdecydowane a palce weszły pod nogawki szortów. Zaczął gładzić jej łono, przez bieliznę. Mistran jakby głośniej przełknęła jedzenie, ale zdawała się nie reagować.
Dożyła tej chwili dlatego, że nauczyła się tłumić popędy. A przynajmniej dobrze je maskować. Oczy miała teraz zamknięte, albo mocno przymrużone. Torik zaczął gładzić jej drugie udo prawą ręką, lewą rozpiął szorty. Mistran nie protestowała. Powoli, ukośnymi pociągnięciami palców, włożył jej rękę za bieliznę. Głaskał okrągłym ruchem, lekko naciskając. Mistran jadła wolniej. Po chwili, gdy nieco przyspieszył, odłożyła widelec. Nadal miała zamknięte oczy. Połykała ślinę, aż niedługo potem wydała z siebie cichy jęk, niemal pisk. Torik powoli przestał. Mistran spojrzała na kochanka. Błękit jej oczu był teraz błękitem topniejących w rzece śniegów. On wstał po jedzenie. Skądś trzeba wziąć siłę na taki wieczór. Mistran obróciła się i zdjęła z niego slipy. Torik, niewzruszony, wziął swoją porcję i wrócił do stołu. Mistran kończyła swoje danie, robiła to powoli. Patrzyła na mężczyznę, któremu miała się oddać tej nocy. Wrócić do przeszłości, kiedy brała go, oddając się mu kiedy tylko chciała. Jej obecna profesja, a ściśle mówiąc powołanie, wiązało się z koniecznością ograniczenia kontaktów seksualnych. Raczej bez wyboru partnera, gdy do nich dochodziło. W jej dawnym życiu, nie istniało coś takiego jak wstrzemięźliwość. Problemy wynikały raczej z przesytu. Teraz miała za sobą wiele lat ascezy, wzmacniania dyscypliny od której odstąpić mogła sporadycznie.
Obecnie widywali się najwyżej kilka razy do roku. Krótko i intensywnie. Bez względu na konsekwencje. Nie kłamała przed sobą. Podobał jej się widok nagiego mężczyzny, odrywającego kawały mięsa, jak dzikie zwierzę. Widok wyzwolił w niej głęboko skrywaną, sprzeczną z jej wykształceniem zwierzęcą naturę. Nie powstrzymywała się przed oblizywaniem palców jednej ręki. Druga ręka podświadomie powędrowała do kieszeni szortów, chociaż chwilę wcześniej w tych okolicach doznała skutecznej pieszczoty. Dało o sobie znać długotrwałe nienasycenie. Jeśli miało znaleźć ujście, to właśnie teraz. A jednak ogarnęło ją poczucie wstydu. Speszona, oderwała ręce od ust. Nie dała tego po sobie poznać, ale była wściekła na samą siebie.
Torik nie ubierał się. Poszedł z powrotem do wnęki kuchennej.
– Napiję się czegoś. Jak chcesz, dołączaj śmiało.
Do dwóch niezbyt gustownych kieliszków z zaciekami nalał trunku o średniej mocy i jaskrawożółtej barwie. Podszedł, poczęstował towarzyszkę, wypił od razu, przepłukując gardło. Odetchnął i zionął. Mistran nie zwróciła uwagi na alkohol. Ujęła przyrodzenie kochanka.
– Może chodźmy gdzieś – powiedziała, kierując wzrok na schwytany przedmiot zainteresowania-chciałabym się przewietrzyć.
– Jak chcesz się przewietrzyć – szepnął głośno Torik, pochyliwszy się nad jej uchem –
to pójdziesz bez gaci.
Zaskoczona Mistran nie zdążyła zareagować. Wypuściła Torika. Mężczyzna zerwał z niej szorty, sekundę później majtki. Bieliznę rzucił za łóżko. Mistran zarumieniła się. Nic nie kryło jej łona, pośladków i rumieńców na jasnej skórze.
Torik przysiadł tuż przed nią, zaczął powoli przesuwać język po intymnych częściach ciała kochanki i tuż obok nich. Prawą rękę wsunął pod jej koszulkę.
– Mam... pójść... naga od pasa w dół?- Mistran zatrzymała go, pytając z wyrzutem, choć powoli wyszeptywane słowa zdradzały przyjemność.
– Zrobisz jak chcesz, ja ci nie zabronię – Torik dalej przesuwał językiem. Niezwykle długim i zręcznym. Nie musiał długo pracować, by doprowadzić Mistran do kolejnego orgazmu.
Musiała aż złapać się o stół. Siedziała pochylona, dyszała ciężko. Wypuściła powietrze przez zęby, każdy kolejny wydech stawał się coraz bardziej tęskny.
Mężczyzna wstał, uznawszy że czas jednak coś na siebie włożyć. Mistran przez chwilę jeszcze została na krześle, w końcu włożyła szorty, nie fatygując się po bieliznę. Patrzyła, jak Torik zakłada ubranie, które zdawało się podkreślać mięśnie. Na nich opinała się jego niebieska koszula, tak samo jak ciemnoczerwone spodnie opinały jego nogi i to, co zwracało kobiecą uwagę. Pośladki były trochę za ciężkie, lecz wywoływały u kobiety pozytywne skojarzenia.
Poszli do położonego o kilkanaście minut drogi piechotą parku. Nastał już wieczór. Gorąco powoli ustępowało niesionym przez noc chłodom. Torik chłonął powietrze, trawę, drzewa i życie, którym tętniło miasto nocą na Hubaris, świecie który powstał jako paradoks. Ożywionej satelicie, krążącej wokół martwej planety. Torik i Mistran szli oddzielnie, każde przeżywało wieczór na swój sposób. Mistran widziała coś nowego – nigdy nie była na Hubaris, w tym parku z wijącymi się alejami wśród stawów z parującą, lodowatą wodą i zamglonych latarni. Czuła łagodną rozkosz. Ogarnął ją relaks. Gładziło powietrze wchodzące przez nogawki od szortów, które czasem odsłaniały niemal niezauważalne fragmenty jej nagości.
Gdy wracali, krok za krokiem szli coraz bliżej siebie. Częstowali się niebieskimi mandarynkami. Tuż przed wejściem do kwatery Torik przyparł kochankę do ściany, rozgryzł miąższ owocu i wysączył sok, po czym wpił się w usta Mistran.
Zaczęła głębiej oddychać. Drzwi uległy, omal nie wtoczyli się do mieszkania. Kobieta zrzuciła szorty. Jak tylko Torik zamknął drzwi od wewnątrz, rzuciła go na niepościelone łóżko i zaczęła zrywać z niego ubranie. Kochanek nie pozostał dłużny. Zdjął jej kurtkę, odsłaniając siatkowaną koszulę a pod nią czarny stanik. Po kolei wylądowały na podłodze. Torik zapalił się pożądaniem, chłonąc zmysłami zdrowe piersi młodej dziewczyny, zgrabne w każdym ich szczególe. Ich piękno chłonął oczami, doświadczał je dłońmi. Kochanka rozpięła jego spodnie i uchwyciła nabrzmiałą męskość. Usiedli na łóżku. Doprowadzili się do szczytu przyjemności – ona dała mu rozkosz rękoma, on jej - palcami i językiem.
Odpoczywali krótko. Przeszli do leniwych, na wpół sennych pieszczot. Mistran obierała owoce z rodzinnej planety, ale ich nie zjadała.
Torik po chwili zrobił się natarczywy. Mistran wpierw siłowała się z nim, co przerodziło się w pocieranie piersiami o głowę i cały tors kochanka. W końcu to ona „wygrała” i była na górze, usiadła na nim w pozycji jeździeckiej. Powoli ujeżdżała mężczyznę, wysysając sok z mandarynek, co jakiś czas karmiła Torika. Gdy przyspieszyli, rozerwała owoc, zgniotła i wcierała połówki w skórę swoją i partnera. Stoczyli się z łóżka. zlizywali z siebie sok i miąższ z owoców. Żeby zmyć resztki, polewali się wodą z umywalki. Gdy przemywał się Torik, Mistran wzięła jego przyrodzenie w usta. Zamienili się miejscami i gdy Mistran się przemywała, Torik całował i pieścił językiem jej łono. Niedługo po tym usnęli i zdawałoby się że to koniec, gdyby nie podświadomość. Leżeli wtuleni, aż zaczęli się o siebie ocierać. Podnieśli się, ona klęczała podparta na dłoniach. On był z tyłu. Zanim wszedł w Mistran, złapał ostatnią, nieobraną mandarynkę. Gdy westchnienia miały zmienić się w krzyki, kobieta wzięła owoc w zęby. Wgryzła się i zaczęła sączyć.
Słońce weszło przez dziury w zasłonie, uderzyło po zamkniętych oczach. Mistran podniosła się i przeciągnęła, bez skromności. W powietrzu wisiał zapach mandarynek. Odrzuciła kołdrę – Torik spał, zupełnie wyczerpany. Mieszające zapachy powietrze wypełniło ją całą i rozprowadziło smakowaną rozkosz. Gdyby nie poczucie nasycenia, obudziłaby go. Przechadzała się, zbierając ubranie ale nic nie zakładając. Zebrała wszystko w stertę. Myśl o tej nocy i o poprzednich z nim sprawiła, że przez chwilę przebiegła jej myśl, by swoje ubranie podrzeć, spalić lub wyrzucić przez okno. W najgorszym razie, zawsze mogła obwinić kochanka. To jednak nie wchodziło w rachubę.
I tak pozwoliła sobie na zbyt wiele. Czego akurat nie żałowała.
Chwilę po tym jak włożyła ubranie i wyszła, drzwi od mieszkania zaskrzypiały ponownie. Mistran schyliła się za łóżko i wyciągnęła stamtąd majtki. Spojrzała jeszcze raz na Torika – opuściła mieszkanie, nie okrywając go.
Obudził się, ruszył ręką, chcąc objąć tę, której już nie było. Przesuwał ręką po pościeli. Trafił tylko na skórę ostatniej mandarynki.
Komentarze (11)
"Po kolei, wylądowały na podłodze." - zbędny przecinek
Seks i kosmiczne mandarynki. Całkiem nieźle napisane, szczególnie scena erotyczna w miarę zręcznie, bez cech i języka porno, czyli po prostu bardziej zmysłowo niż wulgarnie. No i dialogi całkiem spoko - odpowiednio naturalne i bez lania wody.
Owoce i intymność, jak ktoś lubi sobie urozmaicać, może być. 😉
Zastanawiam się nad tym przejściem od razu do konkretów, nietypowy zabieg. Poza tym jestem zwolenniczką niedopowiedzeń więc przysłoniłabym niektóre fragmenty.
Ogólnie było interesująco.
Czytałeś książki Adama Przechrzty?
Wszystko z lekkością, jakby bez wysiłku, a raczej z przyjemnością. Można się od niego naprawdę dużo nauczyć, dlatego polecam, tym bardziej że i tematyka powinna Ciebie zainteresować, a nawet jeśli nie, to zapoznasz się z warsztatem, a to bezcenne.
Powróciłam po czasie.
Przeczytałam "zerówkę", którą /nie ukrywam/ - zachęciłeś do czytania "dalszych odcinków" .
Swoje przemyślenia mam, ale pozwól, że konkretny komentarz/mam swoje konkretne przemyślenia/ - zostawię po przeczytaniu całości.
Chciałabym przeczytać całość.
Czy możesz powiedzieć, ile mniej więcej przewidujesz odcinków, bo jeśli jest to długoterminowa opowieść, to będę zostawiała komentarze po trzech/czterech odcinkach.
Pozdrawiam.
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania