Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18 plus* Ciałoprzestrzeń 2 - Satyry, Nimfy, Rydwany (erotyka, bardzo lekkie sci fi)
Obudził się, ruszył ręką, chcąc objąć tę, której już nie było. Przesuwał ręką po pościeli. Trafił tylko na skórę ostatniej mandarynki.
Ciągle w półśnie, przypominał sobie pierwsze ich spotkania, gdy żyli w zupełnie innym świecie. On, niewolnik – zabawka do naprawdę wszystkiego. Ona – pani, dziedziczka tytułu, prestiżu, wszystkich mrocznych tajemnic swojego rodu. Pewnego razu, gdy trenowali walkę, rozebrała się do naga i nie odpuściła, aż trening skończył się w wysokiej trawie. Innym razem, jadła soczyste owoce, które rozlały się na jej ubranie, a potem kazała siebie myć. Kolejne razy w tamtych realiach i kolejne w obecnych. W końcu doszedł pamięcią do ostatniego wieczoru. Tego, że minął i trzeba wrócić do rzeczywistości. Naginanie jej praw właśnie się skończyło. Każde z dwojga miało swoją misję. Także przed sobą.
Jego misją było przeżyć. Uniknąć śmierci w męczarniach, na które go skazano, jeśli będzie nieposłuszny, lub co gorsza, nieużyteczny. Tylko jeśli się sprawi, może liczyć na kolejną białą kulkę z lekarstwem. Otrzeźwiał, wstał, z trudem uprał w umywalce lepiącą się od mandarynek pościel.
Potem wziął „zwój” i przyłożył kciuk do jednego z krańców, wyposażonego w trzy metalowe wypustki. Na czworokątnych wzorach pojawił się kod ze świetlnych znaków, oznaczający udzielenie dostępu do informacji. Pojawił się ekran-hologram, w formie prezentacji. Z instrukcji wynikało, między innymi, że ma trzy dni na przygotowanie.
Ten czas Torik poświęcił na powrót do formy i analizę powierzonego zadania. Wieczorem, na dwa dni przed rozpoczęciem akcji, musiał interweniować w kamienicy. Za mieszkanie płacił bowiem stróżując. Piętro wyżej, trudna młodzież urządziła zabawę. Chwilę po północy, zabawa zmieniła się w bijatykę. Jeden z imprezowiczów krzyczał bez sensu, niszczył przedmioty, bił innych bez względu na płeć. Za sprawą hałasu, Torik wbiegł do mieszkania, prawie wyważając drzwi. Zobaczył wymachującego rękoma młodego mężczyznę. Z jego ust leciała czerwona piana. Na skórze miał rozległe, plamiste rumieńce. Sprawka używek niskiej jakości. Torik podszedł sprawnie, spokojnie, chwycił nadgarstek, obrócił, unieruchomił człowieka. Służba porządkowa pojawiła się chwilę potem. Zobojętnieli na wszystko, podstarzali funkcjonariusze zaprowadzili sprawcę do radiowozu i odwieźli na wytrzeźwianie. Razem z jego odejściem, hałasy i zabawy zamarły. Torik nie pierwszy raz miał do czynienia z takim przypadkiem. Swego czasu, na innej planecie, zdarzało mu się zastępować znajomego ochroniarza w klubie nocnym. Poznał wtedy skutki zażywania różnych narkotyków, często imitacji rzadkich, ale poszukiwanych specyfików. Czerwone rumieńce i piana wskazywały na podróbkę „pustynnego krwistego ognia” - proszku uzyskiwanego z hodowli na planecie Kirmala, słynącej z czerwonych skał i krwawych zawodów o przywództwo wśród miejscowych klanów.
Przed kilkoma miesiącami, mafia narkotykowa na Hubaris została rozbita przez głośną akcję Służby Pokoju Wewnętrznego. Coraz częstsze, głośne przypadki nadużycia narkotyków świadczyły o nawrocie, o ponownym rozwoju rynku. Dla misji Torika nie było to bez znaczenia.
Hubaris posiadała tylko jedną stację tranzytową, poza kilkoma pomocniczymi, uruchamianymi w razie potrzeby ewakuacji. Ruch międzyplanetarny odbywał się między stacjami samodzielnymi i orbitalnymi. Między stacją a powierzchnią danej planety kursowały promy. Lądowisko leżało między główną osią transportową Hubaris a zieloną wyżyną, zaprojektowaną na potrzeby turystyki. Torik znalazł się godzinę przed czasem na lądowisku promu. Oczekiwanie dłużyło się, szedł brzegiem otwartego tarasu przy. Widok stanowił dobry plener do zdjęć – tak podpowiadało oko Torika-fotografa, aktualnie niestety bez aparatu. Lądowisko mogło nawet przydać się do holografii. Odpowiednio przeskalowana holografia stanowiłaby urozmaicenie treningu na bieżni halowej – ćwiczący miałby wrażenie, że biegnie przez zielony, bezkresny krajobraz. Może nawet w towarzystwie holografu długonogiej biegaczki. W końcu jednak trzeba było przerwać przemyślenia i marzenia. Zbliżał się stalowy punkt na niebie, coraz wyraźniejszy. Torik ruszył do hali przylotów.
Przybysz miał młodość dawno za sobą, ale szedł dziarsko. Szczupły, w stroju turysty, schludnym, nieco zbyt kolorowym. Nosił spore okulary fotochromowe, pod wpływem słońca zabarwiały się na brązowo. Buty czyste i wypastowane na połysk, choć nie rzucały się w oczy – pstrokate kwiaty na koszuli odwracały uwagę. Gość rozpoznał Torika po kartce, na której widniało umówione wcześniej nazwisko nieistniejącego człowieka.
Od razu wyciągnął dłoń, przywitał się szybko, przy tym śmiało i dość głośno.
– Kurde, chłop jak dąb! Uszanowanie, Fretin Limus.
– Torik Gamaton. Chodźmy.
– Przejdźmy od razu na ty. Nie no, z taką posturą jak twoja, trząsłbym całą galaktyką.
– No pewnie. Dobra, trzeba szybko...
– Kiedyś widziałem jak dwóch takich jak ty biło się w klatce. Tłukli się bez końca, jeden nie mógł z drugim wygrać. Stłukli się na miazgę i padli na ziemię. Nuda. Dla takich ludzi znalazłoby się lepsze zastosowanie...
– Wszystko ciekawe, tylko najpierw trzeba wziąć samochód.
– Samochód! Ano właśnie, szkoda że swojego nie mogłem zabrać. Mam prawdziwą pasję, kolekcjonuję środki transportu z różnych planet. Ostatnio trafiłem na...
Fretin bawił rozmówcę, a siebie samego jeszcze bardziej, opisem kolekcji samochodów, motorówek i innych zabawek. Na tyle pokaźnej, że opowieści na ich temat się nie kończyły.
Udali się do wypożyczalni sterowanych automatycznym pilotem taksówek. Każda miała terminal, gdzie wprowadzano dane dotyczące trasy. Po wprowadzeniu danych wyświetlała się kwota do zapłaty. Nie należała do najmniejszych. Torik musiał ją opłacić ze środków, jakie otrzymał w ramach powierzonego mu zadania. Fretin trzymał się daleko od terminala, aby nie zagroziła mu utrata własnych pieniędzy za sprawą jakiegoś narowistego sygnału. Wsiedli – Fretin bez problemu, Torik musiał się skulić i dwa razy trzasnąć drzwiami. Nie utknęli w ścisku dlatego, że taksówka miała dwa rzędy miejsc. Zabrała ich na obrzeża kompleksu przemysłowego. Droga przebiegła dość szybko, wydzielonym pasem. Gdy wysiedli, ich usta i nozdrza napełniły się gorącym, wysuszającym pyłem. Znaleźli się w środku przemysłowej pustyni. Pasy pękniętego betonu zlewały się w jedno z parcelami na których widać było jedynie piach i kamienie. Wzdłuż ulicy, za blaszanymi barierami, ciągnęły się warsztaty samochodowe. Torik i Fretin weszli na ich teren, manewrowali między stertami metalowych części. Kierowali się prosto do zarządcy przybytku, osnutego atmosferą olejów, smarów i gumy. Pracownicy warsztatów podnosili wzrok, mrużyli oczy, spluwali na widok intruzów, którzy przekroczyli granicę ich świata. Fretin zdawał się ich ignorować. Wzrok Torika był pusty, ale prowokował do powolnego odwrócenia spojrzenia w inną stronę. Na przykład ku ścianom zdjęciom oblepionym plakatami przedstawiającymi bezimienne piękności, ubrane skąpo, jeśli w ogóle.
Labirynt samochodowego złomowiska kończył się przed barakiem oklejonym drewnem i popękaną, mdławo zieloną farbą.
Szef warsztatu, przysadzisty mężczyzna w podeszłym wieku, jednak ruszający się dość żwawo, wyglądem nie odstawał od otoczenia – w poplamionych ogrodniczkach, koszuli w kratę i kamizeli obwieszonej narzędziami, pił kawę albo herbatę i rozmawiał, żywo bujając się w fotelu. Jego wzrok był przytomny i pełen energii, jednak wyraz twarzy zdecydowanie zrzedł na widok przybyłych. Głosem krzykliwym, w tonie wysokim acz dobitnie męskim, zakończył rozmowę i nie wstając „przywitał” gości.
–Słucham panów, czego chcecie?
–Dobrą furę, dziwki i szampana– Fretin wyskoczył i zamaszystym, acz wyraźnie wyuczonym ruchem wyciągnął rękę w stronę zarządcy. Ten, odruchowo jedynie obtarłszy dłoń, bez przekonania i możliwie jak najkrócej uścisnął ją. Fretin podniósł kąciki warg i skierował wzrok w bok, zastanawiając się, jak dopiec burakowi.
–Jesteście od Aldargona, tak?
Torik skinął głową, Fretin wydobył z siebie charakterystyczne „tiaa…”
–Maszyna prawie gotowa. Będzie za dziesięć minut.
Dalej się nie odzywał. Niezręczność ciszy ciążyła coraz bardziej. Fretin postanowił zostawić negocjacje Torikowi.
–Za ile go oddać?
Szef odwrócił twarz, kąt warg trząsł się, wodniste tęczówki zdawały się chlupotać. Zaciskał pięść, jakby na niewidzialnym kluczu.
–A bierzcie sobie ten wóz w cholerę i róbcie co chcecie! – A i szefowi przekażcie że nie chcemy mieć z nim do czynienia. Bardzo dobrze sobie radzimy bez niego. W sumie jakbym mógł, to bym was stąd wypierdo–
Tyrada szefa warsztatu wzbierała na sile. Podeszła grupa pracowników, otoczyła nieswoich. Fretin zacisnął ręce na pasku od torby, jednak gdy szef przeszedł do wygrażania pięścią, Torik przysunął się, przechylił głowę do tyłu i zdawało się, że góruje nad wściekłym szefem niemal dwukrotnie, więc ten zamilkł. Później Torik spojrzał jednoznacznie na pozostałych. Odchodzili powoli, pojedynczo, aż nikt nie został.
Dalej nie padły już żadne słowa, choć atmosfera nie straciła na napięciu. Faktycznie, po niespełna dziesięciu minutach samochód był gotowy. Do tego czasu, Fretin postanowił zapalić i już miał przerwać milczenie, prosząc o ogień.
–Nie palić w garażu!
Fretin chciał wyjść, ale Torik zatrzymał go. Papieros zapłonął, gdy zdążyli już wyjechać z zakładu, odprowadzeni ponurymi spojrzeniami mechaników. W swojej nonszalancji jedną ręką palił, drugą manipulował kierownicą, zostawiał papieros w ustach gdy musiał użyć obu rąk prowadząc.
–To co, zjemy i wypijemy coś?
–Na wynos. Potrzebny nam kierowca, nie możemy siedzieć.
–Chłopie, odpuść sobie. Na twoim miejscu to bym sobie nie żałował czasem jakichś przyjemności.
–Robota czeka.
–Kolego, ale po co nam kierowca?
–Będzie wiedział jak jechać, potrzeba miejscowego.
– Mam tu atlas – Fretin wyjął elektroniczne urządzenie z ekranem, ale Torik powstrzymał go.
– Schowaj to, bo nas wyśledzą.
Fretin był niepocieszony, aż odpalił kolejnego papierosa i milczał dłuższy czas. W jego przekonaniu, Torik okazał się nudnym bucem. Co zrobić, nie on dobierał sobie współpracownika.
Pojechali na stację kolei. Instrukcje zalecały wynająć jednego z taksówkarzy, kończących kursy o ustalonej godzinie. Poszukując kierowcy, stanęli przy zjeździe z parkingu pod dworcem. Czekali prawie godzinę, aż pojawiła się matowo-żółta osobówka. Jej kierowca sprawiał wrażenie kompetentnego. Młody człowiek o przytomnym spojrzeniu, w wyświechtanej skórzanej kurtce i czapce z daszkiem. Wydawał się zbyt inteligentny na tę robotę – ale koleje losu nie wybierały. Kiedyś może zostanie magnatem handlowym albo człowiekiem nauki, dziś musi dorabiać na taryfie. Ruszyli za nim, stali równolegle na kolejnych przejściach. Taksówkarz zorientował się, że jest śledzony. Oba samochody opuściły szyby. Torik zamachał na kierowcę sąsiedniego wozu.
-Jakiś problem?
-Nie, fucha jest.
Kierowca skinął głową. Umiał rozpoznać, skąd wzięli samochód. Faktycznie, „fucha” mogła być warta uwagi.
– Pilne? Jestem zjebany po robocie.
– Do północy się ogarniesz?
Pojechali przejście dalej.
– Jedziemy do mnie – powiedział taksówkarz.
Jechali około dziesięciu minut. Trafili na inne osiedle, gdzie domy, które lata świetności miały za sobą, ciągnęły się długimi ulicami. Liczne samochody zastawiały brzegi ulicy Przynajmniej kierowca zdolny był zarobić na miejsce w garażu. Inna sprawa, że woził sędziwych krewnych administratora do lekarza. Tym razem jednak postawił taksówkę przed garażem, do którego wpuścił zleceniodawców. Lepiej było nie rzucać się w oczy.
Przyszło do negocjacji.
Fretin, jako najstarszy, wyciągnął rękę do młodego. Ten uchylił czapkę i ukłonił się. Przedstawił się jako Toomz. Torik również podał mu rękę, niby od niechcenia, ale bez nadmiernego lekceważenia.
– Będzie strzelane? Na takie coś się nie piszę niestety.
– Od tego, to jestem ja – Torik wskazał palcem na zęby, wyszczerzył je.
Ostre, niemal idealnie poszeregowane.
„Cyborg” - pomyślał kierowca. Niebezpieczny typ na usługach gangsterów. Nie zapowiadało to niczego dobrego, ale nie przekreślało sprawy. Toomz był zresztą bardziej skłonny ryzykować, niż by się wydawało.
– Pojadę. Przyjdźcie tutaj po północy.
Toomz zamknął garaż. Fretin zaproponował wspólne pójście na dziewczynki, ale kierowca odmówił.
– Nie da rady, właśnie zjechałem z przedłużonej nocki. Muszę się przekimać.
Torik i Fretin nie nastawali. Auto-taksówka zabrała ich do kompleksu turystycznego. Ponieważ bar był jeszcze zamknięty, poszli na otwarty basen. Nie omieszkali spoglądać na klientki, Fretin rzecz jasna zagadywał, nic sobie nie robiąc z ich niezbyt przychylnych reakcji. Niektóre z nich rzucały spojrzenia w stronę Torika. Ten jednak, chcąc nie chcąc, wstrzymał się. Bardziej go interesowały nie laski w stringach, a dziewczyny ubrane mniej wystrzałowo, ponieważ przyszły uprawiać sport. Z niektórymi ścigał się na basenie sportowym, jednak była to zabawa, niekoniecznie podryw.
Na wszystko przyszedł swój czas.
Pierwsza, niecała godzina po otwarciu baru upłynęła na opróżnieniu półlitrowej butelki wódki, sprzedawanej turystom jako miejscowy specjał. Fretin po podróży nie był tak mocny, jak mogło się wydawać. Torik odniósł go do klitki wynajętej w ramach alibi, jako miejsce oficjalnego pobytu. Sam też postanowił otrzeźwieć – najlepiej w łaźni parowej. Do jego ulubionej było niedaleko.
Mieściła się w pojedynczej hali, podzielonej na korytarze ze schodów układających się w piramidy.
Prywatność każdego gościa gwarantowały gęste, opary z palonej w licznych kadzidłach mieszanki ziół.
Torik starał się wypocząć, pozbawić wszelkiego napięcia. A nawet nie chcąc przyznać się przed sobą – ukoić emocje.
Nie zwracał początkowo uwagi na przechodzący cień kobiety, obsługującej łaźnię.
Rozpoznał jednak znajomą twarz. Pracownice nosiły białe, robocze suknie. Niezbyt ekstrawaganckie, lecz wydekoltowane. Znajoma miała na imię Ralia. Szczupła, młodziutka kobieta, właściwie dziewczyna, o czarnych oczach i włosach w barwie ciemnego blondu, przechodzącego w miodowy. Kiedy poprzedni raz znalazł się w łaźni, było ciężko. Jego choroba-klątwa dawała o sobie znać. Zaoferował Ralii dość pokaźny napiwek. Nie wiedziała do końca, co się dzieje, ale czuła, że pomaga, choć to dziwny sposób, gdy jej pomoc polegała na tym, że chodziła i pilnowała parujących talerzy, bez stroju roboczego, ukrywana przez same kłęby pary. Nie chciała brać od niego pieniędzy ponad miarę, ale zniknął, zostawiając całą sumę. Od czasu do czasu myślała, co z nim, aż teraz znów się pojawił. Torik, sam siedzący w lekkim szlafroku, który zdążył nasiąknąć i opinał całe jego ciało, zagadał do dziewczyny.
– Ładnej we wszystkim ładnie! A jak pamiętam, w niczym też.
Ralia zaśmiała się, zakłopotana.
– Po prostu widziałem samą twoją sylwetkę, prześwituje przez suknię.
– Straszny dzisiaj ruch, dużo pary, to i przesiąka.
– Ale chyba ci to nie przeszkadza?
– Może trochę. Pracuję w łaźni, to się z tym liczę. Pan też tu siedzi właściwie goły.
– Nic się nie ukryje. Skoro gadamy, to dziękuję za poprzedni raz.
– Bardzo pan miły.
– Bo bardzo tu miło. Zwłaszcza z panią.
Ralia próbowała odejść, ale na takie słowa zrozumiała, że wcale nie musi.
– Jak tak miło, proszę zostać. Wygaszenie tego wszystkiego po pracy zajmie trochę czasu. Nie musi pan się spieszyć.
– Chętnie dotrzymam pani towarzystwa. No i wynagrodzę, że pani dłużej zostanie.
Ralia przygryzła wargi.
– Nie aż tak. Nie ma pani do mnie szczęścia, zawsze przychodzę wykończony.
– Myślę że da radę z tym pomóc. Trochę wiem, jak postępować z tymi, co szukają tu relaksu. Niedługo skończę nauki i będę masażystką. Zapraszam.
– Skorzystam, jak już pani skończy. Chyba że potrzebuje pani poćwiczyć.
Ralia przestąpiła z nogi na nogę. Oczy kierowały się w bok.
– Prawda, ćwiczenia są mi bardzo potrzebne. Wrócę jak łaźnia będzie zamknięta. Ale proszę nie odchodzić, naprawdę muszę ćwiczyć!
– Służę!
Torik oparł się o schody, przestał myśleć o problemach. Myślał o tym, co lubił najbardziej.
Nie tylko o seksie, także o tym, jak ciekawie by wyglądały hologramy nimf, przechadzających się wśród pary, pojawiających się i znikających, jakby to one były odpowiedzialne za magię tego miejsca. Jego nimfa przybyła, gdy łaźnia opustoszała, a lampy przygasły. Trzeba było jeszcze dać się wypalić ziołom. Dawało to trochę czasu na pielęgnowanie znajomości. Spomiędzy aromatów wyczuł zapach dziewczyny. Jej kształt stawał się coraz wyraźniejszy. Włosy miała wciąż wysoko upięte, uroku przydawała jej zawinięta grzywka. Suknię opuściła do pasa, odsłaniając niewielkie, jędrne piersi na hebanowej skórze. Napuściła wody do sadzawki w środku kompleksu.
Torik zrzucił oblepiający szlafrok i zanurzył w wodzie nogi po kolana. Ralia zakończyła przygotowywanie wspólnej kąpieli i podeszła do Torika, obejmując go z tyłu i przykładając swoje piersi do jego pleców. Naciskała dłońmi na jego klatkę piersiową, aby ją trochę pobudzić po relaksie. Torik poczuł jej oddech na swoim karku. Przy tym wszystkim wyprężył się, co zadowoliło dziewczynę. Na zmianę pieściła jego kark i tors. On zaczął ją gładzić po udzie. Poczuł, jak lekko je odchyla, co zachęciło go do gładzenia jej uda po wewnętrznej stronie. Torik oparł głowę na piersiach dziewczyny. Zamykał oczy i je otwierał, lekko ruszając się. Ralia masowała go po twarzy i najgrzeczniej jak potrafiła, powstrzymywała swojego partnera ćwiczeń przed całowaniem jej piersi. Jeszcze na to nie czas. Para skraplała się się i tworzyła mozaikę z kropli o rozmaitych barwach. Rozmywała obraz, osnuła kochanków mgłą. Buzujące, dzikie feromony Torika sprowokowały kobiecą esencję Ralii do odpowiedzi. Torik coraz energiczniej odwzajemniał rozkosz jakiej doznawał przy zabiegach, dokonywanych przez tę nimfę, przemycającą boskie dary do świata śmiertelnych. Ją z kolei niepokoiła zmiana skórna na wysokości mostka mężczyzny, lecz nie chciała psuć chwili. Zetknięcie ich ciał zaczęło się przeistaczać w równoczesne ruchy. Intymne sfery kobiety ogarnęło ciepło, niewiele chłodniejsze od węgli w paleniskach. Nieśmiało ocierała się o plecy Torika. Jej suknia obsunęła się dalej, odsłaniając pośladki. Mężczyzna przesuwał rękę pod jej udem. Dało się wyczuć, nawet w takim otoczeniu, że jest rozpalona ciepłem i spragniona zbliżenia. Nie mogła się powstrzymać przed zetknięciem z jego męskością, ożywioną za sprawą relaksu i masażu. Spojrzeli na siebie. Patrzyli, nie powstrzymując ruchu rąk. On pieścił ją w środku swoimi palcami. Nagle wstał, podniósł dziewczynę. Suknia obsunęła się całkowicie z nóg Ralii. Na jej kobiecej, płciowej przestrzeni, nie było włosów – biegła linia, subtelna jak nić, znak nadanego jej przez naturę przeznaczenia, wiecznej kobiecości. Mężczyzna pragnął spotkania, postawił zupełnie nagą dziewczynie w wodzie, sięgającej do bioder. Połączyli się w uścisku. Poruszał językiem po ciele kobiety, chłonąc wszystkimi zmysłami jej smak i zapach, dotyk jej kształtów, widok pięknego młodego ciała, ciche jęki jej przyjemności. Ona, słysząc jego łapczywe oddechy, ściskając jego męskie, owłosione ciało, czuła się niczym postać z fresku, na którym rogaty dzikus porywał dziewicę w rozwianej szacie. Jak syrena pochwycona przez żeglarza, pociągnęła go do wody. Szukali się, aż znów wylądowali na obrzeżu sadzawki. Położyli się na ręczniku. Torik był na górze, Ralia na dole. On napierał, a ona końcówkami palców pieściła jego ciało, niby grając na strunach gitary. Światła zupełnie przygasły. Pojedyncze krople wody lały się z sufitu. Zanurzeni zewsząd, odurzeni feerią zapachów i feromonów, kochankowie złączyli się. Ich akt nie trwał długo. Zaskoczona mocnym wejściem, w pierwszej chwili Ralia krzyknęła z szoku. Oszołomiona, nie mogła powstrzymać narastającej fali błogiej, zmysłowej rozkoszy. Torik, by nie wrzasnąć, mocno przywarł ustami do lewej piersi Ralii. Opadli. Położyli się obok siebie, okrywał ich tylko cień. Ona leżała zgięta, a całe jej ciało chłonęło błogość. Szukała przygody, znalazła wdzięczność i zadurzenie w mężczyźnie, który leżał z przymrużonymi oczami, uśmiechając się w jej stronę.
Za pożegnanie posłużyła im chwila, kiedy smakując minioną rozkosz, trzymali się za dłonie. Później, każde poszło w swoją stronę. Mężczyzna zostawił pokaźny napiwek, chociaż nie to stanowiło jego zapłatę. Ci bowiem, którzy lata miłosnej sprawności mieli za sobą, bądź z innych względów skazani byli jedynie na oglądanie, mogli zapłacić i oglądać. Zarządzająca łaźnią, wiekowa kobieta często sama patrzyła przez wizjer jak jej dziewczyny dogadzają klientom.
Na szczęście tylko te, które tego chciały i miały pełną świadomość, z czym to się wiąże.
Upojna chwila minęła szybko, czasu zabrała zbyt wiele. Torik ubrał się w biegu. W okolicy stały pawilony, zapewniające rozmaitość rozrywek. Rześkie o tej porze powietrze pomogło Torikowi odzyskać przytomność. Poszedł zgarnąć Fretina, ale ten jakimś cudem otworzył zamek od środka. Świadomość, że miłe chwile trzeba było okupić ryzykiem, nie mogła nie boleć. Torik ruszył, z niemałym trudem powstrzymując gwałtowność w poruszaniu. Dyskrecja przed wszystkim.
Wyroki przeznaczenia okazały się łaskawe. Fretin wyłonił się z jednej ze spelun, wtulony w nocną damę, która sprytnie wyswobodziła się. Zaczęła niby to uciekać, dostatecznie powoli, aby zaprowadzić ofiarę w ciemny zaułek. Kroku dotrzymywało im dwóch mężczyzn. Dziwka zniknęła za rogiem, a Fretin podążył jej śladem. Koledzy damy, która przepadła jak kamień w wodę, przystąpili do dzieła. Młócili Fretina i przetrząsali jego kieszenie w poszukiwaniu ostatnich rezerw, których nie zdążył jeszcze rozpuścić na drinki dla pięknych pań. Miejscowa wódka okazała się bowiem bardzo mocna. Nawet na tak starego wygę, co i na pół-trzeźwo by nie zajrzał do tej speluny. Na jej zapleczu właśnie otrzymywał boleśnie otrzeźwiającą kurację.
Impet, z jakim Torik walnął jednego z oprychów, wysłał go nad Fretinem, aż do pobliskiego śmietnika. Drugi był cwańszy. Wyciągnął pistolet na wiązkę skoncentrowanego światła. Zamierzał ich okraść i upokorzyć, na razie jednak wycofał się, chcąc postawić kumpla na nogi.
Stres podziałał na Fretina niezwykle orzeźwiająco. Torik był zdecydowanie największym zagrożeniem dla zakapiorów, lecz dzięki temu Fretin mógł bez problemu sięgnąć do butów, po ukryty scyzoryk. Rzucił zaskakująco celnie, trafiając w pachwinę. Blaster wypadł z rąk zdjętego nagłym bólem bandziora.
Nie wystrzelił, gdyż mając spust na linie papilarne, gasł w momencie gdy wypadał z ręki. Torik kilkoma uderzeniami zagwarantował, że przynajmniej do końca miesiąca, delikwent nie wstanie z łóżka, a stan zębów oznaczał dietę z najcieńszych kleików.
Torik podniósł towarzysza. Fretin lekko zachwiał się, lecz koniec końców utrzymał równowagę.
Nic mu nie było.
– W końcu, kurwa jesteś, w samą porę. Nie zdążyli mnie jeszcze natłuc.
Torik obejrzał się po otoczeniu.
– Spierdalamy – rzucił tylko i szarpnął za pomiętą marynarkę starszego jegomościa.
– Ej czekaj, muszę wziąć scyzoryk!
Torik obrócił głowę, z wyrazem wściekłego zwierzęcia. Fretin szybko znalazł swój nożyk, zakrwawiony, pośpiesznie wydobyty przez panikującego bandytę z rany.
– To mój szczęśliwy. Dopóki go mam, zawsze wychodzę bez szwanku.
Torik wziął Fretina za kołnierz, w trymiga opuścili pawilony. Szczęśliwym trafem, udało im się załapać na nocny autobus. Wlókł się powoli, zatłoczony, śmierdział niemiłosiernie. W środku nie brakowało pijanych, nieprzytomnych, skrajnie zmęczonych. Fretinowi parę razy się odbiło, za to Torik miał wrażenie że mu się cofnie, chociaż wódkę zdążył skutecznie wypocić przy zabiegach w łaźni. Torik rozpoznał jaskrawą witrynę sklepu całodobowego w okolicach Toomza, wysiedli natychmiast. Dalej jednak zgubili się w labiryncie budynków. Ostatnie drobne Fretin wydał na liche papierosy, których zdążył wypalić połowę, zanim w końcu udało się dotrzeć tam, gdzie byli umówieni. Minęła już godzina od środka nocy. Toomz był jeszcze na podwórku, zabezpieczając na noc swój własny samochód. Chociaż tyle mógł zrobić, skoro jego zleceniodawcy najwyraźniej poszli w tango.
– Wybacz spóźnienie. Kłopoty – rzucił Fretin, gdy Toomz miał już otwierać drzwi od swojej klatki.
– Spoko. I tak miałem nie spać.
Nie było o czym właściwie mówić. Torik wepchnął taksówkę Toomza do garażu. Wsiedli do przeznaczonego na akcję samochodu. Toomz za kierownicą, Fretin na siedzeniu pasażera, Torik z tyłu.
– Panowie, zanim ruszymy, jeszcze formalność. Zwyczajowa.
Zapadło milczenie.
– Na Hubaris nie migamy się od roboty. Ale, nie ma roboty bez zaliczki.
Fretin poczuł się zrobiony w konia. Nie zostały mu praktycznie żadne pieniądze.
Torik odruchowo poszperał po kieszeniach koszuli, jednak wyciągnął nośnik z danymi. Wydobył z niego kostkę. Toomz wyciągnął czarny bloczek, z miejscem na włożenie kostki.
Kierowca pobrał pieniądze i dopiero wtedy odpalił silnik.
Opustoszałymi ulicami wyjechali z miasta. Ruszyli w mozolną podróż, pośród ciągnących się w nieskończoność pól płaskiej, spalonej trawy.
Komentarze (1)
poprzednia część
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania