A po nas choćby świat miał spłonąć (LBnP 55)

Literkowa bitwa na prozę

Temat: A po nas choćby świat miał spłonąć

 

Papieros. Częstując się nim, świat nabiera wyraźniejszych kolorów. Nabiera jakichkolwiek kolorów. Wiecie, z biegiem lat, stajemy się ludźmi, wcześniej przez nas nienawidzonymi. Okej, nie generalizuję. Posłużę się własnym przykładem. Przykładem legendy miejskiej, przeobrażonej w starszego Pana z kapciami. Pana, dla którego głównym hobby stało się zrzędzenie. Kurwa, nawet teraz, pisząc to, ciarki żenady przechodzą przez moje ciało. Byłem człowiekiem wyzwolonym z sideł normalności. Piotrusiem Panem, wywołującym uśmiech u ludzi żyjących codziennością. Żyjących normalnie. Byłem dla nich czymś innym. Bohaterem literackim, wrzuconym w wir codzienności. A teraz? Owszem, w dalszym ciągu pojawiam się na tych najbardziej pamiętliwych ustach. Niestety. Już tylko jako główny bohater, powtarzających się anegdot. Obecnie, można mnie opisać jako niespełnionego pisarza, z lekką nadwagą i potężnym żalem. Musicie więc zrozumieć, jak stresujące są dla mnie wydarzenia publiczne. Wydarzenia, z którymi mimo znikomej już popularności, w dalszym ciągu muszę się mierzyć. O, na przykład dzisiejszy wieczór, naznaczony będzie bitwą o nazwie: „premiera serialowa”. Na samą myśl o mojej obecności wśród wszystkich osób, zasiadających obecnie na piedestale trendów, coś w środku usilnie próbuje wydalić dzisiejsze śniadanie. Mimo tego, pójdę i tak. Powtarzająca się sytuacja. Dostaje zaproszenia, narzekam na owe wydarzenia, po czym i tak udaję się na miejsce ze sztucznie dobranym uśmiechem. Szczerość moi drodzy, w najwyższym wydaniu. W moim wydaniu. No, dłużej nie przynudzam. Miło było zacząć z wami dzień. Do później.

 

Taksówka. Tak, stać mnie jeszcze na takie zabawy. Powiem więcej. Stać mnie nawet na ubiór, z gatunku tych droższych. Powyższy opis, dotyczył bardziej stanu duchowego. Jeżeli chodzi o ten materialny, wstydem byłoby narzekać. W zestawie cnot bowiem, otrzymałem jakże ważny i potrzebny przywilej: Zawsze spadam na cztery łapy. Oczywiście jeżeli chodzi o pieniądze. Zresztą bywa różnie. Wracając do taksówki. Widzę - po wyrazie twarzy kierowcy, że zostałem rozpoznany. Coraz rzadszy widok. Nauczony doświadczeniem z lat ubiegłych, pozostaje mi jedynie czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

– Ja Pana… ja Pana skądś znam – odezwał się szybciej niż przypuszczałem. Miłe zaskoczenie.

– Mam dosyć pospolitą urodę. Zakładam, że to mogło Pana naprowadzić do poszukiwań ostatnio poznanych osób.

– Nie nie, na pewno nie. Pan jest tym… pisarzem Pan jest. No, teraz już pamiętam – odparł dumnie.

– A no, być może i tak. Wie Pan, pamięć już nie ta – zawsze mówię to samo, z wyćwiczonym uśmiechem na twarzy.

– A, nie bądź Pan taki skromny. Dobre książki to były. To znaczy, nie żebym czytał – warto w tym miejscu wspomnieć, że pisałem książki romantyczne – ale żona z córką, były zachwycone.

– Miło mi. Może Pan je ode mnie pozdrowić.

– A, za chuja… to znaczy, na pewno mi nie uwierzą.

– Na słowo raczej nie – uśmiechnąłem się – natomiast podpisem raczej nie pogardzą.

– Podpisem… a podpisem, dedykacją znaczy się?

– Może być i dedykacja.

– No i to mi się podoba. Konkretny gość, konkretne propozycje.

– Polecam się na przyszłość.

Tak właśnie w skrócie, wygląda większość takich rozmów. Reszta jazdy, minęła mi na wysłuchiwaniu historii, idealnie nadających się do opisania. Standard. Gdy dotarliśmy na miejsce, grzecznie podziękowałem za umilenie czasu, wręczyłem obiecaną dedykacje, po czym ruszyłem w kierunku wrót z piekła rodem. Będzie ciężko – pomyślałem.

Nie było. To znaczy było, ale spodziewałem się czegoś gorszego. W zadziwiająco szybkim tempie, udało mi się dotrzeć do baru.

– Szklaneczkę whisky, poproszę.

– I jeszcze jedną dla mnie – zaskoczony zerknąłem w lewą stronę. Skupiony na bezpiecznym omijaniu przeszkód, nie dostrzegłem ładnej Pani siedzącej obok mnie, co również – nieskromnie mówiąc, nie jest dla mnie czymś typowym.

– Emilka – i do tego bardzo konkretnej. Fajnie. Może wieczór ten, nie będzie tak tragiczny jak myślałem.

– Ładne imię – odpowiedziałem, po czym odwróciłem się w jej kierunku – W tym miejscu, chyba też powinienem się przedstawić?

– Chyba tak – uśmiechnęła się ( w bardzo ładny sposób, przyznaję )

– Michał jestem.

– Tylko tyle? Spodziewałam się jakiejś ozdoby. Troszkę się zawiodłam…

– Bardzo szczęśliwy Michał. Michał, siedzący sobie w barze, zamawiający whisky, dostający w zestawie piękne oczy. Oczy, w które teraz jest wpatrzony. Oczy, w których właśnie tonie, niczym mały chłopiec, wrzucony w wir sklepu z zabawkami o potężnych rozmiarach. Wreszcie Michał, trafiony imieniem. Imeniem, odbijającym się w tle jego małej główki. Emilka. Powtórzę raz jeszcze, ładne imię.

– Już lepiej – w tym miejscu, otrzymałem kolejny uśmiech. Uśmiech, trafiający do mnie coraz bardziej.

– Dałem z siebie wszystko. Masz moje słowo. Teraz moja kolej na pytanie. A więc Emilko, jakim cudem taka urocza dziewczyna, trafiła do tak zgniłego i śmierdzącego miejsca?

– Całkowicie przypadkiem Michałku. Pewnie mi nie uwierzysz, ale gram tu główną rolę.

– Zapomniałem dodać jednej rzeczy, podczas własnego opisu. Żyję pod kamieniem. Musisz mi wybaczyć niedoinformowanie – odpowiedziałem, trafiony własną głupotą. Wspaniałe i jakże celne pytanie. No cóż. Gramy dalej. Piłka jest jeszcze w grze.

– Wybaczam. Co do reszty. Przyznaję ci rację. Również nie pałam sympatią do tego miejsca.

– No i to mi się podoba. Wiesz, jeżeli ja nie lubię tych ludzi i ty również nie pałasz do nich sympatią, to razem nie lubimy ich podwójnie. Więc…

– Tak, chodźmy stąd. Głównie dlatego do ciebie podeszłam. Moja agentka mnie zabije, ale pieprzyć to. Miejsce wybierasz ty.

– Anioł - uśmiechnąłem się – Pani pozwoli – teatralnie wstając, podałem rękę Emilce, po czym udaliśmy się w kierunku całkowicie przeciwnym zasadom panującym w tym budynku – dziękuję za zaufanie i wyzwolenie mnie z tłumu hien, potocznie nazywanych aktorami.

– Wszystko, byle nie to. Nie przypisuj sobie za dużo.

– Jak Pani sobie życzy – uśmiechnąłem się w jej kierunku. Bardzo ciekawy przypadek – pomyślałem. Oj, bardzo ciekawy.

 

– I nagle. I nagle, jesteś sam. Światła już nie świecą jak przedtem. Twoje nazwisko, zaczyna blaknąć, a ty przesiadujesz w ciemnym pokoju, mierząc się z niespełnionymi ambicjami. Mierząc się z prawdą. Wiesz, Emilko, ja chyba byłem artystą. Nie traktowałem tego jako biznesu. Bardziej… bardziej jako coś, co zaprowadzi mnie do wyzwolenia duszy. Chciałem, żeby szła za tym wyższa wartość. Niestety… wybrała się w kierunku przeciwnym.

Wieczór, kontynuowaliśmy na dachu mojego apartamentowca. Ja, ona, butelka wina i rozmowy w stylu wyżej podanym. Urocza aura, unosiła się nad nami. Wyczuć można było też gorzkość. Gorzkość, wylewającą się z naszych dusz. Gorzkość, wynikającą z niedopasowania. Emilka – tak jak i ja, ciągle szukała. Szukała swojego miejsca. Miejsca, które dostarczy jej skrawek serca i uczuć, nie będących w cenie. Odnosiłem nieodparte wrażenie, że przypadkowe spotkanie, przemienić się może w coś magicznego. W coś, na co chyba czekałem całe życie. W coś, co może przerodzić się w odpowiedź.

– Doskonale wiem, o czym mówisz – odpowiedziała – ja również czuję się obca. Obca we własnym świecie. Każdy… każdy wie co jest dla mnie najlepsze. Co powinnam, a czego nie. Gdy byłam mała, chciałam zostać aktorką. Nie udało mi się. Owszem, gram w filmach, występuję w serialach, ale tego nie czuję. Nie czuję ich świata. Świata z fałszu, obłudy i wszechobecnego chamstwa. Mam tego wszystkiego dość… – przerwała na dłuższą chwile.

– Michał?

– Tak?

– Dziękuję, że słuchasz.

– Nie masz za co – odpowiedziałem z uśmiechem.

– A właśnie, że mam. Jesteś chyba pierwszym facetem, który słucha, a nie tylko słyszy. Znam cię krótką chwile, a już dałeś mi więcej, niż jakakolwiek inna osoba w moim życiu. I wiesz co… wyjeźdźmy. Razem. Jak najdalej stąd.

– Wow – odpowiedziałem szczerze zaskoczony – tego to się…

– Tego to się nie spodziewałeś. Wiem. Ja również. Ale chcę coś przeżyć. Zabrać coś na własność, ze wszystkimi konsekwencjami w zestawie. Zostawmy świat z boku. On i tak ma multum własnych spraw.

– Wiesz co? Masz rację. Masz pieprzoną rację – obudził się we mnie 40 już letni Piotruś Pan – jedźmy. Teraz, autostopem. Bez kasy, ubrań i wszystkiego co nas wiąże z tym miejscem. Po prostu jedźmy.

– Teraz. Masz rację. Nie ma na co czekać – krzyknęła racząc się winem, po czym obdarzyła mnie pierwszym pocałunkiem. Namiętnym. Oj, to muszę jej oddać. Bardzo, bardzo namiętnym.

 

Zbiegliśmy po schodach, niesieni młodzieńczą ekscytacją. Niesieni pomysłem, tak przecież szalonym. Tak nieodpowiedzialnym. Tak… potrzebnym. To byłem ja, w dawno zgubionej postaci. Postaci zostawionej daleko w tyle. Dzisiaj wróciła. Wrócił chłopak, którym zawsze byłem. Wrócił: „Pan Artysta”, pisarz z powołania, lekkoduch z pasji. 40-letni facet, uciekający z dopiero co poznaną dziewczyną. Tak, zdecydowanie to było mi potrzebne. Emilka ma całkowitą rację: „świat, ma wystarczająco dużo swoich spraw”. Nie zamierzam mu dłużej przeszkadzać. Obecnie zdecydowanie bardziej, wolę uprzykrzyć się Emilii. Wracając do naszej szaleńczej ucieczki. Stanęliśmy razem z Emilką przy drodze, czekając na naszego wybawiciela. „Jakby jutra miało nie być”, krzyczeliśmy, pijąc wino z kolejnej butelki. „Jakby jutra miało nie być”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania