Poprzednie częściAlchemik (odc.1 cz.1)

Alchemik (odc.1 cz.3)

Zwiesiłem głowę. Jak go tak słuchałem to brzmiało jakbyśmy byli rzeczywiście parą ale to nie było tak! Lubiłem Margaret a nawet kochałem ale jak siostrę i nic więcej. Nigdy nawet mi do łba nie przyszło by ją podrywać ani żeby się z nią żenić. Świetnie się dogadywaliśmy i fajnie tańczyło a nawet bawiło ale nigdy nie było w tym nic innego poza przyjaźń. Oboje kochaliśmy dzieci i fajnie było razem się nimi opiekować a do tego Margaret miała do nich wielką cierpliwość i talent do opieki nad nimi. Ale nie było w tym miłości! A na pewno nie z mojej strony. Margaret znałem od kiedy jako ośmiolatek zostaliśmy razem z siostrą przygarnięci przez zgromadzenie. Przez ten czas traktowałem ją jak nową siostrę. Sama myśl że między nami mogłoby do czegoś dojść sprawiała że czułem się dziwnie. To byłoby jak kazirodztwo w moim mniemaniu.

–Do tego oboje jesteście medycznymi geniuszami –ciągną dalej Kalipso. –Jesteś także ulubieńcem Wielkiego mistrza i mistrzyni Stili. Nawet nie zaprzeczaj! Wszyscy wiedzą że na ciebie spojrzeliby z wielką przychylnością przy zaręczynach. W przyszłości pewnie by poparli twoją kandydaturę na nowego mistrza.

–Ale czemu teraz zaczęli się zachowywać wrogo?

–Bo kretyni mieli nadzieje. Do wczoraj łudzili się że jeszcze uda im się cię wygryźć i zająć twoje miejsce ale wczoraj Gerber zabił w nich tą nadzieje –kalipso zachichotał wesoło. –Żałuj żeś nie zauważyłeś ich zdołowanych min kiedy się dowiedzieli. Normalnie aż mi się ich żal zrobiło –Kalipso nagle przybrał poważny wyraz twarzy. –A wiec to bujda i zwykłe pomówienie? Nie będzie zaręczyn?

Przytaknąłem głową. Mój gniew już się ulotnił i zostało… sam nie wiem jak to nazwać. Na pewno nie czułem się winny ani ich nie obwiniałem. Tak to wyglądało z boku i nie mogłem mieć do nich pretensji a szkoda. Do siebie też nie miałem żalu bo miałem czyste intencje. Nakryłem głowę rankami i schowałem ją miedzy kolanami. Wszystko się pokręciło i nie miałem się na kogo wkurzyć bo to niebyła niczyja winna. A nakrzyczeć miałem wielką ochotę. Spojrzałem na Kalipso który nie spuszczał zemnie wzroku.

–Co mam zrobić żeby zakończyć plotki?

Kalipso wzruszył beztrosko ramionami.

–Najlepiej jak nie zrobisz nic. Możesz oczywiście spróbować to wszystko wyjaśnić ale to nic nie da. Nie uwierzą ci a inni w ogóle cię nie będą słuchać. Tylko sobie będziesz strzępić język. Lepiej poczekać spokojnie do jutra do uroczystego obiadu kiedy wszystkie pary mające ogłosić swoje zaręczyny. Oni wyjdą na środek sali by wznieść toast miętowym winem a wy zostaniecie na miejscach jakby nigdy nic. Ten gest powie im więcej niż słowa i na pewno do nich dotrze. –Kalipso na chwilę się zamyślił – Ale dlaczego ty i ona nie jesteście razem? Oboje po prostu jesteście dla siebie stworzeni i bylibyście genialną parą.

Zamknąłem oczy i oparłem o płot.

–Bo jej nie kocham tak jak trzeba by z kimś być –odparłem bez namysłu. –Jest dla mnie jak siostra i myśl że mógłbym się z nią ożenić sprawia że czuje się nieswojo.

Kalipso przez chwile która chyba trwała wieczność siedział z zamkniętymi oczami. Czekałem czy coś odpowie i siedziałem jak na szpilkach oczekując jego słów. Co prawda czułem się niezręcznie że do tej sytuacji w ogóle doszło ale nawet nie starałem sobie czegokolwiek zarzucić. To że sumienie miałem czyste bardzo mi pomagało. Nawet na Gerbera się nie złościłem bo to tylko zwykły plotkarz powtarzający jak papuga to co usłyszy.

–Może cię rozumiem –stwierdził w końcu Kalipso otwierając oczy i zapatrując się gdzieś daleko przed siebie. – Ja takiego problemu nie mam ale chyba się domyślam o co ci chodzi. Co prawda wiesz że masz pecha? Bo skoro masz takie uczucia względem wszystkich tutejszych dziewczyn to nigdy się nie ożenisz i nie założysz rodziny. –zauważył uprzejmie spoglądając na mnie z chytrym uśmiechem.

Też po chwili się uśmiechnąłem. Kalipso wstał z ziemi i zawołał Max’ a i Ardena. Wróciliśmy do pracy wyczekując przerwy na obiad. Akurat kiedy skończyliśmy orać ziemie pojawili się adepci z przekąskami. Część poszła do szklarni obok a część do nas. Margaret która była w tej grupie od razu podeszła do mnie. Kalipso za mną aż rykną śmiechem kiedy Max i Arden jednocześnie warknęli i rzucili mi ostre spojrzenia.

–I jak praca? –zagadnęła radośnie posyłając promienny uśmiech.

Kalipso dalej zwijał się ze śmiechu nawet kiedy Anna podała mu koszyk z przekąską. Czułem się strasznie głupio tak na nią patrzyć i czując na sobie wrogie spojrzenia ale zaraz moja wrodzona złośliwość poddała mi interesujący pomysł. Nie mam na kogo się pozłościć to przynajmniej się z kretynami podrażnię. Automatycznie przywołałem na twarz promienny uśmiech.

–A nawet dobrze–odparłem równie pogodnie i wziąłem od niej koszyk. Nasze dłonie spotkały się na pięć sekund dłużej niż powinny i wiedziałem że inni to zauważyli. –Jest gorąco jak w piekle –przerwałem i walnąłem się z rozmysłem w czoło robiąc minę jakbym powiedział coś głupiego. – Wybacz mi proszę. U was musi być jeszcze gorzej!

–Da się wytrzymać –machnęła ranką a promienny uśmiech nie schodził z jej twarzy. –To nie jest aż tak mecząca robota jak może się wydawać i po kilku minutach da się żyć.

Aż czułem nienawiść i namacalną chęć mordu wokół. Ci goście byli żałośni i było mi ich szkoda ale radocha była zbyt duża.

–Jadłaś już? –zapytałem spoglądając na radosną do bólu Margaret.

–Coś tam przekąsiłam –stwierdziła lekceważąco –W kuchni zawsze jest co podjeść ale miałam dziś trochę roboty przy warzącym się od tygodnia miętowym winie.

–No to zjedz ze mną –zaproponowałem kierowany czystą troską. Margaret zrobiła minę jakby chciała odmówić ale ją przekonałem.

Siedliśmy wygodnie na ziemi i zaczęliśmy jeść to co tam przyniosła. Były tam: trzy jabłka, dwie gruszki, cztery małe mandarynki i chyba marchewka. Wzięliśmy się za jedzenie jednocześnie gadając o różnych głupotach. Nawet nie napomknąłem o panoszących się plotkach. Może to był mój pierwszy błąd? Hmm… na pewno nie był on ostatni. Kiedy skończyliśmy Margaret wzięła koszyk i oboje wstaliśmy. Odwróciła się już by z kilku innymi ze swojej grupy wrócić do kuchni ale nagle się odwróciła i cmoknęła mnie w policzek a następnie zniknęła. Zmarszczyłem brwi patrząc jak biegiem wraca do twierdz a potem wróciłem do roboty uważając że to nic wielkiego. Ale ja byłem kretynem nie?

Już spojrzenie Kalipso powinno mi coś powiedzieć ale ja okazałem się takim ślepcem że nawet na to nie zwróciłem uwagi. Po długiej godzinie skończyliśmy robotę i wzięliśmy się do sadzenia. Mimo że to nie to samo co kopanie rowu i ścinanie drzew i tak zacząłem czuć się jak zużyta ścierka marzącą o tym by ktoś ją wyrzucił. Kalipso co jakiś czas przerywał prace przynosząc nam kubki pełne wody do picia. Tak mijał nam czas do popołudnia a my robiliśmy się coraz brudniejsi i bardziej zmęczeni. Akurat równo kiedy skończyliśmy przyszli z obiadem. Umyłem rance resztą wody z kubka i przywitałem się z rozradowaną Margaret. Znów odegrałem rólkę by ich wkurzyć jak krety pchając się głębiej w gówno.

Zaproponowałem Margaret by zemną zjadła co przyjęła z wielką ochotą. Jedliśmy pod obstrzałem wrogich spojrzeń. Po obiedzie mistrzyni Stil wysłała naszą czwórkę z koszami pełnymi zebranych owoców i warzyw do kuchni. Każdy z nas niósł przed sobą wiklinowy kosz wielkości małego dziecka i gęsiego ruszyliśmy do twierdzy. Ruszyliśmy na drugie piętro gdzie mieliśmy kuchnie i dwie sale wykładowcze. Ściany zdobiły skromne gobeliny przedstawiających wszystkich mistrzów zgromadzenia którzy umarli. Było ich sporo ale nasze zgromadzenie jest stare jak świat. A może jeszcze starsi?

W kuchni panował zaduch i równomierny spokój. Fala gorąca uderzyła w nas od razu kiedy odtworzyliśmy drzwi a zaduch był upiorny do tego stopnia że spociłem się wciągu dwóch sekund. Nie musiałem patrzeć na krzątających się tam ludzi by wiedzieć ze chodzą na bosaka. Tam było tak gorącą ze ledwie można było żyć! Chłopcy chodzili bez tunik a dziewczyny zdejmowały rajstopy ukazując nogi. Z oczywistych powodów nie mogły zdjąć tunik. Chłopcom to i tak nie szkodziło bo pot sprawiał że tunika przylegała ciaśniej tam i ówdzie i gdzieniegdzie uwypuklało to i owo.

–Gdzie to położyć!? –zagadną Izę, Max.

Blondynka spojrzała na niego a potem na nas.

–Tam pod okno będzie najlepiej –powiedziała wskazując nam pięć miniaturowych okien otworzonych na całą szerokość.

I dlatego było tak gorąco. Jakiś debilny architekt wymyślił sobie ze będzie tu tylko pięć kwadratowych okien o absurdalnej wielkości. Były takich rozmiarów że mogłyby się przez nie przepchnąć jeden człowiek i to dość chudy. A na dodatek kuchnia ulokowana była od strony gdzie las jest gęstszy i nawet jak wieje to ledwie tu co czuć. Do tego grube kamienne mury zatrzymują tu całe ciepłe sprawiając że latem jest tu nie do wytrzymania. Pracowałem tu nie raz i nie dwa wiec wiedziałem jak jest tu ciężko w lecie.

Doczłapaliśmy do małych okien i postawiliśmy kosze obok beczki w której było miętowe wino na uroczystość Vatananki. Położyliśmy je i jak najszybciej opuściliśmy ten garnek. Kątem oka dostrzegłem Margaret zabierającą się z koleżankami do zmywania. W ogrodzie prace zbliżały się ku końcowi wiec czekała nas pewnie jedna z wielu lekcji mistrzyni. Zawsze jeżeli praca kończyła się przed końcem dnia mieliśmy lekcje.

Od razu zauważyłem ojca Ewy, Nathana. Był to mężczyzna dobrze zbudowany. Jak każdy dorosły był Medykantem czwartego stopnia i nosił kapelusz z szerokim rondem . Miał podobne oczy i kolor włosów do córki.

Następne częściAlchemik (odc.1 cz.4)

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Prue 29.12.2014
    Jest to wciągające opowiadanie było na początku, kolejne dwa rozdziały jak dla mnie mdłe. Za poprawność i dobrą treść dam 4.
  • Wolno się rozkręca ale będzie lepiej. Trochę cierpliwości. Jestem ciekawy twego zdania na temat Wymiaru Snów
  • Prue 29.12.2014
    Obiecuję, że poczytam Wymiar Snów.
  • NataliaO 29.12.2014
    ja bardzo lubię Twoje opowiadanie, Opisy i dialogi są super. Lubię taką Twoją dokładność w pisaniu. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania