Poprzednie częściAutodestrukcja – Schody do piekła

Autodestrukcja – Do pełna

Skoro nie mogę usunąć konta...

 

***

 

Walczę… kolejny raz; Bóg wie, który już raz. Leżę na wznak – pusty, niekompletny, nieszczęśliwy. To minie – mówili, lecz jakoś nie mija. Leżę, do oporu, ja, kurwa, nie dam rady? Pod zamkniętymi powiekami kusząco dryfują cudowne cudowności, celowo utrudniając mi nic nierobienie.

Leżę, już nie na wznak, gniję na jednym boku, na drugim, łóżko zrobiło się strasznie niewygodne. Cudowności się rozmnożyły, są wszędzie, i każda inna. Do wyboru, do koloru, wystarczy opuścić barłóg.

Pękłem. Podnoszę się z trudem, wysysany przez niezdrową chcicę. Jestem jak kolos, taran, który bez trudu mógłby przejść przez ścianę, zmiatając wszystko na swojej drodze. Gdyby ktoś zobaczył mnie w nocy, pomyślałby, że olbrzymy ze strasznych baśni ożyły i kierowane instynktem, plądrują dom. Nie bójcie się, to nie olbrzymy, nie monstra, to tylko ja. Nie demoluję, nie wyrządzam krzywd, chcę tylko dostać te pierdolone cudowności. Teraz, natychmiast, i dużo!

Człapię ciężko, niczym tłusta lokomotywa, z wysiłkiem ciągnąc po schodach tonę siebie. Ale gra jest warta świeczki, prawda? W końcu jest – meta! Otwieram czeluści czarodziejskiej skrzyni – me oko głaszcze kojące światło i one – cudowne cudowności. Chyba umarłem i jestem w niebie.

Sięgam łapczywie, nie dopuszczając do siebie faktu, że to nie niebo – to piekło, podziemie pchających mnie do trumny żądz.

Eee tam, nieważne.

 

Leżę na wznak, zaspokojony, zadowolony, szczęśliwy. Wypchane do oporu wnętrze, wypełnione wszelkim dostępnym syfem. Oto jestem, w pełnej krasie i po swojemu. Na trochę wystarczy, a może nawet na dłużej? Zobaczymy.

Leżę jak pajac, sapiąc, napompowane „Ja” z trudem łapie powietrze. „Ja” chce pić, lecz na „pić” nie ma już miejsca, podobnie jak na życiodajny tlen, który na chama wciska się, gdzie tylko może. Ociężały stan, lecz jakże przeze mnie uwielbiany. Czuję się tak miło przepełniony, iż mam wrażenie, że gdyby ktoś mnie teraz ukroił, wszystko wypadłoby ze środka. To nic, że prosili, kazali, doradzali, bo co z tego? Jestem za słaby, poza tym wszystko jest dla ludzi, prawda? Zresztą po co mi moc, skoro jest mi z nią źle? Owszem, miałem moc, ale szybko mnie opuściła; widocznie również stwierdziła, że to wszystko jest do dupy.

 

Noc minęła, a wraz z nią faza ważącej tonę nieważkości. Poranek jest zły, po co w ogóle się budzę? Pierdolone godziny, które przespałem, aby wstać, paskudnie żądny. Kretyn – przebimbałem cudowne cudowności!

Wciąż leżę na wznak, pocąc się coraz bardziej. Cudowności wróciły i znów mnie chcą. I ja ich chcę, lecz jak zawsze, jak głupiec, podejmuję kolejną walkę. Ale po co, przecież i tak przegram, poza tym nie chcę walczyć, nie warto. Pierdolę to!

 

Leżę na wznak, zaspokojony, zadowolony, szczęśliwy…

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 02.06.2020
    Chłód na zewnątrz i wewnątrz. I ten nocny marazm w innej odsłonie wywraca wnętrze na drugą stronę. Ile razy we śnie czuliśmy się umarłymi. Zawsze ktoś mieszka w nas i jest znakomitym doradcą naszych myśli. Tylko, dlaczego nigdy nie zabije nas. Trwa i bawi się z nami w berka. :)
    Pozdrawiam ciepło
  • Writer'sWife 02.06.2020
    :*:*:*

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania