Babojag misja 2 odc. 1
Ahertana kluczyła pośród drzew, nucąc jakąś melodię. Wracała już do swej chaty, by zdążyć przed nadciągającym deszczem. Wiedziała, że będzie padać. Od rana jej lewa noga rwała ją niemiłosiernie. Ahertana w kwestiach pogody nie ufała nikomu tak bardzo, jak swej lewej nodze. Nawet jeśli na niebie nie było ani jednej chmurki, a noga rwała ją, to gotowa była założyć się o wszystkie pieniądze księcia Almora, że wkrótce spadnie deszcz.* Jej nogi nic nie było w stanie oszukać. Zerknęła w niebo poprzez gałęzie. Parę niewinnych cumulusów błąkało się to tu, to tam. Uśmiechnęła się do siebie. Niejeden zwiedziony nimi zmoknie
albo co gorsza zginie, jeśli deszcz będzie z gatunku tych grubokroplistych! Przykucnęła, by zerwać pajęcze ziele. Ostrożnie odcięła dwa kwiaty i wsunęła je do skórzanej sakwy. Oczywiście trafiły do oddzielnej przegródki. Ahertana znała się na ziołach. Parę blizn na dłoniach dobitnie o tym świadczyło. Nauka najszybciej wchodzi do głowy, gdy popełnia się błędy, a jeśli dodatkowo są to bolesne błędy, to szybko zapamiętuje się nawet najbardziej zawiłe reguły. Przy ziołach należało bardzo uważać. To była pierwsza i niejako naczelna zasada zielarskiego fachu. Rozmyślania Ahertany zakłócił nagły szum w koronach drzew. Podniosła głowę. Wiatr niecierpliwie tarmosił gałęzie. Chyba nie zdąży do chaty przed deszczem. To jeszcze nie katastrofa. Znała pewne miejsce w pobliżu, gdzie przeczeka ulewę. Uważnie zbadała pień najbliższego drzewa. Starła w palcach szczyptę mchu, który go porastał, a potem rozsypała go w powietrzu. Drobinki utworzyły kształt strzały, po czym rozwiał je wiatr. Magiarka skinęła lekko głową. Ten mech, to bardzo pożyteczna roślina. Dzięki niemu łatwo było znaleźć kierunki świata. Po rozsypaniu w powietrzu zawsze wskazywał zachód. Ahertana nauczyła się rozpoznawać po mchu strony świata jeszcze w dzieciństwie. Teraz ruszyła na północ tak szybko, jak tylko pozwalało jej na to ciało. Dosyć sprawnie dotarła do leśnego duktu. Po drugiej stronie ujrzała niewielkie wzniesienie, a w nim pieczarę. Wiatr przyniósł ze sobą zapach dżdżu. Niebem od zachodu pędził tabun sinych chmur. Ahertana ruszyła w stronę pieczary. Miała jeszcze sporo czasu, ale wolała być blisko schronienia. Te czarne chmury jakoś się jej nie spodobały. Wspięła się dosyć zgrabnie po dużych kamieniach i usiadła na progu jaskini. Skórzaną sakwę pełną ziół wsunęła do środka. Deszcz mógł zniszczyć plony jej poszukiwań, a tego sobie nie życzyła. Przymknęła powieki, by chwilę odpocząć. Łaziła po lesie od świtu, a jej ciało nie było już przecież takie młode! Z zewnątrz była dwudziestoletnią dziewczyną, ale to był przywilej magiarki. Łatwo jest utrzymać ciało w ryzach. Czasu jednak nie da się oszukać. Wygląd wyglądem, a właściwy wiek właściwym wiekiem.
Z oddali doleciał ją tętent końskich kopyt. Ahertana westchnęła głęboko. Chyba lepiej będzie, jak nikt tu jej nie zobaczy. Na czworaka wskrabała się do środka pieczary. Wkrótce usłyszała rżenie rumaków. Jeźdźców musiało być kilku. Nadstawiła czujnie ucha. Dwóch, nie trzech, tak, na pewno trzech. Może zerknie, gdy będą ją mijać? Ciekawość zwyciężyła obawę przed odkryciem. Kryjówka była całkiem niezła. Jeźdźcy z pewnością już dostrzegli nadciągającą ulewę, więc będą się spieszyć. Małe szanse, aby ją dostrzegli. Tętent zbliżał się szybko. Ostrożnie wystawiła głowę i zerknęła na leśny dukt. Czarnowłosy mężczyzna dokładnie w tej samej chwili obrócił głowę. Ich spojrzenia po prostu nie mogły się minąć. Dostrzegł ją i spiął konia.
- Hej, - krzyknął na swych towarzyszy, - stać! Co my tu mamy?
Dwaj pozostali osadzili konie. Rumaki parsknęły gniewnie, ale posłusznie przystanęły. Trzy pary męskich oczu wpatrywały się w jedną parę damskich oczu. Ahertana struchlała. Jak to się mogło stać? Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko. Nie był to z pewnością przyjacielski uśmiech.
- No, panowie, - powiedział głośno, - to się nazywa mieć szczęście, co? Taka sikoreczka na odludziu, fiu, fiu.
Jego towarzysze zarechotali zgodnie. Wszyscy byli wysocy, barczyści i hardzi. Czarnowłosy sprawiał wrażenie herszta.
- Może przeczekamy deszcz w tej pieczarze? – zaproponował długowłosy brodacz. – Moim zdaniem to całkiem odpowiednie miejsce.
- Jasne, - skinął głową trzeci jeździec. Był całkowicie łysy. – Na pewno będzie przyjemnie. Myślę, że dzieweczka już się o to postara, jeśli ją tylko poprosimy.
Zeskoczyli z siodeł. Ahertana przyglądała się wszystkiemu sparaliżowana strachem. „Deszcz! – błysnęło jej pod czaszką. – Niech zacznie padać!” Miała nadzieję, że ulewa będzie wyjątkowo grubokroplista. Może nim dotrą do pieczary powali ich deszcz? A może lepiej uciekać? Gorączkowe myśli tłoczyły się w jej biednej głowie. Nie, uciekać raczej nie ma sensu. W tym wieku bieganie nie było jej najmocniejszą stroną. Błysnął grom i huknęło.
Jeźdźcy puścili końskie uzdy. Rumaki wyraźnie nie przejmowały się nadciągającą nawałnicą. Czyżby zwierzęcy instynkt podpowiadał im, że będzie to zwykła burza? Ahertana poczuła lodowatą strużkę strachu na plecach. Wpełzła głębiej w pieczarę, ciągnąc za sobą skórzaną sakwę. Na zewnątrz jeźdźcy dobyli mieczów. Charakterystyczny świst wyciąganej z pochew stali przeciął powietrze. Wkrótce zagrzechotały kamienie. Ahertana zrozumiała, że napastnicy wspinają się ku pieczarze.
- Hej, sikoreczko, - usłyszała wołanie czarnowłosego, - nie uciekaj! Przy nas nie musisz obawiać się burzy!
Trzy cienie zasłoniły wejście.
- Jeśli masz jakieś głupie myśli, - to mówił długowłosy, - radzę ci je porzucić. Nie należymy do dobrodusznych rycerzy. Na twoim miejscu po prostu zrobiłbym to, czego chcemy. Jeśli jesteś tak rozsądna, jak ładna, to będzie nam wszystkim przyjemnie.
Jego głos brzmiał złowrogo. Ahertana nie miała wątpliwości, czego mogą chcieć intruzi. Gorączkowo szukała jakiegoś wyjścia z całej sytuacji. Owszem, mogła się przyznać, ile naprawdę ma lat, ale co by to zmieniło? Faceci bardziej wierzą własnym oczom, niż czemukolwiek innemu. Przeklęła w duchu samą siebie. I po co tak dbała o to ciało? Gdyby miała pomarszczoną twarz i garbiła się pod naporem lat, to jeźdźcy na jej widok co najwyżej splunęliby przez lewe ramiona, by odpędzić złe uroki.
- Hej, wyłaź! – warknął łysy. – Nie będziemy za tobą ryć w ziemi, jak ślepe krety. Wyłaź po dobroci, mówię!
Wtuliła się w najdalszy kąt pieczary. Niewiele obchodziły ją teraz jadowite pająki, węże lub jaszczurki. Chyba wolałaby nawet, gdyby coś ją ugryzło. Znowu huknął grom. Zagrzechotały kamienie. Któryś z napastników schodził po zboczu. Ciekawe po co?
Wkrótce poznała odpowiedź.
- Nie chcesz wyjść, to nie. – mruknął czarnowłosy. Przy wejściu błysnął ogień. – Może nawet i lepiej? Zaraz zacznie padać, więc zabawimy się w środku tego gniazdka.
Płomień pochodni oświetlił pogrążone dotąd w mroku wnętrze pieczary. W jego blasku oczy mężczyzn błyszczały groźnie. Grota była na tyle wysoka, by stali w niej wyprostowani. Wszyscy trzej mieli na twarzach triumfalne uśmiechy.
- Ile to już czasu nie miałeś kobiety, Henry? – długowłosy szturchnął łysego pod żebra.
Ten wysunął przed siebie pochodnię. Jej blask padł na przerażoną twarz Ahertany. Mężczyzna wyszczerzył resztki uzębienia w szyderczym grymasie. Chyba miał to być uśmiech, lecz Ahertana nie była całkiem pewna.
- Nie pamiętam już, przyjacielu, ale widzę, że trafiła nam się całkiem miła panienka. Jak masz na imię, kochanie?
Ze dworu doleciało rżenie konia. Ahertana przełknęła głośno. W jej biednej głowie nie powstał żaden pomysł. Była skazana na hańbę.
- Proszę, - wyszeptała, - ja…
- Hej tam na górze! – przerwał jej czyjś okrzyk.
Nie wierzyła własnym uszom!
To był ktoś obcy!
- Czego tam chcesz, wędrowcze? – warknął buńczucznie czarnowłosy. – Nic tu po tobie. Radzę ci zjeżdżać, rozumiesz?
- Ja tylko chciałbym się schronić przed burzą. – padła odpowiedź. – Deszcz wisi w powietrzu, a w tej pieczarce miejsca chyba i dla mnie wystarczy.
Czarnowłosy odwrócił się plecami do Ahertany i wyciągnął przed siebie miecz.
- Nic tu po tobie, mówię. – syknął twardo.
Ahertana zwietrzyła swoją szansę.
- Na pomooooooooooc! – wrzasnęła, aż echo zagrzmiało w grocie.
W ciszy, jaka potem nastała, słychać było tylko szum wiatru. Długowłosy posłał jej złowrogie spojrzenie, a łysy przejechał znacząco palcem po swoim gardle i uśmiechnął się dziko.
- Już po tobie. – wyszeptał. – Mogłaś żyć, ale teraz pożegnaj się ze światem. Weźmiemy co chcemy, a potem zawiśniesz na jakiejś gałęzi, suko!
- Czy ja się przesłyszałem, – spytał głos z dworu, - czy ktoś wewnątrz pieczary wzywał pomocy?
- Myślę, że się przesłyszałeś. – odparł sucho czarnowłosy. – Lepiej będzie dla ciebie, jeśli tak właśnie pomyślisz.
Tym razem piorun musiał uderzyć wyjątkowo blisko, bo na ułamek sekundy cała pieczara pojaśniała, a huk rozległ się nieomal jednocześnie z błyskiem. Gdy echo przetoczyło się po okolicy do uszu Ahertany doleciał głos z dworu:
- Ciekaw jestem, czy równie dobrze władasz mieczem, co jęzorem? Grozić potrafi każdy.
Czarnowłosy zazgrzytał zębami. Skinął lekko na brodacza.
- Niech Henry jej popilnuje. – mruknął. – Nie ucieknie. Chodź, musimy pogadać z tym pachołkiem. Zobaczy, jak machamy mieczami, jeśli taki ciekawy.
Ahertana struchlała. Jej wybawiciel, tak myślała dotąd o właścicielu głosu z dworu, mógł już chyba witać się ze swymi przodkami. „Dwóch na jednego, to banda łysego”. – pomyślała i zdała sobie sprawę, że w tym konkretnym przypadku jest to tylko częściowo prawda. Hersztem bandy był ten czarnowłosy, a nie łysy, choć łysy też do niej należał. Właśnie teraz posłał jej nienawistne spojrzenie.
- Rusz się tylko, suko, a zakłuję na śmierć. – machnął groźnie mieczem.
Ahertana zastanawiała się, czy nie skorzystać z propozycji. Nigdy nie była z mężczyzną, ale krążące na ten temat legendy napawały ją lękiem. Ileż to razy słyszała o zgwałconych kobietach? Może lepiej, gdyby ten łysy ją zadźgał? Mimo wszystko instynkt samozachowawczy pieczołowicie podsycał w niej nadzieję. Ten ktoś na zewnątrz wcale nie musi zginąć. Ma matematyczne szanse przeżycia. Długowłosy podszedł do stojącego na progu jaskini kompana.
- Posłuchaj, - rzucił ku niewidocznemu ktosiowi, - dobrze ci radzę jedź, gdzie zamierzałeś. Rozejrzyj się tylko dookoła. Burza, las, wiatr, czy to dobry czas, by umierać?
- Kogo uwięziliście w pieczarze? – spytał głos z dworu.
- Nie twój zakichany interes. – roześmiał się czarnowłosy. – Zabieraj się stąd! Znudziło mi się już to gadanie.
Ahertanie wydało się, że pośród szumu wiatru słyszy świst dobywanej broni. Grom znowu uderzył. Huk nakrył okolicę trzeszczącą kopułą. Deszczu nadal nie było.
– Odjadę tylko z tym, kogo więzicie. – usłyszała Ahertana.
- A zatem zostaniesz tu na wieki. – burknął czarnowłosy. – Nie chce mi się za bardzo, ale będę musiał zejść do ciebie.
Wkrótce zniknął Ahertanie z oczu. Nasłuchiwała z napięciem. Długowłosy brodacz stał nadal na progu pieczary. Nie widziała jego twarzy, bo był odwrócony do niej plecami. Z pewnością jednak przyglądał się poczynaniom swego druha, gotów skoczyć na pomoc w każdej chwili.
* Książę Almor uchodził za najbogatszego władcę środkowych regionów Znanego Świata. O jego bogactwie krążyły legendy, ale prawda była jak zwykle w takich przypadkach zupełnie inna. Liczby podawane w legendach nie opisywały nawet jednej dziesiątej tego, co rzeczywiście posiadał książę Almor. Zresztą on sam fabrykował te legendy, by zataić przed światem właściwą wartość posiadanego bogactwa.
Komentarze (22)
Jedna uwaga: na początku tekstu usunęłabym kilka zaimków.
Czekam na ciąg dalszy.
Osobiście staram się unikać pisania "jakąś", zawsze warto doprecyzować. Wesołą lub smutną melodię. "Jakąś" jest trochę niedbałe, to pójście na łatwiznę.
Niejeden zwiedziony nimi zmoknie
albo co gorsza zginie, jeśli deszcz będzie z gatunku tych grubokroplistych!
Tekst się rozjechał w tym miejscu.
Pierwszy akapit do momentu "Z oddali doleciał ją tętent końskich kopyt" jest monstrualny. Podzieliłbym go na dwa, może trzy akapity.
Tekst czyta się płynnie i jest o czymś. Nie ma lania wody. Akcja wartka, opisy bez zarzutu. Bardzo dobry tekst.
Na linii lasu graniczącego z równiną Uthar pojawiły się sylwetki jeźdźców. Przez chwilę stały nieruchomo, wpatrując się w bezkres pustyni. Nieruchome, jakby z ołowiu odlane postacie nagle drgnęły i ruszyły galopem ciągnąc za sobą piaszczysty obłok. Nie mogło być wątpliwości, podążali w stronę zdumionych tym widokiem kobiet. Słońce połyskiwało na stali pancerza, a oni gnali jak pustynna burza. Kiedy zbliżyli się na odległość dość bliską, by rozpoznać można było twarze, rozdzielili się, otaczając kołem podróżniczki. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak wędrowna trupa aktorów. Kolorowe i obszarpane łachy powiewały na wietrze, wielkie szabliska komicznie dyndały u boku, jednak oblicza były zbyt ponure jak na komediantów. Dwu z nich było półorkami o zielonkawej skórze, trzeci człowiekiem. To właśnie on przemówił do przestraszonych niewiast.
- Powitać waćpanny – z wyraźnym szyderstwem skłonił się dwornie.
Nie przesadzaj z ambicją. Tak jak i Ty, piszę dla własnej rozrywki.
https://www.opowi.pl/gamorin-d-o-kobietach-a93126/
To moje konto z którego piszę. Na Zenzie mam blokadę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania