Poprzednie częściBabojag misja 1

Babojag misja 2 odc 2

Szczęknęła stal.

Ahertana ukradkiem ścisnęła kciuki. Niech bogowie prowadzą ramię nieznajomego! Na zewnątrz rozgorzała walka. Świst mieczów przeplatał się z metalicznym brzękiem. Od czasu do czasu huczał grom.

- Jak tam, Colly? – rzucił przez ramię łysy. – Długo jeszcze? Strasznie mi się chce kobiety.

Brodacz nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle z dworu doleciał pełen bólu jęk. Łysy zachichotał.

- Aha, to już nie musisz odpowiadać! Wołaj Dagmara i bierzemy się za dzieweczkę.

Długowłosy odwrócił się powoli. Blask pochodni padł na jego twarz. Był blady i wystraszony. Łysy nic nie widział, bo przypatrywał się lubieżnie skulonej w kącie Ahertanie.

- Henry, - wychrypiał długowłosy, - to Dagmar. Ten łotr odrąbał mu rękę…

- Co? – łysy obrócił się z błyskiem w oczach. – Dał radę Dagmarowi?

Ahertana poczuła, jak malutka iskierka nadziei wybucha w niej wesołym płomieniem. „Tylko spokojnie, - pomyślała, - to nie koniec. Jest jeden do zera, ale zostało jeszcze dwóch”.

- Tamten rusza się, jak śnieżna pantera. – wymamrotał długowłosy brodacz. - Dagmar nie nadążał za nim.

Jakiś cień zamajaczył na progu pieczary. Łysy wytrzeszczył oczy.

- Czy któryś z was chce posmakować mojego miecza? – spytał nieznajomy.

Łysy niespodziewanie rzucił w niego płonącą pochodnią. Ahertana krzyknęła. Nieznajomy uchylił się zwinnie. Faktycznie miał ruchy śnieżnej pantery. Płonąca głownia wyleciała na zewnątrz i zniknęła. Pieczarę pożarły nieprzeniknione ciemności. Na tle jaśniejszego otworu majaczyły trzy sylwetki. Ahertana wstrzymała oddech. Dwie skoczyły ku trzeciej, wywijając mieczami. Trzecia zgrabnie odbiła kilka ciosów. Zachwiała się jednak niebezpiecznie. Napastnicy musieli to zauważyć, bo natarli ze zdwojoną siłą. Miecze ze świstem cięły wściekle powietrze. Nieznajomy odchylił się, a potem runął w dół, znikając Ahertanie z pola widzenia. Napastnicy z triumfalnymi wrzaskami skoczyli za nim. Rozległ się głuchy łomot, jakby ciężkie ciało upadło na kamienie. Nieomal równocześnie zabrzmiał zduszony jęk. Sekundę później coś sucho trzasnęło. Ahertana usłyszała jakiś głos, który nie pasował do żadnego z mężczyzn. Znów łomot, dziki wrzask, charkot i przekleństwo. Uderzył piorun. Huk rozdarł powietrze i przetoczył się nad okolicą. Świsnął miecz, brzęknęła stal, rozległo się wilgotne mlaśnięcie, potem jęk i cisza.

Ahertana wstrzymała oddech.

Zachrzęściły drobne kamyki. Ktoś wspinał się po zboczu ku wejściu do pieczary. Serce w piersi Ahertany tłukło się, jak przerażony ptak. Czas dłużył się niemiłosiernie. Ileż to można wspinać się tych parę metrów? Wreszcie na tle jaśniejszego nieba pojawił się cień.

Ahertana struchlała.

To musiał być długoręki gnom! Żaden mężczyzna nie wygląda w ten sposób!

- Możesz wyjść, - powiedział obojętnym tonem. – Już po wszystkim. Chyba będzie trzeba pomóc mojemu przyjacielowi.

Ahertana wypełzła z kąta. Gnom miał paskudną gębę, ale wyglądał przyjaźnie. Uśmiechnął się krzywo.

- Wiem, że urodą nie grzeszę. – powiedział. – Nie czas teraz na pogawędki. Te łotry zraniły mojego druha. Umiesz opatrywać rany?

Ahertana skinęła głową.

- Jestem magiarką. Mieszkam w głębi lasu. Co się stało twojemu przyjacielowi?

- Och, chyba nic wielkiego. – gnom wzruszył ramionami. – W sumie to jego wina. Nie musiał aż tak skakać.

Zeszli po zboczu na trawę. Ahertana ogarnęła wzrokiem pobojowisko. Czarnowłosy leżał nieopodal twarzą w dół. Jego prawa ręka, ściskająca nadal miecz, wisiała na drzewie, kołysząc się w podmuchach wiatru. Łysy przyglądał się jej szeroko otwartymi oczami. Wyglądał, jakby ktoś wkopał go w ziemię po szyję. Kobieta po chwili zrozumiała, że to jedynie odcięta głowa. Korpus, zakrwawiony i poraniony, leżał kilka metrów dalej. Tylko długowłosy brodacz był cały. Można nawet powiedzieć, że bardziej niż cały, bo dodatkowo, prócz wszystkich części ciała, miał wbity w brzuch gruby konar. Ahertana dostrzegła czwartą postać. Mężczyzna leżał pod drzewem. Nie zauważyła, aby mu czegoś brakowało, ani też nie miał żadnych promocyjnych bonusów w postaci mieczy, czy włóczni wbitych w tułów.

- Co mu się stało? – spytała Ahertana z troską.

- Podczas walki podskoczył za wysoko - wyjaśnił gnom – i grzmotnął głową o gałąź. Lubi efektownie walczyć, a ja zawsze mu powtarzam, że to się może źle skończyć.

Ahertana podeszła do leżącego. Ostrożnie obmacała mu głowę. Gigantyczny guz wykwitł prawie na samym czubku. Uśmiechnęła się lekko.

- Nic groźnego, - powiedziała do gnoma. – Czy macie konia? Byłoby łatwiej go przetransportować.

- Tak, ma konia. – gnom wskazał pasącego się rumaka. – Tyle, że chyba za chwilę zacznie padać. Może lepiej zaczekać w tej pieczarze?

Ahertana zupełnie zapomniała o burzy. Zerknęła w niebo. Gęsty, nieomal czarny tuman wisiał tuż nad nią. Nagle oderwał się od niego grom i skoczył gdzieś między drzewa. Huknęło, aż echo poniosło. Kobieta westchnęła.

- Trzeba będzie zataszczyć go do groty. – powiedziała. – Lada chwila lunie i mam przeczucie, że deszcz może być dosyć niebezpieczny. Chodź, pomóż mi go dźwignąć.

Gnom z niechęcią przydreptał ku niej.

- Bierzmy go i jazda. – bąknął. – Ja już nie mam za dużo siły. Trochę mu pomogłem i teraz…. Zresztą mniejsza z tym.

Chwycił nieprzytomnego pod pachy. Ahertana ujęła bezwładne nogi i zaczęli się mozolnie skrabać po zboczu. Parę razy gnom się poślizgnął, lecz ostatecznie dotaskali mężczyznę bezpiecznie. Ledwie zdążyli wejść do pieczary, gdy lunęło. Przysiedli obok bezwładnego ciała. Ahertana zerknęła na zewnątrz. Deszcz jednak nie był grubokroplisty, ale za to świecił. Z nieba spadało mnóstwo lśniących punkcików. Gnom przyglądał się im z zainteresowaniem. Zerknął na Ahertanę i spytał:

- Często tu tak pada?

- Nie, - zaprzeczyła, - tylko czasem.

Odwrócił głowę i zapatrzył się na deszcz.

- Fajnie wygląda. – oświadczył cicho.

- Pierwszy raz widzisz świecący deszcz? – zagadnęła kobieta po dłuższej chwili.

- Aha, - potaknął, - koniowi nic się nie stanie?

- Nie. – zaprzeczyła.

Umilkli oboje. Deszcz szumiał monotonnie na zewnątrz.

 

Winnipex ocknął się z potwornym bólem głowy. W zasadzie istniało duże prawdopodobieństwo, że obudził go ów ból. Otworzył powoli powieki. Chwilę potrwało, nim wzrok przywyknął do warunków. Percepcję utrudniało nieustanne łupanie pod czaszką. Wzrok wreszcie uchwycił odpowiednią ostrość. Ujrzał wiszące na ścianach suche wiechcie. Był w jakimś pomieszczeniu. Z pewnością nie był to ani loch, ani królewska komnata.

- O, ocknąłeś się wreszcie, szlachetny panie. – powiedział ciepły, kobiecy głos.

Chwilę później w polu widzenia ujrzał młodą, piękną dziewczynę. Długie, jasne włosy spadały wodospadem na jej kształtne ramiona. Głowa na smukłej szyi była wręcz perfekcyjna, a usta, nos i oczy prowokowały do działania. Winnipex przesunął wzrok niżej. Z drżeniem serca ujrzał bujne piersi, falujące w rytm oddechu, wąską talię i ponętne biodra. Kobieta była po prostu uderzająco piękna! Winnipex spróbował się uśmiechnąć.

- Chyba jestem w niebie, - wyszeptał, - skoro widzę anioła.

Dziewczyna roześmiała się wesoło.

- Nie, do nieba stąd bardzo daleko. Mam na imię Ahertana. Twój przyjaciel i ja przywieźliśmy cię do mojej chaty. Uratowałeś mi życie, szlachetny panie.

Na twarzy leżącego znów zagościł blady uśmiech.

- To ciebie uwięzili ci trzej. – było to raczej stwierdzenie, niż pytanie.

- Tak, - skinęła głową. – Jestem ci niezwykle wdzięczna.

- A co się z nimi stało? – spytał Winnipex. – Jednego chyba zabiłem, ale dwóch pozostałych rzuciło się na mnie i…

- I byłbyś się z nimi uporał, gdybyś słuchał moich rad. – przerwał mu znajomy głos.

- Bloordi? – mężczyzna uniósł brwi. – To ty, prawda?

- Przecież nie Santa Banta.* – bąknął gnom. – Gdybyś nie zachowywał się tak efekciarsko, to miałbyś cały łeb. I po co tak skakałeś, jak pijany małpiszon?

- No, chciałem im pokazać… - zaczął Winnipex.

- Daj spokój, stary. – mruknął z niechęcią Bloordgar. – Na tych trzech wystarczyło parę szybszych ruchów, a nie cała forma obronna.

- Załatwiłeś ich? – spytał cicho mężczyzna.

Bloordgar w milczeniu skinął głową.

- Już się smażą w Czeluści. – westchnął głęboko.

Ahertana zakryła usta dłonią. Zerknęła najpierw na Winnipexa, a potem na gnoma.

- To znaczy, że brodacza i łysola… - zaczęła, ale Bloordgar machnął lekceważąco ręką.

- Nic wielkiego. Stanęli, jak wryci, gdy Winni wyrżnął w tę gałąź.

- Załatwiłeś ich na dobre? – zapytał Winni.

- Raczej tak.

- Na dobre, na dobre. – uśmiechnęła się Ahertana. – Łysol był w dwóch kawałkach. Osobno głowa i osobno reszta, a ten długowłosy został przyszpilony przez brzuch do gruntu grubą gałęzią.

- Gałęzią? – Winni aż uniósł się na łokciach.

- Akurat była pod ręką. – mruknął niewinnie Bloordgar.

Zapanowało głuche milczenie.

- Ile czasu tu jestem? – odezwał się wreszcie Winnipex.

- Pół dnia i pół nocy. – odpowiedziała Ahertana. - Mam wywar uśmierzający ból. Czy podać szlachetnemu panu?

- Daj spokój z tym szlachetnym panem. – skrzywił się Winnipex. – Mam na imię Winnipex. Wywar chętnie wypiję, bo czuję, że zaraz mi czaszka pęknie.

Kobieta zakrzątnęła się i po chwili podała mu kubek z parującą zawartością.

- Nie jest gorący, tylko tak dymi. – objaśniła.

Winni uniósł kubek do ust i zanurzył ostrożnie wargi w płynie. Faktycznie był ledwo ciepły.

 

* Santa Banta to legendarna postać z baśni, która nagradza grzeczne dzieci słodyczami w doroczne święto Ludypudy.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Zenza dwa lata temu
    Przeczytałem z przyjemnością. Od deski do deski na jednym oddechu. Piona.
  • Guldog dwa lata temu
    dziękuję, szlachetny Panie!
  • Angela dwa lata temu
    Jest super
    Też zostawiam 5 i czekam na kolejną część
  • Guldog dwa lata temu
    podzieliłem całość na 11 odcinków. Nie są tak samo długie, bo dzielę trochę tak, żeby nie wcinać się w dialogi, a jednocześnie, aby zachować ciągłość bez domyślania się, co było w poprzednim odcinku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania