Poprzednie części: ballada salonkowa czyli kto nas chce w potylicę
Ballada o Krzykach
Muriel była wyższa o półtony stukających obcasów,
które odcinały z tramwajowego stryczka,
mogły jak odbierak odsączać wilgoć z wiatru pod rzęsy.
Matowy lakier pokrył końcówkę zdolności palców
do nawracania świata na więcej niż otwarte
wspomnienia pośród żywotników.
Jej twarz jarzy się już tylko lampką nocną,
gaszoną bezdotykowo. Zasunięta foliową storą.
Po dzień dobry. Cześć naszą nieutraconą
za przypadkowym rogiem.
Tam co druga dziewczyna wciąż ma zielone oczy,
nikt nie ucieka spod ołtarza,
miłość nie narobiła niepotrzebnych omijaków
przy jesiennym wysypie słońca.
Następne części: Ballada o tym, co poza kinem Wolność
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania