Ballady z turnieju we Wrocławiu (vol.3)
VII
W pociągach nad siedzeniami są
półki, z których nie korzystam.
A wybierając siedzenie,
niczym się nie kieruję. Co
powodowało królem,
który mimo siedzenia
na wygodnym tronie chciał
pozajmować inne? „Który
król?” – Nie wiem. Ów król, który
nie był niski i wątły
jak kobieta, wierzył, że
Pan Bóg pomoże mu włożyć
trumnę do nieba. A w trumnach
ważne dusze robiły
przekręty, toteż będą
dymisje w postaci nowych
narodzin. Jeśli ci, których
ostatni raz widziałem
w dzieciństwie, wciąż jeszcze żyją,
to na pewno nic się
nie zmienili. Przeraźliwy
smród, którym przesiąka niebo,
wydobywa się z każdej
rany Jezusa. Hostie,
murszejące w sekundę, są
bezwonne. Nie chcę już pić
kawy z własnego kubka.
I podpisuję łyżeczki
strugą wody z kranu.
VIII
Dramat osamotnienia,
nędzy i chorób.
Niejednemu ojcu
odechciewa się żyć i trwa
w nienawiści. Przejechał bus
z napisem „Oławskie
Przewozy Gminno-Powiatowe”.
Zobaczyłem to cudem.
Włada mną wolność – wasza
flaga narodowa, ów
kaftan bezpieczeństwa!
Obezwładniony, dziwię się:
płótno jest tak cienkie, że
rozrywa się, a na moich
plecach brak związanych
rękawów! Bądź bierny i
nie patrz, jak robią zakupy
bieżące lub zapasy
na miesiąc czy nawet rok
i podrzucaj ostatnią
monetę, niczym sędzia
przed meczem. Drużyna chudych
będzie grać w koszulkach. Zespół
otyłych wyjdzie na boisko
z odsłoniętymi torsami.
Próżno próbuję być sobą.
W żaden sposób nie opiszę
wschodzącego słońca. Nic
nie czuję, widząc, jak rankiem
ociera się o brzytwę
horyzontu i
rozpryskuje się jasność.
Mając koneksje,
o zachodzie słońca liczę
i zwijam banknoty,
niby brudne dywany
po jakiejś gali gwiazd, które
oficjalnie dają coś
na cele dobroczynne. Wasz
śmiech. I moja niesława.
IX
Idę przez osiedle,
na którym mieszkam. Kiedy
wącham ostry fetor
śmietników, przestaję czuć smród
własnego ciała, ale ów
fetor raczej nie tłumi
rzeczonego smrodu. Kurwa,
przecież przed chwilą
się wykąpałem!
Na żywopłocie,
sięgającym mi do pasa,
nie ma już paczki po fajkach
ani butelki po piwie,
które widziałem rankiem.
Młoda ekspedientka w sklepie
obsługuje mnie w milczeniu,
oschle. Zezłoszczeni
kierowcy, widząc moją
postać, hamują daleko
od przejścia dla pieszych. Któż
chciałby mieć na sumieniu śmierć
skurwysyna? Wracam
do domu, a ojciec pyta,
w którym sklepie byłem,
albowiem zaraz wychodzi.
I będzie musiał udać się
do innego.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania