Barwa krwi, ognia, miłości część 2

Wśród rówieśników nawet w trzeciej klasie podstawówki miał przechlapane za dobre stopnie, udzielanie prawidłowych odpowiedzi i posiadaną wiedzę. Dlatego go dalej gnębili, bili, a on uciekał przed nimi. Starał się trzymać od nich jak najdalej i na przerwie nigdy nie wychodził z budynku szkoły. Jego swoboda poruszania przez nękanie, została ograniczona do minimum i doszło do tego, że zawsze ktoś musiał prowadzać go do szkoły i przyprowadzać do domu. Uwięziony we własnym mieszkaniu, powstrzymywał kontakty z Malwinką i opowiadał jej o szkole. Najbardziej interesowała ją jego klasa, nauczyciele i prowadzone tam lekcje. Bardzo pragnęła w nich uczestniczyć, choćby słuchać ich i chłonąc atmosferę. Uczeń Marcinek, nie podzielał jej pragnienia, a pozostali z jego klasy, gdyby usłyszeli jej słowa, z pewnością pukaliby się w głowę i potraktowaliby ją jak wariatkę.

Udział dzieci niepełnosprawnych ruchowo w lekcjach i chodzeniu do szkoły w tamtych czasach był niemożliwy. Nawet nie chodziło o bariery architektoniczne tylko o ludzkie postawy, które wyolbrzymiały problemy do granic absurdów. Takie rozumowanie skazywało w przyszłości młodzież i dorosłych nawet najbardziej inteligentnych i zdolnych na wykluczenie, wegetacje i funkcjonowanie w izolacji.

Malwinkę, na niebyt nie skazano na podstawie testu na inteligencję, którego nigdy jej podobnie jak innym dzieciom nie zrobiono. Wszelkimi przepisami broniono się przed nią jak diabeł przed święconą wodą. Dziewczynka mogła odrabiać zadania i przerabiać materiał, tylko gdy ktoś jej je dostarczył, lecz o żadnych egzaminach nie było mowy. Marcinek, nieświadomie wypełnił lukę, gdy zaczął z nią odrabiać swoje zadania. Początkowo na odległość wyznaczaną przez okna, a gdy to okazało się niewystarczające, zaczął przychodzić do jej domu. Kilkakrotne wrócił ze szkoły pobity i widząc to, ona nakłoniła go do zapisania się na organizowane przez instruktorów milicyjnych, szkolenie z samoobrony. Udziałem w tych zajęciach był mocno skrępowany, ponieważ z założenia było ono skierowane do kobiet. Jednak panie biorące w nim udział, były jego uczestnictwem zachwycone. Żadna nie potraktowała go jako przeciwnika, tylko niedoświadczonego i nieopierzonego młodzika. Nietypowe matkowanie znacznie więcej wniosło w jego życie wiedzy o kobietach niż przeczytane książki dla dorosłych. Nieświadomie, często w żartach przekazywały mu informacje, które w najskrytszych marzeniach pragnęły, by ich mężczyźni spełnili.

Kurs okazał się dość profesjonalny i wniósł wiele w możliwości obronne Marcina. Dostarczył też wiedzy o konieczności uzupełnienia własnych niedociągnięć do skutecznej obrony. Pogoń za doskonałością w sztukach walki tylko na chwilę obniżyła jego oceny, ponieważ Malwinka pilnowała odrabianie lekcji i prac domowych. Pomagała w przyswajaniu materiału, przy wyborze i egzaminach do szkoły ponadpodstawowej. Kiedy jej się udało umieścić Marcinka z najlepszą lokatą w prestiżowym liceum, wtedy po raz pierwszy spotkała rodziców swojego kolegi, którzy przyszli jej podziękować, za okiełznanie niesfornego syna.

Ojciec, Marcinka znacznie szybciej od swojej żony, dostrzegł w wychudzonym ciele dużą inteligencję, opartą na przyswojonej dużej ilości wiedzy. Szybko okazało się, że tylko z nią może swobodnie rozmawiać o nurtujących go zagadnieniach. Będąc pod silnym wrażeniem jej intelektu, zaproponował dostarczanie fachowej literatury z kilku dziedzin, do których z racji zajmowanego stanowiska miał dostęp.

Licealista Marcin, w pierwszej klasie przykładał się do nauki, przerabiania materiału i z tego powodu dalej był przez rówieśników nielubiany. Jednak nikt go nawet nie trącił, ponieważ potrafił przylać. Jednak z każdym kolejnym rokiem w jego postępowaniu następowały zmiany, które powstały po pierwszych sukcesach sportowych. Powoli zaniedbywał szkołę, jego stopnie stawały się słabsze pomimo starań jego najlepszej kumpeli Malwinki. Zachowywał się tak, jakby postępował w myśl powiedzenia im dalej, tym głębiej w las. Maturę ledwo zaliczył, lecz jego liczne grono przyjaciół, osiągnęło podobne wyniki, albo oblało. Wymarzony kierunek studiów rozpoczął tylko dzięki temu, że dostał sporo punktów za pochodzenie, ponieważ w tamtym czasie na uczelniach istniały miejsca dla rodzin robotniczych, gdy ich dzieci uzyskiwały zbyt słabe wyniki. Zaraz na początku zapisał się do socjalistycznej młodzieżówki i poczuł się zbyt pewny siebie. Zaczął korzystać na częstych zgrupowaniach z życia, czerpiąc z niego całymi garściami. Otoczył się pięknymi, zgrabnymi dziewczynami, które lgnęły do niego jak niedźwiedzie do miodu. Sięgnął po alkohol i używki, a ich nadmiar doprowadził go do zguby. Jego wypadek i kalectwo było tylko ukoronowaniem jego postępowania. Gdyby do tego nie doszło w tamtej chwili, stoczyłby się jeszcze bardziej. Przynajmniej opaczność zatroszczyła się o niego i nie pozwoliła na całkowitą destrukcję, tylko podcięła mu skrzydła i umożliwiła zrewidowanie postępowania.

Kiedy leżał w gipsie, częściowo sparaliżowany i zapomniany przez przyjaciół. Miał czas nad zastanowieniem się, czego naprawdę pragnie i co chce osiągnąć. Najbardziej potrzebował wsparcia i słów pocieszenia, a zwłaszcza zapewnienia, że będzie lepiej. Zamiast dobrych wiadomości, odczytano mu decyzję komisji lekarskiej. Młody chłopak już na starcie w dorosłe życie dostał pierwszą grupę renty i świadczenia pielęgnacyjne. Jego dalsza egzystencja sprowadzała się do kilku groszy, które nie pozwolą na więcej, niż tylko trwanie na poziomie wegetacyjnym, o ile nie dołoży się rodzina. Perspektywa uzależnienia od innych i spędzenia w ubóstwie najbliższych kilkudziesięciu lat psychicznie zniszczyłaby nawet zdrowego, a tym bardziej chorego. Pozbawiony złudzeń o powrocie do zdrowia, chciał z sobą skończyć, lecz do tego potrzebował sprawnych obu rąk, gdy jest się skazanym na łóżko.

Rodzice Marcinka doskonale zdawali sobie sprawę, co dręczy ich syna i jakie szalone pomysły chodzą mu po głowie. Potrzebowali wsparcia psychologicznego, terapii dla syna, specjalistycznego sprzętu, a przede wszystkim by chciał żyć i walczyć z kalectwem. Szukając pomocy, z prośbą o ratunek, zwrócili się do najznakomitszych lekarzy. Nikogo o odpowiedniej specjalizacji w kraju odciętego od nowoczesnych technologii nie znaleźli i w porywie desperacji chcieli wysłać go na zachód na leczenie. Jednak nie było to możliwe, ponieważ tamten świat oddzielała żelazna kurtyna i niewyobrażalne dla nich ceny. Nawet gdyby dostali paszporty, to cały ich spieniężony majątek, nie wystarczyłby nawet na specjalistyczny transport.

Zrozpaczeni, załamani, przywieźli syna do domu i przenieśli jego pokój do własnej sypialni, by miał więcej światła. Czyżby łudzili się, że wpadające promienie słoneczne są w stanie przywrócić mu zdrowie. Nawet przez chwile nie pomyśleli, że teraz będzie go oddzielać od koleżanki z dzieciństwa odległość niespełna sześciu metrów przedzielonych oknami. Kiedyś dla niego taka odległość nie stanowiła żadnej bariery, lecz w sytuacji, w jakiej się znalazł, równie dobrze mogli być oddaleni od siebie niczym Ziemia i Księżyc.

W letni ciepły słoneczny dzień, oboje wpatrywali się w otwarte okna. Lalka siedziała w swoim fotelu na kółkach i była piękna jak pierwszego dnia ich wspólnej znajomości, nawet ubranie miała podobne. Spoglądała w skupieniu w głąb mieszkania dawno niewidzianego kolegi i pragnęła go ze wszystkich sił ujrzeć nawet przez ściany. Słyszała plotki o jego tragedii i powrocie, o psychicznym załamaniu jego i rodziców, lecz o tym wolałaby przekonać się sama.

Marcinek, niedawno przekręcony na bok, by nie dostał odleżyn, twarz z tygodniowym zarostem miał skierowaną w parapet okienny. Najdokładniej widział dolną jego część, elewacje z fragmentem dachu budynku naprzeciwko i błękit nieba z małymi białymi chmurkami. Pragnął ujrzeć inny widok i przekonać się, czy przy tak pięknej pogodzie Lalka jest na swoim stałym obserwacyjnym stanowisku. Próbował unieść głowę, lecz zaniedbywane od miesięcy mięśnie odmówiły współpracy. Kolejna próba przyniosła lepszy efekt i dostrzegł jej okno. Jednak kiedy indziej niewielki wysiłek wyczerpał jego siły i zmusił do dłuższego wypoczynku. Odczekał dwadzieścia minut i mobilizując całą swoją energię, ponowił próbę. Tym razem przez krótką chwilę dostrzegł ją, lecz nie był pewny czy ona na niego spojrzała.

Dobrym oczom i bystremu umysłowi Malwinki nic nie mogło umknąć niezauważenie, ponieważ od dłuższego czasu obserwowała w jednym miejscu przestrzeń. Natychmiast dostrzegła wysiłki i zmagania Marcinka, gdy tylko uczynił nieznaczny ruch. Trochę ją zaskoczył widok jego twarzy, zwłaszcza niechlujny zarost, przekrwione oczy i niedostrzegany wcześniej grymas bólu. Jej nikt nie musiał mówić i ją przekonywać, co on teraz czuje i jaki jest rozgoryczony utratą swojego wcześniejszego wspaniałego świata. Postanowiła mu pomóc w uporaniu się z zamieszkałymi w nim demonami. Dlatego poprosiła ojca, by porozmawiał z jego rodzicami o zainstalowaniu łączności między nimi.

Uzyskanie zgody i przychylności do tego pomysłu obu rodzin nie było najtrudniejsze. Prawdziwą barierą było skonstruowanie lampowych odbiorników i nadajników w jednym, bez konieczności przekręcania przełącznika. Wyzwania podjął się jedyny w mieście inżynier radiowy i ze złomowanych radiostacji wojskowych stworzył idealną łączność kablową pomiędzy niepełnosprawnymi ruchowo. Kiedy dwa głosy nałożyły się na siebie i rozbrzmiały wspólnie, dzieląca ich przestrzeń postała istnieć. Popłynęły słowa wsparcia i ciepła porównywanego z miłością. Jedna bariera została pokonana, a jak wiele innych miało zniknąć, tego dnia nikt nie był w stanie o nich cokolwiek powiedzieć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania