Bażanteria
Podwiozłem panią Daisy pod jej dom, ale najwyraźniej to nie wystarczyło. Chciała, żebym odprowadził ją pod same drzwi. Stanęła przed nimi i długo się namyślała, zanim nacisnęła klamkę.
– Boi się pani wejść? – zapytałem.
– Tam jest tak ciemno.
– Lęka się pani odrobiny mroku?
– Tak.
– Dlaczego?
Nie odpowiedziała. Weszła do środka, ale poprosiła, bym jeszcze przez chwilę poczekał pod drzwiami, tak na wszelki wypadek. Nie miałem zamiaru wnikać w jej prywatne lęki i obsesje, ale trochę ciekawiło mnie, czego lub kogo tak bardzo się obawia. Widziałem, że pozapalała światła w kilku pokojach. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłem jakiś ruch. Mógł to być tylko kot albo inne małe i niegroźne stworzenie, które wybrało się na nocne łowy, choć chyba zaczęła mi się udzielać paranoja pani Daisy, bo zastukałem w drzwi i zapytałem:
– Mogę już iść? Robi się zimno.
– Proszę nie zmyślać. Mamy środek lata. Czy mógłby pan na chwilę do mnie dołączyć?
Wahałem się przez moment, czy skorzystać z propozycji. Miałem tylko odwieźć panią Daisy, a potem odejść i już nigdy więcej jej nie zobaczyć, tymczasem ona proponowała mi nieoczekiwane przedłużenie tej przelotnej znajomości. Kiedy przez dłuższą chwilę nie wchodziłem, sama otworzyła mi drzwi. Wyglądała na przestraszoną.
– O co chodzi? – zapytałem.
– Chyba ktoś jest w środku.
– Mieszka pani sama?
– Z mężem.
– A więc zagadka rozwiązana.
– To nie on.
– Skąd takie przypuszczenie?
– Wołałam go, ale nie odpowiada.
– To skąd pomysł, że w domu jest ktoś poza panią?
– To bardziej przeczucie. Pewien mężczyzna… Ostatnio mnie śledził. Boję się go.
– I myśli pani, że zakradł się do środka?
– Tak.
– Po co?
– To oczywiste. Żeby mnie zamordować.
– Przesadza pani.
– Słyszał pan o tym, co się ostatnio działo niedaleko stąd? O zabójstwach?
– Nie. Prawdę powiedziawszy myślałem, że to raczej spokojna okolica.
– Pozory mylą. Zamordowano kilka osób. Jakiś psychopata grasuje w okolicy. Gdyby jego ofiarą padali tylko mężczyźni, pewnie bym nie panikowała, ale on oczywiście wybiera kobiety. Niewyżyty seksualnie szaleniec.
– I według pani on teraz przebywa w środku, tak?
– Nie wiem, ale i tak bardzo się boję. Czy mógłby pan wejść i to sprawdzić?
– A co, jeśli mnie zamorduje? Co prawda nie jestem kobietą, ale mam lekko androgyniczną urodę.
– Proszę sobie nie żartować z poważnych rzeczy.
– No dobrze, załóżmy, że wejdę do środka i nikogo nie znajdę? Czy przypadkiem nie chce mnie pani zaprosić do swojego domu pod byle pretekstem, tylko dlatego, że męża akurat nie ma?
– Obrzydliwa sugestia.
– Proszę się nie denerwować. Nie chciałem, żeby to niewłaściwie zabrzmiało. Miałem jedynie odwieźć panią, nic poza tym.
– Wiem, ale to zajmie tylko chwilę.
– Oby. Zaraz zaczyna się mój ulubiony serial o rytualnych podpaleniach.
Podążyłem za panią Daisy. Kazała mi zajrzeć do każdego pokoju po kolei, a trzeba przyznać, że jej dom był równie obszerny jak właścicielka. Oczywiście w żadnym z nich nie znalazłem nikogo. Za każdym razem kobieta zaglądała mi przez ramię, jakby chciała się upewnić, że nie kłamię. Kiedy spenetrowałem cały parter, wskazała palcem schody.
– Została jeszcze góra.
Udaliśmy się więc na piętro i powtórzyłem czynności związane z zaglądaniem do każdego pokoju.
– Po co budować takie duże domy? – narzekałem. – Tyle pokoi, w których może ukryć się potencjalny morderca.
– Dalej pan drwi?
– Nie, po prostu chciałbym już sobie stąd pójść.
– Przeszkadza panu moje towarzystwo?
– Oczywiście, że nie, ale tak jak mówiłem, mój serial…
– Proszę już skończyć myśleć o głupotach i zająć się czymś poważnym.
– Nie rozumiem, dlaczego traktuje pani rytualne podpalenia jako głupotę.
– Jestem kobietą praktyczną. Robię tylko to, co przynosi mi korzyść.
– Zauważyłem, że często wrzuca pani zdjęcia na swój profil społecznościowy.
– Uważa pan, że budowanie pozytywnego wizerunku to coś bezsensownego?
– Tego nie powiedziałem, ale tak właśnie uważam.
– W takim razie może pan opuścić mój dom i więcej nie wracać.
– O niczym innym nie marzę.
– Chwileczkę, nie tak szybko – zatrzymała mnie, zanim zdążyłem się odwrócić. – Została jeszcze sypialnia.
– Domena bezbożnych rozrywek.
– Seksualność nie jest niczym nadzwyczajnym dla nowoczesnej kobiety, takiej jak ja.
– Co porabia teraz pani mąż?
– Nie dopuszcza się cudzołóstwa, bo na pewno o tym pan pomyślał.
– Wcale nie.
– Wyjechał na parę dni. Teraz zostałam sama i każdej nocy drżę ze strachu i samotności. Czy mógłby pan zostać nieco dłużej? Zrobię drinka.
– Wspominałem, że mam ważne rzeczy do roboty.
– Binge watching to marnowanie czasu.
– Już mówiłem, że to serial telewizyjny. Tylko jeden odcinek raz w tygodniu, jak za starych dobrych czasów.
– Ile ma sezonów?
– Jeden. Nie zdobył zbytniej popularności, nie wiedzieć czemu.
– A jak już ten sezon się skończy?
– Będę oglądał powtórki.
– To już zupełnie bez sensu.
– Jeśli coś mi sprawia przyjemność, mogę to robić bez końca.
– Niektóre rozkosze wymagają jednak momentu kulminacyjnego.
Pozostawiłem tę opinię bez komentarza. Zajrzałem do sypialni. W środku oprócz ogromnego łoża małżeńskiego znajdowały się obrazy przedstawiające płonące budynki. Pochwaliłem bardzo oryginalny gust pani Daisy i nie wahając się dłużej, odwróciłem na pięcie. Zeszliśmy z powrotem na parter. Wyglądało na to, że dom jest czysty, przynajmniej w takim znaczeniu, iż nie ma w nim żadnego psychopatycznego osobnika, który mógłby skrzywdzić bezbronną kobietę w wieku średnim.
– Kurwysieńki! – zakrzyknęła pani Daisy. – Zawaliliśmy sprawę.
– Co się stało?
– Proszę spojrzeć. Nie zamknęliśmy drzwi wejściowych. W trakcie, gdy zwiedzaliśmy piętro, ktoś mógł niepostrzeżenie wśliznąć się do środka. Cała pańska robota poszła na marne. Bardzo mi przykro. Musimy jeszcze raz przetrząsnąć cały dom.
– Chyba pani żartuje. Spóźnię się na serial.
– Błagam, niech mi pan pomoże. Chyba nie chce mieć pan na sumieniu pięknej kobiety.
Zdecydowałem się spełnić jej prośbę. Jeszcze raz zajrzałem do każdego pokoju, zarówno na parterze, jak i na piętrze. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że w sypialni na łożu spoczywał szpikulec do lodu. Dałbym sobie paznokieć obciąć, iż wcześniej go tam nie było. Udawałem jednak przed panią Daisy, że wszystko w porządku, zachowując kamienną twarz posągów z Wyspy Wielkanocnej.
– Może się pani uspokoić – powiedziałem. – Nikogo poza nami tutaj nie ma.
– To dobrze, ale czy mógłby pan zostać jeszcze chwilę?
– Dlaczego?
– To chyba oczywiste. Żebym nie musiała tu siedzieć sama jak palec.
– Nie rozumiem tego porównania. Zazwyczaj palców u dłoni jest pięć, do tego mają towarzystwo drugiej dłoni i dwóch stóp. Gdzie tu miejsce na samotność?
– Proszę spojrzeć na kciuk. On nieco odstaje od reszty.
– No tak, kciuk faktycznie wygląda jak odludek.
– Porozmawiajmy może o czymś innym. Nie chcę myśleć o tych wszystkich strasznych rzeczach, które mógłby mi wyrządzić grasujący w okolicy szaleniec.
– To jaki temat ma pani ochotę poruszyć?
– Pański ulubiony serial. Może pan coś o nim opowiedzieć?
– Co jest interesującego w rytualnych podpaleniach?
– Coś jest, skoro pan to ogląda.
– Ja owszem, interesuję się piromanią i podpalaniem, ale panią zapewne znużyłby ten temat po kilku sekundach.
– Zdarzyło się panu coś podpalić?
– Osobiście nie. To byłaby czysta głupota. Miałem jednak kolegę, który lubił bawić się zapałkami. Słyszała pani o tej serii podpaleń w okolicy?
– Nie, zupełnie nie. Tutaj nigdy nic się nie dzieje.
– No właśnie nie do końca. Niedaleko stąd spłonęło ostatnio kilka domów.
– Chyba pan żartuje? Na pewno bym o tym słyszała.
– Mogła pani przeoczyć, jeśli nie śledzi uważnie lokalnych wiadomości.
– Przecież coś bym zauważyła. Dużo dymu i ogień.
– Pewnie pani wtedy spała.
– Słyszałabym przejeżdżającą obok straż pożarną.
– Na pewno była pani czymś tak zajęta, że nie zwróciła na to uwagi.
– Czy znaleziono już podpalacza?
– Tak jak mówiłem, mój kolega…
– To on był sprawcą?
– Nie, mój kolega pracuje w policji. Długo badali tę sprawę, ale niczego nie odkryli.
– Jak to niczego?
– Dosłownie. Po spalonych domach nie pozostał ani ślad. Ludzie zgłaszali pożar, straż przyjeżdżała, a tu nic. Budynek wyparował.
– Co też pan za głupoty opowiada?
– Pani zaczęła.
– Do cholery, kiedy?
– Te morderstwa to przecież czysty wymysł. Na pewno coś bym o tym wiedział. Jak już mówiłem, mój kolega…
– Pracuje w policji.
– Nie, akurat miałem na myśli innego, ale ten też może być. Na pewno by mnie poinformował.
– Tak jak o tych spalonych domach?
– Dokładnie.
– Może pokażę panu basen?
– Nie sądziłem, że jest pani aż tak bogata.
– Nie ja, mój mąż.
– No tak.
Przeszliśmy na tyły budynku, gdzie znajdował się basen. Pani Daisy ściągnęła sukienkę i w samym staniku oraz prześwitujących stringach wskoczyła do wody.
– Nie skorzysta pan? – zapytała, widząc, że nie kwapię się, by podążyć jej śladem.
– Niekoniecznie mam ochotę.
– Boi się pan wejść?
– Można powiedzieć, że boję się wody jak ognia.
– Podobno lubi pan ogień.
– To tylko takie powiedzenie. Nie chcę zamoczyć ubrania.
– Proszę się więc rozebrać.
– Niestety jestem z natury wstydliwym osobnikiem i mam masę kompleksów.
– Wyleczę z nich pana.
– Czyli stosuje pani wodolecznictwo?
– Tak, jestem doskonałą terapeutką. Cii! Słyszał pan?
– Co takiego?
– Jakby ktoś się skradał.
– Może wracajmy do środka?
– Lepiej tak. Noc jest dość chłodna. Żałuję, że nie chciał pan ze mną popływać.
– Nie umiem.
– Nauczyłabym pana.
– Nie mamy na to czasu. Chciałbym już odejść, jeśli to możliwe.
– Proszę jeszcze chwilę zaczekać. Na pewno coś słyszałam. Czy mógłby mi pan jeszcze potowarzyszyć przez kilka minut? Zrobię panu drinka.
– Od tego gadania rzeczywiście zaschło mi w gardle.
– Ma pan szczególne wymagania?
– Wystarczy szklanka wody.
– Naprawdę? Żadnych wstrząśniętych i zmieszanych kuriozów?
– Tylko coś, czym można zwilżyć usta.
– A wspominał pan, że boi się wody.
– Faktycznie. W takim razie nie będę nic pił.
– Piromania i hydrofobia. Cóż za interesujące połączenie.
– Do zabaw z ogniem zainspirował mnie jeden z obrazów Salvadora Dalego.
– Pewnie Płonąca żyrafa.
– Nie, akurat ten drugi.
Wróciliśmy do mieszkania pani Daisy. Na oko nic się nie zmieniło, oprócz tego, że szpikulec do lodu znajdował się teraz na stoliku w kuchni.
– Chyba ktoś tu był – stwierdziłem.
– Tak, my przed chwilą.
– Miałem na myśli kogoś więcej. Nieproszonego gościa.
– Kurwysieńki!
– Co znowu?
– Drzwi na zewnątrz są uchylone.
– Przecież zamykała je pani na klucz.
– No właśnie. To bardzo niepokojące.
– Ja już naprawdę muszę iść. Za chwilę będzie świtać.
– A jeśli on mnie zabije?
– Proszę spojrzeć, co tutaj mam.
Wyciągnąłem z kieszeni czarne skórzane rękawiczki.
– Czy wie pani, że ten morderca, o którym pani tak ochoczo rozprawia, zakłada dokładnie takie rękawiczki, jak te moje?
– Nie rozumiem.
– A teraz proszę spojrzeć na stół. Czy wie pani, że ten szaleniec do popełniania zbrodni używa szpikulca do lodu?
– Nie! To pan?
– Tak, to ja. Sama zaprosiła mnie pani do domu.
– Kurwysieńki! I co teraz z tym zrobimy?
– Nic, po prostu sobie pójdę, wrócę do domu, obejrzę serial, a pani zapomni o całej sprawie.
– Nie zabije mnie pan?
Pani Daisy patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Zaśmiałem się.
– Żartowałem! Nie jestem żadnym pieprzonym mordercą. Chciałem panią nastraszyć.
– Pan podłożył ten szpikulec?
– Tak.
– I otworzył pan drzwi, które zamknęłam?
– Oczywiście.
– Dlaczego?
– Nie zna się pani na żartach? Prawie pani zemdlała ze strachu.
– To było bardzo niemiłe. A co, gdybym ja pana wrzuciła do basenu? Też dla żartów.
– To nie to samo. Nie umiem pływać.
– Proszę sobie iść. Nie jestem już zainteresowana nawiązaniem bliższych stosunków z panem.
– Z wielką chęcią tak właśnie zrobię. A stosunek nawiążę sam ze sobą.
– Chwileczkę. Skąd pan wziął ten szpikulec?
– Leżał na łóżku w pani sypialni.
– Niemożliwe! Nie kupowałam czegoś takiego. Po co by mi to było potrzebne? Nawet mężowi nie robię loda.
Zanim zdążyłem się zastanowić nad sensem tych słów, drzwi wyjściowe się otworzyły i stanął w nich jakiś mężczyzna. Niewiele myśląc, chwyciłem szpikulec i planowałem się bronić przy jego pomocy.
– Co tu się dzieje? – zapytał nieznajomy. – Co ten facet robi w moim mieszkaniu?
Pani Daisy aż podskoczyła, gdy usłyszała znajomy głos.
– Kochanie, już wróciłeś? Ten dżentelmen tylko dotrzymywał mi towarzystwa.
– Pieprzył cię?
– Nie!
– A ty jego?
– Tym bardziej nie! Nie bądź wulgarny.
– Jesteś prawie naga!
– Pływałam. Do niczego nie doszło.
– W takim razie niech ten dżentelmen raczy stąd spierdalać.
– Spokojnie, już sobie idę – powiedziałem. Odłożyłem szpikulec na stół i odszedłem. Na szczęście mąż pani Daisy nie rzucił się na mnie, kiedy przechodziłem obok niego. Udałem się do swojego samochodu, wsiadłem do środka i zamierzałem odjechać, ale kiedy włożyłem kluczyk do stacyjki, usłyszałem za sobą chrapliwy głos.
– Koniec tej zabawy.
Nim zdążyłem się odwrócić, ktoś zacisnął dłonie na mojej szyi i zaczął dusić.
– Bażanteria! – krzyczał. – Bażanteria!
Komentarze (13)
– Jestem kobietą praktyczną. Robię tylko to, co przynosi mi korzyść.
– Zauważyłem, że często wrzuca pani zdjęcia na swój profil społecznościowy.
– Uważa pan, że budowanie pozytywnego wizerunku to coś bezsensownego?
– Tego nie powiedziałem, ale tak właśnie uważam.
I wszystko jasne. Tylko Fanthomas mógł popełnić takie opowiadanie. Moja ocena: 5!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania