Bez Tytułu rozdział 1

Ernest zresztą jak codziennie od tygodnia obudził się o 6 rano. Zamulony, bez życia wstał z łóżka, w którym najchętniej by leżał cały dzień. Na jego nieszczęście dzisiaj jest pierwszy dzień szkoły, w której wykłada literaturę.

 

-Ehhh znowu te gówniarze będą mi zatruwać głowę - powiedział pod nosem, a w jego głowie przez chwilę pojawiła się myśl, w której podczas porannej kąpieli uśmiechając się wrzuca podłączoną suszarkę do wody. Była to kilkusekundowa myśl, niby nic niepokojącego lecz najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że ta wizja mu się spodobała. Gdy tylko ta myśl się skończyła ruszył on leniwym krokiem do łazienki. Pomieszczenie idealnie odwzorowywało jego obecne wnętrze. Odcienie szarości na seledynowych ścianach, kafelki porysowane i lekko zakurzone oraz półka, na której walały się różne specyfiki do pielęgnacji ciała i włosów, których nie używał przez cały urlop. Małe okienko pod sufitem sprawiało, że do środka wpadało bardzo mało promieni słońca więc mimowolnie wchodząc tam można było poczuć chłód, który bije od ścian.

 

-Kurwa jak mi się nie chce - rozbrzmiało w jego głowie zdanie odbijając się od ścian czaszki niczym piłeczka kauczukowa rzucona w klasie przez jednego z uczniów. Nie zawsze jednak był on tak negatywnie nastawiony do pracy, a nawet do życia. Kiedyś uwielbiał to co robił, czerpał z tego niejednokrotnie radość. Z dnia na dzień nagle coś mu przeskoczyło w głowie i zaczął widzieć świat w szarych barwach jakby pękły mu różowe okulary. Wychodząc z łazienki złapał z blatu kuchennego bułkę z makiem, założył płaszcz i otworzył drzwi od domu. Gdy tylko wystawił nogi przez próg zobaczył kątem oka starą panią Dendley. Stała przed drzwiami swojego mieszkania ze starym kotem jedną ręką go podtrzymując, a drugą głaszcząc jego rude futro.

 

-Dzień dobry pani Sofio - powiedział miłym głosem Ernest. Nie dlatego, że darzył dużą sympatią sąsiadkę, była mu w zasadzie obojętna. Nigdy nie zamienił z nią więcej zdań niż przelotne “dzień dobry” wychodząc z domu bądź do niego wchodząc.

 

-Dzień dobry kochanieńki - odparła starsza kobieta po czym weszła do siebie do mieszkania. Sofia odkąd zmarł jej mąż codziennie wychodziła o 6 rano na spacer ze swoim kotem. Nikt nie domyślał się, a może zwyczajnie nikogo nie obchodziło gdzie chodzi starsza pani na te spacery ani po co. Żyła swoim życiem nikomu nie wchodząc w paradę. Nie była ani wścibska ani jak wielu jej rówieśników nie uważała się za pępek świata. Po prostu żyła. Liczył się dla niej tylko Mr.Peanut, rudy przyjaciel, który jest z nią od śmierci męża. Dokładnie w dzień pogrzebu znalazła go grzebiącego w śmietniku tuż przy cmentarzu i postanowiła go wziąć pod swoje skrzydła i dać mu trochę miłości, której oboje potrzebowali.

 

Wracając do Ernesta, który nie dość, że miał kiepski ostatni rok to jeszcze dzisiaj na domiar złego spóźnił się na autobus, oblał się kawą oraz zapomniał z domu teczki ze swoimi dokumentami. Gdy udało mu się dotrzeć do szkoły był spóźniony dobre 30 min, zirytowany, mokry i wyglądał jak milion nieszczęść.

 

-O jesteś w końcu, a co Ci się stało? - spytał go przejętym oraz lekko rozbawionym głosem Jay Sleemash – nauczyciel historii i jednocześnie najlepszy przyjaciel Ernesta. Znali się od dzieciństwa, a można nawet powiedzieć, że dłużej ponieważ ich matki leżały razem na jednej sali porodowej, tam się zaprzyjaźniły dzięki czemu ich synowie mogli razem dorastać. Mieszkali kilka budynków od siebie przez co często razem się bawili, przechodzili okres buntu czy nawet podrywali dziewczyny.

 

-A daj spokój Jay jak nie rozlana kawa na spodniach to pieprzony autobus... nie chce o tym nawet gadać - parsknął zmęczonym i nieco zirytowanym głosem.

 

-Chcesz kawy czy wyciśniesz spodnie do kubka? - roześmianym i lekko sarkastycznym głosem skwitował tę niecodzienną sytuacje kolega.

 

Ernest zmierzył chłodnym wzrokiem przyjaciela zabrał mu kubek z kawą i ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego.

 

-Dzień dobry wszystkim - powiedział zziajanym głosem Ernest.

 

W środku było kilku nauczycieli ale żaden nic nie odpowiedział, jedynie spojrzeli na Ernesta wzrokiem psa uwięzionego na smyczy, który błaga by zwrócić mu wolność. Liceum imienia Winstona Churchilla nie było zwyczajną szkołą. Od lat najgorsze miejsce ze wszystkich szkół w Londynie biorąc pod uwagę egzamin dojrzałości. Trafiają tu uczniowie najgorszego sortu i nie chodzi o status materialny, a o chęci do nauki. Bardziej w głowie im żarty, wagary i imprezowanie niż książki, notatki czy testy.

 

-Panie Hurricane wzywa pana Bestia - powiedziała lekko zaspanym głosem Nancy, sekretarka, która jest w tej szkole chyba najdłużej. Nikt nie wie ile ale na miłość boską ma 72 lata, a krążą legendy, że jest to jej pierwsza praca w życiu. Nauczyciele żartują, że to ona jako pierwsza kobieta na świecie dodała rodzynki do sernika psując ludziom opinię na temat tego cudownego ciasta. Odbiegając od najstarszej pracownicy szkoły, Ernest musiał iść do Bestii. Tak bowiem mówią na dyrektor tejże cudownej placówki Natalie Beastwood. Wiele osób błędnie myśli, że jej pseudonim wziął się od nazwiska. Po części jest to prawda choć geneza tego przezwiska jest bardziej złożona. Kuratorium oświaty od 3 lat próbuje zamknąć szkołę Natalie lecz ona nie daje za wygraną i walczy niczym bestia. Potrafiła nawet posunąć się do zatrudnienia prywatnego detektywa, który miał wykopać haki na członków kuratorium, niestety bezskutecznie. Pewnego razu gdy przysłali do jej szkoły swojego pracownika by sprawdził jak się trzyma liceum, bestia postanowiła zrobić ćwiczenia przeciwpożarowe. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że włączyła zraszacze w suficie akurat w momencie, w którym wyżej wymieniony człowiek oświaty wszedł do budynku szkoły.

 

-Cześć, wołałaś mnie? - powiedział Ernest przekraczając próg gabinetu dyrektora.

 

-Tak, usiądź.

 

Profesor Hurricane skorzystał z zaproszenia i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Tuż obok niego siedziała dziewczyna. Jej blond włosy mieniły się w promieniach słońca padających przez wielkie okno.

 

-Jak już może wiesz - zaczęła bestia lekko stonowanym głosem - profesor Helen Doubtfire padła ofiarą śmierdzącego incydentu. Uczniowie klasy 2C włożyli do jej torebki skunksa, a ona zauważając go nie dość, że została opryskana wydzieliną to potykając się wypadła z drugiego piętra przez okno. Na szczęście nic jej nie jest ale nie będzie mogła nauczać w tym roku, a tym bardziej pełnić rolę wychowawcy. Leży w szpitalu cała w gipsie.

 

-To faktycznie śmierdząca sprawa ale co ja mam do tego? - odparł lekko się śmiejąc Ernest.

 

-Ty mój drogi przejmiesz klasę pani Doubtfire.

 

-Cooo, że tę klasę? Nie ma mowy! To są gorsze stworzenia niż ten skunks w torebce. Nie da się ich naprostować.

 

-Nie masz wyboru, oboje wiemy dlaczego - odpowiedziała mu Bestia zerkając na niego opuszczając lekko okulary z nosa – ale żeby nie było, że jestem jakaś bez serca zatrudniłam wykwalifikowaną psycholog, która specjalizuje się w pracy z trudną młodzieżą. Ona Ci pomoże naprostować tych pożal się Boże uczniów.

 

-Witam, nazywam się Margot Clarke, razem dokonamy wielkich rzeczy - wtrąciła przenikliwym głosem dziewczyna siedząca obok Ernesta.

 

-Nawet nie wiesz na co się piszesz kobieto, oni Cię zjedzą żywcem - skwitował szybko niezadowolony Hurricane po czym wstał i wyszedł z gabinetu Natalie.

 

-Twoja klasa zaczyna lekcje o 9, sala 23!!! - krzyknęła dyrektor jednocześnie pokazując Margot by szła za Ernestem.

 

Dziewczyna prężnym krokiem podbiegła do nauczyciela literatury.

 

-Wiem, że nie zaczęliśmy najlepiej ale daj mi szanse wypróbować moją metodę. Jestem niemal pewna, że tym dzieciakom wystarczy odrobina wsparcia i rozmowy.

 

-No dobrze, rób co uważasz za słuszne - odpowiedział bez namysłu Ernest.

 

Kiedy doszli do sali nr. 23 Margot zerknęła na stylowy, pozłacany zegarek na prawym nadgarstku, który wskazywał 8:58. Gdy tylko otworzyła drzwi naciągnęła linkę przymocowaną do klamki od wewnętrznej strony. Nie zdążyła spojrzeć nawet w górę, a momentalnie została oblana fioletową farbą. Zaczęła krzyczeć tak głośno aż obudziła Nancy, która uwielbia drzemki podczas lekcji i bardzo często je praktykuje. Dzieciaki w klasie zaczęły wyśmiewać nową pedagog, która przyjęła to na klatę, zdjęła okulary i poprosiła Ernesta o jakąś ściereczkę.

 

-Wy myślicie, że to jest zabawne? - parsknął ich wychowawca – nie pamiętacie już do czego doprowadził wasz ostatni żart?

 

Klasa nagle ucichła, wydawać by się mogło, że dotarły do nich wyrzuty sumienia. Hurricane powolnym krokiem zbliżał się do biurka - zastanówcie się czasami co robicie gamonie - dodał otwierając szufladę. Niespodziewanie z biurka wystrzeliła kulka farby niczym z broni do paintballa trafiając wykładowcę literatury prosto w twarz. Cała klasa natychmiast wznowiła śmiech. Jeden z uczniów, Brad Colley nie wytrzymując padł na podłogę tarzając się po niej ze śmiechu. Profesor Hurricane jedynie spojrzał na to co się dzieję w sali nr. 23, zerknął na Margot i podając jej ściereczkę powiedział:

 

-Masz swoją rozmowę i wsparcie, ja już potrzebuję przerwy i wyciągając paczkę papierosów z płaszcza wyszedł z klasy w stronę toalety, w której ukrywał się niejednokrotnie przed dyrektorką tej zwariowanej placówki.

 

-Pierdolone gówniarze... jebane dwie minuty wystarczyły by mnie wkurwili. Jebane dwie minuty - mamrotał pod nosem zirytowany Ernest zaciągając się przy tym coraz mocniej papierosem - już ja im kurwa pokaże.

 

Ta deklaracja oznaczała wojnę. Paląc tak papierosa wpadł na pewien dość szalony pomysł. Oświeciło go i postanowił od razu działać. Bez namysłu wybiegł do sklepu, który znajdował się po drugiej stronie szkoły. Przekraczając próg punktu sprzedaży momentalnie w oko mu wpadły balony i smar samochodowy, które leżały na półkach tuż przy wejściu. Wtem zrozumiał, że jego zemsta będzie trudna do wyczyszczenia. Wracając do szkoły czuł dumę i natychmiast postanowił napełnić pociski przeznaczenia, które będą mu służyć jako bicz karcący niesforne dzieciaki. Po dwudziestu minutach od wyjścia z klasy wszedł do niej ponownie tym razem z uniesioną głową dumny niczym paw.

 

-Zaczniemy jeszcze raz - zaczął mówić stanowczym głosem - nazywam się Ernest Hurricane, a to jest Margot Clarke. Będziemy zastępować w roli waszego wychowawcy panią Doubtfire.

 

-Skunksica! - krzyknął z uśmiechem od ucha do ucha Brad.

 

Ernest nie zwlekając wyjął z plastikowego pudełka pierwszy pocisk, który wylądował prosto na blond czuprynie młodego Colleya, który wrzasnął niczym dziecko pozbawione lizaka.

 

-Zapomniałem dodać, każdy kto zachowa się nieodpowiednio albo mi przerwie zostanie poczęstowany takim balonem, a jak pewnie zauważyliście nie ma w nich wody.

 

-Erneście możemy porozmawiać? - łagodnym głosem powiedziała Margot pokazując oczami by wyszli na chwilę z klasy.

 

-Macie być cicho – powiedział, a wręcz wykrzyczał Ernest i podążył za wzrokiem Margot.

 

-Jesteś pewny, że to dobry sposób by dotrzeć do młodzieży?

 

-Twoje sposoby się nie sprawdziły więc teraz czas na moje - skwitował szybko wychowawca klasy 2C.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Klaudunia2 21.08.2020
    Ciekawe, nauczyciele zawsze mnie pasjonowali, to dziwni ludzie :)
  • Dziękuje. Masz rację, bardzo dziwni ludzie. Uwielbiam niestandardowe podejście do nauczania :)
  • Klaudunia2 21.08.2020
    TenKtoryNieWieKimJest Ja też, szkoda, że jest tak, jak jest ;)
  • Klaudunia2 Niestety na to jak podchodzą do swojej pracy nie mamy wpływu :(
  • Onyx 21.08.2020
    Liczby w opowiadaniach piszemy słownie ;)
    Po dywizie/półpałzie dajemy spację
    I najlepiej mieć właśnie półpałzy zamiast dywizy
    Naprawdę spoko opowiadanie. Warto zrobić więcej opisów, ale jest całkiem nieźle. Czwóreczka ;)
  • Dzięki za rady, na pewno skorzystam ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania