Poprzednie częściBlask Pioruna - rozdział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Blask Pioruna - rozdział 2

Reilly obudził się w ciemnym, przesiąkniętym wilgocią i stęchlizną pomieszczeniu. Nie było tu żadnego okna ograniczonego kratą czy nawet małej szczeliny, przez którą mogłoby wpaść choć trochę światła. Każdy cal ciała pulsował bólem, a w szczególności tył głowy, na której wyrósł duży guz. Znikły wszystkie ostrza, noże, metalowe gwiazdki, naturalnie też miecz. Zabrali także płaszcz, na którego plecach wyszyto czerwonego smoka. Dopiero teraz, kiedy zabójca uświadomił sobie brak okrycia, zdał sobie sprawę, że w celi jest cholernie zimno. Musiała to być cela, bo co innego mogłoby to być? Człowieka, który nie był na usługach króla, a z którego ręki zginęło kilkuset ludzi, władca nie mógł nagrodzić luksusowym apartamentem. Chłopak z trudem podniósł się z twardej, kamiennej posadzki. Ostrożnie ruszył przed siebie, wyciągając dłonie w ciemność. Natrafił na jeszcze zimniejszą powierzchnię. Gładką. Zapewne stalową. Drzwi. Wymacał ich wysokość. Odkrył, że kończyły się tuż przy suficie, który znajdował się na wysokości niewiele większej, niż czubek głowy chłopaka. Jakieś dwa cale, może nieco więcej. A więc to jakaś izolatka. Chłopak obszedł, jak się okazało, kwadratowe pomieszczenie. Trzy kroki na trzy. W celi nie było nic. Nie licząc jego samego.

- Wpadłem w niezłe szambo - skwitował swą sytuację zabójca. Trafił w ręce królewskich ludzi przed osiemnastymi urodzinami. Tak, miał dopiero siedemnaście lat i dziesięć miesięcy. Zapewne niedługo trafi na katowski pieniek. Szkoda. Dużo jeszcze było przed nim.

Osunął się na ziemię przy naprzeciwległej do drzwi ścianie, gdzie zresztą przed chwilą siedział. Wyprostował jedną nogę, a drugą przybliżył do siebie i oparł na niej prawe przedramię. Zamknął oczy i oparł głowę o chłodny kamień, z którego zbudowano mury izolatki. Starał się wychwycić jakiś dźwięk, ale nie słyszał nic poza swym płytkim ale spokojnym oddechem. Westchnął przeciągle, a wilgotne powietrze wypełniło jego płuca. Znalazł się w potrzasku. Teraz pozostało mu czekać na spodziewaną egzekucję, która będzie polegała na zawiśnięciu na szubienicy, może ścięciu głowy, rozerwaniu ciała przez wymyślne maszyny, spaleniu żywcem... Cóż, lista kar dla takich jak on była długa. Zapewne mogliby też pozostawić go tutaj na tak długo, aż umrze z głodu, co też raczej nie było przyjazną wizją. Pozostaje też opcja, że choroba, która zżera go od środka, dorwie go pierwsza. Tak czy siak, widział swą najbliższą przyszłość raczej w ciemnych aniżeli jasnych barwach. Ułożył się wygodniej, na ile pozwalała twarda podłoga, i zasnął, skracając sobie oczekiwanie na nieuniknione.

 

***

 

Kapitan Królewskiej Gwardii kroczył szybkim krokiem wzdłuż korytarza, oświetlonego pochodniami. Ze względu na późną porę, za oszklonymi oknami było widać jedynie ciemność, gdyż tej nocy księżyc został przesłoniony przez chmury, z których lał się deszcz. Bębnił on o dachy zamku, a echo kroków kapitana dopasowywało się do rytmu wybijanego przez krople. Ciemny, niebieski płaszcz narzucony na ramiona powiewał lekko wraz z rękawami. Mężczyzna stanął przed dużymi, drewnianymi drzwiami, pilnowanymi przed dwóch lepszych żołnierzy pod jego rozkazami. Skinął im głową, a oni zasalutowali. Nie odzywając się, wszedł do środka. Znalazł się w dużej sali tronowej, w której stał duży, zdobiony tron. Na środku, między nim a drzwiami, stał teraz długi stół. Wokół niego siedzieli bogaci i wysoko postawieni arystokraci, zasłużeni w bojach rycerze oraz zamożni lordowie posiadający dużo ziem w królestwie. Na końcu stołu, na obitym skórą fotelu siedział król. Był to człowiek około pięćdziesiątki, o nieubłaganej twarzy, wyraźnych rysach oraz bystrych, zielonych oczach. Kapitan podszedł do bliższego krańca stołu. Stanął na baczność i ukłonił się władcy, a ten skinął dłonią, której palce zdobiły liczne sygnety.

- Jakie wieści przynosisz? – spytał dumnym i surowym głosem, unosząc lekko podbródek

- Złapaliśmy go – oznajmił służbowym, wypranym z emocji głosem. Król uśmiechnął się lekko i z satysfakcją, po czym skinął lekko głową

- Stawiał opór?- spytał, a ton jakim wypowiedział te słowa wyraźnie zdradzał, że jest teraz w dobrym humorze.

- Łącznie zginęło jedenastu ludzi i dowódca patrolu, oraz cały oddział łuczników

- Tak… To musi być on… - mruknął król, bardziej do siebie niż do kapitana. Ten nie odzywał się, czekając. W końcu, kiedy król otrząsnął się z zamyślenia, władca odezwał się ponownie. – Trzymacie go w lochu, jak mniemam?

- Tak, panie – odparł kapitan krótko. – Zamknęliśmy go w małej izolatce bez okien. Nasi ludzie trochę go pokiereszowali, ale nic mu nie będzie.

- I lepiej dla Ciebie, żeby tak było – mruknął jakby od niechcenia, ale z groźbą w głosie król. Kapitan, mimo że wiedział w jakim stanie jest złapany zabójca, zesztywniał ledwo zauważalnie. – Doprowadźcie go do jako takiego porządku. Oczekuję go tu za godzinę. Tylko szorujcie porządnie, nie mam ochoty wąchać smrodu lochów.

- Tak, panie.

Kapitan ukłonił się, a król machnął dłonią na znak, że to już wszystko. Mężczyzna odwrócił się w stronę drzwi i skierował się ku nim sprężystym krokiem. Skinął głową dla strażników stojących przy filarach i wyszedł, powiewając płaszczem narzuconym na barki. Siedzący przy stole arystokraci i inni wysoko postawieni w hierarchii ludzie spojrzeli w stronę władcy, zastanawiając się, kogóż to król pozyskał do Turnieju Zabójców.

Turniej Zabójców, zachcianka władcy, w której w szranki staną duety najlepszych zabijaków z kontynentu. Każdy z ważniejszych i bogatszych arystokratów mieszkających w zamku zgłosił chęć wzięcia udziału w zawodach, wyszukując do nich najlepszych zabójców. Władca obiecał sowitą nagrodę, zarówno dla zabójców jak i dla ich zleceniodawców. Nikt nie wiedział, czym może ona być, ale jedno było pewne: gra warta była świeczki. Krążyły plotki, że ktoś musi objąć władzę nad nowymi podbitymi ziemiami, podlegając jedynie królowi. Była to dla lordów doskonała okazja do powiększenia majątku, a także do umocnienia swej pozycji. Przepuszczenie takiej okazji byłoby grzechem, zwłaszcza jeśli to ktoś inny odwali robotę. Przez chwilę panowała cisza, aż władca oznajmił że oficjalne spotkanie dobiegło końca i odesłał ludzi siedzących przy stole. Odsunęli oni krzesła i podnieśli swe, w przypadku większości, swe grube, tłuste tyłki. Ukłonili się królowi i wyszli.

***

 

Reilly zaczynał już powoli przysypiać, lecz bardziej pod wpływem instynktu, niż polegając na swym słuchu, poderwał się z ziemi. Za drzwiami usłyszał szybkie, głośne kroki oraz krótką rozmowę między dwoma mężczyznami. Wsłuchał się w głosy za drzwiami. Chyba były bardzo grube, bo wypowiadane słowa były niezrozumiałe. Chłopak usłyszał ledwo słyszalny szczęk zamka, a po chwili potężne drzwi drgnęły i zaczęły się otwierać do zewnątrz. Światło wdarło się przez szczelinę do środka, rażąc oczy Reilly’ego. Zasłonił je przedramieniem, starając się coś dostrzec. Do celi wpadło dwóch strażników z małymi spluwaczkami w ustach. Nim zabójca zdążył wykonać ruch, dmuchnęli oni w cienkie rurki, wypuszczając z nich małe strzałki. Groty wbiły się chłopakowi w miejsce pomiędzy barkiem a szyją w odległości nie większej niż centymetr. Może byłoby to imponująca precyzja, gdyby nie to, że stali w odległości trzech kroków, może nawet nieco mniej. Zabójcy po chwili zakręciło się głowie, a nogi lekko się pod nim ugięły, jakby nagle zmieniły się w watę. Czuł, że już po kilku sekundach opuściły go siły i jakikolwiek opór na nic się nie zda. Przeklął się za swoją głupotę. Zamiast doskoczyć do drzwi i próbować zaatakować, stał tu jak głupi i czekał. To, że jego oczy zostały oślepione nagłym blaskiem pochodni nie działał na jego korzyść. Zaważył ułamek sekundy

- Śmierdzisz – mruknął jeden ze strażników. – Śmierdzisz krwią naszych kolegów – dodał po chwili, a jego twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas, gdy ujrzał na ustach zakuwanego w kajdany więźnia delikatny uśmiech, wystarczająco szeroki by można było go zauważyć przez materiał maski – Bawi Cię to?!

Drugi ze strażników syknął ostrzegawczo do towarzysza, jednocześnie dopinając kajdany na kostkach zabójcy. Chwycił za te na nadgarstkach i szarpnął do siebie, a zwiotczałe ciało więźnia o mało się na niego nie nawaliło całym swym ciężarem.

- To moje ulubione zajęcie. Mam na myśli ucinanie głów waszym koleżkom. – odparł zabójca takim głosem, jakby gawędzili przy herbatce. Gdyby nie to, że drugi strażnik już wyprowadził więźnia na korytarz, pozostali nie zdążyliby powstrzymać wściekłego mężczyzny przed rzuceniem się na Ghosta.

- Opanuj się, Thomasie. Każdy z nas ma ochotę wypruć mu flaki, ale musimy wykonywać rozkazy. – szepnął mu do ucha jeden z mężczyzn, którzy go trzymali. Tamten mruknął coś, zapewne przekleństwo, po czym burknął, że mogą go puścić. Powoli, wciąż obawiając się, że rzuci się na zabójcę, odstąpili od niego. Ten jednak otrzepał tylko zbroję i posłał w stronę chłopaka gniewne spojrzenie. Zabójca zdawał się być otępiały i na wpół przytomny. Poniekąd tak było, gdyż ciało odmawiało posłuszeństwa. Umysł jednak pozostał jasny i czysty. Przypuszczalnie błyskawice kryjące się w Reillym robiły swoje, rozjaśniając ciemności, które pragnęła narzucić umysłowi substancja znajdująca się na grotach strzałek. Podniósł głowę, gdy usłyszał czyjeś kroki przed sobą. Krok od niego stanęła jakaś postać w zbroi podobnej do tych, które nosili strażnicy. Uniósł nieco głowę, by przyjrzeć się lepiej. Postać okazała się być łysym mężczyzną o świdrujących, migoczących brązowych oczach. Miał wypukły nos, wąskie usta i kilkudniowy zarost, co zdawało się nie do pomyślenia w wojsku. Na lewym policzku widniała dość wyraźna blizna, ciągnąca się od kącika ust do górnej części brwi. Na barki miał zarzucony ciemnoniebieski długi płaszcz, którego rękawy zwisały luźno. U boku mężczyzny spoczywał miecz jednoręczny z prostą, nieco wysłużoną rękojeścią.

- Jestem ciekaw, co ukrywasz za maską? – zapytał od niechcenia mężczyzna. Otaksował spojrzeniem ubranie chłopaka, jego twarz, a przynajmniej tą widoczną część, włosy. Najbardziej intrygowały go jednak oczy, krwistoczerwone oczy. Nigdy wcześniej nie spotkał człowieka o takim spojrzeniu. Zielone, piwne, brązowe, miodowe, niebieskie, czarne, ale nigdy czerwone.

- A co jeśli Ci powiem, że noszę ją bo jestem wstydliwy? – odparł. Mężczyzna prychnął cicho

- Nie jesteśmy na „ty”, morderco. Chętnie bym Cię wypatroszył, ale na razie do tego nie dojdzie, panie Ghost. – warknął cicho, przybliżając się do niego. Spoglądał na niego z góry a dzieliło ich nie więcej niż dwa cale. Reilly’emu przez głowę przemknął obraz, w którym zatapia on nóż w klatce piersiowej człowieka stojącego teraz przed nim i patrzy jak ten pada na ziemię i wykrwawia się w agonii. Oh, jak kusząca była to wizja. Szkoda, że nie miał żadnego ostrza pod ręką.

- Wiem, co ci chodzi po głowie. – powiedział mężczyzna, jakby znając jego myśli. – Musiałbyś się nieźle namęczyć, żeby wyrwać oddech z moich płuc.

- Myślałem, że nie jesteśmy na ty. – powiedział chłopak z lekkim rozbawieniem. – A co do tego oddechu… To nie było by trudne

Mężczyzna otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po krótkim namyśle je zamknął. Zwrócił się zamiast tego do strażników, zarówno tych trzymających kajdany jak i tych za plecami zabójcy i za swymi własnymi

- Zaprowadźcie go do łaźni i umyjcie. Tylko nie dajcie mu uciec! Jeśli trzeba, ponownie użyjcie… - Przybliżył się do zabójcy i wyciągnął z jego ciała dwie zatrute strzałki. Pomachał nimi krótko. - …Tego. Przyjdę za dwadzieścia minut, czekajcie na mnie

- Tak, sir! – odpowiedzieli chórem, a ci którzy mieli wolne ręce, zasalutowali. Strażnicy trzymający chłopaka szarpnęli kajdanami, ruszając w drugą stronę korytarza. Pozostali utworzyli wokół nich formację.

- Będą z nim problemy. – westchnął mężczyzna w płaszczu. Odwrócił się i odszedł, a poły płaszcza załopotały cicho.

***

Reilly czuł, że gdyby nie zwiotczałe od tajemniczej substancji mięśnie, to rozszarpały strażników gołymi rękami. Tak jak kazał ich dowódca, łysy mężczyzna w płaszczu, zaprowadzili go do łaźni. Sposób jednak, w jaki to zrobili, wyrył w sercu chłopaka dziurę, którą mogła załatać tylko i wyłącznie ich śmierć z jego rąk. Kiedy weszli do pomieszczenia z prysznicami, zdjęli mu kajdany i kazali ściągnąć mu ubranie. Chłopak, który ledwo trzymał się na nogach, zabrał się do tego powoli, w dużej mierze dlatego, że niekiedy nie czuł kończyn. W końcu zniecierpliwieni strażnicy brutalnie zerwali z niego ubrania, rzucając je w kąt. Postawili go pod ścianą i odkręcili zimną wodę. Sądzili, że to nieco ostudzi arogancję chłopaka, ale przeliczyli się. Musieliby się bardziej postarać, aby go złamać. Zimny prysznic to dziecinna igraszka w porównaniu z tym, przez co przechodził na szkoleniu. Uszłoby im to płazem, gdyby nie to, że postanowili mu nieco pomóc w szorowaniu ciała. Chwycili dwie szczotki stojące w kącie. Zaczęli trzeć nimi pokryte bliznami ciało chłopaka, najwyraźniej czerpiąc z tego rozrywkę. Krzyczeli, by odwrócił się do nich bokiem, to wyczyszczą mu od razu uszy. W oczach chłopaka na chwilę błysnęła narastająca nienawiść, ale zacisnął zęby i mocniej naciskał palcami na ścianę, o którą się opierał. Usłyszał szyderstwa strażników, którzy pletli coś o „sprawiedliwości”. Serio? Czy traktowanie ciała zabójcy miotłą miałoby być karą za popełnione zbrodnie? Ha! Chłopak zaczynał myśleć, że ma do czynienia z bandą idiotów, którzy zostali wyszkoleni na strażników, a nie poważnymi ludźmi.

- Dobrze się bawisz? – spytał jeden z nich, w końcu odkładając miotłę na bok. Podszedł do chłopaka, zakręcił wodę i chwycił włosy zabójcy. Odwrócił go do siebie, patrząc w czerwone oczy. Chłód się w nich kryjący speszył go nieco, ale po chwili odzyskał rezon. – Zabiłeś jednego z moich kumpli. To za niego, draniu.

Wypowiadając ostatnie słowo wziął zamach prawą ręką. Pięść z impetem uderzyła w brzuch zabójcy. Jednocześnie puścił włosy chłopaka, a ten upadł na ziemię, bynajmniej nie ze względu na siłę uderzenia, a raczej na impet, który pozbawił go resztek równowagi. Przyglądający się temu pozostali zbrojni nie kiwnęli palcem, by powstrzymać kolegę. Ten natomiast znów samowolnie wymierzył sprawiedliwość, kopiąc chłopaka dwukrotnie, raz w brzuch a raz w twarz. Zabójca zamknął oczy, modląc się o to, by jak najszybciej odzyskać czucie. Wiele oddałby za to, żeby móc doskoczyć do strażnika i pogruchotać mu krtań i poćwiartować jego zwłoki. Musiał jednak na to poczekać, o ile kiedykolwiek zdarzy się okazja.

- Wstawaj, śmieciu – warknął, pochylając się nad chłopakiem. Chwycił go ponownie za włosy i podniósł w górę, stawiając na chwiejnych nogach. Ujrzał w oczach zabójcy obietnicę zemsty przy najbliższej okazji. Warto nadmienić, że znęcający się nad zabójcą mężczyzna był tym samym, który chciał mu się rzucić do gardła pod celą. Nie mógł tego zrobić wtedy, więc teraz korzysta z okazji. Szczęściarz.

- To ci nie będzie potrzebne. – powiedział tonem ociekającym jadem. Z tymi słowami podniósł swą dłoń ku twarzy Reilly’ego i chwycił materiał maski. Rozerwał go jednym ruchem i cisnął na podłogę. Ujrzał, jak morderca wściekle obnażył zęby i ściągnął brwi, obdarzając strażnika spojrzeniem tak wściekłym, że mężczyzna wzdrygnął się i odruchowo zrobił krok do tyłu. Przez chwilę wpatrywał się w krwistą czerwień tęczówek więźnia, a przez ułamek sekundy zdawało mu się, że patrzą na niego nie oczy należące do człowieka, ale do czegoś gorszego, znacznie bardziej mrocznego i niepochodzącego z tego świata. Wrażenie to jednak szybko znikło. Strażnik nie mniej stracił ochotę do dalszego poniżania więźnia. Bez słowa rzucił mu stary, podniszczony ręcznik i kazał się wysuszyć i nałożyć przygotowane ubrania. W oczach chłopaka ujrzał coś, co wywołało w nim dziwny niepokój. Instynkt szeptał mu: „Przestań, zostaw go w spokoju!”. Wyjątkowo postanowił go posłuchać. Kiedy poczuł na swym karku pytające spojrzenia kolegów, nie odwracając się, odezwał się obojętnym głosem:

- Nie możemy go zanadto pokiereszować. Kapitan wszystko by wywęszył.

Nie do wszystkich trafiło to tłumaczenie, ale nie sprzeczali się i nie domagali kolejnych poniżeń skierowanych na zabójcę przed nimi. W milczeniu patrzyli jak powoli wyciera swe pokaleczone ciało i nakłada na nie przygotowane ubrania. Dopiero teraz dotarło do nich, że chłopak był praktycznie młokosem (przynajmniej pod względem wieku), a mimo tego nosił tak wiele blizn i zadrapań, którymi mogli się przeważnie szczycić tylko weterani wojen oraz niewolnicy. Co dziwne, niektórym na chwilę nawet zrobiło się trochę żal chłopaka, ale mogli sobie tylko wyobrazić, przez co mógł już przejść w swym niedługim jeszcze życiu.

- Kapitan zapewne już czeka. – powiedział mężczyzna, który zerwał maskę z twarzy zabójcy. Podszedł do niego i zakuł w kajdany nogi oraz ręce. Ten nie protestował, wciąż będąc pod wpływem środka odurzającego. Żołnierz wyprowadził go z pomieszczenia w asyście swych kolegów. Na korytarzu kapitan opierał się o ścianę plecami, krzyżując ramiona na piersi. Rozplątał je i odepchnął się od kamienia, kiedy ujrzał grupę podwładnych prowadzących więźnia. Bez słowa przejął go od strażnika, mocno chwytając łańcuchy kajdan. Poprowadził Reilly’ego wzdłuż korytarza.

- Mogę wiedzieć, dlaczego wykąpaliście mnie przed wyprowadzeniem na katowski pieniek lub szubienicę?- mruknął spode łba, jakby od niechcenia, Ghost. Odpowiedziała mu cisza, ale kapitan w końcu zdecydował się ją przerwać.

- Niestety, nie pójdziesz na szafot. Przynajmniej na razie.

- Ohh? – mruknął do siebie chłopak, unosząc głowę i brew – Więc co zamierzacie zrobić? Mam zostać nadwornym klaunem? - prychnął.

- Nie masz pojęcia, jak blisko trafiłeś. – odparł kapitan. Reilly miał niejasne przeczucie, że słowa tego mężczyzny należy traktować poważnie. Ale co mogłyby one oznaczać?

- Mam nadzieję, że lubisz pracę zespołową

- O czym ty bredzisz, do cholery? – warknął Reilly, nie rozumiejąc co ma na myśli ten pajac. Jaka praca zespołowa? I jak to się mogło wiązać z pracą klauna dworskiego? Fakt, że jeszcze żyje świadczył o tym, że ktoś z wysoko postawionych powstrzymał egzekucję i ewidentnie oczekuje teraz spłaty długu. Ale niby na czym mogłaby ona polegać? A może to królewska straż ma dla niego jakąś propozycję?

- Dowiesz się niedługo, spokojnie.

- Może to wy, strażnicy, czegoś ode mnie chcecie? Mam Cię zastąpić na stanowisku kapitana, łysa pało?

- Nie koniecznie - warknął kapitan, odwracając głowę by spojrzeć w oczy zabójcy. - Najchętniej rozszarpałbym Cię na miejscu za moich ludzi, ale mam rozkazy.

Rozkazy? Chwila... Jedynym człowiekiem, który wydaje rozkazy kapitanowi gwardii królewskiej jest przecież...

- Król osobiście zajmuje się wyrokami dla zabójców w jego kraju? Nie ma lepszych zajęć?

- Jak mówiłem, dowiesz się wszystkiego. W swoim czasie. - powiedział kapitan tonem ucinającym dyskusję. Reilly i tak dowiedział się już wielu informacji. Między innymi, że sam król czegoś od niego oczekuje i najwyraźniej jest to coś ważnego, skoro, prawdopodobnie, uda się do niego na audiencję. Bo po co mieliby fundować mu prysznic?

Spotkanie z królem może być owocne w niespodzianki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania