Bloki: próba poematu rozkwitającego
Chmury, wnętrzności nieba;
bloki, wnętrzności ziemi
wydźwignięte wysiłkiem mrówek;
brzydka cukrowa maź gnębiąca sumienie poety;
ule, wieloryby i wieże zawieszone na troskach człowieka;
nocne piwnic widziadła jak żywe –
zbieram to wszystko do studni mówiącej,
z której zaczerpnę poemat.
*
O, wy! macice losów, suche wieloryby, miasta duchy szare!
nie pojmą was rozumy codzienne – reputacja wasza je gorszy;
zapomniane karmniki, wieże kontroli lotów duszy ponad brudem
dla wybranych, dla których człowiecze marzenia pokarmem są drobiu –
ci którzy od młodości posłuszni waszym szeptom byli nawet w nocy,
i kroki stawiali na pieśniach co zaprzeczeniem są czynu,
za najsłodsze monety mają z zapatrzenia wybierane miody,
i z zasłuchania w te ule, co złotem tęsknoty aż dymią...
Mury z czułości owadziej perforowane oknami z niewiadomych
(tutaj ani grzechy świętego, ani ekstazy łajdaka nie dziwią),
chóry wind przesiewane przez modlitw anteny (ten cudowny cedzak
co śle do nieba bliskiego nuty cieniutkie jak dziecko)...
Korzeń zęba kanały, blok skrywa piwnice, niedotykalny mit,
w którym są fakty prawdziwe, powtórzyć to trzeba za tymi,
co śnią o świątyni z żelbetu, na którym płyną nam dni;
to, co kołysze nas nocą, to schronów atomowych id.
Ten blok – to aztecka tancerka wmurowana swym kunsztem w słońce,
ale dostrzeżesz to tylko, gdy rozumu swojego nie przeceniłeś;
tamten – gwarna pieśń pionu z niespodzianki błyszczącej wieńcem;
to, co dodaje mu pięter, dodaje także mu cieni.
Lecz dyktatura bezguścia oblewa was lepkim budyniem:
czyż na każdy rzym ducha barbarzyństwo tandety nie dybie?
I na dumne twarze zwierząt zakładać chce maski klownów...
Szczęście, że w noce bez szminki powracacie jak senne wilkołaki.
Czy jaje gigantów się godzi przemieniać w przybrudzone pisanki?
Gdyż szarość zawsze jest czysta, gdy pod styropianem nie sapie.
I wiem, że moją jest wina, a nosi ją każdy mój włos,
które jesteście studniami, studniami tajemnych słów;
bo kiedy myśli mrówek ubieram w buty nowe
i spóźnionymi hołdami odganiam głuchoty winę,
jesteście jak... jak drżenie na chmurze.
*
Więc do was wołam, wy które nocą jesteście jak matki!
Gdy dziury okien zalepić żarówek świecącym kitem,
wieczorem widać wyraźnie, kto pod jaką urodził się gwiazdą:
tyle losów na wyniosłych murach – niech będą fortuny dźwigiem.
Pobożną was pieśnią otaczam, wy duchy, gdy nuta jest mglista,
i blok w jaskini nieba to rosą wymyty stalagmit,
a szarość miasta rozkwita, jak mundur rozmarzonego stalina,
co dzisiaj budowy, nie mordu, i ascetycznych jest cnót finalistą.
Jednak za wami niczym smok feralna reputacja człapie,
i tłumy pianą zlepione chcą znowu burzyć pałace.
Więc karmną was pieśnią otoczę, co z wieży spływa w dolinę,
i niesie szum wielorybów, w podróży przewodnik nie lada
przez dnia chodnikowe płyty, stóp czystych spragnione dotyku,
nim na uśpionym osiedlu położy się nocy katoda.
Jeśli istnieje pasiecznik, istnieją także i ule:
pieniądze rozdają widoków, co rodzą krzyk alleluja,
złożony z dotknięć odnóży owadów pieszczących plastr murów,
co w słońcu pragną być białe, jak kopce wapiennych mrówek,
wzmocnione oknami z niewiedzy, co nie chcą być policzone,
jak ekstaz i grzechów nie można przytrzymać i mierzyć na cale,
lub wind rozmodlonych o świcie przywołać na czas do udźwigu,
na którym nie niebo zawiśnie pokłute przez anten gwoździe
(anten co modlitw są pługiem i modlitw co są antenami),
lecz człowiek pracy, co windą przewozi troski nie tanie,
choć nocą też chciałby zjechać w tych kręgów ostatnie dno,
które odebrał nam ktoś; dziś kresem jest minus jeden,
co kłamie nam światłem dnia, a na dobranoc legenda
o schronach atomowych powraca; lecz może nie było ich nigdy?
I windy tu innej potrzeba, co powiezie w umysłu piwnice...
Lecz skupmy się na tym, co teraz, bo właśnie, ze skarbca cieniów
słońce dobywa proporcje piramid, i bloków meksyk
chłonny przymusza do tańca, choć nie nakłania go krzykiem.
A tamtego bloku wykrzyknik wieńczy okrzykiem zdumienia
przechodzień, co się nie spodziewał wykopać tam srebra ni miedzi.
Ach! Biada wam, boście dziś pastwą rządzących – tych wrogów tajemnic,
w których uścisku najczystsze nawet idee ciemnieją,
a farby, które nie mówią do nieba ani do drzew,
to oczu czułych holokaust – ta suknia wam godność wydziera
barwą budyniu na słodko, a nawet są jeszcze gorsze
ubiory wzrok nasz hańbiące; to więc majestat wasz szarga.
Nie można zwierząt oswoić, które wyrosły w dzikości,
więc odrzuciwszy maski czekam na datę kiedy
wasza natura zwycięży; a że to możliwym jest przecie,
pokazał nam wszak czarnobyl: gdyż bloki bezludne nie cierpią.
Zatem cierpicie, ja także; bo kiedy chłonne ściany
jak skamielina podatne brud farby mają ponieść,
to jakby dinozaura jaje barwą nasiąkłe
nieżywą, kamienne chciał święcić i wkładać pomiędzy kłosy.
Kamienne wam barwy przystoją, i jeśli dotąd milczałem,
to teraz pragnę zawodzić; bo winę nosi, kto milczy.
I jeśli jesteście studniami, to pragnę być cembrownikiem,
by z głębi kamiennej chmury dobyło się drżące verbum!
Komentarze (12)
Ależ to byłaby przyjemność, gdyby pod blokowymi lub chałupowymi wierszami można było rozwinąć, rozciągnąć blok, a dzięki poziomym zakładkom w oknach zapalałyby się światła.
Borze, cudo❤
Niech ktoś zrealizuje mój koncept?
Do wiersza jeszcze przyjdę.
Pozdrawiam !!
?
Pozdrawiam ?
Pozdrawiam ?
Pozdrawiam !!
Świetny tekst.
Dziękuję, pozdrawiam ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania