Brudny Jack - Maurycy Leśniewski
Koń dosiadany przez jeźdźca ubranego na czarno i w kapelusz z szerokim rondem, ledwo wlókł umęczone nogi przez pustynne piaski.
Natomiast spragnionego człowieka prześladował odgłos chlupotu ostatniego łyku bezcennej wody w bukłaku zawieszonym przy siodle.
A po walce z wrogą bandą w karabinie Henry’ego* tkwił ostatni nabój.
Przed nimi wyrosło wzniesienie.
Zdał sobie z sprawę, że będzie ono ostatnim, jakie jeszcze zdoła pokonać resztkami sił, które mu pozostały, jeśli ze szczytu nie dostrzeże rzeki albo innego źródła wody...
***
Do gwarnego saloonu rozwalając kopniakiem drzwi, wpadł uzbrojony Brudny Jack.
Podobizna tego bandyty z dopiskiem: „1000$ Poszukiwany żywy lub martwy!” porozwieszana była na wszystkich ścianach pomieszczenia.
Na sali zamarło życie i zapanowała cisza do spółki ze strachem. Jeden z kowbojów, skuszony najwidoczniej chęcią łatwego zarobku, dyskretnie zaczął sięgać po rewolwer. Czujny Jack tylko spojrzał na śmiałka niebieskimi jak niebo oczyma i bez słowa ostrzegawczo pokręcił głową. Odwaga uleciała z poganiacza krów niczym stado spłoszonych gołębi.
– Wszyscy...! – wycedził bandzior – poza tobą – wycelował karabin w barmana – wynocha! – Nie mówił głośno, ale jego słowa zabrzmiały jak wystrzał z pistoletu.
Nikt nie ośmielił się zaprotestować. Pierwszy zareagował Długi John. Złapał swoją Lolitę w pasie i puścili się na oślep w stronę drzwi. Po sekundzie reszta obecnych na sali przewracając krzesła i stoły, również rzuciła się do wyjścia.
– Ty! – Brudny Jack wychylił się ponad kontuarem, zwracając do skulonego ze strachu barmana. – Sprzedałeś mi to! – Z impetem plasnął kawałkiem pomiętego papieru na bar, przygniatając z całej siły otwartą dłonią. – Co to jest?!
– T... t... toooo? – wydukał z trudem mężczyzna, wstając i przyglądając się kartce papieru z narysowanymi, dziwnie powyginanymi liniami i krzyżykiem na środku.
– Tak, to! Pytam, co to jest?!
– To jest mapa… przecież. – Przerażenie z niewielką jednak nadzieją na zachowanie życia, pozwoliło w końcu sklecić sprzedawcy wody ognistej, poprawne zdanie. – To jest dobra mapa.
– Dobra mapa?! Ale na przełęczy El Nocniko nie ma złota, jak jest zaznaczone na tej… dobrej mapie! Możesz, mi to wytłumaczyć?
– Przepraszam Jack, wiesz... – barman łamiącym się głosem próbował ułagodzić przestępcę. – Ja mam rodzinę na utrzymaniu, a te mapy nie szły... To ponastawiałem krzyżyków i napisałem... No, sam wiesz...
– Coo?! – Wściekłość zbira sięgnęła zenitu. – Sprzedałeś mi mapę za całe dwa dolary i... – niemal zakrztusił się cisnącymi na usta przekleństwami. – Wiesz, za co cię teraz zabiję?! – Bandzior dostrzegł minimalne zaprzeczenie głową. – Nie za to, że sprzedałeś mi lichą mapę! – Jack upajając się chwilą, kiedy naciśnie spust swojego karabinu, mówił dalej: – Nie za to, że sprzedałeś ten sam kawałek papieru Śmierdzącemu Mario, i że musiałem walczyć z nim, i jego bandą opodal tej zatęchłej przełęczy! – Mężczyzna dyszał ciężko, droga przez pustynie zostawiła na nim widoczne piętno. – Nie zabiję cię za tamte rzeczy!
– Nie zabijesz mnie? – z niepewnością i rodzącą się nadzieją w głosie wyjęczał barman.
– Oczywiście, że zabiję! – ryknął jak raniony grizli Brudny Jack, przewiercając wściekłym spojrzeniem swoją ofiarę. – Zabiję cię za to, że na tej przebrzydłej pustyni przez ciebie padł mój ukochany koń! Liczę do dziesięciu… – morderca zorientował się, że nie może policzyć na palcach, gdyż w rękach dzierżył broń, więc natychmiast zmienił zdanie. – Albo nie, policzę do pięciu – przerażony sprzedawca podrabianej whisky, nie mogąc wydobyć nawet słowa błagania o litość, tylko spoglądał w wylot lufy karabinu. - Jeden. Możesz się teraz pomodlić...
– Obiad! – dobiegło z kuchni wołanie Groźnej Mary, przerywając na chwilę egzekucję skazańca.
Wszyscy w okolicy wiedzieli, kto tak naprawdę rządzi w miasteczku. Nie był to szeryf, ani nie był to nawet szef bandy -Wielki Gregor, którego Brudny Jack był prawą ręką. W promieniu dwudziestu mil od tej speluny nic i nikt nie ośmieliłoby się, rzucić wyzwania drobnej, lecz zabójczej właścicielce saloonu.
Na czole Jacka wystąpiły zimne krople potu. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyłamane drzwi, poprzewracane stoły i krzesła...
– Lepiej idź na obiad – przemówił przymilnie barman. – Wiesz przecież, co Mary ci zrobi, jak to wszystko zobaczy – pewność siebie bandyty topniała niczym śnieg w środku lata w Yellowstone – później dokończymy – stwierdził sprzedawca trunków wyskokowych. – Zabijesz mnie po obiedzie, poczekam tu na ciebie.
Bezlitosny zabójca przez chwilę rozważył, co ma zrobić.
– Nie jestem głodny! – w końcu zawołał bojowo, gotowy dokończyć krwawe dzieło.
Jednak to, co się stało, przeszło najśmielsze oczekiwania zabijaki. W chwili, gdy wypowiedział ostatnie zdanie, w drzwiach niczym demon z piekła pojawiła się Groźna Mary.
– Jak to, nie jesteś głodny?! – Kobieta wyszła i rozejrzała się po pomieszczeniu, a jej oczy już rozszerzone zdumieniem, w jednej chwili powiększyły się do rozmiarów konfederackich, srebrnych pięćdziesięcio-centówek. – Jacuś, a coś ty zrobił z tym pokojem?! – zapytała będąc w ciężkim szoku.
– Bo, on... – próbował się tłumaczyć przestępca – bo on mi sprzedał złą mapę. – Dziecko wskazało na pajaca pod stołem. – I ja… muszę...
W przedpokoju dały się słyszeć otwierane drzwi i po chwili obok mamy, stanął ojciec.
– Cześć, Marysiu – niczego nie spodziewający się mężczyzna ucałował gotującą się z nerwów żonę w policzek, po czym, jakby nigdy nic zapytał: – Co słychać?
Kobieta obdarowała męża długim, wymownym spojrzeniem niczym grożący eksplozją wulkan, wysyczała:
– To słychać, Grzesiu! – wskazała na pokój i dodała: –Tak się kończy twoje oglądanie westernów z małym chłopcem!
Ojciec Jacka rozejrzał się po pokoju, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Ich mały sześcioletni syn z rondlem na głowie i z karabinem na piankowe rzutki w rękach, był usmarowany sadzą z kominka. Zabawki, figurki indiańskich wojowników i kowbojów walały się po podłodze, na rozciągniętym prześcieradle z czarnymi śladami malutkich dłoni wokół przewróconego konika na biegunach. Wszystkie zdjęcia i ściany pomazane były niezmywalnym pisakiem, wyraźnie ktoś nieporadnym stylem usiłował coś na nich napisać. Ponadto koc i nocnik tworzyły dziwną konstrukcję niewiadomego przeznaczenia...
Tata Jacka jeszcze jakiś czas rozglądał się po zdemolowanym pokoju, aż w końcu westchnął, objął żonę i powiedział:
– Przynajmniej wiemy, kochanie, że nasz syn ma bogatą wyobraźnię...
*karabin Henry’ego – późniejsza ulepszona wersja tej broni nosiła nazwę Winchester
Komentarze (26)
Czuć jak nic kobiecą rękę, ponadto długość wskazuje na Light albo na Jesień2018.
Stawiam na Jesień2018 :)
Pozdr
Cóż niedługo wszystko się wyjaśni:)
Pozdrawiam
Ale opowiadanie było super! Wesołe, aż przypomina się dzieciństwo. Jakoś bardziej pamięta się te momenty, kiedy rodzice się gniewali za rozrabianie (a tak naprawdę w duchu się cieszyli z urwisa).
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania