Celibatowe opowieści cz1

- Bierzcie i pijcie z niego wszyscy. To jest bowiem kielich Krwi Mojej, która za was będzie wylana!

Dzyn...

Poparzył na mnie?!

Dzyn...

Tak! Wiedziałam, że jak ubiorę te buty, to mi się nie oprze...

Dzyn...

Boże! Jak ja go prawdziwie kocham!

 

To zaczęło się dwa lata temu...jesienią....a....a dokładnie w listopadzie. Precyzując - dwudziestego listopada 2013 roku. Żałuję, ale godziny nie pamiętam. Szłam do sklepu po majonez, ponieważ mama robiła pastę jajeczną, a w słoiku zostały tylko smutne resztki.

Tamtego dnia przyniosłam wstyd wszystkim kobietom świata. Mama "krytycznie" potrzebowała tego majonezu. Panikowała od samego rana, że nie zdąży przyszykować mieszkania na odwiedziny mamy mojego taty...tyle miała tego dnia na głowie! Wysprzątała każdy centymetr domu, każdą klamkę od drzwi przejechała wacikiem nasączonym spirytusem (babcia cierpi na bakteriofobie) i przygotowała swój popisowy obiad...tyle że zapomniała o ulubionej paście jajecznej swojej teściowej!

-Simono!!! Simono błagam cię, biegnij szybko do sklepu! Cholera jasna, majonez się skończył!

-Ale mamo, właśnie wyszłam spod prysznica...- zaczęłam z wyrzutem.

-Kochanie, nie chcesz słyszeć babci pozbawionej pasty jajecznej. No już. Nie patrz tak na mnie tylko ubieraj czapkę - patrzyłam na nią skonsternowana - Rusz się! - krzyknęła, a jej oczy strzelały piorunami.

Nie zwracając szczengólnej uwagi na stylizację, wyciagnęłam z prania znoszone dresy, wcisnęłam na stopy przyciasne kwiecistoróżowe kalosze młodszej siostry,a na wieszch nałożyłam dzikożółty sztormiak taty. W biegu zgarnęłam ze stołu pieniądze i wystrzeliłam z mieszkania.

Pogoda zdawała się solidarnie łączyć z napiętym humorem mamy. Co jakiś czas niebo przeszywały świetliste błyskawice podsycane nagłymi grzmotami piorunów.

Gdy biegłam nierównym chodnikiem, rozpryskując brudne kauże, zdałam dobie sprawę, że zapomniałam czapki. Jęknęłam poirytowana. Po co mi czapka skoro i tak deszcz sączy się w taki sposób, jakby Bóg wylewał na mnie wodę z wiadra?

Następny grzmot złączył się z dźwięcznym odgłosem dzwoneczka, ktory zabrzęczał, gdy otworzyłam frontowe drzwi sklepu. Przemieżałam sklep w poszukiwaniu półek z majonezem, zostawiając po sobie błotniste odciski kaloszy, równocześnie unikając wrogiego spojrzenia staruszki z mopem.

W końcu odszukałam wzrokiem właściwą alejkę, wbrałam największy z możliwych słoików i już miałam pójść w stronę kasy, gdy odwracając się z impetem uderzyłam w szczupłego mężczyznę sięgającego po puszkę groszku. Ten stęknął zaskoczony i rozpłaszczył się na półce, szczęśliwie niestrącajac z niej towarów.

Zaparło mi dech w piersi, Stałam z otwartymi ustami co chwila je zamylakąc i ponownie otwierając, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Po chwili się opamiętałam.

-Ja...ja pana bardzo przepraszam...stał pan tak blisko i byłam tyłem , więc...- jąkałam się bez ładu i skład czując, że robię z siebie idiotkę. Mężczyzna włożył puszkę groszku do koszyka i uśmiechnął się uprzejmie.

-To moja wina. Wypadało szepnąć jakieś ostrzegawcze słówko typu: " Uwaga stoję za panienką i sięgam po groszek".

Parknęłam śmiechem i zarazem chrumknęłam. Dzięki temu nieskontrolowanemu upokorzeniu przypomniałam sobie o moim bynajmniej niekorzystym wizerunku. Równocześnie spostrzegłam, że nieznajomy przygląda się moim różowym kaloszom.

-Jeszcze raz przepraszam. Życzę miłego dnia - przycisnęłam słoik do piersi i pobiegłam schować się za lodnią. Wtedy nic dla mnie nie znaczyło to spotkanie...mężczyzna miał około 30 lat, gęstą czuprynę kruczoczarnych włosów przemokniętą od deszczu, a oczy...ah te szare oczy!

-Szczęść Boże księże Witoldzie! - zaskrzeczała babcia z mopem uśmiechając się bezzębnie do czarnowłosgo mężczyzny.

-Szczęść Boże pani Bogusiu! Przepraszam za bałagan ale mamy dzisiaj kapryśną pogodę.

-Niech się ksiądz nie kłopocze! Zaraz wszystko wymyjemy.

Stałam zszokowana, udając, że sprawdzam datę przydatności mleka. On jest księdzem?!

Wychyliłam się bardzij, by móc zobaczyć wielmożnego przy ladzie.

-Jak się księdzu podoba w naszej parafii?- spytała słodko uśmiechnięta sprzedawczyni.

-Jeszcze nie przyzwyczaiłem sie do takich tłumów. Ah...no i proboszcz nie daje mi wytchnienia. Tyle tu do roboty... - zaczęli rozmawiać o parafi, o rezczach, które były dla mnie zupełnie obce, jak spowiedź...czy...czy zabliżający się koncert religijny...

-Niepojęte, jak ksiądz wytrzymał w tej Afryce! Takie upały! A o tych chorobach strach wspominać... Ma ksiądz naprawdę wielkie serce. Nie każdego stać na taką pomoc.

Witold widocznie się zarumienił i pośpiesznie włożył zakupy do plastikowej torebki.

-Proszę mi tak nie słodzić, pani Kaziu...bo zrodzi się we mnie pycha - babuleńka z oburzeniem pokręciła głową.

- Takich Kapłanów nam brakowało: pomocnych, odważnych i takich skromniutkich jak ksiądz!

Nowy kapłan zdawał się jej jednak nie słuchać. Zabrzęczał dzwoneczek i ciche "miłego dnia". Ksiądz Witold nałożył na głowę kaptur szarej wiatrówki, wskoczył na rower i odjechał w strumieniach deszczu.

Wyszłam zza lodnii z dziwnym natłokiem myśli i opodeszłam do kasy, by zapłacić za majonez. Pani Kazia zmierzyła mnie od ubrudzonych kaloszy, do rozczochranych, mokrych włosów i suchym, pozbawianym emocji głosem powiedziała:

- Cztery złote, pięćdźesiąt groszy.

Nie jestem pewna, czy moja historia zaczęła się właśnie tego dnia. Wydaje mi się jednak, że choć nie poczułam wtedy przyśpieszonego bicia serca, był to zalążek późniejszych uczuć,które popychały mnie do czynów irrocacjonalnych, wyciskały z moich oczu potok łez i namawiały do tak zwanych "grzeszków".

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • comboometga 08.11.2015
    Po raz pierwszy stykam się z takim opowiadaniem, lecz muszę przyznać, że dobrze napisane. Zaciekawiło mnie :) Z chęcią poczekam na kolejne części ;3 Było kilka błędów, niby mało ważne, ale jednak:
    - popatrzył*
    - jak resztki mogą być smutne? :o
    - każdy, każdą - powtórzenie
    - ,,Kochanie, nie chcesz''*
    - szczególnej* wierzch* + po przecinkach dajemy kropki ;)
    - kałuże* Przemierzałam* wybrałam* nie strącając*
    - piersi. Stałam*
    - ustami, co chwila je zamykając*
    - przed przecinkami nie dajemy spacji ;)
    - bez ładu i składu*
    - Parsknęłam*
    - moim, bynajmniej niekorzystnym, wizerunku*
    - ,,Wtedy, to spotkanie nic dla mnie nie znaczyło''*
    - ,,gęstą czuprynę kruczoczarnych włosów przemokniętą od deszczu, a szare oczy...ah, te oczy!''*
    - nie wiem, czy poprawniej nie będzie 'księdzu Witoldzie' - trudno powiedzieć
    - mopem, uśmiechając* bałagan, ale mamy*
    - bardziej, by móc* o parafii, o rzeczach*
    - takich, takich + kapłan, kapłan - powtórzenia :)
    - podeszłam*
    Wydaje się dużo, lecz głównie chodzi o zmianę kolejności liter w zdaniu lub ich dodanie :) Nie przejmuj się, tylko przeczytaj zawsze tekst, zanim go wstawisz, a na pewno coś wyłapiesz ; ) Musisz ćwiczyć i pisać, nie poddawaj się. Trzymam kciuki i czekam na kolejną część, 5 :)
  • Hosseni 08.11.2015
    Dziękuję! Poprawię błędy :D
  • alfonsyna 08.11.2015
    Chociaż stricte miłosnych historii raczej nie czytuję, to jednak w tym przypadku muszę przyznać, że pomysł mnie zainteresował :) Odnośnie błędów dodałabym, że po wielokropkach i myślnikach powinny być spacje. I w jednym się z przedmówczynią nie zgodzę - "księże Witoldzie" akurat w tym kontekście jest jak najbardziej poprawne :) Pozdrawiam :)
  • Angela 08.11.2015
    Bardzo ciekawy pomysł, płynnie napisane, aż chce się więcej : ) 5
  • ausek 09.11.2015
    To fakt, pomysł oryginalny. :) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania