Poprzednie częściCelibatowe opowieści cz1

Celibatowe opowieści cz.2

Dzięki tygodniowym odwiedzinom babci zupełnie zapomniałam o nietypowym spotkaniu w sklepie. Chodziłam do liceum medycznego i jedynie chemia oraz anatomia zaprzątały mi głowę. Mimo to, od czasu do czasu, marzyłam o wspólnym wyjeździe do Afryki i oddaniu się pracy na rzecz ludzi cierpiących z głodu, niesieniu pomocy potrzebującym, przy boku najprzystojniejszego na calutkim świecie mężczyz...

-Dlaczego się tak ślinisz?- tym oto pytaniem wyrwano mnie z pięknych marzeń o czarnowłosym Witoldzie. Szybko otarłam wieszchem rękawa ślinę ściekającą po brodzie.

-Myślałam o tobie... - odpowiedziałam z sarkazmem patrząc na głupawo uśmiechniętego przyjaciela - Ibrahimie...- dokończyłam zawistnie.

Irytujący uśmiech od razu spełzł z naburmuszonej twarzy chłopaka.

-Prosiłem cię Bóg wie ile razy. Nie. Wymawiaj. Mojego.Pełnego. Imienia. PROSZĘ.

-Nie mieszaj w to Boga - wykorzystałam swój sztuczny uśmiech numer 4 i wlepiłam wzrok w puste biurko nauczycielskie. Ksiądz Franczewski znowu się spaźnia. I dobrze. Kto to widział, żeby wcisnąć religię na ósmą lekcję w piątek?!

Z Ibrahimem, a raczej Ibem, jak sam się ochszcił, znamy się od zawsze. Nasi rodzice chodzili razem na studia i nadal się przyjaźnią. Kiedy byłam małą dziewczynką, Ib bawił się ze mną lalkami i nosił mnie na barana, chociaż byłam od niego dwa razy pulchniejsza...doceniam jego poświęcenie... brrrr. Mówią, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje...Długo się nad tym zastanawiałam. Ib wyrósł na naprawdę przystojnego...młodzieńca. Nie umknęły mojej uwadze, skierowane na niego, pełne uwielbienia spojrzenia koleżanek z klasy. Dzięki arabskim korzeniom od strony prababci, jego oczy są niemal całkowicie czarne, a grube, ciemnobrązowe włosy, wiecznie nierozczesane.

Były w moim życiu chwile, kiedy moje poczucie kobiecości drastycznie przekraczało "poziom zero" i osiągało stopień minusowy. Tak bardzo chciałam mieć wtedy kogoś, kto pokocha mnie w całości taką, jaką jestem. Próbowałam zakochać się w Ibrahimie...tak, wiem że to było głupie. Czekałam na to bajkowe uderzenie pioruna, na śpiewy aniołów czy coś w ten deseń...ale nic takego nie nastąpiło.

Kiedy powiedziałam przyjacielowi o moich żałosnych próbach wywołania uczucia względem niego, Ib mnie pocałował.

-Poczułaś coś specjalnego? - zapytał tonem, jakby dawał mi skosztować jakiegoś ostrego, arabskiego dania swojej mamy. Oburzona trzasnęłam mu otwartą dłonią w twarz.

- Jak mogłeś w taki beszczelny sposób zadrwić, z tak pięknego aktu miłości?! - zapiszczałam i z niedowierzeniem patrzyłam to na czerwony ślad na twarz Iba, to na swoją dłoń, a potem na jego szeroki, dobrze mi znany, głupkowaty uśmiech.

-Jeżeli jeszcze kiedykolwiek w życiu strzeli ci do tej pustej główki...taki pomysł...to przypomnij sobie nasz wspaniały pocałunek - słowo "pocałunek" wymówił zmysłowym, rozmarzonym tonem, aby mnie rozzłościć, co mu się definitywnie udało. Już sięgałam po poduszkę z dziką ochotą dokonania mordu, kiedy on mnie uprzedził i...zapomnieliśmy o niezręcznej sytuacji.

 

Minęło piętnaście długich minut lekcji. Jeszcze tylko pół godziny i moje oczy odpoczną od widoku zdecydowanie za krótkiej spódniczki Alicji (oraz jej boskich nóg), brudnej gąbki leżącej w kącie klasy i ...i w tej chwili drzwi się otworzyły, a go klasy wszedł ksiądz Francze...co?!

Zamiast pulchnej i rumianej twarzy księdza Franczewskiego ujrzałam wysokie kości policzkowe mojego czarnowłosego bohatera z Afryki! Wszycy uczniowie wstali na widok nieznajomego nauczyciela. No wszyscy z wyjatkiem mnie. Wydawało mi się, że moje nogi to dwa kawały galaretowatego mięsa, na których nie dałabym rady się utrzymać. Ib, ślądz mi pytające spojrzenie, pociągnął mnie za ramię do pozycji stojącej.

W czarnej sutannie wyglądał zupełnie inaczej niż w szarej, przemokniętej kurtce. Wszedł żwawym krokiem, przynosząc ze sobą dawkę niezidentyfikowanej energii...chociaż możliwe, że tylko na mnie podziałał w ten sposób.

-Pewnie zauważyliście, że nie jestem waszym poprzednim katechetą? - nowy kapłan zapytał z uśmiecham na twarzy, na co reszta klasy zareagowała tym samym.

-Od dziś ja będę zabierał wam znienawidzoną, ósmą godzinę piątkowych zajęć...mam tylko nadzieję, że i mnie za to nie znienawidzicie - Witold wypowiedział to zdanie piskliwym głosem księdza Franczewskiego, co wywołało salwę śmiechu.

-A teraz pomódlmy się przed rozpoczęciem lekcji. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...- ksiądz nie sprawiał wrażenia, jakby mnie pamiętał. No cóż...schludnie ubrana i uczesana wyglądam trochę lepiej niż...niż gdy ostatni raz się widzieliśmy.

Poczułam ostre ukłucie w sercu, gdy utrzymywał kontakt wzrokowy z całą klasą, a nie tylko ze mną...jak wtedy, gdy popchnęłam go na półkę sklepową...kiedy kupiłam słoik majonezu, a on tak pięknie się rumienił.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • comboometga 09.11.2015
    Nadal nie mogę się nadziwić, skąd pomysł o zauroczeniu księdzem. Muszę jednak przyznać, że historia nie jest nudna i przyjemnie się ją czyta. Jest kilka błędów interpunkcyjnych, lecz poza tym jest w porządku. Daję 5 :) Czekam na kolejne części!
  • Hosseni 09.11.2015
    Wiele historii można wyciągnąć z życia codziennego :) Czasem ono jest naszą inspiracją XD Dziękuję :D
  • Angela 09.11.2015
    Naprawdę dobrze się czyta : ) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania