Cena odrzucenia
Znowu mi każą pisać, dacie wiarę? Nie, nie, wiary lepiej mi nie ofiarujcie, bo szybko ją stracicie. A szkoda jej, szkoda. Ona taka mała, taka niewinna. Znam ja ją dobrze. Wszyscy chcieliby, aby umarła, a ona żyje, przykuta do łóżka i w świadomości bólu zatracona... Myśli jej wędrują meandrami wspomnień przeszłości. Tego, jak kiedyś żyła z innymi, jaka kiedyś była pełna życia. Gdybyście ją widzieli, gdybyście mogli...
Cieniutkie różane usta, zawsze pełne słów, którymi celebrowała rzeczy najmniejsze, rzeczy najsłabsze. Te, których nikt nie widział i oczywiście...
Dzieci natury, którym dziękowała, za ich obecność. Za to, że przyjęli fakt, iż z nimi była. Widzieli ją, po prostu, jako jedną z nich...
Twarzyczka ładnie zaokrąglona, zdrowa, pełna ciepła, której potrzebowały Dzieci... i ona, aby otrzymać ją w zamian.
Prosta transakcja, a jaka ważna. Tego potrzebowała, tego pragnęła...
Bo jak mawiała:
„To, co dajesz, wraca”.
Nosek zadziorny, bo charakterek miała, oj tak... Czy potrafiła się kłócić? A jakże! Do tej pory pamiętam, jak spieraliśmy się, czy do wianka lepsze będą bzy, czy stokrotki. Działo się wtedy, krzyki, gestykulacja, wzburzenia i oburzenia, a na końcu śmiech, gdyż wiedziała to ona, wiedziałem to i ja, że wybór był oczywisty...
Duże oczy, błękitne niczym ocean i tak samo głębokie. W rozumieniu bystre, w odbiorze prawdziwe. Jedno spojrzenie wystarczało, by odczytać istotę problemu, jedno spojrzenie, by uleczyć ranną duszę płaczącego Dziecka.
Włosy jakby utkane z promieni słońca. Biła od nich jasność rozpędzająca ciemność i mroczne myśli. Otulał się nimi nawet wiatr, chcący odpocząć, gdy wezbrał w nim gniew. Gdy odczuwał ulgę i powracał do równowagi, dziękował delikatnym pocałunkiem w policzek.
Nigdy mniej, nigdy więcej. Odpowiadała uśmiechem, a on rozpływał się urzeczony...
Czy byłem zazdrosny? Głupie pytanie, oczywiście, że tak! Jak można by nie, skoro to istota tak niewinna, że chciała tylko po prostu być...
Budowy była filigranowej i niczym laleczka z porcelany, delikatna. O walorach „kobiecości” wspominał nie będę, gdyż nie wypada istoty tak niewinnej bezcześcić takimi słowami.
Piękna była i to musi wystarczyć...
No właśnie... była. Taką ją zapamiętałem, ale teraz...
Serce rozrywa mi gorzki smutek. Naczynie krwionośne, po naczyniu, gdy patrzę, co z niej zostało. Wychudzone ciało, bez chęci do życia. Zniszczyła ją samotność, gdyż w końcu nadszedł ten dzień...
Dzieci zostawiły ją, zapomniały o niej. Odwróciły się, jakby to, co robiła tak długo, nie miało żadnego znaczenia.
Skóra zatraciła aksamitność, zamieniając się w kruchy pergamin. Oczy wyblakły, włosy posiwiały i prawie wszystkie wypadły. Usta dawno nie uwolniły słowa, a nosek stracił ostrość.
Nie było już dawnego oceanu, dawnych promieni słońca.
Piękna...
Jej...
Powstaje pytanie, „Skoro wszystkie Dzieci się od niej odwróciły, to dlaczego jeszcze żyje?”
Sprawa prosta.
Zostałem ja i został wiatr. Ostatnie istoty, z którymi może dzielić bycie. Choć go już akurat teraz nie było, gdyż...
w przypływie rozpaczy i gniewu poszedł wszystko zniszczyć, a mówiąc wszystko, mam na myśli WSZYSTKO.
Poza tym miejscem, które otoczył opieką.
Dokonał zemsty i odszedł, bo co to za istnienie, bez istoty, która zrozumiała twoją naturę. Zwykła powolna wegetacja, bez żadnej przeciwwagi, kogoś do kogo aż chcesz wracać, kogo delikatnie zaczepiasz, a on obdarza cię radością, sam będąc szczęśliwy z twojego przybycia.
Każdy ma coś, co jest dla niego „czymś więcej”, a bez tego, sensu brak...
A teraz wybaczcie, również mam coś do zrobienia...
Poszedłem do ogrodu i zerwałem jedną stokrotkę. Więcej nie potrzebowałem, aby uczynić to, czego pragnąłem już od dawna.
Wróciłem do niej i powolnym krokiem zbliżyłem się do łóżka. Delikatnie położyłem kwiatek na niemal lodowatych dłoniach, ze wspomnieniem jej słów „Jeśli dajesz komuś stokrotkę, uczucia z którymi to czynisz, potęgują się po stokroć. Dlatego pamiętaj, abyś zawsze był pewnym, tego co czujesz”.
Pochyliłem się nad jej głową. Widziałem, że patrzy na mnie swoimi zmęczonymi oczami. Mimo to wiedziałem, że wie.
Pocałowałem ją w czoło, niemal z namaszczeniem, szepcząc do niej ostatnie słowa:
„Zawsze”.
„Spoczywaj w pokoju”.
Przez sekundę miałem wrażenie, jakby ostatkiem sił, delikatnie się uśmiechnęła.
Odeszła... spokojna...
*
Ktoś zapewne spytałby:
W co wierzyła wiara?
Odpowiedź jest banalnie prosta... w ludzi. Wierzyła w nich i tą wiarą chciała ich „zarazić”. Żeby i oni wierzyli. Aby wiedzieli, że tylko oni są w stanie przezwyciężyć siebie samych na drodze do bycia lepszą wersją własnego „ja”.
Tak było na początku, jednak ludzie zatracili ją, zapominając jak sprawić, aby w człowieku było więcej człowieka.
Zatracili się w stagnacji, nie potrafiąc zrobić kroku na przód. Wyzbyli się wiary, porzucili ją, zapomnieli o niej. A wiara w człowieka, bez człowieka, umiera.
Tak się właśnie stało.
Skutki już widzieliście.
Dlatego wierzcie w siebie. Wierz człowieku w człowieka.
Niech nie spotka was ten sam los...
To mówiłem ja, nadzieja.
A teraz przepraszam...
Idę umrzeć ostatni.
Komentarze (19)
Nadzieja zakochana w wierze. Viera, skądżeś przybyła? ;)
Moim zdaniem, bez wiary to i nadziei nie ma. Co też widać w Twoim tekście. Jak już pisałem w jakimś swoim tekście, wiara jest dla człowieka naturalna, jak miłość i złość, i bez niej będą się działy złe rzeczy w świecie emocji.
Odpowiadała uśmiechem, a ona rozpływał się urzeczony... - literówka
Podobało się.
Pozdrawiam.
Ano zakochał się Pan nadzieja w wierze ;)
Tak, również wydaje mi się, że jej nie ma, gdyż mam wrażenie, że istnieje między nimi pewna współzależność.
Coś w tym jest, bo nawet jeśli człowiek nie wierzy "standardowo", "pospolicie", to wierzy w coś innego, no bo bez tego wszystko traci swego rodzaju równowagę.
Poprawione ;)
Pozdrawiam również ;)
Dwa tematy i ogromny wachlarz twórczej wyobraźni.
Można umieścić dwa tematy w jednym opowiadaniu lub pisać na jeden.
# Uchylone drzwi
# Diplodok i żyrafa
Czas do 03 luty 2021 - godzina 23:59.
Liczymy na Ciebie!!!
Rozbawiłeś końcówką, choć nie wiem, czy to było Twoim zamiarem
Cóż, doskonałość tkwi w połączeniu.
Nie, nie było.
Czy ten kto to robi, ma wiarę czy już nie? Czy najpierw trzeba zabić wiarę własną, żeby potem zabijać wiarę innych? Czy można na odwrót?
I generalnie po co?
Dużo pytań się pojawiło w końcówce. Ta końcówka jest zresztą dużo lepsza od niemrawego początku, jakbyś go nieco skrócił to nic by się nie stało, opowiadaniu by to nie zaszkodziło.
Cóż, ta swego rodzaju niemrawość może wynikać z tego, że w połowie pisania tekstu zmieniła mi się nieco koncepcja, a żal mi było pół tekstu wyrzucać ?
Czy zabijający wiarę to mityczni Oni?
Kto wie? Kto wie? Albo Oni, albo ludzie ;)
Rzeczyx2 i później tego2x /ale chyba specjalnie
Którymi-których-którym
oj tak/ chyba przecinek pomiędzy
3xczy
nie było, gdyż...
w przypływie/tu się rozjechało
Mega końcówka. Wszyscy poszli, on pozostał. Tylko czy rzeczywiście poszedł umrzeć? Skłonna jestem stwierdzić, że prędzej zahibernować. Póki są ludzie, póty jest nadzieja. Skoro ja tu jestem, ona także. Wyzywa jej się ten, który jej nie widzi, ale on/a i tak jest, tyle tylko, iż bez siły przebicia. Tego się trzymam, bo jak bym to puściła, to pewnie niewiele, by po mnie zostało.
Dziękuję :) Kto wie? Kto wie? Mówić można jedno, a zrobić drugie.
Bardzo dobrze powiedziane. Skoro jesteśmy mamy nadzieję, skoro jesteśmy wierzymy, w co? To już od każdego indywidualnie zależy.
Cóż, zawsze powtarzam, że nie wystarczy tylko patrzeć, trzeba jeszcze "widzieć" dostrzec to na co patrzymy, bo ona/on jest i czeka na nasz wzrok.
Tak, trzymajmy się tego co daje nam siłę, aby móc walczyć z tym, co nam ją odbiera.
To przepiękne studium o uczuciach, które towarzysza nam każdego dnia, choć nie zawsze to dostrzegamy - wiara, nieważne jaka, zawsze z nami gdzieś jest, nawet jeżeli nie wiemy o niej. Nie musi być ona religijna... wiara ma wiele oblicz, ale zawsze jest taka, jak opisałeś tutaj - piękna, gładka i niewinna. Ale kiedy ktoś śmie unieść na nią rękę, zranić, zniszczyć... wszystko po kolei zostaje zrujnowane, niczym przez ten wiatr w przypływie rozpaczy i desperacji, który następnie znika i zostawia za sobą wszechobecną pustkę...
I zostaje tylko nadzieja. Nadzieja, która bez wiary, tego konkretu realności trzymającego na ziemi, zaczyna powoli usychać. I umiera, powoli umiera... choć jest ostatnią iskrą, która może sprawić, że wiara się odrodzi. Tylko ta iskra potrzebuje jeszcze energii, by na nowo zapłonąć pełnym ogniem. A tego, niestety, nie można przewidzieć. To zaledwie łut szczęścia, przypadek losu, czy to się stanie, czy nie... Nawet jeżeli mamy wystarczająco siły, by walczyć, nigdy nie ma pewności, że się powiedzie. Ale zawsze jest ta nadzieja, która nas pcha. Pcha, byśmy walczyli o żywot wiary... Bo gdy wiara wróci, to wróci i światło...
Tak to naprawdę działa. Wiem, bo sama to widziałam. W środku mnie, na zewnątrz... i wokół siebie.
Pozdrawiam.
Tak, dokładnie tak. Wiara jest tym bez czego nie da się żyć. I nie mówię tu teraz o wierze w jakąkolwiek religię, bo tak naprawdę "rodzajów wiary i tego w co można wierzyć" jest tyle ilu ludzi.
Można wierzyć w cokolwiek, byle by tylko dawało nam to siłę do życia, do walki, z samym sobą, z rzeczywistością, która nie zawsze jest kolorowa, ale i nie zawsze bezbarwna.
Mówi się, że nadzieja jest tym co umiera ostatnia. To prawda. Jest tym co trzyma całą resztę, gdy "reszta" upadnie, nadzieja może pomóc im się podnieść, aby na powrót zapłonąć mogły przepięknym blaskiem.
Czy tak jest zawsze? Nie wiem, ale...
chcę w to wierzyć, tak jak Ty, gdyż również... widziałem.
Również pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania