Chciałem być - Rozdział 4... promka
Parking przed Leroy Merlin piętnaście minut później. Janek Zatrzymał auto w cieniu jakiegoś reklamowego baneru. Oparł czoło o kierownicę i wyjął firmowy notes. Pisał coś metodycznie, jakby od tego zależała równowaga we wszechświecie.
Wyszedł i ruszył w stronę wejścia dla personelu, mijając witryny, za którymi znajomi z działu ogrodowego przeganiali czas między klientami a myślami o tym, co zjeść na przerwie.
W pokoju informatyka panowała przytulna cisza, przerywana tylko stukiem klawiatury i cichym buczeniem klimatyzatora. Marcin wyglądał jakby właśnie wrócił z castingu do reklamy kredytów gotówkowych — okulary Ray-Ban, polówka z logo firmy, której nie było stać na błędy. Siedział z nonszalanckim skupieniem, a Janek stał za jego plecami, czując się trochę jak klient na poczcie, który wkurwia się że to wszystko musi tak długo trwać ale nie chce już nic mówić żeby facetka za szybą znów się nie pomyliła
— To powinno być w systemie już od czternastej — powiedział Janek, zerkając na ekran.
Wziął do ręki telefon leżący na stoliku. Zagrzebał chwilę w menu, a urządzenie pisnęło jak mysz w potrzasku.
— Huawei P30 Pro. Prawie cztery koła w Pleju — rzucił Marcin bez odwracania się, jakby sam był folderem z Media Expertu.
Janek odstawił telefon z takim respektem, jakby był to kawałek C4 z opóźnionym zapłonem.
— Dziesięć, dziewięć, cztery. Poszło — oznajmił Marcin i spojrzał na niego z satysfakcją.
— Darecki by się pewnie wkurwił. Łycha jest twoja.
— Miałeś szczęście, że trafiło na mnie. Polecam się na przyszłość.
Janek kiwnął głową. Ruszył w stronę drzwi.
— Gdybyśmy się minęli, zostawię u Beaty — rzucił jeszcze przez ramię.
Marcin nagle zamilkł. Przez moment wyglądał, jakby walczył z samym sobą. Potem odezwał się cicho, prawie niepewnie:
— Wiesz, jeśli chodzi o tamtą sobotę... Nie zadzwoniłem, bo pamiętam, że nie bardzo lubisz ten lokal i...
— Luz — przerwał mu Janek. — I tak bym nie mógł. Siostra matki miała wieczór panieński.
— Siostra matki? — Marcin zmarszczył brwi.
Janek zerknął na zegarek.
— Sorry, muszę spadać. Na dziale pewnie już masakra.
Po kolejnym kwadransie Janek wsiadł do auta i wyjechał zupełnie bez pośpiechu. Muzyka w radiu grała coś neutralnego, ale i tak nie słuchał.
Korytarz przy gabinecie kierownika tonął w napięciu. Klienci gromadzili się przed drzwiami jak wierni czekający na objawienie. Gdzieś w tle ktoś mówił coś o zwrocie wiertarki. Atmosfera gęstniała.
Z wnętrza gabinetu rozległ się wrzask.
— Do kurwy nędzy!
Tak to był Darek — człowiek, który uważał, że krzykiem rozwiąże każdą logistyczną katastrofę. Na hali głównej, nad głowami klientów, migał na czerwono absurdalnie wielki napis z ledowego wyświetlacza:
"DO KAŻDEGO ZAKUPIONEGO U NAS DZIŚ HOT DOGA – PUSZKA 5L FARBY BECKERS ZA 1 PLN – UDANEGO DNIA!"
Ktoś właśnie kupował trzy hot dogi, nie bardzo wiedząc, co zrobi z piętnastoma litrami farby ale nie był to przecież problem którym trzeba się zająć już teraz na miejscu.
Wersja do osłuchania: https://www.youtube.com/watch?v=bee9LU1JO4s
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania