Chciałem być - Rozdział 5... Bożena

W kuchni pachniało koperkiem i lekką rezygnacją. Bożena, matka Janka, krzątała się przy blacie w długiej, wypłowiałej spódnicy i bluzce w psychodeliczne wzory. Wyglądała trochę jakby właśnie wróciła z protestu w sprawie wolności Tybetu, choć ostatni raz wyszła dalej niż do Biedronki tydzień temu. Makaron parował w garnku, a ona z wprawą nakładała go do talerzy — jeden dla siebie, drugi dla syna, który właśnie siedział przy stole z miną dziecka, które wciąż ma za złe, że nie zostało kosmonautą.

 

— Ile chcesz? — rzuciła, nie patrząc.

— Nieważne — mruknął Janek.

— „Nieważne", a potem znowu powiesz, że za dużo ci nałożyłam.

— No to powiem, a ty i tak mi tyle samo tego tam nawalisz — odparł, opierając łokcie na stole. — I potem gruby jestem jak Sekielski przed tym filmem.

— Gruby jesteś po tych kebabach od Turków. I nie pyskuj znowu matce. Jakbyś tak wszystkim nie pyskował, to by cię znowu z pracy nie zwolnili.

 

Janek przełknął słowa, które cisnęły mu się na język. Zamiast tego westchnął i oparł się o oparcie krzesła. W tej kuchni zawsze był trochę mniejszy, trochę mniej pewny siebie.

Bożena postawiła przed nim talerz gorącego rosołu. Janek chwycił łyżkę i zaczął jeść, siorbiąc głośno. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, tylko łyżka uderzała o porcelanę.

 

— Janek, nie... — zaczęła matka.

— Co u Boogiego? — przerwał jej nagle, nie patrząc.

— Dobrze, na bieganie jakieś pojechał znowu — odpowiedziała, zaskoczona zmianą tematu.

— Do Poznania?

— Tak, nie wiem, chyba. Dobrze że mi przypomniałeś.

 

Wstała i podeszła do lodówki, z której zdjęła kartkę przyczepioną magnesem z Zakopanego. Rozwinęła ją i podała synowi.

 

— To numer do Bartka. Podobno szuka kogoś. Zadzwoń i powiedz, że od Bogdana. Powie ci coś tam więcej.

 

Janek spojrzał na kartkę. Napisy były wyblakłe, a numer zapisany koślawym pismem, które zdradzało, że Bożena wciąż nie do końca ufa smartfonom.

 

— Bartek Jabłoński... To ten od tych fur bitych z Niemiec? Przecież ja się na tym nie znam.

— To się poznasz. Nie będę znowu twojej połowy za mieszkanie płacić, nie wiadomo ile. Studiowałeś marketing, to mu pewnie ze sprzedażą pomożesz. Może się w końcu te studia twoje na coś przydadzą.

— Tak, wiem. Szkoda, że nie poszedłem na prawo jak Mateo...

— Ja nic takiego nie powiedziałam — rzuciła szybko, nie patrząc mu w oczy.

Janek odstawił łyżkę, jakby nagle zrobiła się zbyt ciężka. Odsunął talerz.

— Nie jesz już?

— Jakoś straciłem apetyt.

 

Dwie godziny później kuchnia znowu była prawie cicha. Bożena powoli wkładała do zmywarki kolejne naczynia ale tak jakby każde z nich ważyło więcej niż powinno. Poczuła jak kręci jej się w głowie. Złapała się blatu. Usiadła na krześle, oddychając płytko, jakby zaraz miała powiedzieć coś bardzo ważnego, ale zabrakło jej sił. Usłyszała jeszcze szelest zakładanej kurtki w przedpokoju.

 

— Tylko zadzwoń do tego Bartka jeszcze dzisiaj — powiedziała na tyle głośno, na ile mogła.

 

Chwilę później drzwi trzasnęły tak mocno, że aż drgnęła szklanka zostawiona na stole.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania