Chciałem Zamówić Taksówkę - pełny tekst.

"Chciałem zamówić taksówkę"

 

1) "Narko"

Stoję przy słupku na Placu Teatralnym. To najlepszy postój w Zabrzu pod względem bytowo - socjalnym, zlokalizowany jest przy centrum handlowym Platan, McDonalds i Shellu. Jest to centrum miasta, a jednocześnie można się szybko przedostać do północnych oraz wschodnich i zachodnich dzielnic miasta. Oprócz tego bardzo łatwo jest tam złapać klienta z ulicy. Jestem na pierwszym miejscu w wirtualnej kolejce na rejonie, odzywa się aplikacja, przyjmuję zlecenie i widzę że to bardzo blisko, tuż przy słynnej kardiologii, raptem 3 minuty od miejsca gdzie stoję.

Bez cienia pośpiechu dopalam papierosa, poganiając ostatnim łykiem kawy, budzę do życia maszynę i ruszam.

Wsiada młodzież (chyba mógłbym być ich ojcem). Witam zgromadzonych i pytam czy już wszyscy. Odpowiedź twierdząca zatem przechodzę do pytania "dokąd jedziemy". Precyzują destynację, oczami wyobraźni widzę bramę, elewację i numer, nieraz tam jeździłem. Klienci, których tam podwoziłem zwykle prosili żeby poczekać chwilę, znikali w bramie i po chwili wracali. Domyślam się że musi tam mieszkać jakiś popularny diler.

Tak było i tym razem, staję na zakazie, włączam awaryjki, klient po chwili wraca. Czuję jak bije od niego charakterystyczny, ziołowy zapach. Rzucam w jego stronę:

- Dostrzegam radość, tylko zielone czy białe też?

- Tylko zielone - opowiada zmieszany, pozostali milczą.

Zapuszczam Dire Straits, z głośników płyną pierwsze nuty, młodzi robią minę karpia bo nie znają (jak można tego nie znać?).

Odwożę na miejsce skąd wsiadali.

Oni wiedzą, że wiem, ja wiem, że oni wiedzą, oni wiedzą że ja wiem, że wiedzą..... nie rozwijam tematu, taxi to jednak "zawód zaufania publicznego".

Regulują płatność, na pożegnanie słyszę, że jakbym coś potrzebował to mam dzwonić. Płaci mi banknotem, który pamięta kształt rulonu i cuchnie "kryształem".

Dziękuję im za kurs, żegnam się, luzuję aplikację, oddalam się bez pośpiechu.

PS

Niedługo potem wyczytałem w lokalnych mediach news o ujęciu pary przestępców, zlikwidowano plantację konopii i zabezpieczono 2kg suszu. Od tego czasu nie miałem już żadnego kursu pod ten adres.

 

2) "Komandos"

Druga zmiana, tego dnia wyjeżdżam na rejony koło południa, starałem się jak najwcześniej. Dochodzi już 22, pomału zastanawiam się nad zjazdem do domu, gdzie czeka na mnie zimne piwko. Zlecenie dotyczy ogródków działkowych gdzieś na Kończycach.

Podjeżdżam pod wskazany adres, pierwszy raz tam jestem więc jadę powoli licząc bramy, w końcu jest, widzę go, z oddali macha, mrugam porozumiewawczo długimi.

Chwilę wcześniej zadzwoniłem do klienta, że już dojeżdżam. Okazało się, że taxi zostało zamówione za pośrednictwem numeru jego żony, która była w domu,

damski głos powiedział, że mam się nie bać, więc się nie lękam (boję się tylko zastrzyków).

Wsiadł w ciuchach roboczych, takie spodnie "arbajciole" na szelkach, upaprane zaschniętą farbą, w pierwszej chwili pomyślałem, że może zabrudzić fotel.

Nie mam problemu, z nawiązywaniem rozmowy z ludźmi, zwłaszcza obcymi (5 lat doświadczenia w zawodzie handlowca). Rozmawiam chętnie, często, z wieloma.

Owe rozmowy niejednokrotnie składają się na bardzo osobiste oraz intymne opowieści, nie wiem czy to dar, przekleństwo, czy magia taxi, że ludzie z taką łatwością otwierają się przede mną. Wsiadł do przodu, ja nawet wolę bo wtedy łatwiej rozmawiać. Gdy już się osadził i przypiął powitałem go pytaniem:

- załoga w komplecie?

- tak jest!

Ruszyliśmy, a ja dla żartu zapytałem dlaczego mam się go nie bać (tu trzeba przyznać, że był szczupły, nienakoksowany, gdzieś mojego wzrostu bądź niższy,

nie wzbudzał strachu). Był trzeźwy i spokojny. Odpowiedział, że jest byłym wojskowym, komandosem, snajperem, uczestnikiem wszystkich misji wojskowych,

w które zaangażowana była Polska w ciągu ostatnich lat. W trakcie rozmowy od razu nawiązujemy nić porozumienia, przestajemy "panować" przechodząc na "ty", po czym ciągnę Go za język, z tym snajperowaniem.

Odpowiedzi się nie spodziewałem - 68 celów zdjętych z lunety plus wyeliminowani nożem.

Pierwszy skuteczny strzał oddał w sytuacji, gdy widział w lunecie po drugiej stronie snajpera, który zastrzelił jego kompana na misji. Wówczas wyzwolił się w nim ogromny gniew, po czym nacisnął spust i oddał strzał. Przyznał, że kariera wojskowa kosztowała go 3 lata leczenia psychiatrycznego.Nie wiem, na ile w niektórych momentach koloryzował, a na ile nie. Obecnie na płaszczyżnie zawodowej robi coś zupełnie innego i jest z tego zadowolony.

 

3) "Dłużnik"

Nocka, zlecenie w rejonie Mikulczyce. Podjeżdżam, klikam w "powiadom klienta" i czekam. Jest 2 w nocy, ul. Tarnopolska zupełnie pusta, nie mija mnie żaden samochód, nikt nie idzie chodnikiem. Z poczucia surrealizmu wyrywa jedynie bełkot pijanego wydobywający się spod wiaty pobliskiego przystanku tramwajowego, upływa czas wymagany na niespieszne wypalenie papierosa. Wychodzi zza winkla i wsiada do przodu. Młodszy ode mnie, witam go i pytam o miejsce docelowe - Maciejów. Ruszamy i jedziemy we wskazanym kierunku. Po drodze opowiada o tym jak fajne jest być nareszcie na wolności.

Opowiada że dopiero wyszedł z aresztu, w którym spędził ostatnie miesiące (po wpłaceniu kaucji w wysokości 150 000 zł).

Pytam go co zdążył nawywijać, w odpowiedzi słyszę, że jest jednym z największych dłużników indywidualnych, jeśli nie największym w Polsce, zasądzone ponad 7 mln zł. Opowiadam jak sam dorobiłem się zadłużenia w ZUS po własnej działalności gospodarczej, płynnie przechodzę do pytania jak udało jemu się tego dokonać.

Wyśmiewa mój dług i bez skrępowania nakreśla mechanizm zakładania spółek z.o.o na słupy, lewych fakturach, piętrowych przelewach, zwanych kaskadami pieniędzy. Chwali się, że był "bohaterem" wielu artykułów prasowych i programów telewizyjnych. Wspomina o gotówce zamurowanej w ścianach wybudowanego domu, który przepisał na rodzinę. Po dojechaniu płaci gotówką, zostawia solidny napiwek, rozstajemy się w pozytywnych nastrojach.

 

4) "Nocny rajd"

Kolejna nocka, wybija 3 godzina, rejony na aplikacji świecą się na zielono. Ogólnie nuda, sięgam po długopis i kończę sudoku w starej i wyczytanej Angorze.

Raz na jakiś czas każdy jest wpisany w grafik na tą zmianę, niektórzy to lubią inni bronią się przed tym (ja lubię, za to bardzo źle znoszę poranne wstawanie).

Staram się, więc kierownik daje mi zawsze jakiś wybór. Im bliżej weekendu tym większa szansa na ruch, ale nie ma ścisłej reguły.

Stoję zatem na Teatralnym, gadam z konkurecją, wtem wskakuje zlecenie - Mikulczyce.

Wygląda to tak, że dzwoni telefon, koledzy wtedy mówią, że pieniążki dzwonią, to aplikacja się odzywa. Jest 30 sekund na podjęcie zlecenia.

Ok, wsiadam, odpalam, ruszam bez pośpiechu, dojeżdżam, klikam w okienko "powiadom klienta", mija kilka sekund otrzymuję komunikat "Sukces, klient został powiadomiony". Wsiada pani z małym dzieckiem na rękach, próbuję coś nieśmiało zażartować na powitanie, wyczuwam uprzejmą, acz przejmującą chłodem i krótką odpowiedź, która mnie gasi. Z przodu dosiada pan i podaje miejsce docelowe - szpital na 3 Maja. W tym samym czasie pani z tyłu prosi o zmniejszenie ogrzewania. Mam ustawione raptem 20oC w kabinie, a noc jeszcze nie jest aż tak chłodna, żebym musiał się dogrzewać. Przyczyną była wysoka gorączka dziecka, które traciło co chwilę przytomność. Wyczuwam nerwową atmosferę i nie odzywam się niepotrzebnie. Jest wąsko, muszę wycofać alejką spory odcinek, głupio pytam czy spieszymy się, pani odpowiada twierdząco. Ruszyliśmy, a ja świadomy zagrożenia nie żałuję samochodu, załączam awaryjki i pedał w podłogę. Dobrze, że o tej porze drogi są puste, a sygnalizacja wyłączona, po drodze łamię wszystkie ograniczenia prędkości, ale staram się jechać rozsądnie. Przez skrzyżowanie Korfantego/Grunwaldzka-Niedziałkowskiego wskazówka budzika osiąga 130km/h, przeskakujemy z łoskotem nierówność. Gdyby zatrzymała mnie w tym momencie policja poprosiłbym o asystę na kogutach. Podjechaliśmy pod izbę, wysiedli bez słów, pan zapłacił. Na wszelki wypadek powiadamiam o moim "rajdzie" dyspo. Cała sytuacja długo siedziała mi w głowie.

PS.

Ta historia ma dalszy ciąg. Jakiś czas później wiozłem salową z tamtejszego oddziału, potwierdziła przypadek, dziecko przeżyło, dobrze się wszystko skończyło.

 

5) "Lesbijki, a może bi"

Zlecenie - Dworzec PKP, wieczór. Podjeżdżam, zapraszam. Dwie dziewczyny z bagażami. Zajmują miejsca z tyłu, a ja widząc że mają duże plecaki pytam o podróż i proponuję ich graty do bagażnika. Ostatecznie ruszamy, szybko chwalą się, że są aktywnymi i zaangażowanymi lesbijkami, nie ukrywają, że są razem i wracają z Niemiec, gdzie dorabiały do wspólnego mieszkania. Nie mam nic przeciwko, obojętne kogo wiozę, klient to klient. Rozmowa toczy się swobodnie, ale w pewnej chwili przestaje się kleić więc milknę, w tym czasie one oddają się wzajemnym namiętnościom na tylnej kanapie. Do mioch uszu docierają odgłosy pocałunków, w lusterku niewiele widzę, ich stan nieco mi się zaczyna udzielać, ale w żaden sposób tego nie okazuję. Nie dane mi było nacieszyć się ich towarzystwem zbyt długo bo dojechaliśmy na miejsce. Jedna z dziewczyn płaci kartą po czym druga puszczając oko proponuje abym się udał z nimi na górę. Dziękuję uprzejmie i odmawiam choć pokusa jest silna, nigdy nie miałem okazji z dwiema naraz...

Wysiadają, luzuję aplikację, od razu łapie mnie kolejne zlecenie. Odjeżdżam, a w głowie wciąż kołaczą się myśli nieczyste.....

CDN - następny rozdzialik, dziwny zbieg okoliczności.

 

6) "Franciszkanin"

Fotele jeszcze nie zdążyły wystygnąć po kursie z rozgrzanymi dziewczynami, podjeżdżam po kolejnego klienta. Ubrany skromnie, narzeka że zapomniał się wypachnić, więc udostępniam mu moją "służbową" LaCostę, psika się obficie. W jego torbie dzwoni szkło, myślę do nocnego chce jechać. Okazuje się, że to zakonnik jadący na "dni skupienia", a butelki zawiarają piwo. Zawożę go, kurs fajny bo poza strefę. Po drodze dzwoni do któregoś ze swoich przełożonych, przepraszając za spóźnienie i prosi o otwarcie bramy. Po drodze zagaduję go o jego powołanie, czy ma poczucie misji. Potwierdza, choć niewiele wyjaśnia. Jego wypowiedź jest krótka i emocjonalna, liczyłem na więcej.

Osiągamy cel, wjeżdżam na teren klasztoru. Wysiadamy, zapalam fajkę. Wita nas długowłosy zakonnik z brodą i wąsami, brązowy habit obwiązany ozdobnym sznurem. Podobno układ węzłów na sznurze nie jest dziełem przypadku. Zostaję zaskoczony w momencie gdy zakonnik udziela mi błogosławieństwa na wyraźną prośbę mojego pasażera. Z papierosem w prawej dłoni jakoś niezręcznie się przeżegnać, przekładam do lewej, po wszystkim on sięga po paczkę, prosi o ogień i też zapala. Rozmawiamy o sprawach przyziemnych dopóki żar nie zbliży się niespiesznie do filtra. Gaszę, peta wciskam w otwór w guliku, żegnam się swobodnym gestem.

Nawracam na placu, pozdrawiam mrugnięciem i kieruję się spowrotem do Zabrza.

 

7) "Bitwa o taksówkę"

Do dyspozytorni spływa nagle zapotrzebowanie na 6 taksówek jednocześnie pod jeden z lokali. Zostaję wytypowany jako pierwszy, żeby wybadać sytuację czy ktoś nie zrobił psikusa. Docieram na miejsce i widzę sporą grupę ludzi, daję znać dyspo, że to nie żart. Oni widząc mnie wszczynają spór o to, kto pojedzie pierwszą taxi. Temperatura rośnie, pięści idą w ruch, dochodzi do bójki, nie zdążam włączyć kamery.

Niektóre zlecenia mają dopisek "przewóz zwierząt" i wówczasz z reguły chodzi o psa lub kota, w myślach dopisuję sobie tą uwagę patrząc na całe zajście. Opuszczam okno i wołam, że nikogo z rozbitym łbem nie biorę, usuwanie plam krwi z tapicerki jest kłopotliwe. Obdarzam skonfliktowanych serwetkami z McDonalda i wilgotnymi ściereczkami do czyszczenia kokpitu, zadziwiająco szybko dochodzą do porozumienia i przepraszają się nawzajem.

Zabieram część klientów, ruszam. W tym momencie podjeżdża następne taxi.

 

8) "Cwany Cygan"

Na taxi nigdy nie jeździ się grafikowych 8 godzin tylko realizuje się zlecenia na ile sił i koncentracji pozwala, więc sesja trwa 10-14 godzin (wiem są lepsi, ale nie jeżdżę z białym nosem). W końcu taxi to nie tylko praca lecz odpowiedzialność za klienta i niejako stan umysłu. Zostaję skierowany w rejon 1, czyli południowa część centrum, obejmująca swoim zasięgiem Belkę (dawniej Belojanisa) oraz cygańskie okolice. Jakoś niespecjalnie lubię ten rejon, ale nie wybrzydzam. Zamówienie na Sądową, podskórnie wiem, że to będą Cygany, nie mylę się. Wsiadają we dwóch i każą się wieźć do lombardu na Placu Krakowskim. Właściwie to połowa kursów z Cyganami dotyczy wizyt w lombardzie. Realizuję kurs, wychodzi 9,40zł, Cygan płaci połówką banknotu 10zł i pokazuje gdzie wchodzi. Twierdzi, że potem dostanę drugą połówkę.

W tamtym miejscu, w oficynie mieści się nielegalny salon automatów. Dowiaduję się o tym dzień później gdy przychodzę bez wiary w sukces po drugą połówkę.

Stukam nerwowo w szybę, otwiera zniecierpliwiony mężczyzna, szybko tłumaczę o co chodzi. Twierdzi, że opisanego gnojka tam nie ma i zaprasza do środka, żebym sam sprawdził. Dziękuję i rezygnuję, na pożegnanie słyszę, że jestem bardzo niejedyny z tą "połówką banknotu".

Cóż, nauka kosztuje, wielcy ludzie pobierają nauki, mali dostają nauczki.

 

9) "Dildo"

Podjeżdżam pod szpital, Zamkowa 4, uwagi do zlecenia - balkonik. Wsiada Klientka, zaawansowana wiekiem, ale nie aż tak stara, mocno zaniedbana i nieatrakcyjna. Zajmuje miejsce, a balkonik ląduje w strefie bagażowej (jeżdżę kombi), jedziemy pod Lidla na Wolności. Rozmowa toczy się w ramach zwykłego "small talk", pogoda, inflacja itp. Kurs krótki, na dziennej stawce. Dojeżdżamy do celu, pomagam z bagażem. Wydostaję balkonik wraz ze zintegrowaną torbą zakupową, normalka. Muszę przechylić bo linia dachu utrudnia, wtem z torby zainstalowanej przy balkoniku coś wylatuje i zaczyna toczyć się pod auto, zatrzymuję nogą.

Jest to wielki sztuczny penis, nigdy nie widziałem aż tak długiego i grubego, dyskretnie podejmuję z ziemi i niewzruszony wkładam spowrotem do torby. Za późno, widziała. Bardzo się rumieni i tłumaczy, że to córki. Nie wdaję się w dyskusję, ze służbowym uśmiechem oddaję i zachowuję się jakby nigdy nic. Chwilę wcześniej zostawiłem jej prywatny telefon bo chciała w trasę ze mną jechać, nigdy nie skorzystała. Trafiliśmy się jeszcze kilka razy lokalnie dzięki zleceniom dyspozytora.

Nigdy nie dałem po sobie poznać, że jechaliśmy już wcześniej.

 

10) "Janek I"

Wybija 20:30, wysadzam klienta gdzieś na peryferiach południowego centrum Zabrza. Zmieniam stan na "wolny" i od razu wpada kolejne zlecenie - Monte Cassino. Chwilę później melduję się pod wskazanym adresem. Wsiada pasażer z kwiatami i winem, wygląda zwyczajnie, pytam dokąd chce jechać.

- Bielska - oodpowiada.

Chwilę się zastanawiam, ale nie potrafię nazwy skojarzyć z żadną z dzielnic.

- To gdzieś na Makoszowach czy Kończycach? Proszę o wskazówki bo nie kojarzę takiej ulicy w Zabrzu, - kojarzę ul. Beskidzką, kombinuję.

- Chodzi o Bielsko-Białą, nie o ulicę w Zabrzu, przez Kobiór proszę.

Zerkam podejrzliwie, ale ruszam, wciąż gryząc się z myślami czy nie zostanę wystawiony. Zaczynamy rozmowę, od razu też Wysyłam informację do dyspo. Mijamy Mikołów, Pszczynę, Goczałkowice. Klientowi zależy na konkretnym hotelu, w którym był kiedyś zameldowany. Jakimś "psim swędem" oraz nakładem szczęścia i przypadku znajduję ów hotel za pierwszym razem. Z licznika wychodzi 238zł, klient daje 300 i nie chce reszty.

Na odchodnym proponuje fajkę, przystaję na propozycję. Palimy, a w tym czasie z hotelu wychodzi elegancka kobieta, patrzy na mojego klienta i mówi:

- Wypierdalać, nie widzę tu Pana bo wzywam policję.

Nie wiem o co chodzi, klient zawija ogon i dosiada do mnie, prosi o znalezienie postoju lokalnych taxi. Okazuje się, że w środku tygodnia w Bielsku postoje są puste o tej porze. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej (bo taxi też muszą tankować), wypalamy po kolejnej fajce, nie nadjeżdża nikt. Pada propozycja, żebym zatankował sobie za 100, on zapłaci. Moment jak stałem gotowy pod dystrybutorem.

Dowiaduję się, że klientowi zasadniczo chodzi o jakiś burdel w okolicy. Klient jest coraz badziej pijany, nasącza się jeszcze po drodze. Przeszukuję w sieci pod hasłem "agencja towarzyska Bielsko", jedziemy pod pierwszy, wskazany adres. Klient mi zaufał bo stałem się depozytariuszem jego karty do bankomatu oraz tajemniczej reklamówki. Okazuje się, że to emerytowany górnik, który dorabia za granicą i niespodziewanie wrócił zastając żonę w sytuacji.

Klient poprosił, żebym poszedł z nim, pomóc wybrać dziewczynę. Wchodzę razem z nim, wiedziony ciekawością bo nigdy wcześniej nie byłem w takim przybytku. Po wejściu oczom ukazuje się bar, przy barze dwie dupeczki, za barem kolejna, oprócz tego dwóch kolesi. Po wejściu panienki nawet na mnie nie spojrzały, za to jedna z nich zawołała do mojego klienta:

- Oooo, dawno Pana nie widziałam, jak miło.

Janek (mój klient) podejmuje rozmowę z nią, chwali się przede mną swoim wyborem i pyta o zdanie, potwierdzam kciukiem w górę.

On wówczas proponuje, żebym zajął się tą drugą, że on zapłaci mi za nią. Grzecznie odmawiam. Na pożegnanie sam od siebie dopłaca mi 60zł, zostawiam mu numer do siebie bo on nie ma jeszcze polskiego telefonu, wracam do domu, zarobiłem na tym kursie łącznie 560zł.

Podobno jak się przywiezie pasażera do agencji to można liczyć na dodatkowy grosz od samej agencji, nie wiem, nie sprawdziłem, koledzy powiedzieli mi już post factum...... CDN

 

11) "Janek II"

Dwa tygodnie później. Po pysznym i tanim obiedzie w Smakoszu na Tarnopolskiej w Mikulczycach osiągam stan przyjemnej sytości i postanawiam wrócić na rejony. Wtem dzwoni obcy numer, okazuje się, że to ten sam Janek, klient z poprzedniej opowieści, zamawia mnie na Monte Cassino, tam skąd wziąłem go ostatnio,

mówi że ma dla mnie zajęcie do wieczora. Cieszę się bo wciąż wożę jego kartę do bankomatu i reklamówkę, do której nawet nie zajrzałem. Przechodzę w tryb "zajęty" i jadę po niego. Widzę jak utyka na parkingu, na nodze ma opatrunek, jedna noga obuta jak należy, druga, ta chora w klapku. Okazało się, że w tym burdelu, do którego go zawiozłem pozbawili go na dzieńdobry 13 tys zł w gotówce, które miał przy sobie, podali mu jakiś narkotyk, po którym wyplacił im kolejne 28 tys zł, po czym wyrzucili go na jakimś parkingu i przejechali autem po nodze.

Nabieram wyrzutów sumienia bo sam go tam zawiozłem. Cieszy się bardzo gdy oddaję mu kartę i reklamówkę, w której przechowywał swoje leki i jakieś dokumenty. Zabieram go, ruszamy załatwiać jego sprawy. Zaczynamy od posterunku policji na Wolności (Zaborze), po czym jedziemy do Platana, po drodze jeszcze bank na chwilę. Załatwia telefon w T-mobile i idziemy na zakupy. Po drodze opowiada, że pod wpływem mnie postanowił zmienić swoje życie, pyta czy może nazywać mnie bratem. Nie protestuję, chociaż nie przypominam sobie, żebym coś mu doradzał. Nigdy nie doradzam, jestem pod tym względem ostrożny i powściągliwy, co najwyżej mówię jak sam bym się ewentualnie zachował w danej sytuacji.

Podczas zakupów kupuje sobie nowe buty, proponuje mi również, następnie koszulkę, a na końcu kurtkę. Buty i koszulkę przyjąłem, chociaż czułem się niezręcznie,

za kurtkę podziękowałem. Potem odwiedziliśmy lombard, w którym kupował zegarek.

- wybierz sobie jakiś zegarek, ale nie za drogi, taki do 100zł - powiedział. Przy okazji podzielił się swoją frustracją, że będąc w hotelu musiał włączać telewizor bo nie miał możliwości sprawdzenia godziny. Wybrałem pancerny Casio ze wskazówkami, ale bez pokrętła (cena 87zł, nowy 330zł), koperta sfatygowana, ale szkiełko bez rys, zaintrygował mnie sposób jego ustawiania. Następnie wstąpiliśmy do "Skrzydlatego Byka", gdzie zjedliśmy po burgerze i wypiliśmy Fritzl Colę, Janek stawiał.

Jedząc odebrałem telefon od dyspo z pytaniem, co się dzieje bo jestem zajęty od przeszło 250 minut i nie podaję rejonu docelowego w aplikacji. Wyjaśniłem, że mam klienta, który każe się wozić tu i tam, że nie wiem kiedy i gdzie skończę z nim kurs. Po posiłku Janek każe się zawieźć do Żywca. Ruszamy zatem.....

Po drodze na stacji Shell w Mikołowie proponuje, że zatankuje mi za 100zł, nie protestuję. Tankujemy, jedziemy dalej. Zatrzymujemy się w Bielsku, bezwględnie chce pokazać mi katedrę i rynek. Spacerujemy więc po rynku w Bielsku, ja się trzęsę z zimna bo noc chłodna, już po 22. Patrzy i mówi:

- a widzisz durny, chciałem Ci kurtkę kupić...

Po drodze wstępujemy do Maca na kolację, kupuje mi fajki na zapas.

Dostarczam go do wskazanego hotelu, po drodze dzwoni do miejscowej agencji. Docieramy na miejsce równo z zamówioną dziewczyną (śliczna i młoda), Janek negocjuje z nią cenę. Ostatecznie bierze ją na 3 godziny za równe 1000zł. Ja proponuję 400zł, za cały kurs. Nie protestuje, płaci.

Tego dnia wydał na mnie łącznie ok 800zł (buty, koszulka, obiad, zegarek, paliwo, reszta z flaszki plus gotówka 400zł).

Wracam do domu najedzony i zarobiony...... CDN

 

12) "Janek III"

Sobota, dzień podczas którego taksówkarzowi nie odkleja się dupa od fotela i nie ma kiedy nawet zrobić siku. Niezależnie od pory dnia, zlecenia się sypią jak z rękawa.

Realizuję kolejno, pojawiają się jako rezerwacje gdy tylko przechodzę w tryb "dojazd" przed zakończeniem danego zlecenia. Klienci na pokładzie Wtem dzwoni telefon, to Janek, odbieram i nawet nie włączam głośnomówiącego, szybko przekazuję do słuchawki, że teraz nie mogę rozmawiać, przepraszam i się rozłączam.

Wysadzam klientów jadę po kolejnych. Jestem chwilowo sam więc mogę oddzwonić, nie muszę bo Janek ponawia próbę połączenia. Odbieram i słyszę po drugiej stronie:

- dzieńdobry, tu policja Tarnowskie Góry, zatrzymaliśmy Pana Janka za jazdę pod wpływem alkoholu, jeśli Pan po niego nie przyjedzie to trafi na dołek,

auto na parking, a pies do schroniska. Jest Pan jedynym, którego podał do kontaktu.

- dziękuję za informaję, już po niego jadę, gdzie to miało miejsce?

- miejscowość Hanusek, za ile Pan będzie?

Szybko sprawdzam, że to prawie 30km. W tym czasie wsiada klietka, na szczęście kurs jest po drodze.

Podejmuję rozpaczliwe próby znalezienia drugiego kierowcy, żeby sprowadzić auto, ale to nie takie proste w sobotę po godzinie 18.

Wysadzam klientkę i wyruszam sam do Hanuska klnąc nieco pod nosem.

Już z daleka dostrzegam niebieskie błyskadełka. Janek w kajdankach siedzi w radiowozie.

Daje kluczyki i udziela wskazówek, a panowie niebiescy informują, że po zakończeniu czynności będę mógł go odebrać z komendy w Tarnowskich Górach.

Przenoszę z jego auta część rzeczy, robię z psem krótki spacer (piękny, młody owczarek wabiący się Alex), wsiadamy do mojego po czym udajemy się do Tarnowskich Gór zgarnąć Janka. Wychodzi, żegna się z policjantami, jedziemy do Zabrza. Pierwsze dmuchanie, jeszcze w Hanusku wykazało 1,5 promila. Na komendzie badanie wykonano jeszcze dwukrotnie, pierwszy wynik 0,65 promila, a następny 0,45. Sprawa rozstrzygnie się w sądzie, prawo jazdy Janka wisi na włosku. Po drodze wyje z bólu, jego złamana, przejechana noga jest mocno opuchnięta.

Zostawiam go w hotelu, po drodzę pożyczam mu 50zł na nocleg, a kolejne 50zł wydaję na wódkę, colę i papierosy dla niego, Ketonalu ma całe zapasy. Trochę jestem zły bo zamiast zarabiać wydałem i przez 3 godziny byłem wyłączony.

Umawiamy się na następny dzień, z drugim kierowcą sprowadzamy pod hotel jego Kangura. Janek się ze mną rozlicza, wręcza mi 700zł i dziękuje za uratowanie tyłka.

 

13) "Cygańskie pieniądze"

Dzwoni obcy numer, odbieram. Poznaję po głosie, że to Valentin, Cygan, z którym znamy się od wielu lat. Nawet nie mam pojęcia skąd ma mój nowy numer. Bez wstępów mówi o co chodzi. Podjadę pod wskazany adres, zadzwonię pod wskazany numer, zejdzie człowiek, coś mi wręczy, po czym mam się zameldować telefonicznie, żeby dostać adres i telefon docelowy. Obieram kierunek, jadę. Wszystko przebiega zgodnie ze scenariuszem, tylko że nie spodziewałem się pliku banknotów 100zł w łącznej kwocie 7000zł. Dał mi luzem, zaczekał aż przeliczę, nawet nie miałem jak tego dobrze zgiąć, żeby schować do osobnej kieszeni. Miejscem docelowym jest jakiś hotel w Katowicach. Parkuję, dzwonię, odbiera, schodzi, wręczam. Nawet nie przeliczył, od razu całość schował. Z licznika wyszło 77zł, dostaję 100zł bez reszty. Dziękuję, żegnam się.

PS

Wiozę Valentina na imprezę do Katowic, pytam o tamtą akcję, okazuje się że skończyły się pieniądze przeznaczone na zabawę w hotelowym kasynie. Dodał również, że z tych 7000zł, które mu przywiozłem zrobił 33000zł na automatach tamtej nocy. Ciekaw jestem ile tam zostawił, wszak ostatecznie kasyno zawsze wygrywa.

 

14) "Złodzieje na robotę, dwukrotnie"

Wezwanie na obrzeża Maciejowa, podstawiam się pod zaniedbaną kamienicę z wybitymi oknami na parterze. Wysyłam zawiadomienie i już po chwili wyłania się dwóch panów, nawet do połowy fajki nie doszedłem. Im są bliżej tym bardziej dostrzegam, że wyżyn klasy społecznej to oni zdecydowanie nie reprezentują. Jeden dopija jeszcze piwo drugi woła do mnie:

- Siemaziomuś, to z nami pojedziesz, pal spokojnie - palę spokojnie.

Wsiedli z tyłu, u jednego wprost widać braki w uzębieniu, drugi odzywa się mniej, nie wnikam. Ich zapach również wzbudzał wątpliwości, ale klient to klient, wywietrzę, psiknę i będzie dobrze. Podjeżdżamy pod Biedronkę na Waryniolu, wysiadają, każą czekać. Po upływie 10 min waham się czy olać i odjechać,

wtem patrzę - wychodzą. W wózku wiozą dużą torbę oraz kilka butelek luzem, które jeszcze po drodze pakują do drugiej torby. Nie niepokojeni odstawiają wózek, wsiadają i chcą wracać, skąd przyjechali. Po drodze żywo dyskutują o tym, komu sprzedadzą wódkę, mi również proponują, odmawiam, dziękuję.

Na miejscu wysiadają, płacą, po czym rozstajemy się.

Kilka godzin później podejmuję zlecenie i poznaję ten sam adres co wcześniej. Zadowoleni, zawiani i równie nieświeży, ci sami pasażerowie zajmują miejsca i powtarzamy akcję. Tylko okazało się, że tym razem fanty były inne bo w sklepie zorientowali się, że alkohol zniknął i wzmocnili czujność w tamtym dziale. Jakieś flaszki jednak wyniósł, ale było tego mniej niż poprzednio. Tym razem zabrał znane z reklam kapsułki do prania oraz czekolady Milka z orzechami - megatabliczka 300g. Po drodze wszczęli dyskusję:

- Po chuj te praliny żeś zabrał? - Chodziło o kapsułki do prania.

- Każdy pierze, to się łatwo sprzeda, tam teraz pilnowali wódki, niewiele mi się udało. - Bardzo przytomna odpowiedź.

- Nie będę zapierdalał z jakimiś kolorowymi wiaderkami.

Docieramy na miejsce, blisko, klient płaci wskazaną kwotę, po czym wręcza mi dwa wiaderka z kapsułkami w ramach napiwku. Potem ten drugi pyta o dzieci. odpowiadam, że mam dwójkę. Wyciąga z torby po kolei trzy czekolady i mi wręcza jako kolejny napiwek, czuję się niezręcznie bo w tym momencie staję się współuczestnikiem przestępstwa. Klienci się żegnają, odjeżdżam.

 

15) "Klient też człowiek"

Zajeżdżam po klienta z pubu na Tuwima, pojawia się, dopija piwo, wyrzuca do kosza butelkę i sika w pobliskie zarośla. Zajmuje miejsce, witam klienta po czym pytam:

- Czy w tym lokalu można coś ciekawego zjeść?

- Nie, tu nie ma szans na dobre jedzenie, a co głodny jesteś? - pyta klient

- Nie, nie jestem - kłamię, przecież nie zacznę rozmowy z klientem od deklaracji stanu mojego żołądka.

Klient jednak wyczuwa w głosie fałsz i mówi:

- nie będzie mnie wiózł głodny kierowca, jedziemy do Sziszy na Wolności (niedaleko Miarki).

Dojeżdżamy, przytulam się do krawężnika, wysiadam upewniając się, że tramwaj nie zahaczy, gdy słyszę:

- Nie stopujesz licznika, teraz coś zjemy.

Zamawia dwa kebsy, wybieram podstawową wersję, rzadko sięgam po takie dania, ale od czasu do czasu lubię. Klient szybko zjada swoją porcję, ja na to potrzebuję więcej czasu. Klient cierpliwie czeka aż skończę, dopiero wtedy odwożę go na miejsce, niedaleko. Za kurs wychodzi 30zł, płaci 50zł i nie chce reszty. Dziękuję mu i rozstajemy się. Przez resztę wieczoru mój posiłek nie daje o sobie zapomnieć, muszę wybadać tą charakterystyczną przyprawę, którą dodają do mięsa.

 

16) "Radość i smutek"

Zabieram parę z południowego Zaborza i obieramy kierunek szpital w Biskupicach. Po drodze okazuje się, że jesteśmy w podobnym wieku, bawią nas te same żarty i anegdoty. Ona jest pielęgniarką, on mechanikiem samochodowym. Przy wtórze dobrego humoru wraz z upływem drogi sięgamy po coraz śmielsze dowcipy. W rozluźnionej atmosferze przekraczam szlaban szpitala i wiedziony wskazówkami parkuję przy właściwym wejściu. Wysiadają i pytają czy zaczekam (pewnie, że zaczekam), pani zniknęła w drzwiach, pan za nią.

Po chwili wracają i zajmują miejsca. Ruszamy spowrotem na Zaborze, pani rozrywa koperę, czyta, po czym wybucha płaczem i mówi że się nie da tak łatwo i będzie walczyć, on ją pociesza. Bierze od niej plik kartek, ale niewiele z tego rozumie, nim dociera do końca okazuje zniecierpliwienie staropolskim przekleństwem, aż natyka się na skierowanie na onkologię z dopiskiem "pilne!". Po drodze zdążają wykonać kilka telefonów odwołując zaplanowaną imprezę. Nie odzywam się całą drogę, w trakcie której stanęliśmy jeszcze przy sklepie, kupiła flaszkę. Realizacja tego zlecenia sprawiła, że przez resztę dnia nie udało mi się odzyskać dobrego nastroju.

 

17) "Prezes transplantologii"

Trafił mi się dwukrotnie, pewny siebie i niezadowolony, za każdym razem scenariusz naszych podróży był taki sam. Zabierałem go, jeżdżąc na porannej zmianie, gdy fala zapotrzebowania na taxi wykracza poza możliwości realizacji, korelując z porannym wzrostem natężenia ruchu na drogach. Klienci jeśli chcą skorzystać muszą uzbroić się w cierpliwość i nierzadko czekać po 40 minut, nawet z terminowymi bywa problem, dyspozytorzy robią, co mogą. Bardzo nie lubię porannej zmiany bo muszę dostarczać niewyspanych ludzi, samemu będąc w stanie bliskim niedobudzonego "zombie".

Zlecenie wskoczyło mi jako "terminówka", czyli zamówienie na konkretną godzinę z uwagami: "pilne, 10% rabatu, wyslac pierwsza wolna taksowka, prezes". Niestety nie byłem dostatecznie blisko, żeby móc wyrobić, spóźnienie 8 minut. Nie zdążam powiedzieć "dzieńdobry" gdy słyszę głos dezaprobaty. Tłumaczę powód spóźnienia i w duchu wzruszam ramionami, nie jestem helikopterem. Jedziemy do kardiologii na Skłodowskiej, klient mówi, że się spieszy, ale niewiele mogę zrobić przy występującym natężeniu ruchu i zakorkowanej De Gaullea. Wówczas pomyślałem sobie, że to ktoś ważny musi być.

PS1

Kilka dni później trafiłem się z kolegami na postoju, opowiadamy sobie różne historie. Zapalam papierosa i opowiadam jakiego to ważnego klienta wiozłem na kardiologię. Zerkają po sobie i wybuchają śmiechem. Jeden tłumaczy mi, że to cieć z kompleksami, nazywany przez pomyłkę pracownikiem ochrony w funkcji portiera. Niezbyt lubiany w środowisku, uznawany za zakompleksionego dupka. Czuję się lekko zawstydzony, ale nie daję po sobie poznać.

PS2

Mija jakiś czas, pod koniec nocki trafiam znowu na tego klienta, zlecenie od dyspo, poznaję po opisie kto i wiem dokąd. Terminówka, tym razem się nie spóźniam, jestem 10 minut przed czasem, odpalam fajkę, wysyłam powiadomienie.

Odczuwam lekką irytację spowodowaną tym, że otrzymałem zlecenie gdy już mknąłem średnicówką do domu z zamiarem oddania się w objęcia Morfeusza. Jednocześnie skończył się płyn do spryskiwaczy więc poprzez smugi brudu na frontowej szybie widzę mniej niż powinienem. Rodzi się we mnie pytanie czy klient to faktycznie "książę" czy "żebrak". Zjawia się punktualnie. Wsiada, czuję zapach dobrych perfum, ubiór schludny, ale niczego nie zdradzający. Tym razem złości się jedynie na poniedziałkowo-porankową rzeczywistość. Pyta czy wiem gdzie mamy jechać, odpowiadam znaczącym spojrzeniem i przypominam o zapięciu pasów. Po drodze opowiada o szczegółach i bolączkach jego pracy, nawet nie musiałem ciągnąć za język. Sposób jego wypowiedzi, treść i forma utwierdzają mnie w przekonaniu, że to nie może być zwykły "portier", jakim opisywali go koledzy. Pośród informacji zawartych w uwagach do zlecenia często występuje imię, to jest punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Przeprowadzam kwerendę w sieci. Wynajduję bez trudu, nie mam wątpliwości, zdjęcie potwierdza, strony wiarygodne. Nie jest prezesem, choć tak jest wpisany w uwagach, to jeden z najwięszych specjalistów w "sprawach sercowych" w Zabrzu, w Polsce, w Europie.....?

Płaci kartą, rabat 10%, żegnamy się do następnego.

 

18) "Tęcza"

Sobotnia noc, zleceń moc. Jadąc Hagera w dół dostaję kolejne, tuż obok na Kasprowicza. Zatrzymuję się i zgarniam rozbawioną dziewczynę, jedziemy blisko bo tylko na Cieszyńską. Wychodzi niewiele, po drodze dowiaduję się, że pod tamtym adresem, gdzie wsiadała funkcjonuje klub, można przyjść i potańczyć (faktycznie coś łupało). Klientka płaci i okazuje zmieszanie mówiąc, że zostawiłaby mi napiwek, ale wszystko wydała w klubie. Odpowiadam, że nic nie szkodzi i chcę żegnać ją uśmiechem gdy ona wpada na pomysł, starannie odkleja opaskę-wejściówkę i mi ją wręcza odpowiadając też uśmiechem. Dziękuję i odjeżdżam, opaska ląduje na półeczce. Wpadają kolejne zlecenia, realizuję.

Koło 3 nad ranem rejony zielenieją. Tej nocy nie jestem wpisany obowiązkowo w grafik, jeżdżę bo jest ruch, a ja mam jeszcze siły. Przypominam sobie o opasce od klientki przechodzę z trybu "wolny" na "dom" i chwilę później melduję się koło klubu. Tego dnia było tam naprawdę srogo - muzyka niosła się już z daleka. Na miejscu oczom moim ukazała się scena zbudowana na odgrodzonym placu tuż przy ścianie hali, oświetlona była metodą mapingu, żywo zmieniających się form i wzorków. Druga scena, nieależna od pierwszej wewnątrz budynku. Tutaj jest bardziej kameralnie choć nie mniej klimatycznie. Chyba ze 20 lat nie byłem na techno-party, tutaj mam okazję. Na godzinę znikam na parkiet, tyle wystarczyło, żeby obnażyć moje braki kondycyjne, choć poruszałem się nieprzesadnie nachalnie. Czuję się fizycznie zmęczony i wizja fotela działa na mnie kojąco. Jednocześnie czuję się pełen energii, a nuta wciąż pulsuje w duszy. Wskazówka zegarka przekracza godzinę 4, opuszczam klub, wracam do auta. Przy samochodzie pryskam się wonnością. Do 8 rano jeżdżę, zanim ostatecznie dopada mnie zmęczenie.

 

19) "Nie zapłacę"

Mój drugi tydzień na taxi, czuję się jeszcze niepewnie. Przyjmuję strategię, że gdy nie wiem to dopytuję pasażerów o wskazówki tłumacząc się nowicjatem (nie lubię korzystać z nawigacji, wtedy się człowiek nie uczy), na ogół przyjmują ze zrozumieniem, jednak nie w ten weekendowy wieczór. Zabieram pasażera, duży, łysy, z gadki wnioskuję stan upojenia. Rzuca nazwą ulicy, którą słyszę pierwszy raz w życiu - Leszka Białego, proszę o podpowiedź. Enigmatycznie zaczyna wymieniać nazwy nieaktualne od 30 lat. Wciąż nic u mnie nie trybi. Klient traci cierpliwość, ja z pełnym spokojem obracam sytuację w żart i proszę o kolejną wskazówkę, podaje kierunek Mikulczyce. Jedziemy Tarnopolską, proszę go o zachowanie czujności, zwalniam nieco, żeby zaraz usłyszeć:

- Przejechałeś chuju!

Puszczam mimo uszu, ale wskazówka mojego wewnętrznego wkurwiomierza zaczyna zbliżać się do granic zielonego pola. Jest to poziom przy którym wciąż jeszcze jestem uprzejmy. Zatrzymuję się, droga pusta więc wycofuję i skręcam w Ratuszową. Klient protestuje:

- Kurwa! To nie ta, wróć i bardziej się cofnij.

Zgodnie z życzeniem zawracam i skręcam w Zwycięstwa. Chwilę później jesteśmy na miejscu, licznik wskazuje 19,80zł.

- 20zł bez 20gr - mówię, zapalając światło w kabinie i odwracając się w stronę klienta.

- chuja zapłacę, jesteś leszcz i amator, chuja mi zrobisz cwelu! Nie za-pła-cę!

Stan spokoju mojego umysłu został poważnie naruszony.

- No trudno - westchnąłem, po czym zaryglowałem drzwi i raptownie ruszyłem.

W poprzedniej pracy miałem do czynienia z ludźmi, mam za sobą również cały zestaw treningów małżeńskich w zakresie zachowania spokoju i panowania nad gniewem. Dzięki temu pozostaję zimny i nie wybucham. Wlatuję w Mickiewicza, następnie Chopina i Moniuszki. Klient zdążył odpiąć pas i jak szmata jest miotany na tylnej kanapie bo biorę zakręty bez litości. Wracam na Kalinową, gdzie raptownie hamuję, klient ląduje twarzą na zagłówku przedniego fotela. Stamtąd go zabierałem. Zatrzymuję się w tym samym miejscu. Wysiadam wyposażony w środki przymusu bezpośredniego, czyli pałkę teleskopową i gaz, otwieram drzwi na pełną szerokość, po czym uprzejmie, acz stanowczo:

- Zapraszam wypierdalać z mojej taksówki - mówię spokojnie bez podnoszenia głosu. Klient w milczeniu wysiada, unika wzroku. Rodzi się we mnie pokusa, żeby go w dupę kopnąć, ale człowieczeństwo bierze górę i zwyczajnie odjeżdżam. Informuję dyspo, że klient jest agresywny i kłopotliwy, proszę o zablokowanie numeru.

Zanim zacząłem jeździć na taxi czytałem o podobnym przypadku w innym mieście. Po wszystkim poczułem satysfakcję, mimo że nie zarobiłem to wiedziałem, że wykonałem dobry uczynek.

 

20) "Honor to skarb"

Staję na Teatralnym, chwilę wcześniej wziłąłem kawę z Maca i przepalam ją fajką. Zlecenie wskakuje, fajka ma się ku końcowi, wrzucam peta do studzienki Tepsy. W niecałe 3 minuty pojawiam się we wskazanym miejscu (Dąbrowskiego), klikam w "powiadom klienta". Od razu pojawia się chłopaczek, otwiera przednie drzwi pasażera i mówi:

- Przepraszam Cię ziomuś, już nie potrzebuję, nie zdążyłem odwołać, zjawiłeś się tak szybko. Masz tu 5zł za fatygę i nie gniewaj się.

- Nie ma sprawy - odpowiadam, nie wrzucam "miny", tylko odznaczam zrealizowane zlecenie (tym buduje się historię klienta, pozytywną lub negatywną). Klient honorowy. Honor to wartość, którą bardzo wysoko cenię. Jestem człowiekiem ufnym, żeby nie było że łatwowiernym i niejednokrotnie na swoim grzbiecie dane jest mi odczuć kto go posiada, a kto mniej.

 

21) "Życie jest piękne"

Wysadzam klienta przy kopalni Makoszowy, luzuję się. Na giełdę wskakuje nowe zlecenie. Czasami na danym rejonie nie ma żadnej wolnej taksówki i wówczas trafia na tzw giełdę, wówczas wolne taksówki z innych rejonów mogą zgłaszać chęć podjęcia. Wygrywa ten, kto jest najbliżej. Zlecenie dotyczy szpitala w Knurowie, szybko zgłaszam akces. Przełączam apkę w tryb widoku rejonów i nie mam wątpliwości, że jestem najbliżej, odpalam i ruszam. Nie mylę się, trzy sekundy później zlecelnie jest u mnie. Włączam nawigację bo nie znam nazw ulic Knurowa (chociaż Knurów znam wizualnie dobrze). Zostaję wpuszczony na teren szpitala i kieruję się pod onkologię. Wsiada klientka. Twarz rumiana jak u alkoholika po dwutygodniowym ciągu. Pomagam załadować do bagażnika torbę, Pani zajmuje miejsce. Ruszamy do Zabrza w stronę Helenki. Trasa długa więc podejmuję próbę nawiązania kontaktu. Pani pełna radości, chwali się, że to była jej ostatnia chemia, że czuje się bardzo zmęczona, przeżuta i wypluta, ale wraca do domu i jest szczęśliwa. Opowiada o wielkich planach jakie zamierza zrealizować bo chce żyć, bo życie jest piękne. Ostatnie wyniki są rewelacyjne, następna kontrola za pół roku. Szczerze gratuluję i wspominam o leczeniu nowotwora u mojego ojca. Rozmowa rozwija się swobodnie, jej dystans wobec siebie samej robi wrażenie. Pasażerka opowiada o szczegółach leczenia, tłumaczy czerwoną twarz chemią. Pytam o zagadnienie wypadających włosów (nigdy wcześniej nie miałem okazji nikogo spytać). Bez skrępowania potwierdza, że wypadają wszystkie, włącznie z tymi w intymnych miejscach czy pod pachami. Jednocześnie zdejmuje perukę i pokazuje mi się kompletnie łysą, dostrzegam jej domalowane brwi. Śmieje się, po czym zakłada spowrotem perukę w fikuśny sposób. Dojeżdżamy na miejsce, wychodzi niecałe 50zł, płaci banknotem, nie chce reszty.

 

22) "Gadzio"

Obieram kolejną wrzutkę - Szczęść Boże, podejrzewam, że kolejne Cygany do lombardu chcą jechać, albo "baba z zakupami" z Biedronki 300m na tyły DeGaullea za 7zł. Dojeżdżam, wysyłam powiadomienie, czekam. Wsiadają dwie Cyganki, z przodu młodziutka i śliczna, z tyłu starsza od niej, zaokrąglona. Jedziemy niedaleko. Młoda, ta obok mnie od razu zagaduje o żonę, o dzieci, odpowiadam zgodnie z prawdą, puszcza oko, dostrzegam jej zmysłowe spojrzenie. Dziewczyna jest młodziutka, a jej próby i sposób zagadywania tylko mnie w tym utwierdzają. Następnie roztacza się rozmowa między Cygankami w ich niezrozumiałym języku, jedyne co jestem w stanie zrozumieć to "gadzio" i wtedy wiem, że mówią o mnie. Dojeżdżam pod wskazane miejsce, młodsza wysiada i każe zaczekać. Ta starsza tłumaczy mi, że młoda jest jeszcze nieletnia (czego byłem prawie pewien), ale podrywa wszystkich dookoła, nawet jak przyjechała karetka do zawału serca ich ojca to ona zaczepiała ratownika podczas reanimacji. Odwożę je na miejsce, płaci starsza, młodsza posyła mi znów oko i buziaka w powietrze. Od starszej w tym momencie słyszę:

- Ona jest nie dla Ciebie, nie szukaj jej, mąż już na nią czeka....

Na nic nie liczyłem, od początku zachowywałem dystans.

 

23) "Porodówka"

Zlecenie Zamkowa 4 czyli szpital, dopisek porodówka. Na szlabanie pytam gdzie to dokładnie, dojeżdżam podjazdem dla karetek. Wsiada Pani z bagażem i zawiniątkiem na rękach. Składam gratulacje, pytam o imię, wagę i "wzrost". Dowiaduję się, że to raptem 3 dni temu urodziła. Opowiada o sąsiadkach z sali, które po cesarce zmuszane są do szybkiej samodzielności. Jedziemy niedaleko, w ramach sąsiedniej dzielnicy, wychodzi 12,60zł, dziękuję za kurs i informuję klientkę, że był gratis. Pani chce dać 20zł, wysadzam, odmawiam, dziękuję, ponownie gratuluję i odjeżdżam. Przynajmniej będzie miała miłe wspomnienie.

 

24) "Dyspozytornia"

Niektóre z otrzymywanych zleceń opatrzone są uwagami, często są to wstawki w stylu: "od rossmana", "pierwsze wejście", "przystanek w stronę Bytomia". Nierzadko również pojawia się imię lub potencjalne imię klienta. Wiozłem zatem pasażerów o rzadkich imionach np. Kosma, Jeremi, Sara. Często też imię potrafi zasugerować wiek, zatem gdy jadę po: Nikolę, Jessicę, Brajana to spodziewam się kogoś wyraźnie młodszego ode mnie, natomiast gdy w zleceniu występuje: Jadwiga, Danuta, Helga, Bronisław, to raczej spodziewam się kogoś starszego (wszystkich wymienionych pozdrawiam). Czasem się mylę ale z reguły trafiam. Nieraz jest dopisek kombi, język angielski, przewóz zwierząt.

Za te wszystkie uwagi odpowiada dyspozytor. Wyobrażam sobie na ile stresująca byłaby to dla mnie praca, zwłaszcza w szczytowych momentach, gdy rejony jak dojrzałe jabłka czerwienieją, a giełda zapełnia się dając możliwość wybrzydzania. Bardzo szanuję i doceniam gdy dyspozytor jest zaangażowany i staje się takim "aniołem stróżem", który zadzwoni do klienta gdy widzi, że długo czekam i podeśle wiadomość "już schodzi" albo "napierdolony, jakby co to nie bierz", czy też uprzedzi o długim dojeździe. Odpowiadają centralnie za działanie tego mechanizmu polegającego na przydzielaniu zleceń optymalnie najbliższym kierowcom.

Nawet dyspozytorom trafiają się grubsze babole. Tym razem dyspo wrzuca adres Powstańców Śląskich R2 (rejon 2, czyli północne centrum). Podjeżdżam bez ciśnienia spod postoju przy szpitalu na Skłodowskiej, szukam, numeracja kończy się na 5 lub 7, dalej jest już plac Wolności. Dzwonię do klienta, ulica i numer się zgadza, ale chodzi o restaurację w Przyszowicach. Realizuję, informuję dyspo o pomyłce, kurs owocny - poza strefę, nocny, lekko upojone choć sympatyczne towarzystwo, impreza wigilijna sieci handlowców z całej Polski, ciekawi rozmówcy. Po drodze żałują jednego ze swoich kolegów, który przez całą imprezę poświęca się bezskutecznie jednej z pijanych koleżanek. Zgodnie ustalają (a jedzie ich komplet w aucie czyli 4 facetów plus ja), że przy takim poziomie zaangażowania "powinna mu dać". Jeden z klientów celnie podsumowuje sytuację - przeinwestował, po czym wybuchamy śmiechem. Wysadzam ich pod hotelem w Gliwicach, zgodnie zrzucają się za kurs, zabierają z bagażnika swoje zafoliowane kosze z prezentami (słodycze i alkohol).

 

25) "Honor to skarb II"

Dziewczyna wsadza klienta do auta, on protestuje, ale ostatecznie rezygnuje z dalszej walki. Jest wyraźnie nasączony alkoholem, każe się wieźć do Katowic. Jedziemy, kurs zapowiada się fajny. Po drodze stajemy, kupuje w sklepie piwo, ale nie próbuje go otwierać. Jesteśmy całkiem blisko celu i chwilę potem go osiągamy. Chce płacić kartą. Uaktywniam terminal klient zbliża kartę - odmowa. Klient czuje zmieszanie, prosi o chwilkę, wysiada i wchodzi do sklepu. W aucie zostawia słuchawki, dowód osobisty i kartę. Pod jego nieobecność wbijam w teminal coraz niższą kwotę: 70zł - odmowa, 50zł- odmowa, stanęło na 20zł, które udaje się ściągnąć. Wezmę od klienta o tą kwotę mniej w gotówce, nie jestem złodziejem. Wychodzi ze sklepu mówiąc, że zaraz wróci, zabiera kartę. Mojej cierpliwości starcza na dwie fajki. Udaję się do sklepu i zostawiam do siebie numer telefonu, w razie gdyby on się pojawił. Informuję jakie fanty zostawił i wracam do Zabrza po zluzowaniu aplikacji. Zawiadamiam również dyspo o posiadanych przedmiotach.

Kilka dni później (nie pamiętam dokładnie ile, jak się jeździ nocami to potem dni się dziwnie nakładają lub mylą daty. Datę uświadamia każdodobowy wydruk raportu z taksometru, pełniącego również funkcję kasy fiskalnej). Dzwoni obcy numer, spodziewam się zapotrzebowania na transport. Okazuje się, że to ten klient dzwoni żeby przeprosić oraz poprosić o numer konta, żeby wyrównać, informuję go o tym ile pobrałem z karty i dogadujemy szczegóły. Następnego dnia widzę na koncie wpływ we wskazanej kwocie. Nie zwlekając wysyłam w kopercie bąbelkowej fanty, które zostawił. Robię fotkę paczki i mu wysyłam. Po chwili oddzwania, jeszcze raz dziękuje i przeprasza za sytuację. Gość zyskał mój szacunek, chociaż ostatecznie niedoszacowałem koszty przesyłki i dopłaciłem do interesu.

 

26) "Cygańska misja z kokainą w tle"

Sobota, wieczór dzwoni Valentin, mówi, że ma dobry kurs. Informuję, że musi chwilę poczekać bo jeszcze mam klienta. Po chwili luzuję, zerkam na rejony i widzę wszystko na czerwono. Trzymam zatem kciuki, żeby kurs był dobry, z Rokity muszę zahaczyć o Sikornik, a potem Kopernik w Gliwicach. Wbijam więc "kurs z ulicy" i ruszam pod wskazany adres. Wsiada skryty i małomówny, za to obficie nażelowany Cygan i chce na Dworcową w Gliwicach. Wysiadając zostawia mi zawiniątko, które mam zawieźć dalej. Paczka papierosów zawinięta w worek foliowy, nie zaglądam, wystarczy że się domyślam. Od momentu jak wsiadł leci taksometr. Na wszelki wypadek chowam pod fotel, w razie jakiejś kontroli pod tym kątem zawsze mogę powiedzieć, że to któregoś z klientów. Zgarniam Valentina z ekipą, przekazuję paczkę. Jedziemy na Lotosa, tam są toalety od zewnątrz. Wchodzą i wychodzą po kolei, białe paski ciągną. Ruszamy do Katowic, przez DTŚ droga szybko zlatuje. Dojeżdżam, wychodzi 117zł, wyciąga banknot 200zł z grubego pliku, daje od niechcenia i nie chce reszty. Następnie dostaję w ramach napiwku 4pak piwa. Na koniec Valentin prosi o folię z papierosów, otrzymuję spowrotem z zawiniętym kawałkiem białej bryłki. W ramach napiwku zostawia mi koks, czyli kokainę, coś co znam tylko z filmów i o czym myślałem, że to w postaci białego proszku występuje. Nie potrzebuję, nie próbuję, śmierdzi chemią. Szybko się pozbywam, załatwiam tym inną sprawę.

 

27) "Zwyzywany od złodziei"

Godziny późnowieczorne, odwożę niekoniecnie najświeższych pasażerów na Legnicką, do socjalu zwanego Alcatraz. Pan z tyłu kontaktuje lepiej, pani z przodu gorzej. Na miejscu do uiszczenia jest 15zł, dostaję 20zł i nie chcą reszty (ot burżuje). Pani trzyma w dłoni telefon, który jej spada na podłogę, zapalam światło celem ułatwienia poszukiwań, pani udaje się znaleźć i chcę się żegnać. Mimo to pani jeszcze chwilę siedzi i coś pierdoli w pijackim monologu po czym wysiada z wysiłkiem. Zamykają się drzwi, muszę wjechać głębiej w posesję żeby nawrócić na szerszej części parkingu i gdy wracam to pani mnie zatrzymuje gestem i żąda reszty, wydaję i odjeżdżam, nie lubię takiego traktowania, ale bez szemrania oddaję 5zł. To jest ostatni mój kurs tego dnia. Dnia następnego, podczas zaplanowanej wizyty na odkurzaczu znajduję między fotelem pasażera, a drzwiami telefon. Odblokowuję i widzę 14 nieodebranych połączeń. Oddzwaniam, informuję, że telefon jest bezpieczny. Pani żąda, abym natychmiast jej go przywiózł. Informuję, że mogę, ale w ramach normalnie płatnego kursu, w końcu to ona jest gapa. Pani niezadowolona, proponuję salomonowe rozwiązanie, że jak będę gdzieś w pobliżu to się umówimy i przekażę. Pani żąda natychmiastowej, darmowej dostawy telefonu, daje mi 15minut, zanim zadzwoni na policję ze zgłoszeniem kradzieży, wyzywa mnie od złodziei. Sugeruję jej ponadto powiadomienie mojego dyspozytora, co chętnie podchwytuje. Informuję, że w zaistniałej sytuacji telefon zostawię na dyspozytorni i "niech se odbierze sama". Oczywiście wysłuchuję porcji dalszych obelg po czym grzecznie kończę rozmowę, nie daję się sprowokować, mój wewnętrzny spokój pozostaje niezmącony. Dzwonię na dyspo i opowiadam o zdarzeniu. Następnie podjeżdżam do bazy i tam deponuję telefon. Klientkę czeka wycieczka, dla mnie sprawa jest zamknięta.

 

28) "kolizja i ustalanie sprawstwa"

Kurs z centrum do Mikulczyc. Skręcam w Gogola, ulicę wąską i jednokierunkową. Wszystkie miejsca możliwe do legalnego zaparkowania zajęte, wjeżdżam więc dwoma kołami na chodnk po stronie zakazu koło fryzjera. Włączam awaryjne i przystępuję do rozliczeń z klientką. Oprócz niej podróżowała z tyłu dwójka jej dzieci, świeżo pełnoletnich. Podczas gdy wydaję resztę pasażerka z tyłu otwiera drzwi nie czekając na mój sygnał czy jest bezpiecznie.

Trafiła idealnie w przednie nadkole przejeżdżającego Seata. Sprawdzam u mnie - śladów nie widzę, trafiła kantem drzwi. Seat zatrzymuje się, witam się z tamtym kierowcą i relacjonuję przebieg zdarzenia z mojego punktu widzenia. Jednocześnie wspólnie zaczynamy prowadzić oględziny wraz z szacowaniem potencjalnych strat. Przez wgniecione nadkole przebiegają dwie granatowe linie, blacharz i lakiernik będą mieli co robić. Utrwalam telefonem ślady.

Okazuje się, że to auto ma raptem dwa miesiące i objęte jest gwarancją, której warunki wymuszają naprawę w autoryzowanym punkcie, a to nie są tanie rzeczy. Wzywamy policję oraz informujemy klientów o konieczności zaczekania, wchodzą na umówioną wizytę u fryzjera (coś czuję, że to będzie najdroższy fryzjer w ich życiu). Po godzinie przyjeżdża policja i prowadzi czynności. Zaczynamy od dokumentów, potem dmuchanie. Następnie każą zaczekać w aucie, rozpoczyna się papierologia i rozmowy z uczestnikami. Zostaję poproszony jako pierwszy, pouczony o prawach, podpisuję kwity i dla mnie temat się kończy. W najgorszej sytuacji pozostaje kierowca Seata, za naprawę będzie musiał wyłożyć ze swoich (szacowane 3000 - 5000zł) i dochodzić na drodze sądowej. Nie zazdroszczę.

 

29) "Zawodnik"

Znowu nocka, do odebrania klient z Pośpiecha. Podjeżdżam, powiadamiam, sukces, wypalam fajkę i wznawiam kontakt. Dowiaduję się, że już schodzi. Schodzi długo, sięgając granic mojej cierpliwości. Odczytuję treść wiadomości od dyspozytora: "Napierdolony w 3 trąby, zostaw go". Aktywuję "minę", dyspo zatwierdza i już chcę odpalać gdy nagle wychodzi klient. Szybko przechodzę ponownie w tryb zajętości. Poznaję klienta, niedawno go wiozłem na obiekt, na którym pracuje w charakerze ochrony. Twarz spuchnięta, jedno oko fioletowe i zamknięte, ale wszelkie rany zasklepione. Jego chód wyraźnie wskazuje. Przytomnie pyta czy 20zł starczy na Zaborze, potwierdzam. W trakcie drogi opowiada ze szczegółami o tym, że został wyzwany na walkę w klatce w ramach KSW/MMA. Stwierdza, że nie lubi się bić, ale przeciwnik sprowokował go poprzez ubliżanie jego zmarłym rodzicom. Twierdzi że wygrał. Pytam o los jego przeciwnika, odpowiada że tamten stracił przytomność, w szpitalu stwierdzili złamany nos i wstrząs mózgu. Klient kontynuował swoją historię, po wszystkim tamten do niego zadzwonił świeżo po wyjściu ze szpitala chcąc umówić się na rewanż. W odpowiedzi usłyszał, że to przecież z jego inicjatywy doszło do walki, dostał wpierdol i pytanie o rewanż to już z jego strony czysta bezczelność - odmowa. Docieramy na miejsce, wychodzi 15,80, klient zostawia 20zł i nie chce reszty. Gdy już stoi na chodniku jeszcze chwilę rozmawiamy. Mówi, że jak dam mu 20zł na papierosy to będzie mnie trenował przez cały miesiąc. Dziękuję mu i sugeruję powrót do tematu przy najbliższej okazji. Pewnie go jeszcze kiedyś zdążę spotkać.

PS

Znowu zostaję wytypowany na nocną wachtę z niedzieli na poniedziałek. Przyjmuję z chęcią bo jest po dziesiątym, ludzie się intensywniej "wożą" taksówkami. Zostaję skierowany na Pośpiecha, adres znajomy, domyślam się kto wsiądzie. Nie mylę się, z daleka poznaję postawną sylwetkę. To jest nasz trzeci wspólny kurs. On też mnie rozpoznaje, zajmuje miejsce z przodu obok mnie, witamy się jak znajomi. Widzę, że ślady ostatniej walki zdążyły zniknąć, oko ładnie zagojone. Wspominam nasz ostatni kurs, nie wszystko pamięta, odświeżam jego pamięć podając szczegóły. Rozmawiamy swobodnie jak koledzy. Zdradza swoją namiętność do szachów, chwali się że ma nawet ze sobą szachownicę i pionki. W duchu rozważam szybką partyjkę przed rozstaniem, ale uświadamiam sobie, że dzieje się na rejonach oraz jak "cienki" jestem w te klocki. Zniechęciłem się do szachów w momencie gdy mój nastoletni syn zaczął mnie ogrywać bez wysiłku. Mimo to wymieniamy się telefonami i wstępnie umawiamy na partyjkę przy piwku, trawi mnie ciekawość jak niewiele ruchów będzie potrzebował, żeby dać mi mata bo to że przegram nie budzi moich wątpliwości. Płaci kartą, żegnamy się.

 

30) "Pani Ela"

Kolejny raz trafiam na tą klientkę. Pani Ela jest emerytowaną nauczycielką, wychowawcą w domu dziecka w Zabrzu. Kursy z Nią są krótkie Cieszyńska-Stalmacha, ale Pani Ela zawsze zaokrągla do 10zł (kurs za 8,6zł), Wymiana zdań jest zawsze na tyle wciągająca, że po wysadzeniu kontynuujemy rozmowę przez drzwi przez kolejne minuty. Pani Ela opowiedziała o swojej miłości do młodzieży, sposób, pasja i forma wypowiedzi nie pozostawiała wątpliwości ile światła wnosi w życie tych młodych ludzi. Niektóre historie potem rozbijałem na drobne aż łza mi pociekła....

Pamiętam szczególnie jedną z rozmów podczas której podjęliśmy kwestię narkotyków oraz wczesnej inicjacji. Opowiedziałem o swoich doświadczeniach w tym zakresie. Jeśli Pani to teraz czyta i odnajduje się w tej opowieści to serdecznie pozdrawiam. Pani Ela jest dla mnie cichym bohaterem naszej rzeczywistości, być może jednym z najważniejszych tu opisanych.

PS

Zgodnie z prośbą Pani Eli postaram się, aby dalsza część była bardziej wesoła, choć nie mogę tego zagwarantować.

PS2

Pani Ela streszcza historię 13 latki, zabranej z dysfunkcyjnej rodziny, przekazanej pod opiekę prababci. Prababcia zmaga się z Alzheimerem pradziadka. 13 latka ma pełną swobodę, ale szlag ją grafia z pradziadkiem. Z radością przyjmuje wyrok sądu rodzinnego o przeniesieniu do domu dziecka. Jej radoś szybko mija gdy dowiaduje się jakie "rygory" i ograniczenia panują tam. Nie oże się pogodzić z brskiem opcji Sylwestra gdzieś na zewnątrz.

 

31) "Weselnicy"

Zlecenie terminowe, bez zwłoki obieram kierunek, zdążę, jestm w pobliżu. Podjeżdżam pod Franciszkanów na rogu Grunwaldzkiej i Franciszkańskiej, widzę plac zastawiony taksówkami mojej korporacji. Docieram jako jeden z ostatnich, jeśli nie ostatni, co nie zmienia faktu, że poczekam ponad pó godziny na zakończenie ceremonii. Stoimy i czekamy długo. Drzwi kościoła się otwierają i wydostają się goście zajmują taksówki i auta. Jako ostatni stoję na skraju placu. Nikt do mnie nie wsiada, wszystkie taksówki odjeżdżają, zostaję sam. Nie wiem czy luzować się, czy poczekać na jakiegoś niedobitka? Dyspozytor mnie pociesza, że nie jestem jedyny, weselnicy zamówili 7 taksówek, a wykorzystali 5. Koszt naszego czekania (przeszło pół godziny) ma zostać uwzględniony przy rozliczeniu z młodymi. Trochę żałuję bo do "Białego Domu", gdzie miało się odbyć wesele jest fajna trasa, szacuję na 40zł. Z drugiej strony zostaję na rejonach i nie będę musiał wracać z "zadupia" kawał drogi, łapię kolejne lokalne zlecenia, pora jest taka, że udaje mi się szybko odkuć.

PS

Za czekanie dostaję 30zł, nie mam powodów do narzekań.

 

32) "Piętno"

Wsiada klientka z placu na dworcu PKP. Widzę torbę i od razu otwieram bagażnik. Kierujemy się na Mikule. Zaczepiam rozmową na jakiś luźny temat, początkowo niezobowiązujący, ale zadziwiająco szybko wchodzimy na poważniejsze sprawy. Pani wraca z zajęć, ponieważ podwyższa swoje kwalifikacje.

Historia, którą zostaję obdarzony jest bardzo ciężka. Pani opowiada o tym, że gdy tylko skończyła 7 lat była wielokrotnie gwałcona przez ojca i jego pijanych kolegów. Brali ją po kolei przez całą noc przy wtórze alkoholu (mam córkę w wieku 6 lat i to, co słyszę kompletnie wykracza poza moje ramy poznawcze). Krótko po tym trafiła do domu dziecka, próbowała się ciąć i została odratowywana, opowiada o wieloletniej walce z depresją i pobycie w Toszku...

Obecnie jest kochającą matką 3 dzieci, które nie mają pojęcia, pedagogiem i terapeutą. Ma męża, który choć ją bardzo kocha to nie zna pełni mroków jej przeszłości i czasem z tego powodu nie rozumie jej zachowań, wówczas się złości, obraża, bez słowa wychodzi, milczy całymi dniami. Kończę ten kurs będąc rozbitym wewnętrznie i przemielonym mentalnie. Płaczę, zwalniam aplikację z opóźnieniem, żeby nikt się nie zorientował.

PS

Długo się zastanawiałem czy opisać akurat tą historię czy zachować ją dla siebie. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nie jest to jedyny taki przypadek, o którym słyszę w mojej taksówce. Postanawiam się nim podzielić bo bardzo mnie poruszył.

 

33) "Wyskoczył z buta"

Zlecenie terminowe, dojeżdżam, jestem 9 minut przed czasem, wysyłam powiadomienie. Klient szybko mnie dopada i z lekką pretensją, wyczuwalną w głosie mówi, że zamawiał terminowo i chciał jeszcze wypalić. Jak najbardziej wyrażam aprobatę i sam sięgam do kieszeni. Mija nas Audi zarzucając tyłem na zakręcie, wspominam o zaostrzeniu mandatów za prędkość. Dopalamy, a klient opowiada o wypadku, w którym brał udział w wieku 7 lat własnie w tym miejscu. Został potrącony przez samochód. Był to Polonez, a samochodem kierował lekarz, który zbiegł z miejsca wypadku, nie udzielając pomocy (już nie jest lekarzem).

W chwili wypadku wyskoczył z jednego buta, który się nie odnalazł (podobno gdyby wyskoczył z dwóch to by nie żył) i wzleciał wysoko. Został zabrany do szpitala, gdzie spędził tydzień, zanim został wybudzony. Druga karetka została wezwana do jego matki, która akurat nadeszła z działki i wobec zastanego widoku zemdlała.

Zatrzymujemy się przed sklepem, kupuje jakiś alkohol, który zamierza komuś wręczyć, jedziemy pod szpital. Pakuje do torby, oddziela starannie żeby nie dzwoniło, płaci kartą i żegnamy się, nie chce potwierdzenia ani paragonu (zawsze nabijam na paragon fiskalny kursy płatne kartą).

 

34) "Stali klienci"

Pośród wielu klientów, bardzo różnorodnych bywa że trafia się na tych samych, niekórych notorycznie. Po adresie, szczegółach i uwagach już wiadomo po kogo się jedzie i dokąd będzie zawozić. Nawet nie pada pytanie o miejsce docelowe. Po prostu wiem dokąd. Zdecydowana większość to postaci obojętne, pasażerowie nie wykraczający poza zdawkowe odpowiedzi podczas prób nawiązania wątku. Zajmują się swoimi telefonami, nie przeszkadzam im. Część spośród nich wnosi aurę tajemniczości bo nie patrzą w telefon i niewiele mówią.

W stosunku do niektórych pojawiają się myśli typu: "kurwa, znowu on, całą drogę będzie snuć swoje pierdolamento" albo "ciekawe czy dziś będę czuł wódę i fajki czy intensywny ślad perfum". Chętnie słucham opowieści ludzi, z pasażerami jest trochę jak z czekoladkami u "Forresta Gumpa", nigdy nie wiadomo kogo się trafi.

Inną grupę stanowią pasażerowie ambiwalentni, spróbuję to wyjaśnić na następującym schemacie: pasażer całą drogę pierdoli, czepia się i lekceważąco komentuje. Czuje swoją wyższość i z pełną śmiałością to wyraża, prowokuje wręcz. Zbyt długo pracowałem na swój spokój żeby mi go zburzył pasażer, nie okazuję emocji. Czasem działa, że w końcu cichną, czasem może trasa za krótka i do ostatnich chwil jestem skazany na słuchanie. Wysiadają i płacąc, zostawiają paradoksalnie solidny napiwek.

Margines stanowią Ci, którzy jawnie pokazują, że mają taksówkarza za nieuka i gbura, jeszcze nie margines społeczny, ale już pod względem zawodu taki "podludź". Oni zwykle milkną gdy wspominam im jak rzuciłem doktoratem i aktualnie jeżdżę bo chcę i lubię. Mimo wszystko powodują zachwianie nastroju.

Najfajniejszą grupę stanowią Ci, po których się jedzie z radością. To ludzie, którzy okazują swój zaciesz widząc, że podjeżdżam i których traktuję prawie jak swoich znajomych, którym jeśliby brakło na kurs to zawiozłbym się ich gratis dla samego towarzystwa. Czasem gdy sięgam na giełdę i widzę, że zgłoszenie od kogoś notorycznego, po które sięgnąłem, i kogo znam trafia się komuś innemu bo był bliżej to wówczas towarzyszy mi uczucie zawodu. Niektórych się zwyczajnie lubi i przyjemnie odwozi. Po prostu wsiadają, nic nie muszą mówić, wiem dokąd jechać, nie muszę włączać taksometru, choć robię to siłą nawyku.

Czy to pani zza baru na Wolności jedzie umęczona po pracy do domu. Zawsze daję się namówić na złamanie znaku nakazu w prawo w Stalmacha gdy ją odwożę. Pani kończy pracę po 22, wówczas ze względu na mały ruch taki myk jest bezpiecznie wykonalny i dotychczas uchodził mi na sucho. Gdy dojeżdżamy i wysiada wówczas widać po niej zmęczenie i ulgę, że już w domu.

Czy też wiozę Krystiana na nockę do bursy, ostatnim razem zapomniałem aż włączyć licznika, On i tak wiedział ile, zawsze zostawiał końcówkę w formie napiwku. Opowiadał o ekscesach, które czasem mają miejsce, jednak na ogół pracę ma spokojną i chyba ją lubi, nawet się nie spodziewa, że o nim wspomniałem.

Czy też wiozę Sybillę na poranną zmianę. Sybilla jest atrakcyjną kobietą, nigdy nie daję po sobie poznać, że to zauważam. Żegnamy się zawsze miłym uśmiechem.

Czy panią z Żabki, która wprawdzie ma blisko do domu i mogłaby pieszo, ale po drodze nietrudno natknąć się na dziki. Dojazd po nią trwa dłużej niż trasa, wychodzi 8,6zł na nocnej taryfie i zawsze zostawia 10zł. Czasem wsiadając wręcza gorącą kawę, którą robi tuż przed wyjściem specjalnie dla kierowcy, który będzie ją odwoził do domu. Czasem narzeka na klientów "za trzy dwudziesta trzecia", plącze się taki jak po Luwrze, weźmie pomidora, odłoży w worku na chipsy i ma pretensje o brak kajzerek za 30 groszy (o tej porze?), a ostatecznie weźmie płyn do płukania tkanin i czteropak.

 

35) "Urodziny"

Fatalna pogoda. Wycieraczki co chwilę wywołane zostają by odgarnąć topniejące na przedniej, ogromnej szybie zgrupowania płatków śniegu. Warunki takie, że momentami ABS i kontrola trakcji przypominają o konieczności zmiany nawyków na drodze. Zostaję skierowany na Zaborze, wczesny mrok rodzi w człowieku dosadne komentarze wobec aury, nie siląc się na komplementy: plucha jak chuj. Wspomagam się nawigacją bo numery nie wszędzie czytelne. Czekają zmoczeni, rzuca peta do kałuży i wsiadają. Cały kurs polega na tym, że szukamy kwiatów i prezentów dla córki klienta z okazji 7 urodzin. Klient daje 40zł apriori i jeździmy. Po drodze wstępuje do sklepu ABC i wychodzi z małpką, chowa się za autem, żeby syn nie widział, ale syn z pewnością czuje zapach, jeśli nawet ja to mogę wyczuć. Potem bankomat, kwiaciarnia, jeden sklep (kolejna małpka w skrytości), kolejny sklep, przerwa na fajkę i kolejną małpkę. Stoimy i palimy, syn zostaje w aucie. Zauważam wytatuowane kropki na jego twarzy przy oczach, domyślam się ich pochodzenia. Szybko odwracam wzrok, choć nie unikam przeświadczenia, że zauważył. Zmieniamy temat rozmowy, tłumaczy, że chociaż jedna córka ma urodziny to on kupuje dla pozostałej dwójki również, żeby nie czuły się pokrzywdzone. Z jego opowieści wnioskuję jak bardzo musi je kochać. Ani razu nie wspomniał o żonie czy też partnerce. W zamian sam opowiadam o moich dzieciach, też nie wspominając o żonie czy też partnerce. Fajnie nam się rozmawia. Udaje nam się wszystko załatwić oprócz kwiatów. Na koniec licznik pokazuje 32zł, choć zdecydowanie więcej stałem niż jeździłem. Klient sięga do kieszeni i wyciąga dodatkowo około 7zł w postaci drobnych. Już ma zamykać, gdy wtem pyta czy wiem, gdzie załatwić kwiaty, a konkretnie 7 róż o tej porze. Niestety nie byłem w stanie odpowiedzieć.

Dwa zlecenia później na Rokicie, widzę otwartą kwiaciarnię, wchodzę - są! Dzwonię do klienta, nakazuje kupić i przywieźć bezzwłocznie. Informuję wstępnie że za róże wychodzi określona suma, oraz że z Rokity na Zaborze jest kawałek i to się trochę nabije. Klikam "zajęty" i dostarczam na miejsce. Klient daje sporą nadwyżkę i siłą gestu wytatuowanych rąk odmawia gdy szykuję resztę. Mówi, że zachowałem się w porządku, że szanuje i stąd taki napiwek. W duchu się śmieję, że zupełnie jak w jakiejś grze komputerowej udaje mi się zdobyć dodatkowe punkty za spostrzegawczość (ukryty bonus za misję kwiaciarnia).

 

36) "Pani geolog"

Zlecenie z Gliwic, wsiada pani, młodsza chyba nieco ode mnie, przedstawia się - Zosia. Trasa krótka, ale rozmowa długa. Zaczynamy od luźnych tematów i szybko znajdujemy wspólną zajawkę, czyli zamiłowanie do urbexu. W skrócie mówiąc urbex polega na zwiedzaniu opuszczonych miejsc i gmachów bez żadnych aktów dewastacji. Jak Zosia je znajduje? Ułatwia jej to zawód, jest geologiem, długo chciała nim być i kosztowało ją to bardzo wiele. Na czym polega taka praca? Na wykonywaniu odwiertów, dokumentowaniu, opiniach, analizach. Czyli praca w terenie i przy komputerze. Fajna wizja dla kogoś o naturze powsinogi.

Zatem jeśli praca w terenie to spanie w hotelu. Jeśli spanie w hotelu to wieczorne libacje. Upojona pada łupem "kolegi", do końca wierząc że pomoże jej to w karierze, o którą było trudno w tym zawodzie wówczas. Jakiś czas wcześniej Zosi udaje się wyrwać z toksycznego rodzinnego domu kosztem obciążenia kredytem (podejrzewam lub jestem prawie pewien, że była molestowana w dzieciństwie, choć ona nie mówi tego wprost).

Ten chory układ utrzymuje się przez rok, polegając na tym, że regularnie na delegacji upijała się, żeby było jej łatwiej, a potem on uprawiał z nią seks.

Zostało piętno poczucia brudu i wywołało wstręt do samej siebie. Ostatecznie udaje jej się przerwać to błędne koło. W tym momencie czuje, że jej życie jest zrujnowane, nie wie co powiedzieć partnerowi, z którym jest od lat, mają razem dziecko i razem mieszkają. Zachowuje w tajemnicy. Sięga po alkohol, z którym jest dobrze zaznajomiona już wcześniej. Pije coraz więcej i regularniej. Do owego "kolegi" karma szybko wraca, zostaje zatrzymany za jazdę pod wpływem z mało imponującym wynikiem 0,9 promila.

Po jakimś czasie podejmuje skuteczną walkę z nałogiem, codzienne zwycięstwa kosztują ją wiele wysiłku.

Poznała człowieka, którego zaczęła darzyć zaufaniem i skrytą, platoniczną miłością (nie podam prawdziwego imienia, przechrzczę go na Adriana). W tamtym czasie małżeństwo Zosi było conajmniej chłodne. Między Zosią i Adrianem nie dochodzi do zbliżenia, trzymają pod tym względem dystans, dużo rozmawiają. Podczas któregoś ze spotkań z Adrianem powierza mu swój mroczny sekret z przeszłości. Po tym wszystkim on zaczyna ją szantażować opowiedzeniem mężowi. Zosia nie czekając sama wszystko wyjawia. Myślała wówczas, że to oznacza ostateczny kres jej małżeństwa, jej mąż to jednak przełknął i w późniejszym czasie oboje próbowali naprawiać relacje. Odcina się od Adriana, choć ten ją stalkuje telefonicznie i komentarzami z wielu kont pod jej filmami na YouTube.

Tragizm jej sytuacji obecnie polega na tym, że wciąż nie potrafi zapomnieć o Adrianie, który okazuje się być draniem i alkoholikiem z chorobą dwubiegunową. Adrian bawi się Zosią, każdorazowo ją raniąc bo wie, że ona do niego wróci (to mój wniosek).

Zosia mimo to darzy go uczuciem. Wie, że nie może z nim być i równie trudno jest jej bez niego. Sugeruję jej dystans, świadomy że łatwo to robić z drugiego fotela, czuję że wypowiadam jakiś banał, oczywistość bo tylko mogę wyobrażać sobie jej emocje i uczucia.

Wciąż toczy codzienną walkę z pokusą, czasem przegrywa, ale zawsze wstaje. Szuka jakiejś skutecznej terapii nie w zamknięciu. Jest świadoma tego, jak wiele alkohol odebrał z jej życia. Trzymam za nią kciuki.

 

37) "Wypalony dyrektor"

Wysadzam klienta w Halembie, ruszam spowrotem w stronę Zabrza. Spływa pytanie od dyspo czy wezmę zlecenie w Paniówkach. Potwierdzam i zawracam. Nawigator pokazuje 13 minut do celu, najwyraźniej nikt nie jest bliżej. Podjeżdżam pod Biały Dom skąd podejmuję klienta. Wsiada z przodu, jest wyraźnie nasączony, ale trzyma pion i poziom. Tłumaczy, że mógł tam zostać i spać, ale co swoje łóżko to swoje łóżko. Okazuje się, że jestem drugą taksówką przysłaną po niego. Poprzedni przyjechał i nie zdołał się skontaktować z klientem, zirytowany odhaczył "minę" i odjechał klnąc. Aż dziwne, że dyspozytor odważył się podstawić następną taksówkę, czyli mnie. Mam więcej szczęścia bo klient już czekał na zewnątrz. Jedziemy, rozmawiamy na różne tematy. Zapytany opowiadam o mojej przeszłości zawodowej i meandrach kariery. Jest wyraźnie zdziwiony tym, że mając tytuł inżyniera jeżdżę na taxi. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że potrzebuję odreagować bycie handlowcem. W rewanżu pytam jego o branżę. Mówi, że pracował jakiś czas temu dla Obajtka (tak, tego z Pcimia), a obecnie kieruje jedną z państwowych spółek określanych jako SSP (Spółka Skarbu Państwa). Po drodze pyta czy może mi jakoś pomóc, dziękuję i obracam w żart (nie przyjmuje się zobowiązań od nietrzeźwych). Opowiada mi, że bardzo nie lubi swojej pracy i czuje się wypalony. Wrażenie to u niego jest pogłębiane przez nietykalnych i niedouczonych gamoni obsadzających stanowiska, a przysyłanych "z góry". Opowiada mi o tym, jak kręcono film w jednym z zakładów, nad którym stanowi patronat. Został zatrudniony jako statysta w lekkiej roli bezpośrednio przez filmowców, zagrał z ciekawości. Pozostali statyści byli zatrudnieni przez agencję. Różnica byłą taka, że On dostał 400zł za "dzień na planie", a ci z agencji po 100zł.

Tuż przed miejscem docelowym prosi o zatrzymanie, otwiera drzwi, wysiada i głośno wymiotuje. Proponuję mu serwetkę z fastfooda, ma własną chusteczkę. Mówi, że już sobie dojdzie, płaci kartą, oddala się w mrok.

 

38) "Zapach w aucie"

Zapach jest jednym z głównych składników pierwszego wrażenia po wejściu do auta. To działa w obie strony. W bagażniku u mnie wiszą jakieś "wunderbaumy". Regularnie odkurzam i wietrzę wnętrze, żeby wrażenie było pozytywne, choć ostatnio rozlał mi się zimowy płyn do spryskiwaczy w bagażniku, na jakimś alkoholu.

Każdorazowo klienci i klientki wnoszą na sobie całe spektrum własnych zapachów. Zaproponowałbym następujący ich podział:

- Zapachy kosmetyczne, na ogół przyjemne, jeśli nie przytłaczające. Szczególnie dała się zapamiętać pasażerka o zapachu "Cool Water", który idealnie na niej leżał. Nie zapamiętałem ani jej twarzy, ani o czym rozmawialiśmy, a zapach tak. Nie czuję skrępowania, żeby zapytać o nazwę perfumy, a klienci na ogół chętnie odpowiadają. W mojej pamięci utkwiły ponadto wonie Chloe, mgiełka Lily i Rebel z Avonu. Raz trafiła mi się klientka o obłędnie erotycznym zapachu. Trafiliśmy się dwa razy, za drugim razem w czasie trasy wyskoczyła do sklepu, pod jej nieobecność powąchałem jej czapkę, do czego się jej przyznałem. Odpowiedziała żartem, że dobrze, że tylko czapkę. - Nie miałem szans powąchać nic innego. Nie pozwoliłbym sobie na podobny żart z kimkolwiek, ale bardzo swobodnie nam się toczyła rozmowa, pozbawiona dwuznaczności czy półpropozycji.

Z męskich szczególnie zapamiętałem jakiś Versace, klient miał ze sobą, zaproponował abym się spryskał, ale ograniczeyłem się do podwójnego psiknięcia na nadgarstek. Mija trzeci dzień, a ja wciąż wyczuwam cień tej kompozycji na rękawie kurtki.

- Zapachy spożywcze, w większości zapakowane zestawy z Maka. Szczególną intensywnością cechują się kebaby. Neutralne jeśli nie jestem głodny, torturą gdy burczy mi w brzuchu.

- Zapachy inne i nieprzyjemne. Wśród nich najczęściej pojawia się zapach wódki, papierosów i zaniedbej higieny. Pasażerom najbardziej uciążliwym zapachowo odmawia się usługi. Pamiętam jak raz trafiła mi się pasażerka, ubrana niby normalnie, ale smród niemytego cielska od niej bił taki, że aż w oczy gryzło. Zorientowała się po mojej minie, nic nie musiałem mówić. Sama wysiadła. Czasem klienci zdają się być nieświadomi tego, że od nich zwyczajnie czuć, a dopóki nie jest to uciążliwe to ignoruję. Nie lubię zwracać uwagi klientom na takie sprawy, jest to krępujące dla mnie i dla nich, dostrzegam to wyraźnie, nawet po ciemku w lusterku. Zwykle po tym następuje chwila niezręcznej ciszy, którą celowo pozwalam sobie przerwać dopiero po chwili, zagadując na neutralny temat i przywracając atmosferę rozmowy. O dziwo wspomniani klienci chętnie zostawiają napiwki lub nie chcą reszty. Pewnie robi im się jeszcze bardziej głupio gdy odjeżdżając opuszczam wszystkie okna.

 

39) "Za marzeniami"

Zabieram kobietę z dzieckiem, chętnie zajmują miejsca bo znowu mokra pogoda. Tradycyjnie witam pasażerów na pokładzie mojej taksówki i pytam dokąd. Zaparowuje wnętrze, zwiększam nawiew. Startujemy. Rozmowa niezobowiązująca, schodzi na tematy zawodowe. Pani pyta o to jak to jest być taksówkarzem. Nie kryję, że krótko jeżdżę, wspominam że wcześniej byłem handlowcem, że mam dosyć, że nie umiałem w sobie wyhodować skurwysyna, który bez mrugnięcia okiem wyciśnie z klienta ostatnie Euro. Pani mi odpowiada, że też pracowała w zawodzie handlowca przez 18 lat. Opowiedziała mi o swoim wypaleniu zawodowym, pod wpływem którego porzuciła swoją karierę. Handlowiec odchodząc z zawodu porzuca sieć kontaktów, dobre zarobki, znajomości, pozycję na rynku, rozpoznawalność, łatwość poruszania się w branży, czyli odwraca się od własnoręcznie zbudowanej marki, kryjącej się pod imieniem i nazwiskiem, dobrze znanej wśród klientów. Ja odchodząc po 5 latach pamiętam, że w służbowym telefonie miałem ok. 1000 wpisów.

Pani to wszystko porzuca i wraz z mężem podążają za marzeniami stając się etatową rodziną zastępczą. Krótka podróż, którą dane nam jest odbyć kończy się na 3 Maja. Pani udaje się z jednym ze swoich podopiecznych na rehabilitację. Żeby ich wysadzić muszę stanąć na zakazie, nasza rozmowa pozostaje niedokończoną. Nie zdążyłem jej zadać wielu nurtujących pytań. Nie mam pojęcia ile mają obecnie dzieci pod opieką, czy są to dzieci zdrowe i niezepsute patologią. Na odchodnym zdradza mi, że obecnie czuje się o wiele bardziej szczęśliwa niż jako handlowiec. Poniekąd ją rozumiem, żywiąc nadzieję, że się spotkamy i dokończymy rozmowę. Wspominam o niej ponieważ jej postawa pozostaje dla mnie motywatorem i inspiracją, żeby nigdy nie rezygnować z marzeń, pielęgnować je i pozwalać im wzrastać, żeby finalnie zrealizować. Dziękuję.

 

40) "Gapa"

Będąc na Biskupicach przed godziną 23 dostaję zlecenie zabrać klienta z przystanku koło zajezdni "Kłosok", przy samej koksowni na Biskupicach. Wsiada z wysiłkiem, mocno upojony i mówi:

- Tu blisko.

- Gdzie blisko?

- Tu sobie wyjedziesz i blisko, na "Żłńrza Polsego"

- Młodego Górnika może? - pytam bo to faktycznie blisko, potwierdza.

Prowadzony jego wskazówkami dojeżdżam do jakiejś ślepej alejki. Trochę robię się zniecierpliwiony i dopiero wtedy wydusza z siebie wyraźniej "Żołnierza Polskiego, Bytom". Wbijam w nawigację, pozostając nieufnym wobec jego wskazówek. Po drodze opowiada swoją karierę zawodową, lata spędzone na tokarce i innych ślusarskich zajęciach. Gość jest sympatyczny i w swym sposobie widzenia świata nawet pocieszny. Dojeżdżamy na miejsce, summa sumarum wychodzi 39,80zł, klient rozbraja mnie stwierdzeniem, że nie ma portfela. Jak wezwę policję to stracę godzinę, faceta zawiną na izbę, a ja wcale nie mam gwarancji, że odzyskam należność za kurs. Klient wyjmuje z kieszeni dowód i dyktuje mi swoje dokładne dane z pamięci. Notuję je na świeżo wydrukowanym paragonie. Jemu zostawiam oryginał paragonu i oddaję dowód. Pasażer na odchodnym mówi mi, kto z zajezdni zapłaci za kurs (podaje imię i nazwisko), zawiedziony wzrok zatapia w pustej paczce po Marlboro i pyta czy nie mam fajek. Nie mam.

Dwa dni później (sytuacja miała miejsce w piątek wieczór) podjeżdżam na zajezdnię, znajduję drzwi podpisane "biuro" i trafiam na dyspozytora. Opisuję mu cel swojej wizyty. Dowiaduję się, że to był pasażer, który skłonny był spać w autobusie zjeżdżającym na zajezdnię, nad którym ktoś się zlitował i wezwał mu taksówkę, trafiło na mnie. Na zajezdni nie pracuje nikt o podanym imieniu i nazwisku.

Odchodzę zawiedziony, w ramach pocieszenia dostaję naklejkę, którą oznacza się miejsce dla matki z dzieckiem. Przypominam sobie, że pośród danych, które podyktował mi ów pasażer był numer telefonu, postanawiam zadzwonić - czemu nie pomyślałem o tym wcześniej? Przypomina mi się, że na placu zajezdni pozbyłem się śmieci z kabiny, w tym niepotrzebnych paragonów. Uświadamiam sobie, że paragon z danymi klienta też chyba wyrzuciłem. Gapa ze mnie jednak.

 

41 "Radio"

Kierownik chyba nie znalazł chętnego więc zadzwonił do mnie z propozycją nocki, nie odmówiłem. Kiepska noc, niewielki ruch. Z letargu, w który zaczynam zapadać wybudza mnie telefon. Odblokowuję, przechodzę w apkę "Tiskel" (aplikacja taksówkarska stosowana przez korporacje). Przyjmuję zlecenie i udaję się pod wskazany adres. Wjeżdżam w dyskretną i ślepą uliczkę skąd podejmuję klientów. Jednego do razu rozpoznaję, ten wsiada obok mnie, drugiemu nie mam szans się przyjrzeć bo siada za mną z tyłu. Udajemy się pod wskazaną lokalizację, po drodze odzywa się moje radyjko. Kupiłem kiedyś radiotelefon umożliwiający podsłuch kolejarzy, z czasem okazało się, że Policję, czy Straż Pożarną też dobrze słychać, częstotliwości są podane w sieci. Zatem jeżdżąc na Taxi wożę ze sobą to radyjko prowadząc nasłuch. Nagle słyszymy rozmowę dyżurnego z patrolem w terenie. Treść nieistotna, Cygan z tyłu okazuje zainteresowanie, chce zobaczyć radio. Podaję mu i od razu zaczyna opowiadać swoją przygodę z identycznym własnym radiotelefonem (Baofeng UV5R zdobył przebojem popularność ze względu na śmiesznie niską cenę w stosunku do możliwości). Kilka lat temu, raczej nie tak dawno jego syn wziął do zabawy krótkofalówkę, która nastawiona była na częstotliwość policyjną. Młody postanowił nawiązać łączność, udało mu się. Na wszystkie pytania dyżurnego odpowiedział, podał swoje imię, nazwisko, imiona ojca i matki, adres oraz, że korzysta z radia ojca. Chwilę później miał wizytę dwóch patroli, kryminalnych i zwykłych. Sprawa skończyła w sądzie, bez konsekwencji dla posiadacza radia, ale z pouczeniem.

Słyszałem jak Cygan z tylnego siedzenia przegląda ustawienia radia, coś zmienia i przestawia w menu, po czym oddaje i radio jakby lepiej zbiera, mniej ulega zakłóceniom. Na miejscu płacą, z tym klientem nigdy nie miałem problemu. Jest jednym z Cyganów, który ma u mnie kredyt zaufania.

Jednocześnie przypomina mi się inna historia związana z moim radiotelefonem. Kilka tygodni wcześniej jadę z klientem, mężczyzna w cywilu, bez cech szczególnych. Z powodu ciszy na antenie znowu zapominam wyłączyć radia gdy nie jestem sam. Słychać jakieś rutynowe wezwanie do kolizji. Chcę wyłączyć, gdy on reaguje żywiołowo i każe zostawić. Kontynuujemy podróż, czasem słychać głosy z radia, nic szczególnego. Gdy osiągam miejsce docelowe klient przyznaje się, że jest funkcjonariuszem wydziału kryminalnego i chciał się zorientować co koledzy gadają.

Dowiaduję się, że za powielanie zasłyszanych informacji grożą 2 lata, dodatkowo przy odrobinie złej woli można zostać podpiętym pod propagowanie terroryzmu(?). Mówi, że on osobiście się cieszy, że ktoś taki jak taksówkarz też prowadzi nasłuch bo może stanowić dodatkowe oczy lub uszy. Uświadamiam go, że dyskrecja to drugie imię taksówkarza i nikt nie bawi się w donosicielstwo. Precyzuje myśl, że bardziej chodzi mu o sytuacje naprawdę poważne, nie o jakichś "leszczy z trawką". Wiem, że więcej moich kolegów taksówkarzy wozi radia i prowadzi nasłuch. W praktyce, dopóki się nie zakłóca częstotliwości to nie jest to karalne, a przynajmniej nie dotkliwie.

 

42) "Zawód miłosny"

Podjeżdżam pod ślepą i dość skrytą uliczkę w rejonie Maciejowa (co nawet sugeruje jej nazwa - opis hasła jak do "jolki", na 5 liter). Powiadamiam klienta - aplikacja wskazuje sukces. Mija dłuższa chwila, zdążam bez presji wypalić, dzwonię do klienta, podobno już schodzi. Po upływie 5 kolenych minut, gdy już zniecierpliwiony chcę się oddalić dyspo pisze, że już schodzi. Zerkam na budynek, toż to nie schody w Cannes, ileż można schodzić? Wreszcie zajmują miejsca, jeden wyciszony z tyłu i drugi zabijający spojrzeniem. Półnagi, ubrany jedynie w krótkie spodenki i klapki (na zewnątrz panuje raptem +3oC), jak sobie pomyślę o Fragglesach Jima Hensona to mam przed sobą wkurwioną wersję jednego z nich. W jednej ręce dzierży litrową, lepszą wódkę z kieliszkiem założonym na zakrętkę, w drugiej złoty mikrofon. Zajmuje miejsce obok mnie, wraz z kompanem z tyłu próbują sparować mikrofon z telefonem po bluetooth, ale im nie wychodzi, mikrofon jest rozładowany. Nagi tors klienta pokryty jest tatuażami.

Podjeżdżmy pod adres, po drodze dowiaduję się, że kolega z tyłu dopiero co opuścił mury więzienia po 9 letnim wyroku. Jedziemy wiedzeni potrzebą serca pasażera, który dopiero co wyszedł. Przez cały czas odsiadki nosił w sobie pokłady miłości i teraz pomimo poźnowieczornych godzin postanawia jej to oznajmić. Ten goły poświęca się towarzysko. Na miejscu proszą aby poczekać, zostawiają 20zł. Znikają w wejściu do klatki kamienicy na Kochanowskiego, opuszczam nieco okna i ćmiąc elektronicznego papierosa słyszę jak natarczywie pukają do drzwi. Pukają i słyszę prośby o wpuszczenie, nawet początkowo bardzo uprzejme. Trwa to jakieś 10 minut, zanim ostatecznie dadzą sobie spokój. W międzyczasie dociera do mnie odgłos tłuczonego szkła na klatce. Zachowują się głośno, głośno rozmawiają, sypią się jakieś "kurwy", rodzi się pokusa żeby odjechać, ale ciekawość zwycięża. Trwa to na tyle długo, że spodziewam się usłyszeć w moim radiotelefonie głos dyżurnago Policji, delegującego patrol na interwencję w miejsce, gdzie się znajdujemy (mam nasłuch na kanał policyjny), ale nic takiego nie następuje. Gdyby to jednak nastąpiło to podszedłbym i ostrzegł. Ostatecznie rezygnują i każą się odwieźć spowrotem. Z czekaniem wychodzi 28zł, ale oni już nie mają więcej pieniędzy. Wysiadają, łysy-wkurwiony dziękuje mi, mówi że byłem w porządku i że się jeszcze spotkamy. Nie wiem czy powinienem się cieszyć na tą okoliczność. Szanuję gościa, naprawdę się poświęcił w imię przyjaźni.

Kilka zleceń później, ale jeszcze tej samej nocy trafiam się z innym zaprzyjaźnionym kierowcą, przekazuję mu kanapkę, którą kupuję w drodze z Mikulczyc do Centrum w Rokerze, w całodobowym na początku Nowodworskiej. Relacjonuję kurs z półnagim, "wkurwionym Fragglesem", a on mi opowiada jak z nimi wcześniej jeździł. Świętowali wyjście z więzienia. Wprawdzie zostawili u niego 85zł, ale karaoke, które urządzli sprawiło, że miał dość ich towarzystwa i gdy potem pojawiło się ogłoszenie na giełdzie (ja dostałem z giełdy) z tym adresem, to modlił się, żeby nie wypadło na niego. Od tamtej pory pozdrawiamy się imitując charakterystyczne spojrzenie nagiego pasażera.

 

43) "Dumna siostra"

Zabrałem ją po pracy. Jej głos, zdarty jak bakelitowa płyta brzmiał okropnie. Dziewczyna zmęczona i nieco pijana. Tłumaczy się z czapki z daszkiem na głowie, wzięła nie swoją nawet wiedząc czyja to. Całą drogę opowiada, odzywam się tylko żeby nie miała wątpliwości, że ją uważnie słucham. Dowiaduję się o tym jak było im ciężko w dzieciństwie, że było ich czworo, jeden brat i trzy siostry, jedna bliźiaczka. Że matka samotna bo ojciec opuścił.

Brat od zawsze kroczył swoimi drogami, szukał swej własnej. Odnalazł ją w poezji, pisze teksty, wykonuje. Klientka jest ochrypła bo dopiero wróciła z pierwszego jego koncertu w Fun Feście. Bije od niej duma i radość. Chciałbym, żeby moje dzieci darzyły się podobną miłością jak to rodzeństwo. Wysiadając zgubiła czapkę, wciąż wożę z nadzieją oddania - nie zdążyłem poprosić o jakieś linki do twórczości. Ów artysta występuje pod pseudonimem "Bluza", niewiele znalazłem na jego temat. Może jeszcze o nim usłyszymy.

PS

Upłynął tydzień, a jej czapka wciąż mi towarzyszy w bagażniku.

PS 2

To już miesiąc jak wożę czapkę. Niech jeździ.W końcu się trafiliśmy. Rozpoznałem po głosie i adresie docelowym. Oddałem czapkę.

 

44) "Żarty z klientami"

Podczas wielu rozmów z klientami udaje się czasem spiętrować śmieszne riposty (niestety nie notowałem na bieżąco i większość najlepszych umknęła, ale kilka chciałbym utrwalić):

- Fajny ten dach, gwiazdy widać (mam panoramę w dachu),

- Podobno latem się robi szklarnia,

- Tak długo chyba nie będziemy jechać.... (z Centrum na Rokitnicę).

 

Inna rozmowa:

- Jeśli chodzi o różne rzeczy to wy, faceci myślicie tylko o jednej - pani rzuca w stronę pana.

- Podobno faceci marzą o dwóch... miałem okazję, nie wiem czy żałować, nie skorzystałem - wtrącam, czym wywołuję konsternację, w duchu chichoczę.

 

Albo wysadzając pasażerki 50+:

- Bo ja piszę ksiązkę o najciekawszych pasażerach - wtrącam.

- Szkoda, że dopiero teraz to mówisz, postarałybyśmy się bardziej - śmieje się figlarnie puszczając oko.

 

Wsiada pachnący młody mężczyzna i od razu tłumaczy że kurs będzie tam i spowrotem. Po drodze gubi mnie moje gadulstwo i strzelam gafę, za którą do teraz mi wstyd, źle oceniłem klienta i zapytałem nieadekwatnie:

- Po zielone jedziemy? - Odpaliłem niepotrzebnie. Klient się zmieszał.

- Nie, muszę oddać cioci słoiki, ale jak potrzebujesz to ci ogarnę, ale na jutro.

 

Rozmowa klientów z tyłu, rozmaiają od dłuższej chwili nie zwracając na mnie uwagi:

- Marek się obrazi.

- Mam to w dupie.

- Co ty opowiadasz,nawet dobrze nie posmarowałaś.....

Cisza, zagasił ją.

 

Kurs do Rudy Śląskiej, GPS głosem Jarosława Juszkiewicza chce abym zjechał z DTŚ:

- Zjedż w prawo, następnie skręć w lewo.

- Weź nie pier... nie wprowadzaj mnie w błąd, jeszczo sobie z tobą porozmawiam. - Mam klientów w aucie.

- Kłóci się Pan z nawigacją? - Pyta klient.

- Zwykle jak jadę sam to częstuję ją soczystymi inwektywami.

- Ja ze swoją nigdy nie ośmieliłbym się kłócić, zawsze posłusznie jadę dokąd każe. - Odpowiada rzucając znaczące spojrzenie swojej żonie.

 

Dojeżdżam pod wskazany adres będący miejscem jakiegoś zdarzenia drogowego. Wsiada klient, za nim podbiega dwóch policjantów, opuszcza szybę już będąc w środku. Panowie policjanci zdyszani pytają:

- Czy może Pan być świadkiem?

- A co, chcecie się żenić? - Odjeżdżamy.

 

Komunikat zasłyszany w policynym radio o 21:35, głos dyżurnego:

- Policjanty w służbie do godziny 22 zostają do odwołania.

 

ROZDZIAŁ W BUDOWIE

 

45) "Mina"

Jadąc po klienta zawsze jest wpisane ryzyko "miny". Polega to na tym, że po dojechaniu na miejsce klient nie pojawia się pomimo prób powiadomienia. Czeka się kilka minut, po czym dyspo zatwierdza "minę" czym zwalnia status. Skutkuje to wciśnięciem się na pierwsze miejsce w wirtualnej kolejce w rejonie. Właściwie żaden zysk, jedynie jak ta ofiara świecę się na ciemnozielono na aplikacji do następego zlecenia. Czasem mina trafia się bardzo blisko, gorzej gdy odjedzie się daleko, na wioskach dodatkowo nawi potrafi zdurnieć. Kierownik Mariusz zaleca, aby w takich sytuacjach zawsze zadzwonić do klienta wcześniej i upewnić się, że klient zaczeka. Najgorszy typ klienta to taki, który zamawia taxi w trzech różnych korporacjach, kto pierwszy przyjedzie ten lepszy, a pozostałych nawet nie powiadomi o rezygnacji. Parokronie miałem podobną sytuację gdy widziałem, że klient wsiada do konkurencji, a gdy dzwonię to nie odbiera. Raz coś takiego spotkało mnie w Zbrosławicach, straciłem czas i kilometry. Miałem również odwrotną styuację. Podjeżdżam pod blok na osiedlu na północnej części Zaborza. Staję obok taksówki konkurencji. Wysiadam, witam się z tamtym i pytam czy mamyten sam adres. Potwierdza, dalej weryfikujemy końcówkę numeru telefonu i już po chwili obaj wiemy co się święci. Schodzi klientka i idzie do mnie, tłumaczy drugiemu kierowcy, że zrezygnowała i zgłosiła ten fakt ich dyspozytorowi, najwyraźniej ta informacja nie dotarła do niego, odjeżdża zagotowany.

"Mina" jest naturalnym i statystycznie nieuniknionym zjawiskiem, każdy dojazd po klienta wpisuje się w ryzyko trafienia, trochę jak "Czarny Piotruś". Z większymi obawami i nieufnością jedzie się po klienta, który pierwszy raz zamawia (na aplikacji widać ile zleceń zostało zrealizowanych z klientem) niż po klienta który zdążył sobie nabić trochę przejazdów. Wyniki najlepszych przekraczają wyraźnie 1000.

 

46) "Skryta"

Szpital na Zamkowej. To jeden z popularniejszych przystanków na mapie taxi wszystkich korporacji. Zawożę tam matkę z 2letnim brzdącem (matkę w sumie 4 dzieci). Rozpoznanie i leczenie zaordynowano już wcześniej, teraz celem naszej misji jest uzyskanie jakiejś brakującej recepty, przez telefon się nie udało. Wysadzam klientkę i przyczajam się pod szpitalem licząc na kurs powrotny w niedługim czasie. Gaszę silnik, zapalam światło w kabinie, sięgam po gazetę. Wtem myśl, zapalić! Ten cholerny nałóg siedzi w głowie, pod względem fizycznym nikotyna szybko opuszcza organizm, pozostałe smoliste i inne syfiaste potrzebują więcej czasu. Nie daję im go. Zapalam i zaczepia mnie mężczyzna z tatuażem wychodzącym szyją tuż pod samo ucho. Pyta czy jestem wolny. Zawieram pewną dozę ambiwalencji w mojej odpowiedzi, ale potwierdzam. Woła kogoś, z bram szpitala wyłania się dziewczyna w kapturze. Całują się, pożegnalny przytulas. Ja w tym momencie zmieniam stan na "zajęty" i zapraszam do środka. Siada na miejscu za mną, ruszamy, a ja próbuję nawiązać rozmowę, która niespecjalnie się układa. Próbuję zagadnąć, że wprawdzie jestem gadułą, ale uszanuję jej potrzebę i nie będę się odzywał. Odpowiada, że jest osobą skrytą. Powinieniem w tym momencie zamilknąć, ale nachodzi mnie pewne ostatnie pytanie, wyrażam w nim nadzieję, że skrytość, o której mówi to jej powszednia natura, a nie skutek przykrych doświadczeń życiowych. Już po chwili wiem, że przerwałem jakąś tamę w człowieku, idzie fala emocji, na które nie jestem gotowy. Po moich słowach słyszę z tyłu szloch. Podaję jej serwetki z maka, zużywa wszystkie jakimi dysponuję.

Sama zaczyna opowieść o ojcu alkoholiku i nierobie. O tym jakie piekło im fundował przez całe dzieciństwo i jaki "wspaniały" prezent zafundował jej dzień przed osiemnastymi urodzinami. Powiedziała że "powiesił się w kiblu", jakby nie mógł tego zrobić dużo wcześniej, dodaje. Matka zmarła niedługo po tym. Dzieli mieszkanie razem z bratem, który jest źródłem nieustannych problemów. Najazdy policji, rewizje. Pracuje w jednym z dyskontów, przyznaje że lekarz rozpoznał u niej schizofrenię. Od stycznia bierze bezpłatny urlop i wyjeżdża do Holandii, gdzie "można dobrze zarobić, a w wolnej chwili bez stresu zapalić". Zapytana o chłopaka sprzed szpitala mówi, że nie jest dla niej wystarczającym oparciem i nie wiąże z tą relacją większych nadziei. Jadąc ze mną znajduje się pod wpływem jakichś leków. Znowu powietrze robi mi się jakby wilgotniejsze w okolicy oczu, czuję że nie kłamie, dyskretnie sięgam po ostatnią serwetkę.

 

47) "Kopalniane historie"

Odwożę pracownika Siltechu na nocną zmianę. Wsiada i pyta o górnika, odpowiadam że ostatni mecz ze Śląskiem Wrocław wygrali, ale to było kilka dni wcześniej. Szybko dowiaduję się, że nie ma na myśli Górnika, ale górnika przysypanego w Bielszowicach po tąpnięciu kilka godzin wcześniej, to mógł być jeden z jego kolegów. Nie włączałem radia, cały czas leciały jakieś CD więc umknęły mi wiadomości. Wyrażam przykrość i zamykamy tą rozmowę. Pozostajemy jednak w temacie górniczym. Opowiada, że pracował na Makoszowach przed jej zamknięciem. Proszę go, aby przypomniał mi jak to było. Na mocy odgórnych ustaleń połączone zostały ze sobą kopalnie Sośnica i Makoszowy. Makoszowy miały zdecydowanie bardziej miąższne i obfite pokłady węgla niż Sośnica, ale większość urobku wychodziła przez Sośnicę i to oni spijali śmietankę wydobycia. Z czasem górnicy prowadzili akcje sabotażowe, aby węgiel wychodził szybami KWK Makoszowy. A to uszkodzili taśmę z taśmociągu, a to zwarcie jakieś w instalacji zrobili. Ostatecznie Makoszowy trafiły do SRK, czyli do likwidatora. Mówi się, że była to decyzja polityczna. Obecnie funkcjonuje tylko jeden szyb (Szyb I). II, III i IV zlikwodowano w ostatnich latach, choć baszta szybu IV wciąż dumnie wpisuje się w krajobraz. Podobno dawno zostałaby zburzona, ale sprawa się ciągnie w związku z oprotestowanym przetargiem. W 2018 kręcono tam film pt."Żelazny Most", do którego udało mi się załapać jako statysta. Wykorzystałem wówczas lenistwo ochrony, która zamiast sporządzić imienne i terminowe przepustki wpisała nas, statystów na jedną zbiorczą listę. Legalnie dostając na teren zwiedziłem dostępne zakamarki kopalni od wewnątrz. Zagadnięty przez jednego z ochroniarzy czemu robię zdjęcia, odpowiadam że za chwilę tej kopalni i tak nie będzie, wzruszam ramionami i posyłam rozbrajający uśmiech. Przyznaje mi rację, zaleca ostrożność. KWK Sośnica fedruje do dziś, choć były momenty, że to wcale nie będzie takie pewne.

PS - Ad. wypadek w Bielszowicach (04.12.2021)

Trafił mi się kaszlący górnik z Zaborza. Jedziemy na nocną zmianę do Bielszowic. Wiedząc kogo wiozę dopytuję o ostatnią akcję ratunkową. Odpowiada chętnie, górnik dołowy od 9 lat, niezadowolony. W rejonie, w którym doszło do tragedii występuje uskok, powodujący naprężenia skał. W konsekwencji w tym miejscu dochodzi do licznych tąpnięć, jakiś czas wcześniej podczas drążenia chodnika dochodzi do jednego z nich powodując niegroźny wypadek u mojego klienta. Wracając do ostatniego wypadku, szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że tąpnięcie nastąpiło w święto Barbórki, gdy większość załogi jest na powierzchni, a pod ziemią tylko ci, co muszą. Gdyby to był normalny dzień to liczba ofiar sięgnęłaby 15-20. Zasypane zostało ok. 60m chodnika, a uszkodzone łącznie 200m. Ten pierwszy górnik, odnaleziony żywy mówił, że słyszał krzyki i stękania drugiego. Drugi nie przeżył. Podobno został odnaleziony z ręką kurczowo zaciśniętą na jakiejś rurze i z otwartymi oczami. Miał przysypane nogi.

PS2 - Kontynuując temat okołogórniczy.

Mijam z klientami KWK Bielszowice. Wspominamy ostatni wypadek i wtedy oni przypominają sytuację, któa przydarzyła się jednemu z ich znajomych rok wcześniej. Tego dnia zwrócił się do niego kolega z prośbą, żeby się z nim zamienił bo zmiana mu bardzo nie pasuje. Niechętnie się zgodził nosząc z tyłu głowy, że kiedyś będzie mógł też o to samo poprosić. Gdy jego kolega poszedł na zamienioną szychtę doszło do tragedii. Nastąpiło tąpnięcie, zawalił się strop, zginął człowiek, ale tym razem nie on...

 

48) "Kawę zajebałem"

Zabijam czas na postoju rozmową z kolegami z konkurencji. Podchodzi człowiek w okularach i z brodą. Jego ubiór nieco jakby odstaje, ale hipsterów ci u nas dostatek. Bez wstępów mówi, że był w sklepie, bardzo chce mu się palić.

- Kawę zajebałem, kosztuje 25zł, fajek nie ma jak zajebać. Wymieńmy się, weźcie tą kawę za paczkę fajek.

Odsyłamy go na drzewo, w myślach pytam, czemu nie chwyci się jakiejś roboty, jest młodszy ode mnie, choć okulary nosi wyraźnie mocniejsze od moich, a broda i wąs nie są w stanie ukryć młodzieńczej twarzy.

Z litości częstuję go papierosem na odchodnym. Dziękuje, żegna się, znika w mroku.

Spośród wszystkich zaczepiających na postojach najczęściej trafiają się amatorzy trawki, czasem poszukiwacze kantoru całodobowego lub sprzedawcy perfum.

 

49) "Chcę byś mnie opisał"

Zabrałem ich z krańców Maciejowa. Nie zdążyłem im się przyjrzeć bo już na mnie czekali pomimo wyraźnie odczuwalnej niskiej temperatury. Zajęli miejsca z tyłu, podali lokalizację: Kalinowa. Po drodze coś mi się przestawiło w głowie i zawiozłem ich na Klonową, ale udało się uratować honor mykiem w Sienkiewicza. Po drodze chwalę się, że piszę. Na Kalinowej pani wysiada coś załatwić, my sięgamy po papierosy i zaczynamy gadać na zewnątrz. Opowiada mi swoją historię.

Pracował na Kopalni, na skutek poważnego wypadku trafił do szpitala, nie zgadza się na amputację nogi. Trwa walka wraz z późniejszą rehabilitacja. Chcąc udowodnić opuszcza spodnie i gacie ponieżej wacka ukazując rozległą bliznę na udzie ciągnącą się i znikającą w okolicy pachwiny. Mówi, że jest górnikiem, lubi czasem wypić i wciągnąć. Nadchodzi Pani, jedziemy dalej i nagle odzywa się alarm niezapiętych pasów (czasem wariuje mi czujnik pasów), układ dżwięków denerwujący i powtarzany długo przynosząc irytację i wstyd. Tłumaczę się głupio, że to niezależne ode mnie, że to francuskie auto i proszę o zignorowanie pikandera, choć wcale to nie jest łatwe. Pani włącza się do rozmowy:

- Pewnie chciałby zagrać Jingle Bells, ale nie wychodzi mu, choć trzeba przyznać, że zacięcie do muzyki ma....

- Tiaaa. z silnym akcentem na zacięcie. - Dodaję.

- Ale nawet wyświetla choinkę, bez okularów rozpoznaję (chodzi o mrugającą ikonkę, sylwetkę ludzika przypiętego pasem, po zmrużeniu oczu i odrobinie dobrej woli to może być choinka). Święta za pasem.

 

50) "Plantacja"

Powiadamiam i czekam. Wsiada. Komplementuję jego glany, wspominając że sam bym ubierał, ale źle się jeździ. Starszy ode mnie, ale nie więcej niż pół pokolenia. Dopiero gdy mamy ruszać orientuję się jak bardzo jest pijany. Wyciąga butelkę ruskiej wódki, pociąga łyk i proponuje. Odmawiam oczywiście. Pyta czy lubię zajarać. Spoglądam na niego i odpowiadam, że lepiej zajarać niż się najebać. Przyklaskuje mi i chce zapalić w aucie, stanowczo go powstrzymuję.

Po drodze się nakręca i opowiada jak to Mikulczyce i Rokita stanowiły zagłębie słomy makowej i trawki w latach 90tych. Chwali się, że już wtedy korzystał. Rozwija myśl mówiąc, że w tym roku mija 40 lat odkąd pierwszy raz zapalił "zioło". Osiągamy niedalekie peryferia Zabrza. Dojeżdżamy do miejsca docelowego, wspominam że z tego miejsca podejmowałem ostatnio klientkę z silną astmą, od razu wie o kim mówię. Pokazuje mi dom, w którym podobno mieści się plantacja konopii, a jego zadaniem jest jej doglądać. Zaprasza mnie owładnięty chęcią pokazania mi całości. Odmawiam kategorycznie, wszak moim zadaniem było go tylko przywieźć. Nie kryje zawodu:

- Choć pokażę Ci plantację, pierdol robotę, ujaramy się jak świnie, mam wódkę, będzie fajnie.

W międzyczasie zdążyłem się zluzować na aplikacji i podjąć kolejne zlecenie. Niezbyt chętnie opuszczam moją strefę komfortu i nakazuję mu rozstanie, płaci należne 15zł i niechętnie wysiada, cały czas namawiając mnie. Dziękuję mu, nawracam na oblodzonym placu wykręcając efektownego bąka na ręcznym i oddalam się.

Przy tak nieodpowiedzialnym "ogrodniku" podejrzewam, że plantacja szybko zostanie namierzona i zlikwidowana, za chwilę znów będziemy czytać sensacyjne newsy o sukcesach policji. Policja jednak nie dowie się tego ode mnie, nie mieszam się, obowiązuje mnie "tajemnica służbowa".

 

51) "Pogrzeb"

Wsiada Cygan i na wstępie pyta o koszt kursu. Chce jechać do Berlina na pogrzeb. Chodzi o pogrzeb jego kuzyna, któremu tydzień wcześnie zmarła matka. Syn zaćpał z żalu i zmarł po przedawkowaniu wynalazków. Sprowadzam go na Ziemię bo w takiej sytuacji nie byłbym w stanie wrócić do domu i musiałbym spać w hotelu, który musiałbym wrzucić w koszt. Niechętnie się zgadzam na Słubice, polsko-niemieckie przejście graniczne, choć podskórnie czuję przygodę. Sprawdzam lokalizację - wychodzi ponad 450km. On chce dać 800zł, ja proponuję 1300zł za kurs. Staje na 1000zł. Proszę o zaliczkę, muszę zatankować, a jeszcze nie wyjeździłem tego dnia dostatecznie dużo żeby wyłożyć na pełny bak. Od razu daje całość, tankujemy na Shellu, paliwa wchodzi za 342zł czyli nieco ponad 56 litrów (dostaję dwie naklejki promocyjne na jakieś autka). Ruszamy. Podążamy A4 potem S3, żeby zjechać na A2 i dotrzeć do Słubic. Mój pasażer obarczony jest tikami nerwowymi, co chwilę prycha, parska i chrząka w charakterystyczny sposób. Podróż trwa prawie 5 godzin podczas których nieustannie wisi na telefonie, co chwilę wyjmuje z plecaka kawałek gazety w którą usiłuje się wysmarkać, po czym wyrzuca przez okno. Nie daje mi szansy normalnie porozmawiać, za to dowiaduję się mimowolnie:

- o dziewczynie, której nawija makaron przez pół drogi (sam ma żonę i 3 dzieci), zdąża się na nią obrazić, przeprosić i znowu obrazić, pokazuje mi jej zdjęcie, absolutnie śliczna,

- o planowanym pobiciu po nazwaniu kogoś "cygańską kurwą" (uruchamia conajmniej 3 ludzi),

- o podziale pół na pół za coś (mowa o 50000zł do podziału), szczegółów omawianych po "cygańskiemu" nie mam szans zrozumieć,

- o ściągnięciu pieniędzy za perfumy od właściciela burdelu,

- o kupowaniu i sprzedawaniu złota,

- o wielu innych rzeczach, o których słyszeć nie powinienem.

Po drodze proszę go, żeby nauczył mnie podstawowych zwrotów typu "proszę", "dziękuję" itp., ignoruje mnie. Zaopatruje mnie w fajki, colę, hotdoga, to są "dary" żebym się spieszył. Dostarczam Go pod wskazany adres, załatwia formalności w hotelu i opuszcza mnie. Czeka na żonę, która ma dojechać z Berlina. Pytam czy planuje "ruchać" tej nocy, proponuję mu viagrę (oferuję klientom, których wożę do domu uciech), odmawia mówiąc, że dostaje wtedy wysokiego ciśnienia. Rozstajemy się. Zostawia mi batonik Prince Polo na odchodnym. Zostaje mi ponad 450km drogi powrotnej, podczas której trafiam na lokalne mgły, gołoledzie i śnieżyce. Tracę pół godziny na autostradzie A4 z powodu dwóch nieszczęśników-rozbitków w rejonie Anabergu, jeden pas zajęty. Po 16 godzinach za kółkiem parkuję i idę się położyć spać, śmietnik po kliencie posprzątam później, zostawił papierki, niedopitą colę, pustą paczkę po Marlboro i flaszkę po dwusetce jakiejś kolorowej wódki.........

PS

Na postoju na "Belce" omawiam przygodę z kolegą z korporacji. Jebie mnie jak psa, że psuję rynek bo za takie pieniądze się nie jeździ. Przynaje jednocześnie, że jakiś czas wcześniej wziął od klientki 800zł plus obiad za kurs do Gorzowa Wielkopolskiego, ale że całą drogę liczył na numerek z nią, na który ostatecznie się nie załapał. Dowala mi pytaniem czy liczyłem na coś z Cyganem. Nie jestem mistrzem szybkiej riposty. Milknę. Wkurwił mnie nieco.

PS2

Pojechałem bo mi się opłacało - ostatecznie 600zł za 10 godzin na taxi nie codzień się trafia. Zazdrości mi.

 

52) "Ona mnie jednak bardzo kocha"

Kolejny klient w stanie wskazującym na spożycie. Szef firmy budowlano remontowej. W tle leci "Jethtro Tull" z płyty (Aqualung), od razu rozpoznaje. Chawalę się, że zaliczyłem ich trzy koncerty. Klimat się dzięki temu rozluźnia. Zaczyna opowiadać o swoich problemach kadrowych wspominając jakich gamoni ma pod sobą, utyskuje jacy są dalecy od ideału, Zatrudnia Ukraińców i ludzi po wyrokach, żeby ciąć koszta. Sam jest też mocno zaangażowany w realizacje. Rozmawiamy luźno, klient jest świadomy swego upojenia i czuje się z tego powodu zawstydzony, ale nie przede mną, wybiega myślami naprzód projektując głośno spotkanie z żoną. Choć wcale go o to nie pytam opowiada jak bardzo ją kiedyś zdradzał, a ona mimo że o tym wiedziała godziła się na to. Ufała mu do tego stopnia, że nigdy nie sprawdziła zawartości kieszeni. Wyprała przez to całe mnóstwo gotówki i raz telefon. Co ciekawe był to telefon z gatunku tych wstrząso i wodoodpornych, jeden z tych pancernych modeli, o dziwo przeżył pranie. Płaci banknotem 200zł, nie mam wydać. Zostawia mnie z problemem, twierdzi, że nawet jeśli nie oddam mu reszty to nie zbiednieje, a ja zasadniczo i tak się nie wzbogacę. Jeszcze tego samego dnia przy okazji innego kursu przywożę mu i oddaję. Sprawia wrażnie zaskoczonego. Potrzebuje taxi na wcześnie rano, sam wtedy jeszcze odsypiam dlatego ugaduję się z kolegą ze zmiany nocnej. Przekazuję telefon kontaktowy, miejsce i godzinę, wraz z informacją że klient zostawi solidny napiwek, podkreślam jakie to ważne dla mnie. Niestety kolega nawala. Klient jest zawiedziony, nie dzwoni już po mnie więcej, spotykamy się przypadkowo po kolejnym zleceniu od dyspozytora. Przepraszam klienta, jest mi wstyd za kolegę, ale to jest niestety nasz ostatni kurs, nigdy więcej do mnie nie dzwoni.

 

53) "Ostrava" - zasłyszana od sąsiada, też taksówkarza, ale z Gliwic.

Wsiada klient z paczką i teczką, chce do Ostravy. Na wstępie mówi, że nie ma pieniędzy, ale na miejscu dostarczy paczkę i będzie miał. Ruszają w trasę. Klient kieruje na jakieś osiedle, podjeżdżają pod blok. Klient prosi o poczekanie, zostawia w aucie paczkę. Upływa chwila, potem kolejne. Kierowca traci cierpliwość i wchodzi do klatki w której zniknął jego pasażer. Okazuje się, że to blok z przechodnią klatką. Wraca do auta, rozrywa paczkę, a tam..... cegły. Cieszę się, że to nie byłem ja.

Jest to stary numer, ongiś realizowany wariantem "na telewizor". Klient wysiadał tłumacząc się, że wydał wszystko na przewożony sprzęt i zaraz doniesie pieniądze, zostawiając karton w aucie.

 

54) "Mike Tyson"

Zasadniczo już nie Maciejów i jeszcze nie centrum. Nocka, ale z jednym z najfajniejszych dyspozytorów. Zatrzymuję się, chwilę wcześniej kliknąłem w "Powiadom klienta". Przypominam sobię, że już po północy i nie nabiję kolejnego paragonu jeśli nie wydrukuję dobowego raportu. Odrywam stare kupony, drukuję raport i po poskładaniu dokładam do pozostałych. W międzyczasie dyspo pisze, że schodzą, faktycznie. Z klatki kamienicy wykluwają się dwie dziewczyny, jedna z papierosem, ma go jeszcze sporo. Za nimi wyłania się mężczyzna. Otwieram drzwi i mówię, że nie musi się spieszyć. Mężczyzna pod wpływem wyjawia chęć zapalenia również. Częstuję go. Tym gestem niejako go ujmuję bo dalej traktuje mnie z dużą dozą sympatii, również bardzo pozytywnie zapisuje się w mojej pamięci. W trakcie papierosa przedstawia się z imienia nazwiska oraz pseudonimu: Mike Tyson. Opowiada jak zamiótł trzech ochroniarzy w jakimś klubie, jednemu wybił zęby, drugiemu złamał nos, a trzeci po ciosie wpadł do wnętrza klubu i więcej się nie pojawił. Kolejne zęby wybija jednemu z interweniujących policjantów. Opowiada jak spędził 19 lat życia w zakładach karnych. Przedstawia się jako GIT (Grypsujący - Inteligentny - Twardy). Jak kuracjusz w swym życiu odwiedza kolejne zdroje, tak on wymienia swoje miejsca pobytu. Wspominam mu o ironicznie dobranym billbordzie Biedronki na zakładzie Karnym w Strzelcach Opolskich - "Biedronka - 15 lat razem". Ten ośrodek również zna od środka. Ze względu na swoje wyczyny jest uhonorowany statusem "N", czyli niebezpieczny. Opowiada też inną historię o tym, jak przysłano do niego dwa patrole policji, ktoś wezwał do nietrzeźwego, zachowywał się głośno. Pierwszy grupa zastaje go przed wejściem do kamienicy. Jest wyraźnie pod wpływem, ale policjantom nie wsmak zabierać go na izbę, tym bardziej, że znają się dobrze z poprzednich interwencji. Pada propozycja, że jak pozamiata ulicę to nie zostanie zabrany. Ku ich zdziwieniu chętnie przystaje, oni spodziewali się awantury. Od razu zaczyna działać. W międzyczasie podjeżdża drugi patrol, tym razem młodzi i ambitni. Policjanci wymieniają spostrzeżenia, ci nowi chcą go jednak zabrać na izbę. Tyson kończy zamiatanie i podchodzi do policjantów. Młody aspirant rzuca mu chłodne spojrzenie i mówi:

- Zabieramy Cię bratku, jedziesz z nami na izbę.

Tyson spogląda na niego lekceważąco, nie odzywa się, za to starszy z policjantów z pierwszego patrolu odpowiada młodemu:

- On nigdzie nie pojedzie, dałem mu słowo, że jak pozamiata to nie zabieramy go.

- Nie po to dyżurny wezwał aż dwa patrole do niego jednego, nachlanego, drącego ryja recydywisty żeby to tak zostawić.

- Jestem starszy stopniem i byłem tu pierwszy, to ja decyduję o przebiegu interwencji. Zostaje, obiecał że już będzie cicho.

Policjanci odjechali, a Tyson również dotrzymał słowa i nie śpiewał więcej tego dnia.

 

55) "Śląska sperma" - zasłyszane.

Historia zasłyszana od starego taksówkarza, z którym trafiamy się na postoju. Teatralny to chyba też jego ulubiony.

Wsiada para, obydwoje pod wpływem alkoholu, ale z pełną kulturą. Wyglądają na rówieśników, wiekowo między 40, a 50. Ona pochodzi znad morza, on rodowity Ślązak (Ślunzok kiery godo, a niy "mówi"). Wskazują cel podróży po czym oddają się rozmowie ze sobą. Co jakiś czas w trakcie ich konwersacji mężczyzna jest namawiany na wyjazd z Zabrza i przeniesienie się na stałe nad morze. Za każdym razem grzecznie odmawia. Nie zwracają uwagi na kierowcę swobodnie ciągnąc swoje tematy w pewnym momencie pani znów przypomina sobie o propozycji opuszczenie Śląska, najwyraźniej nie daje jej to spokoju. Wygląda na to, że przypomniała sobie o ten jeden raz za dużo:

- Kochanie, no daj się namówić, tam nad morzem jest takie zdrowe i czyste powietrze, nie to co tutaj. Wyjedźmy stąd, możemy zamieszkać u mojej mamy, przecież ona ma duży dom. Ja tak nie lubię tego Śląska. Nie zbywaj mnie znowu.

- Skarbie mój najdroższy, moja perełko, słońce ty moje, ile my już jesteśmy po ślubie? - Pyta on.

- No, to już ponad dwadzieścia lat będzie. - Odpowiada ona.

- I przez cały ten czas "mieszkomy tukej" w Zabrzu......

- ...

- Więc masz w sobie więcej śląskiej spermy niż całej tej nadmorskiej krwi krąży w tobie, nikaj stund niy wyjada.

Pani przez resztę drogi już się więcej nie odzywa.

 

56) "Grzybiarz" - opowieść Mariusza

Jest ciepła, spokojna niedziela. Stoję jak zwykle na postoju przy Platanie, obserwuję spacerujących ludzi. W końcu jest...wyczekiwany sygnał nowego zlecenia. Oczywiście przyjmuję. Patrzę gdzie mam odebrać klienta i widzę że czeka na mnie na „starym” szpitalu na Curie-Skłodowskiej. Odpalam silnik i jadę. Podjeżdżam i widzę klienta. Podchodzi i pakuje mi do auta trzy okrągłe kosze na grzyby. Na mój pytający wzrok mówi:

- One są czyste.

Ja na to:

- Ja nie patrzę czy są czyste, tylko patrzę dlaczego są puste. - Klient się uśmiechnął (pierwsze lody zostały przełamane) i stwierdził że dopiero jedzie na grzyby. W myślach szukam najbliższego lasu, a klient podaje adres: Paniówki, ul Zamkowa. No to ruszamy. Po drodze okazało się że to miłośnik spacerów po górach. A że ja kiedyś też dużo wędrowałem szlakami górskimi więc droga nam upłynęła w miłej atmosferze. Po dojechaniu na miejsce, klient wypakował kosze i pyta się ile za kurs. Ja mówię zgodnie z licznikiem 31pln, a klient pyta się mnie czy mam stówę. Troszkę zgłupiałem, ale mówię ża mam. Na to klient:

- To daj mi tą stówę.

Teraz już całkiem zbaraniałem, a w myślach zacząłem się zastanawiać o co chodzi. To przecież klient ma mi zapłacić za kurs, 31 złotych, a on mi mówi że mam mu dać stówę. Musiałem mieć bardzo dziwną minę, bo on znów:

- Daj stówę.

Powoli ja wyciągam, zastanawiając się o co klientowi chodzi. A on bierze moją stówę i daje mi dwieście złotych i mówi:

- Reszty nie trzeba.

W tym momencie szczęka opadła mi na podłogę auta, a ja się zastanawiałem czy nie zanieść klientowi koszyków do domu. Zostawił mi napiwek dwa razy większy niż wyszedł kurs. Zanim szok mi minął, klient zdążył już wejść z koszykami do domu, a dla mnie świat stał się weselszy.

 

57) "Wjechałem pod zakaz"

Klientka już na mnie czeka, gdy podjeżdżam. W jednej ręce trzyma sklejone szarą taśmą kule. Kule lądują z tyłu, pasażerka zajmuje miejsce z przodu. Trasa niedaleka, w obrębie jednej dzielnicy, pasażerka skarży się, że ma problemy z poruszaniem, pomimo że nie zauważyłem tego wcześniej. Tłumaczy, że kule dla brata, który złamał nogę. Opowiada swoją historię, najpierw choroba Heine-Medina, później wypadek samochodowy. Intensywna rehabilitacja nie zmienia rokowań względem wózka. Bliska załamania zaczyna ćwiczyć karate. Chwyta się tego karate jak pijany płota i dzięki temu zaczyna ponownie chodzić. Ze sposobu opowiadania wyczuwam silny charakter. Pani prosi o podjazd pod klatkę, znak zakazu, czytam opis - nie występuję wśród wyjątków, pani robi maślane oczy po czym wrzucam jedynkę i wjeżdżam w uliczkę. Mijam ciasno zaparkowane samochody, aż dojeżdżam do przeszkody, radiowozu uniemożliwiającego mi dojechanie do właściwej klatki, zmuszając do zatrzymania klatkę wcześniej. Mrugnąłem długimi bo zrobiło się dość miejsca, żeby zjechali, a oni mieli włączony silnik. Nie musiałem długo czekać, zapaliły się koguty, wiem że to specjalnie dla mnie. Wysiadł funkcjonariusz, podszedł do opuszczonego okna i rzekł:

- Dzieńdobry, aspirant "taki śmaki owaki" z komendy-sromendy...... Kontrola drogowa. Przyczyną kontroli jest niezastosowanie się do znaku B1 czyli zakaz ruchu w obu kierunkach, proszę rozliczyć się z klientem, przygotować dokumenty i zapraszam do nas.

Spoglądam na klientkę, chyba dostrzega że z lekkim wyrzutem, mówię 12,60zł. Płaci gotówką. Mówi do mnie, żebym nic się nie martwił, że ona to załatwi (marna pociecha). Wydaję jej resztę i wysiadam w milczeniu, potulnym krokiem zmierzając w stronę radiowozu. Czeka na mnie ten sam policjant, co wcześniej, podaję dokumenty, dowiaduję się że będzie mnie to kosztowało 5 punktów i 250zł, zgodnie z najnowszym taryfikatorem, boli. Proszę o niższy wymiar kary i wykazuję skruchę bo nawet połowy tej sumy nie zdołałem wyjeździć tego dnia. Próbuję się tłumaczyć, że klientka jest mieszkańcem i jej zakaz nie obowiązuje. Sprowadza mnie na ziemię, mówiąc że to tak nie działa. Cośtam notuje, pyta czy przyjmuję mandat - przyjmuję.

W tym czasie moja klientka dyskretnie rozpakowuje kule, które zdeponowała z tyłu, zbliża się z nimi w naszą stronę bardzo nieporadnie, po czym tuż przy mnie teatralnie się przewraca o krawężnik. Łapię ją w ostatniej chwili i słyszę ton pełen goryczy i pretensji, mówi niby do mnie, ale wzrok ma skierowany na policjanta:

- Miał mnie Pan przywieźć do domu, za co ja płacę? Proszę mnie odprowadzić przynajmniej do klatki.

Biorę pod łokieć, odprowadzam. Czuję na sobie wzrok obu funcjonariuszy. Ostrożnie i niespiesznie pokonujemy schody. Wklepuje kod i forsujemy domofon. Dopiero gdy znikamy wewnątrz ona mówi:

- Dobra, możesz mnie puścić - znów porusza się normalnie. Posyła mi uśmiech.

Wychodzę z klatki, wracam do policjantów. Otrzymuję spowrotem dokumenty. Aspirant oddaje mi i mówi:

- Panie kierowco, w dniu dzisiejszym pouczam Pana... na przyszłość proszę nie lekceważyć znaków.

- Dziękuję bardzo, czuję się pouczony (i takim odjeżdżam).

W duchu gwiżdzę " Always look on the bright side of life", w takiej sytuacji nie stracić to prawie jak zarobić, uśmiecham się do siebie.

 

58) "Kurs, ale nie taki kurs"

Zabieram dwóch młodych mężczyzn z Rokitnicy, jedziemy na Bytom, na Szombierki. Po drodze panowie żywo omawiają jakieś materiały dydaktyczne. Szybko domyślam się, że to fizyka dla szkół średnich lub jakichś początkujących studentów. Nie odzywam się, w milczeniu przysłuchuję się ich rozmowie. Jeden z nich wyciąga zeszyt i wspólnie łamią sobie głowy nad jakimś zadaniem. Słyszę jak wspólnie dochodzą do rozwiązania zapisując przy tym stronę A4 w zeszycie. Nawigacja komunikuje, że miejsce docelowe jest po prawej stronie. Zatrzymuję się, stopuję licznik na 25,40zł i mówię:

- Dojechaliśmy, 25zł (pomijam groszową końcówkę). Nie prościej będzie zwyczajnie scałkować prędkość w tym ostatnim zadaniu? - Pytam nieśmiało.

Patrzą po sobie jakby zdziwieni. Przejmuję notatnik, nakreślam wykres, zakreskowuję pole pod wykresem, rozpisuję wzór i oddaję zeszyt, pytającym wzrokiem zerkam to na jednago, to na drugiego.

- Skąd Pan takie rzeczy wie? - Wzruszam ramionami, nie wszystko jeszcze zapomniałem. Zostawiam im swój numer. Jeden z nich dzwoni zaraz następnego dnia. Docieram na miejsce i okazuje się, że chyba jednak nie pojedziemy. Klient wsiada, ma ze sobą kubek kawy, który mi wręcza oraz słodki rogalik, którym również mnie obdarza. Wyciąga jakieś ksera i notatki. Chce abym udzielił mu korepetycji. Uprzedzam go, że mnie zaskoczył, nie jestem merytorycznie przygotowany. Dodaję z uśmiechem, że jeśli chodzi o korepetycje to jestem drogi i nieskuteczny. Twierdzi, że jego korepetytor podszedł do omawianego wcześniej zadania tak samo jak ja.

Udaje mi się z marszu rozbić na drobne 60% zadań z kartki, chwilę potem dzwoni dyspozytor z pytaniem czy wszystko ok bo stoję bez ruchu w rejonie zadeklarowanego dojazdu od ponad godziny w stanie zajętości. Tłumaczę, że jestem w towarzystwie klienta i rzeczywiście jestem zajęty.

Przed następnym spotkaniem klient wysłał mi zadania wcześniej więc mogłem się lepiej przygotować. Właściwie to sprawiło mi to przyjemność, dawno nie rozwiązywałem podobnych zagadnień, gimnastyka głowy wskazana. Zawsze płacił powyżej wskazania taksometru, jeśli na aplikacji wychodziło 34zł to on dawał 50zł bez reszty, mówiąc że jego korepetytor bierze 65zł/h po znajomości.

Nasze ostatnie spotkanie miało odmienny przebieg. Jak zwykle spodziewałem się jakichś zadań, tymczasem obdarzył mnie butelką dobrej brandy, 10 letniego Torresa, jednocześnie chwaląc się, że "zdał". Gratulacje! Zupełnie czym innym jest rozumieć, a czymś osobnym umieć to zrozumienie przekazać dalej, najwyraźniej udało mi się, czuję satysfakcję. Odwożę go na imprezę gdzieś na Kończyce, znów zostawia napiwek.

 

59 "Nawiedzona klientka" - opowieść Mariusza

Jesień zeszłego roku. Piękny słoneczny dzień, godziny mijają, kolejne zlecenie się pojawiło, więc je przyjmuję i jade. Podjeżdżam na adres, klientka już czekała. Wsiada młoda dziewczyna, tak na oko niecałe 30 lat, z niemowlakiem w nosidełku. Adres docelowy to przychodnia na ul. Pawliczka. Jedzie tam na rehabilitacje malucha. Coś ma z nóżkami nieprawidłowego, i wymaga ćwiczeń. W czasie drogi rozmawiamy o byle czym. W pewnym momencie rozmowa schodzi na pandemię i temat numer jeden w mediach, ostatnie testy przed oficjalnym wprowadzeniem do użytku szczepionek przeciw Covid. Klientka pyta się mnie co i nich myślę. W pewnym momencie rzuca:

- A Pan wie, że ten cały Covid to ściema i chodzi o przejęcie władzy w Polsce? - Troszkę mnie zamurowało, pomyślałem następna wyznawczyni teorii spiskowych. Ale jej grzecznie odpowiadam, że to chyba nie o to chodzi, bo przecież Covid zaatakował cały świat, więc tu nie może chodzić o przejęcie wladzy w Polsce. A ona mi że tak w ogóle to szczepionki bedą darmowe, ale tylko dla tych co się zrzekną całego swojego majątku. Widzę że temat wchodzi na zdradliwe tematy, ale cóż. Kurs nie skończony, więc kulturalnie próbuję jakoś zmienić temat, ale klientka już się rozpędziła. No cóż, trzeba jakoś to przejść, więc ciągnę rozmowę. Pytam się jej, a co z tymi co nie oddadzą swojego majątku. Na to mi ona że ci, jako niebezpieczni dla otoczenia bedą zamykani w specjalnych obozach, i że już zaczynają takie obozy budować w Kanadzie. Na potwierdzenie swoich słów otwiera swój telefon i pokazuje mi filmik na YouTube, w którym ktoś propaguje te i podobne bzdury, próbując wszystkich przekonać do swojej wersji. Ja już za kierownicą tylko się modliłem żeby ten kurs się jak najszybciej skończył. Jadąc musiałem wysłuchać ten filmik do końca, ale na całe szczęście, nim klientka zdążyła mi uruchomić następny, to już dojechaliśmy do celu. Klientka, zaklinając się że to wszystko prawda i czeka nas wszystkich smutny koniec w obozach w końcu uregulowała rachunek za kurs i wysiadła. A ja, jak najszybciej odjechałem w drugi koniec Zabrza, żeby przez przypadek nie trafić znów na nią, gdy będzie wracać do domu.

PS - dopisek własny

Miałem podobny przypadek, klient antyszczep pod wpływem alkoholu. Po drodze opisuje mechanizm oddziaływania sieci 5G względem cząstek grafenu zawartych w szczepionce. Jestem kulturalny i nie wdaję się w niepotrzebne spory ze swoimi pasażerami, łatwiej wówczas o napiwek.

 

60) "Spis cudzołożnic"

Wsiadł jakiś nerwowy. Łysy, dobrze zbudowany, niezdecydowany dokąd chce jechać, zlecenie z aplikacji. Jego chaotyczne zachowanie i krótkie wypowiedzi budzą we mnie niepokój, ale nie okazuję tego, odpowiadam pełnym spokojem, co rusz nawiązując kontakt wzrokowy, żeby nie pomyślał, że się go boję, choć taki stan wzbudzał we mnie. Skręcamy w jedną z uliczek, każe zwolnić, chwali mój szklany dach bo może dostrzec czy światło w interesującym go mieszkaniu się świeci, czy też nie. Jedziemy pod kolejny adres, przy trzecim z kolei niepowodzeniu w "teście okien" pytam klienta:

- Szpieg z krainy deszczowców?

Spogląda na mnie podejrzliwie i zaczyna pokazywać:

- Tam, dwie ulice dalej mieszka moja żona, a w tych miejscach gdzie byliśmy moje kochanki, u wszystkich ciemno.

- Przy jednej dziurze kot się nie naje... - Puszczam rubaszny żart, przypasował mi do sytuacji.

- Ale przy czterech to już się idzie zajechać.

Pod ostatnim adresem spędza najwięcej czasu, reguluje dotychczasową należność, prosi żeby jeszcze chwilkę poczekać. Poczekam. Wysiadam i zapalam fajkę podczas gdy mój klient dobija się na przemian domofonem i telefonem. Pozbywam się peta elegancko trafiając między żeberka studzienki. W końcu czyni gdzieś w górę charakterystyczny gest Lichockiej obydwoma rękami krzycząc "fuck you". Prosi mnie o zakup półlitra w narożnej Żabce, wręcza 30zł. Z poczuciem porażki w głosie mówi, że wracamy, zauważa że naliczyło się już 10,20zł, pyta czy to jego. Potwierdzam i tłumaczę, że i tak późno włączyłem. Wracamy do miejsca, skąd go zabrałem. Gdy zatrzymuję się licznik wskazuje 15zł. Przekazuję tą informację klientowi i pokazuję widok z telefonu. Klient zaczyna marudzić, czy udzielę mu rabatu. Patrzę na niego i nie przerywam, aż skończy litanię. Klient ma na sobie masywne łańcuchy na szyi i na rękach, elegancko pachnie. Widać, że raczej go stać na taki kurs bez zbędnego negocjowania, tym bardziej że po drodze opisywał rozrywki, które do tanich nie należą. Trochę czuję się dotknięty. Odpowiadam mu:

- Dziwi mnie że ktoś mający tyle klasy (w myślach wymawiam kasy) w sobie, ile okazać chciałbyś (komplement) targuje się o taką kwotę. Gdybyś chciał pokazać choć trochę klasy to dałbyś 20zł i nie chciał reszty.

- ???....

- Jeśli o mnie chodzi to ten kurs masz gratis, targowanie się o takie kwoty, z kimś takim, za kogo chciałbyś być postrzegany jest poniżej moich standardów. Ja od tego nie zbiednieję, żegnam....

- Ale to nie tak, ja oczywiście Ci zapłacę. - Wydobywa z portfela 50zł i nie chce reszty, pyta czy będzie dobrze.

- Będzie dobrze. - Kiwam porozumiewawczo głową.

Ciekaw jestem, czy tego dnia podbudowałem jego ego, czy też przyczyniłem się do podsumowania na liście porażek dnia.

 

61) "Praca w ochronie"

Klient opowiada o swojej pracy, o momentach gdy było fajnie i zniżkach morale. Jednym z nieprzyjemnych momentów było gdy pracował po 300 godzin w miesiącu, a zaczęło ubywać mu urlopu. Dogadał się wtedy z pracodawcą za jakieś większe pieniądze, ale smród pozostał.

- Wiesz, kiedyś ochranialiśmy taki fajny obiekt na Biskupicach, zamknięty, pół nocy się spało. Przez długi czas był spokój i zaczęło to komuś przeszkadzać.

- Co się popsuło? - Pytam.

- Taki maruda przyszedł, a tuż po tym szef się bardzo zmienił. Któregoś dnia, gdy miałem wolne, szef pisze sms, że za 15 minut mam być pracy, Piszę mu, że ja w Krakowie, nie da rady.

-Zwątpił?

- Nie, zagroził zwolnieniem. Poprosiłem dobrego kumpla, żeby się stawił, ubrał mój polar i udawał mnie, na szczęście tego dnia nic się nie działo.

Dalej klient (Marcin) opowiadał, że kilka dni później powtórzył manewr z kolegą gdy bardzo źle się czuł i nie był w stanie pełnić obowiązków. Wówczas jego szef zagroził zwolnieniem dyscyplinarnym. Poczuł się na tyle dotknięty, że w ramach odwetu poszedł na L4, łącznie 20 dni, w trakcie których znalazł lepszą pracę. W międzyczasie w jego mieszkaniu zjawia się szef z drugim pracownikiem oraz alkomatem. Chcą sprawdzić czy w myśl zapisów lekarkich "chory leży" i zbadać stan trzeźwości pracownika. Marcin trzeźwo odpowiada, że nie wyraził zgody na takie badanie poza miejscem pracy i mogą mu skoczyć lub wezwać policję, robią to drugie. Po 40 minutach patrol poddaje badaniu mojego klienta, wydmuchuje 0,00. Po zakończeniu procedury dmuchania Marcin zwraca się do oficerów o ukaranie swojego szefa za nieuzasadnione wezwanie, ponadto prosi o odpis z notatki sporządzonej na miejscu celem wykorzystania podczas sprawy sądowej o mobbing ze swoim pracodawcą. Szef jest świadkiem tych słów, zostaje mu zaproponowany mandat karny 200zł, którego nie przyjmuje, oddanie do sądu tylko przeciągnie w czasie pokutę. Marcin bez komplikacji rozwiązuje umowę. Tłumaczy, że daje się robić w ch..., ale tylko do pewnych granic, potem bierze "krwawy odwet", zostawia napiwek, dziękuję, żegnam się.

 

62) "Za 15,80" - historia zasłyszana

Wsiada klientka, wezwanie z aplikacji. Elegancka i pachnąca, Jedziemy na Rokitę. Po drodze klientka wstępuje do żabki na zakupy, Wraca z dzwoniącą, papierową torbą, jedną ręką podtrzymuje dno, a drugą za uszy. Gdy już dojeżdżamy mówi, że już nie ma nczym zapłacić za kurs, prosi o fajkę bo też jej zabrakło i w ramach zapłaty zrobi mi "loda". Patrzę na licznik, który pauzuję, patrzę na nią, znowu na licznik i na nią:

- Ty za 15,80 wolisz się zeszmacić niż zapłacić, naprawdę? To ja wolę gotówkę, "dziękuję postoję".

Okazuje się, że jednak ma pieniądze, reguluje należność i wysiada, chyba nieco zmieszana nie zwraca uwagi na to, że częstuję ją papierosem, o którego prosiła, bez słowa zamyka za sobą drzwi.

 

63) "Więzień życia"

Terminówka, czyli zamówienie na konkretną godzinę, podstawiam się i widzę, że jeszcze mam 15 minut. Wysiadam i spaceruję wzdłuż ulicy omiatając wzrokiem ciąg kamienic. Na chwilę znikam za budynkiem transformatora, żeby oddać naturze to, czego ode mnie wymagała od dłuższej chwili. Pojawiają się i czekają przy aucie gdy do nich dochodzę. Wymieniamy grzeczności i szykujemy się do startu. Kurs na Katowice. On, ojciec 3 dzieci. Zawożę go do jakiegoś specjalisty mającego zdiagnozować lub wykluczyć autyzm u jego syna. Pracuje w służbie zdrowia i jest de facto jedynym żywicielem rodziny. Żona po trzeciej ciąży zapadła na jakąś formę depresji poporodowej. Zostaje sam z trójką dzieci, żona trafia na oddział rybnickiej placówki psychiatrycznej gdzie spędza kolejne dwa miesiące. W tym czasie on pracuje, opiekuje się starszymi dziećmi (najstarszy ma stwierdzony autyzm) oraz niemowlakiem, regularnie odwiedza żonę w szpitalu. Kiedy znajduje na to czas? Mówi, że nie znajduje bo to się po prostu dzieje. Budzi we mnie podziw za jego siłę przeciwstawiania się rzeczywistości.

Parkuję na placu przed marketem. Gmach dwu lub trzykondygnacyjny, na parterze sklep, a na piętrze placówka medyczna. Płaci 55zł, pyta czy chce mi się czekać godzinę, czy ma zamawiać? Kalkuję, że zaczekam bo nie powrócę pusty, nawet kosztem tej godziny. Zdążam zaopatrzyć się w jakiś prowiant, przejść się wzdłuż fragmentu ul. Brynowskiej i popatrzeć na katowickie autobusy zanim zjawiam się przy aucie. Chwilę później nadchodzą i zajmują miejsca. Lekarz potwierdził autyzm. Mój klient cięko to znosi. Do swojej poprzedniej historii dokłada kolejne klocki.

Niedawno z żoną "wpadli" i za jakiś czas na świecie pojawi się ich czwarte dziecko. Przy jej obecnym stanie nawrót choroby jest bardzo wysoce prawdopodobny, tym bardziej że ona wciąż nie jest doleczona po ostatnim epizodzie i leczyć się nie chce. Młody, który niebawem ujrzy słońce też jest obarczony wysokim ryzykiem. Klient zdradza mi, że chciał się wieszać bo nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić, ale powstrzymał się wiedząc, że musi żyć dla dzieci. Czuje się więźniem życia. Na powrót wychodzi 57zł, biorę od niego 50zł. Na dowidzenia życzę powodzenia i sił.

 

64) "Respekt na dzielni"

Podejmuję ją z pewnym niepokojem, jakieś 50m przede mną kłótnia pijanych. Klientka uspokaja, że jest u siebie i nic nam nie zagraża. Pytam o "respekt na dzielni" - odpowiada z twierdzącym uśmiechem. Zaczyna opowiadać, nie spodziewam się takiej historii: na początku jest niewinnie, handel ziołem, potem kryształem. Z czasem jest na tyle rozwinięta w branży, że odwiedza ją w mieszkaniu konkurencja z pretensjami, że im towar zalega na półkach. Straszą, ale dogadują się. Współpracuje w tym momencie z dwoma hurtownikami. Zyskuje na tym, że zawsze się spłaca terminowo, dzięki temu ma zgwarantowaną nietykalność. Od tego czasu jednak posiada już pistolet, zawsze w gotowości. Broń wkrótce się przydaje - podczas najazdu przedstawicieli trzeciej konkurencji łamie palce drzwiami jednemu z napastników, pozostali się wycofują. Wieści o akcji szybko się roznoszą, a ochrona to ochrona. Przedstawiciel trzeciej konkurencji, uczestnik ostatniego najazdu zostaje wkrótce pojmany, wywieziony do lasu i tam zgwałcony analnie kijem do gry w baseball. Zasikany, upokorzony i zapłakany zostaje porzucony w lesie.

Klientka jeszcze przed rozstaniem podkreśla, że już nie zajmuje się tym, o czym opowiadała, że kosztowało ją to sporo wysiłku. ale "respekt na dzielni" pozostał. Rozliczamy sę, wysiada. Nie zdąża zatrzasnąć drzwi gdy mija nas grupka młodzieży, pozdrawiają ją słowami "siema pani kierownik".

 

65) "Dwie taczki"

Podjeżdżam pod jakieś peryferia, powiadamiam - sukces! Pozostaje czkać na klienta. Wyciągam mojego elektronicznego papierosa, napełniam i już po chwili puszczam dymki. Nadchodzi rozbawione towarzystwo, prowadzą dwie taczki, na jednej spoczywa elegancko ubrany mężczyzna, na drugiej pani bez bielizny z podwiniętą sukienką, jeż na wierzchu. Przez chwilę jest śmiesznie. Chcą ładować nieprzytomnych i żebym rozwiózł ich na dwa adresy. Pytam, kto zapłaci za kurs i czy ktoś trzeźwiejszy pojedzie, po kolei odmawiają i wskazują na śpiącego eleganta, który zanim padł złożył deklarację o pokryciu kosztów.

Odmawiam kursu z nieprzytomnymi. Jeszcze potem zostanę bez należności, oskarżony o to, że okradłem lub inne molestowanie jak mi się obudzi w aucie, albo narzyga, albo ktoś będzie na nią czekał i będzie miał do mnie pretensje. Albo nikt nie będzie czekał i zostanę ze zwłokami w aucie..... Daję "minę" wraz z wiadomością do dyspozytora zawierającą wyjaśnienia. Tłumaczę klientom i żegnam teatralnie rozkładając ręce.

 

66) "Położna"

Zawijam na bloki przy Franciszkańskiej. Aż dziwne, że wchodzą w numerację tej ulicy choć bardzo nie wchodzą. Wysłane powiadomienie - sukces. Wysiadam i odpalam papierosa. Mam taką procedurę, że po wysłaniu zawiadomienia uruchamiam tytoń, po czym jeśli klient się nie pojawia to próbuję dzwonić. Dzwonię. Klientka zaskoczona, ale przytomna. Informuję uprzejmie, że jestem pod adresem i czekam. Chwilę później schodzi - spodziewała się później. Ja w tym czasie odpisuję na zaległy sms, wsiada za mną, nawet w lusterku nie udaje mi się dojrzeć dobrze kto to. Odzywa się, młody kobiecy głos. Tłumaczy, że spóźniła się na autobus, pracuje w gliwickiej "wylęgarni" czyli "porodówce" na Kościuszki. Też się miałem tam urodzić, ale wówczas szczury penetrowały korytarze szpitalne (mam na myśli końcówkę lat 70) i moja matka została skierowana do Pyskowic, gdzie przyszedłem na świat, a dwa dni później mój ojciec mógł na mnie spojrzeć jedynie z zewnątrz, wspinając się na śmietnik i spoglądając na zawiniątko pokazane przez okno.

Jest jedną z kolejnych osób która kocha swoją profesję. Po drodze wypytuję ją o szczegóły pracy. Najsmutniejsze momenty są wtedy, gdy matka umiera lub gdy jest uzależniona, wówczas na świat zamiast zdrowego malucha przychodzi "galareta", takie brzydkie dziecko z grymasem, nieraz z niedowładami, wtedy wiadomo że to FAS. Ona jako położna nigdy nie ocenia ludzi, a na pewno stara się nie dać odczuć takiej matce, że jest kimś gorszym. Tłumaczy to podejściem holistycznym do pacjentki. Smutno też robi się gdy kobieta rodzi martwy płód. Na szczęście takie przypadki to margines w jej pracy.

Każdy poród jest dla niej czymś indywidualnym, przyznała się że każdorazowo płacze ze szczęścia wraz z rodzicami gdy wszystko odbywa się dobrze. Czasem są komplikacje gdy główka zaklinuje się przy wyjściu. Wspomina o depresji poporodowej, wywołanej gwałtownymi zmianami stężeń hormonów. Ciekawie opowiada, aż żałuję rozstania. Wysadzam ją przy wjeździe dla karetek. Rozliczamy się i dopiero wtedy się odwracam. Wesoła, młoda twarz. Dziękuję za kurs i życzę udanej dniówki.

 

67) "Santi"

Śliska brukowana ulica świętego Urbana, ja na dojazdówce bo kapcia złapałem, ale jest gdzie zaparkować. Zastanawiam się nad "specjalizacją" śwętego Urbana, na poczekaniu przypisuję mu patronat nad aktywistami miejskimi i rzecznikami prasowymi. Powiadamiam klienta, zdążam ledwie wyciągnąć papierosa i odpalić gdy z bramy wyłania się się jeden, też z papierosem, widząc mnie odpala. Za nim wychodzi drugi, łudząco podobny. Obaj ciemnej karnacji, domyślam się ich romskiego pochodzenia, ja nie mam uprzedzeń. Palimy i czekamy, aż wyjdzie trzeci. Teraz to już trochę zgłupiałem, widzę przed sobą trzy osoby, a jakby conajmniej bracia. Pytam, czy oni przypadkiem nie są jakoś spokrewnieni, okazuje się że są, tylko jeden z innej matki, a jeden z innego ojca. Podjeżdżamy pod wskazany adres. Przyznaję się temu z przodu (chyba najmłodszy), że piszę książkę i oni, jako podobni do siebie trzej bracia są idealnym zaczynem do kolejnego rozdziału. On odpowiada, że również pisze i wykonuje, odsyła mnie do YouTube, mam wpisać "Santi - podwójna prędkość". Wychodzi 15zł za kurs. Płaci wysokim nominałem, brakuje mi drobnych, mam wydać jedynie do 30zł. Zgadza się pod warunkiem, że po niego przyjadę jeszcze tego wieczora, przystaję na to, wymieniamy się numerami telefonów, uprzedzam że po 23h będę niedostępny. Wieczór mija, a on nie dzwoni, powiadamiam smsem, że kończę i trafimy się innego dnia.

PS

Gdy poprosiłem go o to, żeby mi powiedział jakieś podstawowe zwroty w ich cygańskim języku, typu "proszę", "dziękuję" zbył mnie mówiąc, że potrzebuje czasu, aby nabrać szacunku. Chyba byłem zbyt bezpośredni. Wszak jestem dla niego "gadzio" czyli obcy. Mam nadzieję, że Go trafię i będę miał okazję z nim dłużej porozmawiać, wówczas dopiszę kolejne "PS", przesłuchuję ich produkcje, mają talent choć to nie moje klimaty.

 

68) "Najlepszy sport to... transport"

Odbieram go spod PoloMarketu na Wolności. Chce kwiatów (kwiaty po 22 godzinie?). Rzuca pobliskie BP, poprawiam go na Biedronkę. Jedziemy na moje. Wysiada, pyta czy coś zostawić w zastaw (nabiło się 7,80zł) wzruszam ramionami, wyciągam papierosa. Klient znika w czeluściach rozsuwanych drzwi, moją uwagę przykuwają na kolejne momenty przemykająca w szpilkach anorektyczna blondynka oraz Golf na włoskich tablicach. Następnie podchodzę do wejścia dyskontu. Wychodzi klient i pyta:

- Sprawdzałeś czy nie ucieknę?

- Nie, czytałem promocje tygodnia, musiałem podejść bo bez okularów.

Wsiada i wyciąga małpkę czystej, przed ukręceniem jej łba pya grzecznie:

- Przepraszam, czy mogę?

- Jest Pan dorosły, nie musi Pan pytać - odpowiadam, pasażer jest po 60.

Odjeżdżamy na Zaborze, po drodze opowiada mi mnóstwo historii. Zapamiętałem jedną z nich, o tym jak wiózł do firmy 35 rowerów "Fisher" pod plandeką w Wielkiej Brytanii. Podstawia się po godzinie 22, jest zaawizowany na rano, przed snem postanawia oddać mocz w pobliskich zaroślach. Po wyjściu z kabiny zaraz otrzymuje cios w podstawę czaszki. Po tym zostaje wrzucony do kabiny, do której napastnicy wpuszczają gaz usypiający. Budzi się kilka godzin później. Samochód cały pocięty i obrobiony. Sprawa w toku, zajmuje się nią brytyjska policja i jakaś miejscowa kancelaria odszkodowawcza, która bierze 20% od wygranego tematu. Sprawa jest dość oczywista ze względu na monitoring, spodziewa się jakichś 20-30 tys funtów brytyjskich odszkodowania za tą sprawę, która może potrwać jeszcze rok. Wstępne ustalenia sprawców wskazują na pracujących w tej firmie Polaków.

Dojeżdżamy w okolice Janika. Pan zmienia temat, opowiada o partnerce, która uszkodziła jego telefon za 7000zł i ten kwiatek jest po to, aby "podziękować". Na chwilę wcielam się rolę w kuriera. Najpierw dzwonię - nie odbiera, dzwonię domofonem - nie odbiera, dzwonię do sąsiadów i proszę o otwarcie, dochodzę na piętro - nie otwiera. Zostawiam na progu, wysyłam sms, że kurier, że zostawiłem na progu i nie trzeba nic kwitować. Wracamy na Maciejów. Jest 22:30, klient pyta czy zawiozę go na BP, poprawiam go na Biedronkę - znów jedziemy na moje. Po chwili wychodzi z kolejną małpą. Odwożę go do pobliskiego bloku. Wychodzi 48zł z jakimiś groszami, zostawia 50zł. Fajny kurs i ciekawy klient. Na koniec wspomina o prawniku, którego zadaniem jest wydusić jak najwięcej za zaległy urlop z ostatnich 2,5 roku od jego pracodawcy (w tym momencie już byłego). Urlop spędził w kabinie. Pracował wówczas w takim trybie, że jego transportowe nieobecności dochodziły do 2 miesięcy.

Uwielbia stan, gdy auto połyka drogę. Bez tego popada w alkohol. Pokazuje rękę, z której dopiero zdjęto gips, jest do początku stycznia wyłączony. Połyka ostatnią małpkę, krztusi się (czysta, 40%), zaraz sięgam po Tymbarka kupionego kurs wcześniej (planowałem popić nim leki). Klient jest mocno upojny, otwieram, podaję butelkę i czytam sentencję spod kapsla: "Teraz chill", ten kapsel jest zdecydowanie zadedykowany mojemu klientowi. Na koniec życzymy sobie wesołych świąt, życzę mu zdrowia. Pokazuje w kierunku cmentarza przy Pokoju, mówiąc:

- Tam jest moje miejsce, swoje przeżyłem. Nie jestem zawistny, dobrze Ci zapłaciłem?

- Tak, jest ok. Spokojności.

PS

Przypominam sobie i klient również jak kilka miesięcy wcześniej realizowałem dla niego inny kurs, akurat zjechał z Francji i będąc po kilku tys km nie był już w stanie dowieźć 3 słoików niemieckiej Nutelli dla swoich wnuków 3km dalej do Sośnicy. Dał wówczas 20zł, kurs wyniósł 13,40zł (Gliwice były jeszcze w pierwszej strefie). Odebrali ode mnie słoiki bez entuzjazmu, ale to zachowałem dla siebie.

 

69) "Prezent" - opowieść prawie wigilijna

Święta za pasem, Boże Narodzenie, wzmożony ruch, pełne parkingi pod marketami, dzień wcześniej sypnęło paraliżując miasto (autobus aż stanął w poprzek Goethego przed mostem). Gorączkowo myślę nad prezentem dla mojej 6-letniej córki. Dopiero co wyrwałem się z centrum poprzednim zleceniem, stoję na Mikulach, czekam aż kolejne samo wpadnie. Ledwie zgasiłem i dzwoni. Zlecenie gdzieś na krańcu peryferyjnej uliczki w rejonie Mikulczyc, tutaj jest sporo takich zaułków. Wywołany spod Kubika na Kroczka wyruszam, nawigacja twierdzi, że to raptem 3 minuty. Mijam kamienice i stare domy, docieram pod adres w zleceniu. Oczom mym ukazuje się willa otoczona ozdobnym płotem wykończonym kamieniem oraz kutą, elegancką bramą. Wysyłam powiadomienie - sukces, w konsekwencji otwiera się brama, wjeżdżam na teren, pewnie jakieś kamery przekazują, że już jestem. Podstawiam się na skraju brukowanego placu, nie gaszę i wysiadam. Nie czekam długo, pojawia się elegancki mężczyzna w swetrze, ładnie pachnie, chyba niepalący. Wręcza mi złote pudełko, obwiązane dookoła czerwoną wstążką. Każe zabezpieczyć, odkładam z atencją na tylną kanapę i przypinam pasem. Przekazuje mi 100zł i instruuje dokąd mam zawieźć paczkę. Na miejscu mam wydać paczkę i resztę:

- Na Zandka to ze 20zł wyjdzie, zostawi Pan 30zł i z tego wydam resztę, może nawet wyjdzie nieco mniej niż 20zł, stówa to za dużo.

- Na miejscu wydasz resztę.

- Łatwiej mi będzie z niższego nominału wydać, chwilę temu tankowałem, a jeden z klientów zapłacił mi 200zł banknotem.

- Wieziesz prezent. Widzę, że nie jesteś łasy, wydasz do 30zł i będzie ok.

- A co, jeśli nikt mi nie otworzy?

- Przywieziesz spowrotem, zapłacę.

- Wtedy to nawet pewnie zmieści się w tych 30zł.

- To masz 150zł - wręcza jeszcze niebieski banknot - wręczysz 100zł, 50zł dla Ciebie, pasi?

Na miejscu, zlokalizowanym na krańcach Zandka otworzyły się drzwi (licznik wskazał 22,20zł, niewiele się pomyliłem). Zaniedbana Pani odebrała przesyłkę jedną (złote pudełko) i drugą (100zł) mrucząc pod nosem:

- Ten chuj tylko na święta sobie o nas przypomni......

Nawet nie usłyszałem "dowidzenia", czy "dziękuję" gdy drzwi się zatrzasnęły.

 

70) "Burdelmama"

Kolejna chłodna nocka. Nocki są fajne pod warunkiem, że się dzieje. Moja najgorsza nocka to jedna z wrześniowych, zrobiłem wówczas raptem 4 kursy, ani nie zarobiłem, ani nie nie przespałem, zmarzłem tylko. Podstawiam się i powiadamiam klienta. Zdążam wypalić papierosa, różnica temperatur między wnętrzem, a zewnętrzem wywołuje u mnie czkawkę, bardzo tego nie lubię. Kończę i rzucam w kratkę. Widzę, jak zapala się światło na klatce, znaczy się idą. Pojawiają się wkrótce, para. Wiek Pana określiłbym jako zbliżony do mojego (rude włosy, choć coraz mniej), towarzyszącą panią zaraz rozpoznaję. Ilekroć ją spotykałem, a trafialiśmy się wcześniej, zawsze była pijana, na granicy lub tuż poza panowaniem nad sobą. Za pierwszym razem jej towarzysz obficie rzygał, więc odmówiłem kursu, za drugim chciała się dosiadać do moich klientów i też było niezręcznie. Nie zapomnę jak sikała w bramie wiedziona natychmiastowym imperatywem fizjologii. Teraz jednak chyba nie uniknę podróży z nią. Do trzech razy nosił wilk wodę, póty mu się ucho nie urwało, czy jakoś tak. Pani dałbym z 10 lat więcej niż sam mam, czyli taka solidna 50tka. Jedziemy na Skłodowskiej. Podczas podróży rodzi się i zyskuje aprobatę koncepcja, żeby podjechać do nocnego przy Nocznickiego. Parkuję przy skrzyżowaniu, Pan idzie do nocnego "u Małgosi", wysiadam i zapalam papierosa, częstuję też moją pasażerkę. Przypomina sobie o braku papierosów i sięga po telefon, szuka wśród kontaktów. Dowiaduję się, żę wpisała "Rudego" jako "pedał". Dzwoni i domaga się paczki Marlboro. Gdy tamten nie słyszy nazywa go brzydko przy mnie. Kończy rozmowę i mówi, że nienawidzi "Rudego" i idzie do niego spać tylko po to, żeby nie musiała grzać u siebie. Palimy. Palenie rodzi pewne swoiste poczucie wspólnoty. Wskazuje mi na budynek obok opisując jak prowadziła tam burdel:

- Jak to wyglądało, to było twoje przedsięwzięcie?

- Normalnie. Miałam dwie dziewczyny, pracowały dla mnie, ja miałam swoich specjalnych klientów, nie myśl sobie że ja taka kurwa jestem, nie każdy mógł ze mną. Nie pierdol, że nie korzystałeś nigdy.

- Nie korzystałem, nigdy nie musiałem płacić za seks. Co sprawiło, że zwinęłaś interes?

- Właściciel, ten chuj podniósł czynsz, przestało się opłacać, wiedział co robię, jakaś kurwa na mnie doniosła. Ale swoje, kurwa, odsiedziałam.

Dojeżdżamy pod klatkę, trzeźwiejszy Pan płaci. Z czekaniem wychodzi 17,40zł, Pan pyta o rabat za "niejechane" czyli czas spędzony w sklepie, rzucam 15zł (pani jest męcząca), Pan daje 20zł i odmawia reszty. Chwilę jeszcze rozmawiamy. Klienci czują, że nadchodzi czas rozstania. Nie wiem pod jakim względem jestem dla nich atrakcyjny, ale proponują mi "wizytę na pięterku", zgodnie obydwoje. Odmawiam grzecznie zasłaniając się pracą. Pada propozycja piwa i wciągania białych proszków, w tym momencie włącza się Pani namawiając na seks we dwoje lub w trójkącie (Pan kiwnięciem głowy wyraźnie aprobuje). Dziękuję za propozycję, grzecznie odmawiam. Luzuję i podstawiam się pod szpital czekając na kolejne zlecenie.

 

71) "Chyba z pół życia"

Mój pierwszy klient tego grudniowego dnia, chwilę wcześniej na tym mrozie wymieniałem żarówkę w przednim reflektorze. Poziom wymaganych do tego zadania umiejętności manualnych na poziomie fachowca od klejenia statków w butelce. Zamówienie na Fontanusa na Maciejowie. Tam mieszczą się budynki, w których nocują pracownicy lokalnych firm. Pod adresem, pod który jadę mieści się piętrowy budynek, zamieszkały przez 40 osób, śpią po 5 osób w pokojach. Jedna z kondygnacji zajęta jest przez Gruzinów, którzy niejednokrotnie biegają podobno po budynku z nożami. Druga z kondygnacji, liczniej zaludniona stanowi koalicję ukraińsko-polską. Znam to miejsce z opowiadań jednego z moich poprzednich klientów. Gruzini się podobno boją i do ugotowania 5 parówek we wspólnej kuchni idą w 4 osoby. Na porządku dziennym są kradzieże jedzenia ze wspólnej lodówki.

Wsiada zmarznięty, na szczęście mam nagrzne wnętrze, kurs będzie do sklepu i spowrotem. Opowiada jak marzł tego dnia. W pierwszym, najbliższym sklepie nie znajduje tego, czego szuka, jedziemy do Żabki na rogu Wolności. Z żalem spostrzega, że nie ma gdzie stanąć, wzruszam ramionami i mówię, że gdziekolwiek, byle niskozawieszonego zderzaka nie urwać (tak, raz już udało mi się, chcąc naprawić poznałem detale montażu Peugeotów - całkiem wyrafinowane). Staję bezczelnie na zakazie blokując dwie bramy wyjazdowe. Klient pyta czy coś chcę z Żaby, proszę o kawę, małą i czarną bez cukru, dodaję gdy już oddala się od samochodu. Wraca po dłuższej chwili. Wracamy na Fontanusa. Po drodze opowiada, że zmarnował 26 lat życia, spędzając ten czas w różnych więzieniach odsiadując wyrok. Wyszedł w marcu, realizuje jakieś prace dekarskie za niezłe pieniądze, dużo lepsze niż mam z taxi. Opowiada chętnie i bez skrępowania, a jednocześnie tonem absolutnie pozbaionym emocji. Podwija rękawy i pokazuje tatuaże, zaczynające się już na dłoniach. Mówi, że cały jest nimi pokryty, chce podwijać nogawki, ale dziękuję, wierzę na słowo. Pytam które więzienia zaliczył, odpowiada, że Racibórz, Katowice, Opole i inne. Byłem ciekaw czy w ramach długiego wyroku odsiaduje się w jednym miejscu, czy też jest się przenoszonym co jakiś czas. Kolejne pytanie:

- Grypsujesz? - Pomijam grzeczościową formę "Pan" żeby skrócić dystans, swobodniej się wtedy rozmawia.

- Nie, ja starej daty jestem (wygląda na 50+, ale równie dobrze może być w moim wieku, zniszczony życiem), mój brat bliźniak grypsuje, ja nie, to pedały są.

- Ja miałem tyle szczęścia, że wszystkie postępowania przeciwko mnie zostały umorzone, bez tego nie mógłbym jeździć na taxi, chodzi o niekaralność.

Na miejscu reguluje rachunek. Wydaję resztę i przypominam sobie o kawie, chcę się za nią rozliczyć:

- Za kawę? Masz na zdrowie!

- A za co właściwie tyle siedziałeś, jeśli wolno mi spytać?

- Stara sprawa, jednego gościa zajebałem. Zdrowia życzę i spokojnych świąt.

- Nawzajem!

 

72) "Licytacja"

Zabieram klienta gdzieś z Zaborza, już wątpiłem że zejdzie i miałem odjeżdżać gdy dyspo napisał: "schodzi". Wsiadł niewyraźny, wpływ alkoholu był mocno zauważalny. Zajął miejsce z przodu, torbę zabrał między nogi. Dowiaduję się, że jedziemy do jego kuzyna, który był bezdomy, któremu załatwił mieszkanie i z którym się ostatnio pokłócił. Robimy przystanek na Amicu wciśniętym w skrzyżowanie Religii, Stalmacha, Nowobytomska. Kupuję 0,7l Żubra (wódka) i trzy czteropaki Żubrów (piwo). Dokładamy do torby, w której już spoczywają 3 butelki Ballantines. Dobrze, że torba solidna, z tych plecionych. Dojeżdżamy pod wskazany adres i klient zaczyna:

- W normalny dzień płacę za kurs 13zł, dziś jest święto więc zakładam 20zł (niewiele się myli, licznik wskazuje 18,60zł). Dlatego daję ci 50zł i poczekasz na mnie, jak mnie nie wpuszczą, to mnie odwieziesz, czekaj 10 minut. W pewnej chwili orientuje się, że nie ma portfela, sprawdzam miejsce gdzie siedział, jest! Oddaję mu. Czekam, choć nie mam wątpliwości, że z takim ładunkiem alkoholu nie zostanie nieprzyjęty, nawet jeśli wcześniej byli na niego obrażeni. Wypalam papierosa, przeglądam internety... Zgodnie z moimi przypuszczeniami klient nie pojawia się w umówionym czasie. Trochę mi go żal, on sam już za wiele nie da rady wypić, a wnosi ze sobą "materiału" na srogą libację. Luzuję i zaraz realizuję następny kurs.

 

73) "Prezent II" - opowieść wigilijna

Jest 24 grudnia, obejmuję popołudniową zmianę. Nie spodziewałem się, że tego dnia taksówkarze mają gorące koła i spocone dłonie, a silnik gaśnie tego dnia tylko raz, podczas tankowania. Czekam na pasażerów, schodzą. Pasażerka niewidoma zajmuje miejsce z tyłu przy pomocy przewodnika, drugiego z pasażerów. Zaczynamy podróż od rozmowy pasażerów prowadzonej zniecierpliwionym tonem, dotyczącej ostatecznego rozdziału prezentów przy ich posiadanym deficycie. Szybko dochodzą do porozumienia przechodząc w pojednawczy ton:

- Tam chyba znów pada. - Mówi pasażerka.

- Tak, niestety. - odpowiadam.

- Ale tak dziwnie słychać.

- Może dlatego, że mamy nad sobą szklany dach, szkoda że nie ma pani możliwości spojrzeć, chociaż dzisiaj i tak zobaczyłaby pani przez niego niewiele, same krople i chmury, i jeszcze latarnię widać.

Pani maca ręką dach, rzeczywiście szklany.

- Dziękuję za ten plastyczny opis.

Dojeżdżamy na miejsce, regulują płatność kartą. Tuż przed wyjściem proszą o paragon, wyjątkowo. Nikt ich nigdy nie chce, chyba że do rozliczenia delegacji. Tłumaczy mi, że jako osoba niewidoma na podstawie faktury imiennej, na podstawie paragonu może odliczać jakieś kwoty, nawet całkiem znaczące.

Kurs wyszedł 15zł, konspiracyjnie mówię, że jeśli potrzebują paragonu to mogę im wydrukować na nieco wyższą kwotę, zaokrąglić np do 20zł, jeśli im się przyda. Pani macha ręką i mówi, że innym razem. Zatwierdzam na kasie kurs, drukuję kwitek, w tym momncie przypominam sobie o drukarce, którą trzymam w schowku. Uśmiecham się sam do siebie bo... zaraz będzie dowcipnie, jeszcze bzyczy...

Wyciągam z czeluści 1,5m bieżącego kwitków. Składam je i widzę jak mojemu pasażerowi opada szczęka. Uprzedzam, że to z jednego dnia. Pani się pyta czy dobrze się wydrukowało. W odpowiedzi otrzymuje do rąk zwitek, który jej się rozpada, widzę, że jej również opada szczęka. Cieszą się jak dzieci.

Pasażer deklaruje zaproszenie w niedalekiej przyszłości na piwo, odpowiadam uśmiechem.

Nigdy nie sądziłem, że coś tak błahego, jak zwitek paragonów z półdniówki będzie stanowił dla kogoś taki trafiony prezent.

Żegnamy się tradycyjnymi, życzeniami w skróconej formie, znikają w podwórzu.

PS

Zbieram rolki paragonów, może kiedyś ich jeszcze spotkam.

PS2

Spotykam, chwalę się rolkami paragonów. Okazuje się, że to wcale nie wygląda tak różowo, jakby się wydawało. Kwota 2000zł w fakturach imiennychprzypada na rok. Od tego jest zwrot 8% czyli wychodzi na to, że wyprawa do Bazy po fakturę, koszty dojazdu i stracony czas nie są wogóle warte tego, aby ubiegać się o zwrot kosztów.

 

74) "Wypadek?"

Daje znak życia dopiero po telefonie i fajce. Już miałem minę aplikować gdy zszedł. Zajął miejsce z przodu, ruszamy na Rudę. Zaczyna od wspomnień, opowiada jak mieszkał na Bema w Sośnicy. I od razu przechodzi do historii swojej ciotki. Rzecz dzieje się 6 lat temu, skonflikowana z partnerem. Partner zmierza do odebrania jej praw. Gdy przychodzi kurator jest wstępnie pod wpływem alkoholu i ucieka przez okno. Cała jest roztrzęsiona, boi się bo ona faktycznie wie, że lubi wypić. Dlatego zmierza do sklepu, gdzie zaopatruje się w kolejny alkohol. Pijana zasypia na torach łączących Gliwice z Katowicami. Według ustaleń maszynista dostaje zielone światło bez dodatkowych ograniczeń na danym odcinku 2,5km wcześniej. Pasażer jest mocno wzburzony faktem, jak można pociągiem przejechać taki odcinek i nie wyhamować. Dochodzi do tragedii. Na miejsce zostaje oddelegowany helikopter LPR i... odlatuje pusty. Reanimacja trwa 2 godziny i jest bezskuteczna. Na potrzeby prokuratorskiego śledztwa konieczne jest sprowadzenie odpowiedniego sprzętu, aby podnieść skład celem wydobycia odciętych części ciała. Próbuję coś tłumaczyć (ja, niespełniony kolejarz), ale moje słowa nie trafiają. Klient wspomina, że nie może tego znieść, daje temu wyraz podciągając rękaw i pokazując blizny po cięciu. Przyznaje się do faktycznej bezdomności i pomieszkiwania kątem u znajomych. Sięga po okładkę płyty na środkowej półce i i wysypuje na nią coś, po czym bierze wizytówkę Rokera i kruszy nią materiał, słyszę jak chrupie i dociera do mnie chemiczny zapach. Nie zdążyłem wcześniej zareagować, teraz już za późno. Pyta czy przyjebię pacha najlepszej krysi w całym Zabrzu. Stanowczo odmawiam. Dojeżdżamy na miejsce:

- Więc cała płyta moja. - Mówi.

Na miejscu już na niego czekają, zapewne wiedzą o nim więcej niż ja i chcą go przypilnować. Klient tłumaczy im, że chce "wciągnąć do nosa" i dostaje propozycję, że może to zrobić w domu, ale nie w taxi. Uwalniają mnie od mocno niezręcznej sytuacji. Klient reguluje rachunek i wysiada razem z pudełkiem płyty CD Dido, którą kupiłem raptem dwa dni wcześniej oraz wizytówką. Mówi, że zaraz odniesie. Po upływie dwóch fajek zwątpiłem i odjechałem realizować kolejne zlecenie. Podejrzewam, że "kryształ go zamiótł", zwłaszcza że już wstępnie wskazywał na spożycie alkoholu.

PS - Ad. wypadki kolejowe

Jakiś czas później jeden z moich klientów opowiada jak przez 7 lat konwojował składy kolejowe. Pracował w prywatnej firmie, miał odpowiednie przeszkolenie dające uprawnienia do jazdy w kabinie lokomotywy i awaryjnego zatrzymania składu. Konwojowali samochody i czołgi. Przyznaje, że w swojej karierze spotkał się z 4 samobójcami na torach. Mój klient dzieli się pewną prawidłowością. Za każdym razem ofiary były pod wpływem alkoholu, może potrzebowali odwagi. Za każdym razem, choćby nie wiadomo jak ciało zostało zmasakrowane przez pociąg to butelka z alkoholem pozostawała cała.

 

75) "Impreza"

Podstawiam się i chwilę czekam. Wsiada wysycona alkoholem, ale wciąż zdaje się kontaktować. Wraca z jakiejś libacji, niestety nie pamięta gdzie dokładnie, ale to była jakaś domówka, zostawiła tam słuchawki (chuj z nimi). Pije od 5 dni nieustannie i teraz chce wrócić do domu. Pytam z ciekawości czy to najdłuższa jej nieustanna impreza. Poważnieje na moment po czym opowiada jak jakiś czas temu będąc wstępnie pod wpływem udała się z nowopoznanym chłopakiem do jakiegoś mieszkania, gdzie przetrzymywano ją przez kolejne dni. Faszerowali jakimiś środkami i nie pozwalali wytrzeźwieć. Było ich 4, brali ją non stop na zmianę. Udaje jej się półprzytomnej uciec po tygodniu i dochodzi do siebie przez kolejne kilka dni u znajomych, nie chce wracać tak do domu. Czasami ludzie sami na własne życzenie ściągają na siebie kłopoty, nie oceniam nie czuję się lepszy. Dojeżdżamy, płaci. Wysadzam i życzę szczęścia, pewnie nawet nie będzie pamiętała, że jechała taxi.

 

76) "I po świętach..."

Tuż przed świętani zabierałem klientkę spod lombardu na początku Trzymaja (3 Maja, potocznie zwaną). Ładujemy trochę sprzętu głośnogrającego i spory telewizor. Pomagam zabezpieczyć, telewizor zajmuje całą szerokość kabiny, jedziemy. Widać, że szykują się fajne i bogate święta. Po drodze umawiam się wstępnie na kurs następnego dnia, do Tarnowskich Gór i spowrotem z dogadaniem się w sprawie oczekiwania. Klientka wybiera się na widzenie z mężem w zakładzie karnym. Jednak nie dzwoni, zapominam o sprawie.

Niedługo po świętach łapię kurs, podjeżdżam, czekają już na mnie, ładują telewizor. Dopiero wtedy rozpoznaję klientkę. Jedziemy do lombardu, tego samego, w którym byliśmy przed świętami, żeby wstawić telewizor... Ten sam telewizor kupiony przed świętami. Dojeżdżamy, wyładowują, płacą. Żegnamy się i rozstajemy.

 

77) "Opiekunka"

Podstawiam się pod adres na Zaborzu. Wysyłam powiadomienie i nie muszę czekać długo. Lubię gdy klienci są zdyscyplinowani i okazują szacunek wobec mojego czasu. Klientka zajmuje miejsce z tyłu i ruszamy wypowiadam standardową formułę powitania "na pokładzie", czuję się prawie jak kapitan samolotu. Standardowo zagaduję bo ja trochę gadułą jestem. Okazuje się, że Pani jest opiekunką lub asystentką w jakimś ZOLu (Zakład Opiekuńczo Leczniczy) czy innym DPSie (Dom Pomocy Społecznej) i jedzie na nocną zmianę. Rozmowa dość płynnie nam się układa, zaczynamy od omówienia wiarygodności wskazań tanich pulsoksymetrów, ale szybko schodzimy w cięższe kwestie typu sens i wpływ cierpienia na jednostkę. Pasażerka przytacza przykład jednego z najbardziej nieznośnych pacjentów:

Mężczyzna, wdowiec, cukrzyk. Jedna noga już amputowana, druga powikłana i ślimacząca się. Człowiek bardzo nieprzyjemny, taki do którego się idzie niejako "za karę". Stan ten trwa przez jakiś czas. Niedługo potem z powodu powikłań druga noga też zostaje poddana amputacji, paradoksalnie jest to najlepsze, co może go spotkać. Uwolniony od nieustannego bólu godzi się z życiem i zmienia o 180o, zostaje ulubieńcem wszystkich opiekunów i dopiero wtedy pokazuje swoją naturę.

Moja klientka opowiada tą historię bez większych emocji, gdy kończy zapada cisza. Nie jest to cisza z gatunku tych niezręcznych, raczej pozwalająca na refleksję. Jednak większe wrażenie robi na mnie inna z jej opowieści. Pasażerka wspomina czasy gdy miała 19 lat i już wówczas w ramach wolontariatu stawiała pierwsze kroki w zawodzie. Za jakieś przewinienia sąd skazuje ją na prace społeczne. Podejmuje się odpracowania w jakimś hospicjum.

Jak to mówią: "nie ma miętkiej gry", od razu zostaje jej przydzielony beznadziejny przypadek. Mężczyzna w wieku emerytalnym po wylewie lub udarze, jednostronnie sparaliżowany, z zaawansowanym rakiem. Tak bardzo niepogodzony z tym, co go spotkało że od wielu dni odmawia przyjmowania posiłków, jest tak zdeterminowany w swoim postanowieniu, że w dyżurce opiekunów czeka już plan innych form dożywiania go. Jest byłym kolarzem zawodowym, kiedyś znanym całej Polsce obecnie całkowicie zapomnianym. Na koncie tytuły mistrzowskie, medale, puchary, piękna kariera...

Zupełnie nieświadoma dostaje talerz z kanapkami i idzie do niego. Nie wie od czego zacząć więc opowiada mu historię swojego dotychczasowego niełatwego życia, skradzionego i zniszczonego dzieciństwa, nieudanych prób samobójczych i chęci odnalezienia się w tym chorym świecie. Okazuje się być dobrym słuchaczem. W momencie gdy obydwoje płaczą dzieje się malutki cud, pacjent sięga po kanapkę i zaczyna jeść. Od tamtego czasu już nigdy nie odmawia jedzenia, a pozostały personel jest w szoku, że żaden z profesjonalistów opiekunów i psychologów nie był w stanie zrobić tego, co udało się tej dziewczynie z wyrokiem już na pierwszym spotkaniu.

 

78) "Czuję się bezpieczny"

Pomimo, że to początek stycznia temperatura na plusie. Świąteczna gorączka opadła, cisza i spokój na ulicach sugerują, że społeczeństwo wciąż trzeźwieje i odpoczywa. Na śmietnikach coraz liczniej pojawiają się choinki. Nie spodziewam się tej nocy wielkiego ruchu, wręcz chciałbym się jakoś z tej nocki wymigać, ale nie ma szans. Zerkam na "rejony", czyli otwieram w aplikacji okienko pokazujące wszystkie aktywne taksówki w systemie. Widok obfituje w kolor zielony, a z każdą chwilą ubywa tych, którzy nie są grafikowo wpisani na nockę. Tej nocy dyżur pełnią trzy auta, co w pełni zaspokaja aktualne potrzeby. Po godzinie 23 na giełdzie pojawia się zlecenie - zakupy, Lubelska 0,5. Z nudów klikam i zgarniam je, zwłaszcza że nocny mam 100m dalej. Chwilę potem melduję się pod wskazanym adresem z butelką i paragonem. Schodzi wysoka, młoda dziewczyna, trochę wstawiona i rozliczamy się z kurs. Pada propozycja papierosa, chcę ją poczęstować, ale ona twierdzi, że ma na górze, chce po nie iść. Pojawia się jej towarzyszka, chyba nieco trzeźwiejsza, na pewno wkurwiona. Zabiera moją klientkę i zatrzaskuje mi drzwi przed twarzą. Wzruszam ramionami i odjeżdżam. Niby nie zasłużyłem na takie potraktowanie, ale nie mam pretensji.

1:20, znów niewiele się dzieje, z letargu wybudza mnie sygnał aplikacji. Odblokowuję telefon i przyjmuję. Dostrzegam ten sam adres, pod który zawoziłem alkohol, znaczy się że wypiły i mają dość. Dojeżdżam na miejsce i zdążam prawie wypalić nim schodzi. Zapraszam do środka. Jest "dobrze porobiona", przewraca się uszkadzając nogę, ale kontaktuje. Jednocześnie nie kojarzy mnie z poprzedniego zlecenia. Kurs bliski, raptem kilka ulic dalej. Dojeżdżamy, rozliczamy, luzuję. Kontynuując nawiązaną w aucie rozmowę (zabroniłem zapalić w aucie) i zapalając stoimy na zewnątrz auta. Dopalamy, ale stanowimy dla siebie wciąż ciekawe towarzystwo, że nie rozstajemy się, ale wsiadamy spowrotem do auta, tym bardziej że wieje na zewnątrz, a ona jest okryta dość zwiewnie. Ona chyba niezbyt chce wracać do domu w takim stanie, niby jest pełnoletnia, ale od niedawna. W pewnej chwili odzywa się aplikacja, przepraszam ją i przyjmuję zlecenie. Nic nie mówimy, spoglądamy na siebie. Odpalam silnik i jedziemy. Pomimo dwukrotnej różnicy wieku dobrze nam się rozmawia. Dotrzymuje mi towarzystwa przez następne cztery kursy. Jest poniedziałkowy przedporanek posylwestrowego weekendu (rok się zmienił z piątku na sobotę) i raczej już nie ma ryzyka, że trafi się ekipa 4 klientów i dla kogoś braknie miejsca. Po drodze coraz bardziej trzeźwieje. Gdy odstawiam ją do domu wybija 6:35. Wysadzając ją mówię jej, że cieszę się, że bezpiecznie dotarła i wytrzeźwiała. Odpowiada mi, że regularnie trenuje techniki walk MMA i to ja raczej powinieniem się przy niej czuć bezpiecznie.

 

79) "Desperat" - opowieść kolegi

Jest ciepłe przedpołudnie. Słońce przeziera zza chmur i chowa się za nie na przemian. Wpada zlecenie, podjeżdżam i odbieram klienta. Zajmuje miejsce z tyłu i konspiracyjnym tonem prosi o znany punkt przy DK88 gdzie stoją "dziewczynki". Zgodnie z życzeniem podjeżdżamy w rejon koksowni. Wybiera jedną spośród dwóch. Dziewczyna zajmuje miejsce z tyłu, obok mojego pasażera. Jedziemy w pobliskie zarośla. Okolica ściele się od porzuconych zużytych prezerwatyw i wilgotnych chusteczek. Klient wysiada i idzie z pasażerką na tył samochodu. Widzę w lusterku, że rozmawiają, pewnie ustalają szczegóły. Bierze ją od tyłu na klapie bagażnika. Nie wysiadam, opuszczam szybę i majestatycznie zapalam papierosa. Tył auta ugina się rytmicznie pod wpływem ich ruchów. Nie trwa to długo, wsiadają spowrotem, nawet nie zdążam wywietrzyć dobrze. Odwozimy panią na zjazd, a z klienta tam, gdzie wsiadł, Nie odzywa się, a ja nie zagaduję. Reguluje rachunek i nie chce końcówki, wydaję tylko banknot.

 

80) "Czytać"

Zlecenie w południowym centrum. Spod docelowego adresu wsiada młoda Cyganka z dwójką dzieci. Jedziemy niedaleko, w rejon Skłodowskiej. Niezobowiązująco rozmawiamy. Zdążamy ustalić, że wśród moich romskich znajomych występują jej krewni. Dojeżdżając do celu zauważam, że stąd już odbierałem klientów, dzielę się tym spostrzeżeniem z pasażerką, mówi że to pewnie jej brata, lokalnego działacza. Po dojechaniu na miejsce reguluje należność po czym pytam ją jak jest w ich języku "dziękuję". Odpowiada mi "palikieraw". Zapisuję fonetycznie po czym pokazuję klientce z pytaniem czy prawidłowo napisałem. Chwilę patrzy, po czym przeprasza i informuje, że (będąc matką conajmniej dwójki dzieci) nie umie czytać...

Żegnam się nowopoznanym słowem, przerywając lekką niezręczność, którą wywołałem, posyłam uśmiech.

 

81) "Walizka" - opowieść starego taksówkarza

Jest wczesny poranek, ledwo świta. Wjeżdżam na teren międzynarodowego przystanku w Gliwicach na terenie dawnego PKS (obecnie Selgros), Stoją autokary, odnajduję właściwy i zatrzymuję się obok. Odnajdujemy się z klientem, po czym on prosi o załadowanie walizki do bagażnika. Pakuję, zamykam, ruszamy. Nie ujeżdżamy daleko gdy zajeżdża nam drogę i shamowuje szary bus z niebieskimi kogutami. Z tyłu dołącza kolejny, jakiś terenowy, staje bardzo blisko. Dojeżdżają kolejne samochody z kogutami, z których wysypuje się chmara ludzi w kominiarkach. Otwierają drzwi i rzucają na glebę, to jakaś trzyliterowa formacja.Klient się broni, że bagaż nie jego i nawet odcisków jego palców tam nie znajdą..

Po kilku godzinach wracam do domu, zostałem przesłuchany, zaprotokołowany, samochód wydano, ale należności za kurs nie odzyskałem.

PS. To jest podobno powszchny zabieg wśród przemytników.

 

82) "Lisek"

Podążam sobie dwupasmowym, jednokierunkowym odcinkiem Bytomskiej w stronę Biskupic. Nigdzie się nie spieszę, zbliża się godzina 23 i choć wiszą jakieś zlecenia na giełdzie to wszystko daleko, mój status "na rejonie" jest wypełniony zielenią pośród czerwonych i kilku brązowych (status dojazd, czyli za chwilę się zwolnią). Z daleka dostrzegam na prawym pasie pomarańczowe migadełka-awaryjki samochodu z otwartą tylną klapą, przy aucie dwie młode kobiety. Nic za mną nie jedzie więc zatrzymuję się i opuszczam szybę, pytam czy wszystko w porządku. Odpowiadają, że tak, służby powiadomione, tylko czekać. Wciąż nie orientuję się o co chodzi, zostawiam swoje auto przed ich, sam załączam awaryjne i wysiadam dopytać. Okazuje się, że potrąciły lisa. Lis leży przykryty kocem na mokrym asfalcie. Widzę jak patrzy na mnie gdy przechodzę obok. Nie zbliżam się do niego, nie chcę go dodatkowo stresować, pewnie wciąż jest w szoku bo po prostu leży, dycha i patrzy. Pytam czy mają trójkąt, nie mają. Idę do auta i rozstawiam odpowiednio daleko. Wracam do nich i pytam czy mają kamizelki odblaskowe, nie mają. Idę do auta i wydaję im jedną, którą ostatnio zakładałem do zmiany wystrzelonego koła na DK88 na dojazdówkę, nie mam więcej kamizelek. Zostawiam im swój numer i odjeżdżam. Przed północą zjeżdżam do domu i gdy już zdążam osiąść na fotelu i wypić pół piwa odzywa się telefon, obcy numer, za dużo tych telefonów rozdałem, dzwonią nocami. Odbieram i słyszę panią od "liska". Wybiła północ. Lisek przestał oddychać. One wciąż tam tkwią, wciąż nikt się do nich nie pofatygował. Dziękuję im za informacje i proszę o kolejne jeśli się pojawią. Otrzymuję sms z informacją, że pan z Centrum Zarządzania Kryzysowego odwołał weterynarza. Zalecił przeniesienie zwłok w miejsce niestanowiące zagrożenia. Dziewczyny zostawiły go zawiniętego w ręcznik z nadzieją, że go ktoś odnajdzie, uprzednio podawszy z maksymalną umiejętnością podania dokładności lokalizację. Umawiamy się na zwrot "artefaktów", czyli kamizelki i trójkąta. Pani wspomina o niedawnym praniu wnętrza ze względu na jakieś "sylwestrowe sprawy". Na potrzeby prania całe wnętrze zostało opróżnione i dlatego zabrakło ich w bagażniku.

 

83) "Wjechałem pod zakaz II" - bezczelne kłamstwo

Nauczony doświadczeniem powinienem przestrzegać wjeżdżania pod zakaz, ale nieraz jedzie się po klienta lub dowozi zgodnie z jego wymaganiami. Czasami napiwki są tego warte. Akurat miałem wyjątkowo dobry dzień, wszystko mi się udawało, jedynie totka nie poszdłem puścić. Tym razem wysadziłem klienta i sunę jednokierunkową. Uchylam okno i zapalam papierosa, niby mi nie wolno, ale pozwalam sobie na to. Na końcu drogi stoi patrol drogówki i jeden z policjantów przyjaźnie do mnie macha. Zatrzymuję się przy nim, opuszczam szybę do końca. Znów zaczyna swoją procedurę od przedstawienia się i poinformowaniu, że wjechałem pod zakaz. W tym momencie Informuję, że realizowałem zlecenie z osobą niepełnosprawną i zgodnie z jej wymaganiami wynikającymi z ograniczeń ruchowych pod samą klatkę odstawiłem, odprowadziłem po schodach i muszę się wydostać z tego zaułka. Tego dnia czuję się pewnie i nieco bezczelnie, dlatego patrzę w oczy policjantowi mówiąc te słowa. Policjant ma brązowe oczy. Staram się wydmuchiwać dym z papierosa tak, aby nie przeszkadzać w czynnościach, ale wiatr jest bezlitosny i chmura omiata jego twarz, przepraszam go za to. Policjant odpuszcza, nawet nie poucza, tym razem znów się udało. Trzeba było jednak totka puścić.....

 

84) "poszukiwany-poszukiwana"

Zabieram klienta z ul. Chłopskiej. Jest jakiś nerwowy, Gdy próbuję zagadnąć czymś na powitanie odpowiada krótkim: "Ruszaj wreszcie, kurwa, jedż przed siebie, jedziemy!", nie zdążam wbić statusu "klient w aucie", gdy wbijam jedynkę i ruszamy. Ogląda się za siebie i patrzy czy nic nas nie śledzi:

- Zdążysz, kurwa, włączyć ten swój licznik, zapłacę Ci, teraz po prostu jedź!

Kluczymy uliczkami i spostrzegam światła, które za nami się co rusz pojawiają. Wyjeżdżamy na główną, dojeżdżamy do skrzyżowania ze światłami. Ci z tyłu w naturalny sposób się zbliżają, zwłaszcza że jadą bezpośrednio za nami tylko w odległości. W lusterku rozpoznaję markę i dzielę się tą informacją z pasażerem. Paradoksalnie uspokaja go to. Kluczymy po mieście jak niezdecydowany klient Żabki o 22:55. W pewnym momencie klient rzuca prośbę, żeby zgubić ogon. Podejmuję próbę przyspieszenia, mój turbo całkiem daje radę, ale nie udaje się. W pewnej chwili dojeżdżamy do skrzyżowania, światła pomarańczowe, takie późnopomarańczowe i redukując bieg uciekam ze skrzyżowania. Towarzystwo z tyłu chciało powtórzyć mój sukces i wręcz było tego całkiem bliskie, ale o ostatecznym jego braku przesądził radiowóz z tyłu. Sądziłem, że to o mnie chodzi, ale zatrzymali tylko tamtych. Klient nakazał skręcić przy kiosku. Zapłacił banknotem przewyższającym znacznie wartość kursu i zniknął w przejściu. Chwilę później usłyszałem na moim radiu, nastawionym na częstotliwość policyjną komunikat "omega" (informacja dla wszystkich patroli, bez kwitowania odbioru) o tym, że w razie zauważenia czerwonej taksówki zatrzymać i przekazać informację dyżurnemu z oczekiwaniem na dalsze instrukcje. Pomyślałem, że może chodzić o mnie, spełniałem kryteria, wracałem do centrum na postój z duszą na ramieniu. Do końca dniówki udało mi się nie natknąć na żaden patrol, dopiero koło pierwszej w nocy jakiś przemknął mi w Gliwicach. Ani tego wieczora, ani później policja nie zatrzymała mnie.

 

85) "Rozstanie"

Zabieram klienta z Centrum, wjeżdżałem przez jakąś wąską bramę. Powiadamiam i zdążam wypalić. Zabieram nasączonego, zaokrąglonego klienta i jedziemy najpierw do nocnego na Wolności. Klient robi zakupy i wraca, kierujemy się w stronę Zaborza. Odzywa się jego telefon, włącza na głośnowmówiący. Ona zarzuca mu, że się upił znowu, on bełkocząc nieco twierdzi, że jest trzeźwy. W międzyczasie z mojej krótkofalówki odzywają się komunikaty policyjne. Klient wpada na pomysł, mam udawać policjanta w rozmowie z jego dziewczyną, mam zagrać Va Banque. Przedstawiam się jako aspirant jakiśtam, tłumaczę że zatrzymałem jej chłopaka pod wpływem alkoholu i że może go odebrać, lub trafi na izbę (takie jest wyraźne życzenie klienta, żebym tak powiedział). Dziewczyna mówi, że zrywa z nim i pierdoli taką znajomość. Rozłącza się. Widzę, że przygasł, ale tylko na moment, pod wskazanym adresem już czekają koledzy i witają go wylewnie. Płaci, wysiada. Pewnie pochłonie go dalsza impreza.

 

86) "Za darmo"

Tego dnia musiałem odstawić mojego ukochanego czerwonego bolida do mechaników celem wymiany oleju i filtrów. Eksploatacja pojazdu nieustannie w warunkach miejskich, start-stop non stop wymaga aby przestrzegać terminów i przebiegów, jeździć, obserwować. Warsztat mieści się przy końcu Roosevelta. Uznawszy, że wymiana trochę jednak potrwa, zwłaszcza że poprosiłem dodatkowo o sprawdzenie wypoziomowania świateł po wymianie żarówek. Ruszyłem z buta w stronę domu do Gliwic. Przekroczyłem tory obok nieistniejącego obecnie mostu i odnalazłem się ostatecznie już na Orlenie w Sośnicy. Patrzę, a na myjni stoi taxi taniej gliwickiej "konkurencji" (w rzeczywistości nasze rejony są w dużej części oddzielone, regulują to strefowe stawki za km). Pytam czy wolny bo potrzebuję na Kopernik. W odpowiedzi słyszę, że trochę się spieszy (kończy z dywanikami) i leci na Łabędy więc mamy po drodze. Dziękuję i po chwili zajmuję miejsce pasażera z tyłu. Ruszamy, od razu przyznaję się, że jestem po fachu z zabrzańskiej "konkurencji", tłumaczę, że wszystkie "moje taksówki" w pobliżu zajęte, ja wprawdzie mam jakieś bilety autobusowe, ale wolę iść pieszo, nie będę czekał. Trochę jest zdziwiony moim brakiem oporu w przyznaniu wprost, że jestem z "konkurencji". Opowiada o pasażerach-taksówkarzach droższej konkurencji gliwickiej, których rozpoznaje po pytaniach. Dalsza droga zbywa na wzajemnym opowiadaniu o przygodach z klientami (tym razem jestem z drugiej strony). Dojeżdżamy na miejsce, zatrzymuje się w zatoce i nie chce pieniędzy. Mówi na koniec, że dobro powraca. Dodaje też, że gdybym nie był "kolegą po fachu" to by mnie skasował. Zostawiam 10zł na piwo. Żegnamy się, odjeżdża. Macham mu jeszcze.

 

87) "Szybko, szybko!"

Zlatuję od strony Mikulczyc Korfantego. Planuję zjazd do domu, mija godzina 22. Spodziewam się czerwonej fali, ale nie chce mi się jeździć. Łapię ostatnie zlecenie i podążam pod wskazany adres. Zapach kawy wypełnia kabinę, z płyty gra tradycyjnie Knopler. Po drodze wypaliłem w aucie (wiem, nie wolno, ale z Rokity było wystarczająco czasu na spalenie i wywietrzenie. Zbliżam się pod wskazany adres, w głośnikach wybrzmiewa charakterystyczny riff początku "Money for nothing". Musiałem to głośno, nie przypuszczałem, że czekają już na mnie. Niechcący zrobiłem larmo przez otwarte okna. Wsiada prawdopodobnie matka z córką. Po przywitaniu:

- Czemu otwarte okna?

- Bo wietrzyłem wnętrze, paliłem chwilę temu, przepraszam.

- To już wiem czemu tak głośno, żeby się lepiej wywywietrzyło.

- Właśnie po to.

- Nie mamy czasu, lecimy na Gdańską, na te bloki, ino szybko,sprawa życia lub śmierci.

- Coś się stało?

- "Dlaczego?", "Trudne sprawy", nie ogląda pan?

- Nie oglądam, wogóle telewizji nie oglądam, proszę powiedzieć coś więcej.

- Nie mogę, jedziemy, szybko!

Pozwalam im doznać przyspieszenia, turbo pozwala na to, ale nie rozwijam wielkich prędkości. Po drodze słyszę rozmowę, chodzi o przyłapanie kogoś na gorącym czynku podczas zdrady. Głównym bohaterem tej wieczornej tragifarsy ma być mąż jednej z nich (nawet nie mam pojęcia której). Wiedzą, że rejestruję w głowie ich rozmowę. Dojeżdżamy na miejsce, regulują rachunek z niedużym napiwkiem. Pytam nieco (?) żartobliwie czy będą potrzebowały pałki teleskopowej lub gazu, kręcą głowami, chcąc spiętrować absurd mojego żartu dorzucam do oferty tyrytytki w celu skrępowania. Patrzą na siebie i kiwają głowami. Otwieram bagażnik, wciąż traktuję to jako żart (ponury coraz bardziej?). Wstyd mi za lekki bałagan, znajduję, w paczce zostało może z 15 sztuk. Podaję z pytającym wzrokiem. Wyszarpują mi z ręki wszystkie, dziękują i oddalają się do klatki schodowej powtarzając na głos kod wejściowy i numer mieszkania. Zwykle wejście kodem domofonu sygnalizowane jest w mieszkaniu charakterystycznym i niezbyt głośnym sygnałem. Ciekawe, czy tam na górze usłyszą, czy zdążą zareagować jakkolwiek...?

 

88) "Arsenał"

Zabieram klienta z peryferiów Zabrza. Rozpoznaję klienta i wdzięczną trasę do jego domu, Już kiedyś jechaliśmy razem. Po drodze rozmawiamy o sprawach zawodowych i zbaczamy pomału w stronę hobby. Klient zaczyna opowiadać, jak jeździł gdzieś w Opolskie, czy Dolnośląskie, skąd przy użyciu magnesów neodymowych łowili z rzeki jakieś pociski z czasów 2 Wojny. Pociski owe czyścili, pozbawiali materiału wybuchowego, po czym wystawiali na niemieckim Ebayu po 400Eur cenę wywoławczą gdyż były to pociski z jakiegoś rzadkiego czołgu i schodziły nawet finalnie po 1200Eur. Proceder trwał, oni wydobywali i sprzedawali.

Pewnego poranka o 5 rano drzwi mojego klienta musiały ustąpić pod wpływem taranu, jakim dysponują grupy AT. Klient zostaje pojmany w majtkach, przewieziony aż do Katowic, gdzie spędza kolejne 48 godzin składając zeznania. Okazuje się, że nie jest terrorystą, co najwyżej terrarystą bo ma akwarium z gekonem.

 

89) "Obława" - opowieść kolegi

Zlecenie pod szpital w Toszku. Dzwonię do klientki i upewniam się, że zaczeka. Wsiada z niedużą torbą z tyłu. Wskazuje miejsce, ruszamy. Małomówna, nie reaguje na próby zagajenia. Mijam wieżę ciśnień i widzę niebieskie błyski w lusterku. Nie ujeżdżam daleko widząc zbliżającą się kolumnę, zjeżdżam do prawej, wyprzedzają dwa, ten drugi zajeżdża drogę. Jednocześnie kolejny blokuje mnie z lewej i następny z tyłu. Wyskakuje uzbrojona grupa i otwiera wszystkie drzwi auta. Zabierają klientkę, tłumaczą że uciekła ze szpitala. Wkrótce zostaję zwolniony. W zatrzymaniu wzięło udział 6 radiowozów. Kurs nieuregulowany, tłumaczę się dyspozytorowi.

 

90) "Stasiu"

Zabieram klientkę z Biskupic, z większymi zakupami, nadaje kierunek Maciejów. Poznałem tamtejszą okolicę gdyż miałem tam kiedyś biuro. Rozmawiamy o sytuacji na dzielnicy, Opowiada o spaleniu kamienicy przy Wolności 21 (Studio Idylla na parterze od frontu) i nieudanych próbach podpalania kamienic niższych numerów. Okazuje się, że mamy wspólnych znajomych. Stasiu. Człowiek z wyższm wykształceniem, inteligentny, prowadził firmę, całkiem prosperującą, był bogaty. Piękna żona i śliczna córeczka. Tego feralnego dnia jechał z żoną swoim BMW na uroczystą kolację. Tego dnia miał usłyszeć, że stanie się ojcem po raz drugi. Wszystkie plany przekreśla okropny wypadek, czołowe zderzenie. Stasiu budzi się w sosnowieckim szpitalu i dopiero po trzech dniach dostaje informację, też całkiem przypadkiem bo od pielęgniarki, która nie wiedziała, że ma nie mówić, o śmierci żony oraz dziecka, o którym nie miał pojęcia. Po wypadku nie umie się pozbierać, teściowa wykorzystując moment odbiera mu prawa do córki (Stasiu pije). Rodzina załatwia Stasiowi najlepszą prywatna klinikę uzależnień, leczą się tam ponoć największe gwiazdy, a na dziedzińcu ośrodka nierzadko lądują prywatne helikoptery.

Stasio przechodzi terapię i wraca do świata, mieszka ze swoim ojcem na Knurowskiej. Wkrótce potem, w dniu urodzin, gdy Stasio wraca się pochwalić, że dostał pracę, o którą bardzo się ubiegał zastaje ojca martwego, leżącego na podłodze. Zgłasza. Przyjeżdża policja, czekają na dalsze służby 3 godziny. Przyczyna - zawał serca. Jest to kolejny cios. Niedługo potem traci mieszkanie po ojcu, zostaje bezdomnym (bo nie był zameldowany nawet). Zajmuje lokal w opuszczonej kamienicy na początku Knurowskiej, spędza tam zimę wynosząc stamtąd wszystko, co tylko się da sprzedać na złomie.

Klientka opowiada, że ostatecznie został przygarnięty do domu przez jakąś starszą kobietę, też alkoholiczkę, że jakoś mieszkają i czasem są widywani. Stasiu podobno nie pije, trzymam kciuki.

 

91) "Pani do towarzystwa"

Pojawia się zlecenie na giełdzie w Gliwicach, jestem najbliżej więc zgarniam. Udaję się pod wskazany adres i zbieram klientkę:

- Z pracy, czy do pracy? - pytam standardowo, niezdążywszy się przyjrzeć jakie zjawisko wsiadło mi z tyłu, choć czuję świeżo naniesione perfumy.

- Z pracy, do domu, Biskupice - odpowiada zmęczona. Ja wciąż się nie domyślam.

- Klienci potrafią dać w kość.... - odpowiadam,

- Oj, potrafią, a jakie mają zachcianki.

- Coś o tym wiem, czasem trafiają się zupełnie odjechani, wożę takich czasami.

- Ale nie każą Ci się krępować i smagać batem z kolcami.

- Aż takich wymagań jeszcze żaden klient przede mną nie postawił, ale jakby co to mam pałkę teleskopową, brudną od trzepania dywaników, mogłaby się nadać...

Oboje się śmiejemy. Wiemy o co chodzi i żadne z nas się nie spina. Dalsza rozmowa upływa pod luźnymi tematami. Zostawiam jej telefon. Czasami ją zawożę na zlecenia, z reguły fajne i dość odległe kursy. Domyślam się, że jej usługi nie są tanie, jeśli sam dojazd wynosi 45-50zł. Nieraz umawiamy się, że będę czekał, nie naliczam jej postojów (choć w głowie naliczam przecież), zawsze zostawia napiwek z dużą górką. Kiedyś czekałem dwie i pół godziny. Gdy w końcu przyszła otworzyłem jej drzwi, mówiąc "zapraszam". Tego dnia dała mi 350zł mówiąc, że jest to forma nagrody za to że czekałem, a po powrocie nawet nie dałem odczuć śladu zniecierpliwienia. Wracając nigdy nie zadaję pytań w stylu "jak było" tylko tematy zupełnie spoza, rozmowa za każdym razem łatwo się rozwija. Podczas jednego z kursów, gdy jednak zeszła na sprawy zawodowe spytałem, co skłoniło ją do takiego trybu życia. Odpowiedziała, że łatwe, szybkie i duże pieniądze, pozwalające na wygodne życie dla niej i jej córki.

Zawsze przestrzegaliśmy pewnego dystansu. Jakiś czas później wyprowadziła się gdzieś do innego miasta, mój numer telefonu już nie był jej potrzebny.

PS

Kursy z paniami do towarzystwa zawsze były udane, dobrze zapłacone i nosiły znamiona przygody, zwłaszcza w jednym przypadku gdy pani chciała się na mnie rzucić z pretensjami rozpoznając we mnie kogoś, kto ją rzekomo oszukał. Była pod wpływem, na szczęście jej trzeźwa koleżanka powstrzymała ją skutecznie i przeprosiła.

 

92) "Gala KSW"

Dzwoni telefon. Rozpoznaję numer, to Cygan z polecenia. Głos z drugiej strony powierza mi misję - Wrocław. Trzeba dojechać, zdzwonić się ze wskazanym kontaktem, zapłacić resztę (1500zł za dwa bilety, 500zł zaliczki poszło przelewem), odebrać oryginały biletów. Proponuje 1000zł i telewizor (Jakiś Medion 50 cali?). Wspominam o pewnej trudności, wprawdzie mam prawie pełny bak, ale w portfelu raptem banknot 200zł, mimo złożenia wpół wciąż rulonokształt którym jeden z klientów wciągał przy mnie biały proszek do nosa z pudełka płyty CD. Klient potrzebuje chwili, rozłączamy się. Niewiele piasku zdążyłoby się usypać z klepsydry do jajek na miękko gdy dzwoni i podaje instrukcje. Zgodnie z nimi kontaktję się z osobą, która wręcza mi 2500zł. Bezzwłocznie kieruję się autostradą na Wrocław. Opłaty za przejazdy rozliczę później, mam na to 3 dni. Mijając Brzeg próbuję nawiązać łączność z kontaktem. Trzykrotna próba zakończona fiaskiem każdorazowo. Mimo to, wciąż jadę w nadziei, że oddzwoni i nie zostałem oszukany. W oddali już widzę słynnego wrocławskiego "kutasa" na horyzoncie, chodzi o wieżowiec Sky Tower budzący falliczne skojarzenia u licznych. Wciąż nie otrzymałem wskazówek dokąd mam dojechać. Na szczęście tamten oddzwania, umawiamy się na Orlenie na wrocławskich Bielanach. Cieszę się, że nie muszę gdzieś kluczyć. Rozpoznajemy się nawzajem, witamy się. Ja odliczam gotówkę, on wykłada dwa bilety na galę KSW, która ma odbyć się następnego dnia, bilety w przezroczystej koszulce złapanej dwoma zszywkami. Żegnamy się, kupuję jeszcze kawę na drogę i wysyłam sms do klienta z informacją o powodzeniu. Dość szybko oddzwania, też jest w trasie, umawiamy się na wieczór na przekazanie biletów. Kurs mam zapłacony, całkowity koszt paliwa i bramek C.A. 200zł. Powinieniem wziąć pod uwagę koszt utraconych zysków gdy będę jechał do Gliwic przekazać bilety, ale i tak jestem grubo do przodu. Podczas spotkania dostaję kontakt do człowieka, który ma mi wydać obiecany telewizor. Jeszcze tego samego wieczora przez telefon dowiaduję się, że telewizory sprzedane i jego nic nie obchodzi. Obiecanki-cacanki, przyznaję, sam nie wierzyłem w telewizor i nie zawiodłem się. Wciąż młoda godzina luzuję się i łowię kolejne zlecenie.

 

93) "Wymiana koła"

Kolejne nietypowe zlecenie. Akurat zjeżdżałem z 88 w stronę Korfantego od Gliwic przy M1, gdy zamachali mi zaparkowani w zatoce przy skręcie ludzie z Audi (stara, piękna 80). Cygan, Cyganka i najstarszy nieśniady. Zapytałem w czym mogę pomóc, byłem wolny i nie zanosiło się na jakiś kurs. Mieli problem z wymianą koła (kapeć). Dysponowali dwoma podnośnikami, jeden śrubowy, wątły z jakiegoś mniejszego auta, a drugi typu "nieszczelna żaba". Jednego nie dało się wsadzić w stanie spoczynku (śrubowy), a drugi (żaba) zbyt nisko podnosił.

Poszedłem w stronę pobliskich torów i znalazłem kilka cegieł. Przyniesienie cegieł stanowiło cały mój wysiłek fizyczny w tej operacji. Potem już tylko wskazywałem kolejne kroki. Podłożyli cegły pod żabę, podnieśli, kazałem zabezpieczyć drugim, śrubowym podnośnikiem patrząc z lękiem jak stopki podnośników wyraźnie odciskają się na progach. Wsunąłem koło pod auto dla bazpieczeństwa. Wydawało mi się, że moja rola skończona, ale pani Cyganka prosi mnie abym został do końca, jej mąż krzyczy na nią w niezrozumiałym języku, znów łowię tylko "gadzio". Ostatecznie udaje się wymienić koło po ok 40 minutach rękami trzeciego, najstarszego pasażera Audi. Taksometr nalicza jakieś 25zł, pani wręcza 50zł i dziękuje. Twierdzi, że moja obecność uchroniła ją przed gniewem męża. W odpowiedzi mówię "palikieraw" (dziękuję), wruszam ramionami i posyłam uśmiech na pożegnanie.

 

94) "Akcja z policją" - opowieść taksówkarza z Gliwic

Zawsze wożę radio nastawione na policję, czasem przestawiam na straż pożarną, czasami rozmawiamy przy ich użyciu między sobą (kilku kolegów też ma radia). Tego dnia jeżdżąc ulicami gliwic słyszę fragmenty komunikatu dla patroli o konieczności zatrzymania kogośtam, ubranego w czerwoną koszulkę, wyszedł z domu, nawet nie wiem co przeskrobał. W kolejnym komunikacie dowiaduję się o szczegółach pobicia jego partnerki i sąsiada. W pewnym momencie radio zaczyna mocno szumieć aż do granic zdenerwowania, pewnie zbiera szum z daleka, wyłączam. Po Zatorzu radiowozy jeden po drugim śmigają w obydwie strony. Otrzymuję zlecenie na Opolską w Gliwicach. Podstawiam się pod bramę, inormuję klienta i czekam. Wychyla się ostrożnie z bramy, po czym przy wtórze awantury z towarzyszem wsiada i chce jechać na Łabędy. Gdyby nie jego dziwne i agresywne zachowanie to nie zwróciłbym uwagi, że pasuje do opisu. Ruszamy i po chwili klient sam zaczyna:

- Jak jej przyjebałem to aż na stole wylądowała, ten jebany pies znowu najszczał na dywanik. Ryła "morde na mie to sie zdziwiła suka".

- ...

- Potem ten zarozumiały chujek, sąsiad spod piątki się zjawił, straszył policją, nawet go nie tykłem jak spierdolił się ze schodów, chyba se coś połamał bo stękał jak pojebany, a ten na dole to sam się potknął, jak Boga kocham.

- Umiejętność zachowania spokoju to niełatwa sztuka. - odpowiadam.

Przepraszam klienta, tłumacząc nagłym imperatywem siku. Zatrzymuję teatralnym gestem licznik, wysiadam w zarośla, jeszcze przed Toszecką, mrok kryje mój niecny uczynek. Jednocześnie dzwonię do dyspozytora ze zwięzłą informacją, że wiozę osobę poszukiwaną przez policję, ma nie pytać, nie pisać przez aplikację tylko zorganizować dyskretne zatrzymanie, ma czas do Łabęd. Rozłączyłem się nim zdążył coś odpowiedzieć. Na Toszeckiej przed lasem zatrzymuje nas patrol, zostaję zaproszony per otwarta szyba do "lodówki" na dmuchanie. Nie dmucham, zostaję za to przesłuchany pod kątem relacji z pasażerem. Nie mam do powiedzenia żadnego konkretu. Wsiada kolejny policjant, wyraźnie starszy. Na końcu pada pytanie skąd wiedziałem, że jest poszukiwany, nawet nie zdążam nic powiedzieć gdy najstarszy, ten co chwilę wcześniej wsiadł powiedział, że to nieistotne dla sprawy (sprawdzał wnętrze samochodu, musiał widzieć radio). Dłuższą chwilę później podpisałem dokumenty i wróciłem do auta, w którym nie było już śladu mojego pasażera. Wysłałem informację do dyspozytora i zluzowałem się.

 

95) "Podwiozłem"

Po zluzowaniu łapię odrobinę oddechu. Czerwona fala preszła. Kilka zleceń zrealizowanych ciurkiem, jedno po drugim, a wszystkie jakieś przeterminowane, klienci niezadowoleni z długiego czekania. Chcę wracać na centrum gdy widzę trójkąt i taxi konkurencji na awaryjnych, na lewarku stoi na rozbiegówce. Wieczór w pełni więc ruch niewielki, zwalniam i pytam przez otwarte okno o problem. Kojarzymy się z widzenia z któregoś postoju, kiedyś poratował mnie taśmą do kasy. Złapał gumę, a z powodu butli gazowej nie ma dojazdówki. Koło już zdążył odkręcić. Parkuję przed nim, ładujemy koło do bagażnika i ruszamy trzy ulice dalej do jakiegoś wulkanizatora. Pyta o należność, nic od niego nie chcę. Zostawia mi 20zł, żegnamy się, dostaję zlecenie, odjeżdżam.

 

96) "Pies"

Zostaję zaskoczomy zleceniem na Gogola w Mikulach. Stoję w kolejce do Rokera na Nowodworskiej i zamierzam przetestować ich nowe kanapki. Przyjmuję zlecenie i czekam, aż pani przede mną zapłaci za chleb "6 ziaren" i jakieś bułki. Szybko kupuję i lecę pod adres klienta. Po drodze kanapka poszła w ruch, zaspokajam głód. Podstawiam się i wysyłam powiadomienie do klienta. Sukces, klient powiadomiony. Po chwili jednak telefon oddzwania i klient prosi o informacje bo "dzwoniono do niego". Mając pełne usta kanapki informuję, że zamawiano taxi i jestem na miejscu, pod wskazanym adresem. Przełykam ostatni kęs i zapalam na zwenątrz. Klient zjawia się nadspodziewanie szybko, nie zdążam dobrze rozpalić papierosa. Niesie zawiniątko, młody pies.

- Koniec palenia, jedziemy. - Jest roztrzęsiony, podaje adres weterynarza: Słowackiego.

Po drodze dowiaduję się, że sąsiad potrącił jego psa. Nie dane jest mi poznać okoliczności zdarzenia, zmagamy się z konsekwencjami. Cisnę Tarnopolską, licząc że weterynarz po drodze będzie otwarty, ciemno. Lecimy na Słowackiego. Jedziemy na tyle szybko na ile pozwalają warunki na drodze. Osiągamy Mikulczycką gdy słyszę od klienta:

- On właśnie odchodzi. Zwieracze mu puszczają, masz jakieś chusteczki?

Daję mu pudełko po jakimś burgerze i spory fragment ręcznika odwinięty z rolki w bagażniku. Dojeżdżamy na miejsce, klient prosi, żeby poczekać. Wypalam spokojnie papierosa i zaopatruję się w picie w sklepie ukrytym w neogotyckich podcieniach w rejonie skrzyżowania ze Słowackiego. Chwilę później pojawia z zawiniątkiem, wracamy. Zabrał go, żeby jego dziewczyna się mogła z nim pożegnać. Całą drogę prowadzi czuły monolog do psa, obiecuje kąpiel przed pogrzebem, chyba płacze. Odgraża się sprawcy. Na miejscu płaci i zostawia napiwek.

 

97) "Pierogi"

Wczesne popołudnie, wyruszam z Gliwic. Kieruję się na DTŚ i dostaję zlecenie - Gliwice Dworzec PKP, najbliższym zjazdem na centrum opuszczam DW902. Terminówka za 15 minut. Na szybko trzepię dywaniki i ruszam. Dzwonię do klienta, że jestem bardzo blisko i w każdej chwili mogę się podstawić bo budowa centrum przesiadkowego i nie mam tam gdzie zaparkować przy dworcu. Klient snuje się po peronach i marznie. Szybko podejmuje decyzję o zajęciu miejsca w aucie. Klient wiedział, że godziny są bliskie szczytowych więc zamówił dla bezpieczeństwa taxi 15 minut wcześniej, ja podstawiłem się kolejne 15 minut wcześniej i teraz klient grzeje się w aucie. Sytuacja przedstawia się następująco: czekamy na wspólnika klienta, który ma nadjechać od strony Opola, pociąg ma opóźnienie. Jeśli spóźnienie pociągu nakryje swą konsekwencją odjazd pociągu do Katowic, wówczas na złamanie karku lecimy tam taxi, żeby zdążyć na jakieś ważne negocjacje.W tym momencie mamy trochę czasu, klient zdradza się ze swoim głodem. Zabieram go do baru mlecznego na Okopowej. Namawiam go na pierogi, dobiera barszcz. Przy okazji zamawia także porcję dla mnie. Wspólna konsumpcja pierogów pozwala nam się zbliżyć. Mój klient okazuje się być współwłaścicielem firmy, z którą jako handlowiec konkurowałem ostatnie 5 lat. Okazuje się również, że nasze teksty spotykały po sąsiedzku się na łamach pism branżownych z jakimi miałem do czynienia i do których pisywałem artykuły w poprzednim życiu zawodowym. Na wszelki wypadek wymieniamy kontakty. Po pierogach człowiek zawsze weselszy. Dziękuję klientowi za obiad, a on w odpowiedzi rzuca, że choć zwykle jada w zupełnie innych miejscach to jest pozytywnie zaskoczony, a obiad dla mnie ma wliczony w koszty. Na odchodnym zamawia dla mnie kawę.Odzywa się wspólnik, okazuje się, że jednak zdążą na pociąg. Odstawiam klienta pod wejście dworcowe, reguluje należność, przedstawia wspólnikowi, zostawia napiwek, dostaję 50zł zamiast naliczonych 38zł. Żegnamy się, za nami trąbi jakiś zniecierpliwiony. Ostatecznie ruszam i mrugam awaryjnymi, częściowo, aby pożegnać klienta, częściowo aby ten za mną poczuł się przeproszony.

 

98) 'Paczkomat"

Zabieram klientkę z Gdańskiej, z tych wysokich bloków. Wsiada młoda dziewczyna o dość ascetycznej, żeby nie powiedzieć anorektycznej budowie ciała, bardzo nerwowa i pobudzona, podejrzewam wpływ jakichś środków. Domaga się żebym jechał szybko bo sprawa pilna. W pośpiechu to ja ostatnio jechałem z nieprzytomnym dzieckiem do szpitala, z potrąconym psem do weterynarza, transplantologiem do przeszczepu, ale nigdy do paczkomatu. Naszym celem jest jeden przy Korfantego. Podjeżdżamy, oświetlam ścianę skrytek refletorami. Klientka pobiera kopertę i wracamy na Gdańską. Po drodze klientka dzwoni do kogoś, powiadamia, że jest fioletowy i towar zgodny z zamówieniem. Kobiecy głos z drugiej strony wyraża aprobatę. Na miejscu klientka reguluje należność z lekką górką, nie dbając o resztę opuszcza pojazd i oddala się w pośpiechu. Luzuję się i odruchowo zerkam na tył, czy czegoś nie zapomniała. Znajduję kopertę z zamazanymi długopisem danymi, telefon da się odczytać, choć gdybym się uparł to imię z nazwiskiem też odczytam. Koperta zawiera karton i wytłoczkę po jakimś fikuśnym, wibrującym gadżecie erotycznym, opis na opakowaniu zdradza liczne programy urządzenia. Instrukcja wewnątrz pisana "domkami". Wyrzucam osobno opakowanie, osobno kopertę, dodatkowo zakryklowując dane.

 

99) "Serce jedzie"

Zlecenie terminowe z centrum, nic nie rodzi podejrzeń co do jego wagi. Dojeżdżam na miejsce szybciej niż myślałem, klient już czeka. Wsiada i pyta o otwarte okna. Paliłem po drodze papierosa i nie zdążyłem wywietrzyć - tłumaczę. Zajmuje miejsce z tyłu, nie przeszkadza mu zapach. Spieszy się na Skłodowskiej do szpitala, serce w drodze. Czas od pobrania do wszczepienia liczony jest w minutach, spieszymy się do przeszczepu, moim pasażerem główny demiurg tego przedsięwzięcia. Helikopter z sercem leci z Krakowa, zaraz będzie lądować. Klient nakazuje przyspieszyć, deklaruje że bierze na siebie prawne konsekwencje rajdu. Cwaniacko omijam korek i wbijam się w ruch, przepraszając awaryjnymi. Sprawa nawyższej wagi, pokonujemy skrzyżowanie z Goethego pod prąd. Ktoś trąbi, ktoś mruga długimi... Omijam cały korek, wciskam się bezczelnie. Na miejscu kwota nieduża, niewspółmierna do tego czy ktoś przeżyje tę noc lub nie, zostawia banknot i ucieka bez reszty. Informuję dyspozytora o sytuacji jeszcze tuż przed zluzowaniem. Nigdy nie spodziewałem się, że od mojej pracy może zależeć czyjeś życie. Przekonuję się kolejny raz, że tak i to w ogromnym stopniu. Chyba jestem zbyt wrażliwy bo wciąż o tym myślę. Biorca jeśli się obudzi pewnie nawet nie będzie zdawał sobie sprawy, że jego życie zależało od tak przyziemnych spraw jak korki w mieście.

 

100) "Przepiłem Stara"

Wybija godzina 22. Zabieram klienta z jednego z dyskontów. Pracuje jako ochroniarz, wygląda na bardzo zniszczonego życiem. Rzec by można że twarz przepita, wrażenia dopełnia krzywo zrośnięty nos. Odwożę go po szychcie do domu, odlicza niedziele, które będzie musiał spędzić w pracy. Niespiesznie podążamy Bytomską, pasażer po drodze rozpoznaje jednego ze stałych klientów dyskontu. Jego komentarz jest następujący:

- He, he, dopiero teraz zarobił na flaszkę, ale już nie zdąży.

- Pewnie jest świadomy i pójdzie do nocnego.

Nasz dialog schodzi na kwestie alkoholu i alkoholizmu. W tym roku stuknęło mu 24 lata na sucho. Ma 67 lat i musi dorabiać bo większość produktywnego wieku zwyczajnie przepił. Opowiada historię jak stracił prawo jazdy "jedynkę", czyli dawne na ciężarówki. Gdy zatrzymali go w Zawierciu to po prostu wypadł z kabny Stara. Jest w ciągu i pije od dawna, nie trzeźwieje. Jakiś czas wcześniej dostaje innego Stara 200 i rusza w Polskę z węglem. Po drodze kończą mu się pieniądze. Przepija samochód i ładunek, znika na miesiąc, jest za co pić i spać. Jakiś czas znajduje miejsce w jednym z ośrodków Kotańskiego. Ostatecznie trafia do ośrodka w Gorzycach gdzie przechodzi pełną terapię. W momencie przyjęcia waży 46kg. Wraca do zdrowia i sił. Musiał mieć w sobie duże pokłady motywacji do walki mimo świadomości, że rodzina zdążyła się go wyrzec. Pierwszy rok najtrudniejszy. Śnił mu się alkohol, budził się cały spocony, ale wytrwał. Ten człowiek naprawdę mi imponuje.

 

101) "Zagraniczni"

Otrzymuję zlecenie, dworzec PKP. Zlecenie termnowe, mam 10 minut, uwagi do zlecenia: język angielski. Podstawiam się niedaleko dworca i przeszukuję w internecie rozkłady żeby zorientować się jakim pociągiem przyjedzie klient. Pociąg nadjeżdża z Katowic punktualnie, od razu dzwonię do klienta informując o swojej obecności i gotowości. Opisuję moje auto. Chwilę później pojawiają się, jest ich dwóch. Chcą jechać do hotelu, pytają o najbliższy. Jeśli podam im ten przy Jagiellońskiej to nie zarobię, wyjdzie 8,60zł za kurs. Liczyłem na dłuższą trasę, że sobie z nimi pogadam i odświeżę język. Podążamy Goethego, podejmuję się wytłumaczenia obcokrajowcom dlaczego to miejsce jest nazywane "Belką", pomimo że Belojanis już dawno utracił patronat nad tym miejscem. Ledwie kończę gdy skręcamy w De Gaullea w dół. Tłumaczę pasażerom czemu kocie łby. Podążamy do Ibisa przy Jagiellońskiej, klienci zwracają uwagę na architekturę przy Wolności. Opowiadam im, że w Zabrzu jest wiele ciekawszych miejsc. Dojeżdżamy pod hotel, wychodzi 8,60zł. Podaję im kwotę, śmieją się że tak mało. Płacą banknotem 10zł bez reszty. Jeden z nich pyta ile by ich kosztowało gdybym im pokazał te ciekawsze miejsca, o których opowiadałem bo oni to jedynie dotychczas nie zapuszczali się dalej niż do Platana, a są tu już któryś raz. Rzucam kwotą 25 euro. Dodaję, że gwarantuję najciekawsze miejsca, których nikt inny nie ośmieli im się pokazać, zapewniam angielskojęzycznego przewodnika, czyli mnie. Bez wahania się zgadzają, drzwi się ponownie zatrzaskują, ruszamy. Najpierw pokazuję i opowiadam o straży pożarnej przy dawnej hucie Donnersmarcka. Kolejnym punktem programu Zandka, pokazuję im stalowy dom. Robiąc rundkę opowiadam o biedaszybach w okolicy, wyjeżdżamy na Biskupice. Sunę powoli, trafiamy na bójkę przy nocnym. Wrażenia dopełnia moje trzeszczydło, czyli radio na policyjnej fali. Jedziemy wzdłuż Bytomskiej, następną atrakcją Bozywerek. Są zachwyceni tym miejscem. Pełni szczęścia dostarcza im zapach z kominów, aż uchylają okna. Potem już z górki: koksownia, koksownia z perspektywy Pod Borem, poniekąd najlepszej. Następnie Mikulczyce z ulicami Ratuszową, Korwina i Sztygarów. Obowiązkowo po drodze Bar Smakosz. Następnie opuszczona hala przy Magazynowej. Następnie wiozę ich spowrotem do centrum, zatrzymując się po drodze przy starym budynku transformatora przy 11 Listopada, wprawdzie nic o nim nie wiem, ale jest ładny, do jednej z komór trafo nawet można wejść. Klieruję się w stronę Hagera, pokazując Dom Kawalera i szyb Ludwik, a potem zbaczając w stronę pozostałości huty. Na deser zostawiam im Buchen i odwożę do hotelu. Z taksometru wychodzi 68zł, ale umawialiśmy się na 25 euro. Wręcza mi pomarańczowy banknot, dostrzegam że to 50 euro i tłumaczę, że postawił mnie w sytuacji, że nie wiem co mam mu wydać. Odpowiada ze spokojem, że tego się właśnie spodziewał i nie chce reszty. Następnie powiedział, że to była najlepsza wycieczka po mieście, które spośród wielu delegacji dotychczas zwiedzili.

 

102) "Obcięli mu jajuszka"

Zabieram klientów spod weterynarza na Tarnopolskiej. Jadą z transporterem, w którym wciąż nieprzytomny po zabiegu leży nieprzytomny kot w transporterze. Wsiada kobieta z dzieckiem, 6 letnią dziewczynką. Dziewczynka zaczyna opowiadać:

- Byliśmy u pana doktora i pn doktor obciął kotku jajuszka.

- A dlaczego mu obciął? - Pytam.

- Żeby nie sikał gdzie popadnie i żeby nie był agresywny... Takie jest życie. - Odpowiada filozoficznie dziewczynka potakując gdy obracam się do niej.

 

103) "Może Junak, może Panonia"

Jadę z klientem wzdluż DeGaullea, zatrzymują nas światła na skrzyżowaniu z Roosevelta. Klient wskazuje palcem na jeden z rogów ulic i zaczyna opowiadać swoją historię. Całe dzieciństwo i młodość spędził na Sobieskiego. Przenosimy się do czasów sprzed 50 lat. Mój pasażer jest emerytowanym dyrektorem dużego przedsięwzięcia. Choć formalnie jest emerytem to jednak wciąż żyje firmą i czasem doradza. Będąc nastolatkiem, złośliwym gówniarzem choć utalentowanym postanawia zrobić okrytnu dowcip swojemu sąsiadowi. Sąsiad jest skonfliktowany z klientem, czymś mu bardzo podpadł. Jednocześnie sąsiad jest zapalonym motocyklistą i ogromnym pedantem. Pasażer z ogromną pasją opowiada jak z narażeniam życia podprowadził matce oliwiarkę z maszyny do szycia i polował na sąsiada z motocyklem nosząc w przetłuszczonych kieszeniach oliwiarkę. Nie interesuje go motoryzacja więc nie jest pewny czy to Junak czy Panonia była. Dopadł go własnie na rogu Roosevelta i DeGaullea. Jego chytry plan polegał na skropieniu silnika kilkoma kroplami oraz zostawieniu małej plamy pod motocyklem. Plan się udaje w 110%. Podpadnięty sąsiad rozkręca pół silnika...

 

104) "Skarby"

Zabieram pasażera z Joliot-Curie na Helence. Udajemy się w stronę centrum. Dzielę się swoim wspomnieniem z tamtejszym miejscem. Tuż po świętach gdy tam zawracałem spostrzegłem ciekawy plecak wystawiony przy wiacie śmietnika, logo znane i uznane, zamki w porządku, wewnątrz tylko rozsypany tytoń, zabrałem. Tymi słowy dotknięty klient mówi, że pracuje w punkcie selekcji odpadów. Zajmuje się elektrośmieciami. Trafiają się prawdzowe perełki, Unitry, Radmory i inne. Klient zarabia spore pieniądze sprzedając całe sprzęty lub poszczególne części do klasycznych wzmacniaczy lub amplitunerów. Sprzedając same gałki, szybkę lub inne elementy jest, sumując w stanie zarobić więcej niż sprzedając działąjące urządzenie. Ale tych działających nie kastruje tylo dopieszcza wymieniaąc stare kondensatory i czyszcząc z kurzu. Dojeżdżamy na miejsce dokańczam naszą podróż opowieściami, jak wyrzucając śmieci znalazłem działający (nawet jeszcze na baterii) laptop z zasilaczem, gitarę czy adapter Bernard (nawet z igłą).

 

105) "W głowę"

Kolejny spokojny wieczór. Otrzymuję zlecenie pod szpital na Zamkowej. Będąc jeszcze na Bytomskiej wykonuję telefon do klienta z pytaniem czy ustawić się przy bramie, czy też wjechać na teren. Zabieram go bez czekania. Klient o napuchniętej i przepitej twarzy, obandażowanej szczególnie w okolicy lewego ucha, ma jakieś szwy. Klient w pozytywnym nastroju i kontaktowy:

- Ojojane mniej boli.

- Co?

- Zawsze córeczce powtarzałem, trzeba ojojać czyli zrobić ojoj i mniej boli.

Klient dopiero wtedy łapie żart, atmosfera się rozluźnia. Klient opowiada jak to przyjął pod swój dach kolegę po 17letnim wyroku żeby ten stanął na nogi. Podczas libacji gościowi włączył się agresor i ruszył na gospodarza. Gdy gospodarz sprowadził awanturnika do parteru i uzgodnili spokój tamten niespodziewanie chwycił za butelkę ze stołu i rozbił ją na głowie mojego klienta. Klient żałuje, że była pełna. Badanie alkomatem wskazało 3 promile, ale dobrze kontaktuje, w życiu bym go nie uznał za wypitego. Po drodze obiecuje eksmisję kolegi, spodziewa się zastać go na klatce schodowej. Chwilę czekam po zluzowaniu, obserwuję jak zapalają się po kolei światła na klatce schodowej. Chwilę później gasną, znaczy się spokojnie.

 

106) "Żabskie wojny"

Podczas wielu kursów z pracownicami i ajentami Żabek dowiedziałem się wiele o funkcjonowaniu tego typu obiektów. Dowiedziałem się, jak to w każdym ze sklepów działa zespół osób, które nawzajem się nie lubią, obgadują, podkładają sobie świnie. Ajenci niechętnie potwierdzali istnienie takiego zjawiska. Jedna z klientek opowiadaała o różnych sytuacjach, które miały miejsce u niej w sklepie. Jedna z dziewczyn, będąca nieformalną kierowniczką i zbierającą lwią część premii każdego miesiąca schowająła skrzynkę piwa w głąb magazynu, żeby się przeterminowało, jednocześnie wyrywając ze sklepowego zeszytu kartkę z notatkami zawierającymi rozmieszczenie wg dat żeby wskazać winną.

Dowiaduję się, że gdy na firmowym czacie pojawia się elaborat jednej z dziewczyn to pozostałe wiedzą,że jest "nawciągana" i włączyło jej się pisanie. Nikt nie odpisuje "na grupie"

 

107) "Wrzutka"

Typowy piątkowy wieczór, dużo zleceń. Żadne nie daje powodu do zapadnięcia w pamięć. Prawdziwy taksówkarz nie daje się zadziwić, a przynajmniej nie pokazuje tego po sobie. Ta praca jednak wyzwala pewną obojętność wraz z upłwem czasu. Człowiek przestaje się dziwić. Tym razem spodziewałem się typowego kursu z pijanymi, klientów się nie wybiera, choć można odmówić kursu. Podstawiam się, oczywiście na zakazie, włączam awaryjne i powiadamiam klienta i czekam. Nadchodzą dość szybko, wyłaniają się z mroku. On się trzyma i pomaga iść partnerce, wyraźnie zmęczonej. Zajmują miejsce z tyłu i każą się wieźć na Zamkową do szpitala. Dziewczyna pomimo swej bezwładności zdaje się być dość kontaktowa, oznajmia że ktoś coś jej musiał podać do drinka bo bardzo dziwnie się czuje. Towarzysz zdąża zawiadomić policję, a przed wyjściem poprosić barmana o zabezpieczenie monitorigu, uprzedzając o wadze materiału i jego przeznaczeniu. Dojeżdżamy na miejsce i wysiadają. Choć określenie "wysiadają" jest nieco na wyrost, wysiada on, po czym wyciąga na rękach dziewczynę z auta. Uprzedzam fakty i naciskam na dzwonek u szklanych drzwiach wejściowych, prosi żebym chwilę poczekał. Wracam do auta, patrzę jak wchodzi z nią do środka. Właściwie to chcę odjeżdżać gdy widzę jak nadchodzi towarzysz nieprzytomnej. Przez opuszczoną szybę wystawiam twarz i pytającym spojrzeniem śledzę go jak się zbliża. Pyta czy ma coś dopłacić, kręcę głową i pytam co dalej. Odpowiada, że dziewczyna straciła przytomność i czekają na karetkę, która zawiezie ją na toksykologię do szpitala na 3 Maja, póki co zabrali ją. Żegnamy się, luzuję i odjeżdżam.

 

108) "Przycierka"

Wioząc klientkę na Kawika nie spodziewałem się przygód. Rozmowa z klientem się nie kleiła więc nie odzywałem się poza jakimiś neutralnymi banałami o pogodzie lub dziurach w drodze od czasu do czasu. Skręciłem w stronę wskazanego bloku, zatrzymałem się i po chwili rozliczyliśmy się z klientką, pomogłem jej wydostać zakupy i zająłem miejsce na fotelu, chcąc zluzować i wycofać. Od strony bloków nadjechała srebrna Mazda na rudośląskich numerach i nie dając mi szansy na manewr przemknęła obok przycierając mnie, dodał gazu i czmychnął w stronę Wolności. Wycofanie utrudnił mi kolejny samochód, ale się udało, pomknąłem za sprawcą. Widziałem go daleko przed sobą, przeciąłem ryzykownie Korczoka i pomknąłem Wyciska, widząc samochód sprawcy. Na skrzyżowaniu lekko wymusiłem, ale przeprosiłem i zaraz nadrobiłem. Dopadłem go na światłach przy skrzyżowaniu z Rymera, było czerwone, stanąłem za sprawcą i wyskoczyłem z auta, wiedząc, że sfotografowałem mu wcześniej tył, powiedział, że stanie w zatoce. Zaparkowałem obok. Widać było, że jest bardzo zdenerwowany. Wydobył z portfela 100 i mi wręczył tłumacząc, że bardzo się spieszy:

- spierdalaj - odpowiedziałem krótko, a on nie dał się prosić. Odjechał z impetem.

Strat nie potrafię określić może poza delikatnymi, niewidocznymi gołyk okiem rysami na zderzaku. Podejrzewam, że bał się konsekwencji badań na obecność. Ja zatankowałem (olej napędowy kosztował poniżej 6zł za litr).

 

109) "Gitara"

Standartowo i zgodnie z procedurą podjeżdżam podwskazany adres, tym razem na peryferiach Maciejowa. Wysyłam powiadomienie i wysiadam na papierosa. Nie zdążam dopalić gdy objawia się z bramy, niesie gitarę. Patrzę co on robi, a ten złapał za gryf i wznosi nad głowę, jakby chciał roztrzaskać. Wołam do niego:

- Hola, hola! Tylko bez takich, co Ci zawiniła gitara? Weź wdech, policz do 10 i wtedy zastanów się czy o to chodzi, ok?

- O, keeeej - odpowiada w sposób zdradzający, że ciśnienie zeszło.

Zabezpieczam gitarę na fotelu z tyłu i zapraszam pasażera do przodu. Chętnie przystaje na propozycję, prosi o pozwolenie na piwo, pozwalam. Opowiada jak to długo się naczekał, żeby odebrać tą gitarę, którą kiedyś pożyczył. Tak długo nie mógł się doprosić zwrotu, że zdążył kupić dwie inne. Na tej mu przestało zależeć, chciał ją tylko odebrać od "kolegi" i gdy to już nastąpiło postanowił ją rozwalić. Dojeżdżamy na miejsce, klient prosi przy śmietniku, wyrzuca butelkę, rozliczamy się.

- Umiesz grać na gitarze? - pyta klient.

- Nie umiem, co nie znaczy, że nie próbuję. - Odpowiadam zgodnie z prawdą.

- To masz teraz na czym się uczyć, nie chcę tej gitary, niech to będzie napiwek, ja już nie mam ochoty jej oglądać, niech Ci służy.

Nie zdążam nawet wydać reszty do końca, gdy klient oddala się. Gdy zdążam opuścić szybę, żeby zawołać "dzięki!" on już znika i nie dociera do mnie odpowiedź, mógł mnie nie słyszeć. Spoglądam na wiosełko na tylnym fotelu, to chiński klon jakiegoś Ibaneza. Jest piękna, w czarnym połysku z kompletem strun i piórkiem Dunlop przy główce.

 

110) "Pomoc dla Ukrainy"

Zabieram klientkę z centrum, spod hurtowni medycznej wraz ze sporym kartonem na pierwszy rzut oka materiałów opatrunkowych. Kurs fajny bo na Helenkę. Wydostajemy się poprzez zakorkowane centrum na północ. Po drodze pani odbiera telefon i relacjonuje zakupy, dopwiaduję się że chodzi o zapełnienie ciężarówki, która zawiezie te materiały na granicę. W świetle agresji na Ukrainę nasza firma zaproponowała akcję, że będziemy wozić za darmo Ukraińców do urzędów, przystałem do akcji. Tym razem wiozłem pielęgniarkę, której przez Covid nie wypalił gabinet, a kredyt spłacać trzeba. Gdy dojeżdżamy na miejsce (przy Baczyńskiego chyba) pani pyta ile ma zapłacić. Odpowiadam pani, że kurs gratis bo usłyszałem ile zostawiła na opatrunki i na co te opatrunki kupiła. Kurs normalnie wyniósłby 28zł, Pani nie zgadza się i zostawia mi na siłę 20zł. Nie chcę przyjąć, ale pani się upiera i zostawia.

 

111) "Relacje polsko-ukraińskie"

Zabieram klientki z Kopernika, jedziemy Korfantego. Jest "Tłusty czwartek" 2022 roku, ale nikt nie myśli o pączkach bo kilka godzin wześniej zostaje zaatakowana Ukraina. Wiozę dwie starsze panie i mimochodem rozmowa schodzi na relacje pomiędzy Polską i Ukrainą, mój dziadek był Ukraińcem, noszę ukraińskie nazwisko i moje dzieci również. Jedna z Pań wspomina sytuację sprzed wielu lat, krótko po tym gdy została osierocona mieszkała w Cisnej w Bieszczadach. Którejś nocy przyszli młodzi pijani Ukraińcy z pobliskiej starej kozackiej osady (niestety nie znam tamtejszej topografii i musze zaufać temu, co zasłyszałem), zaczęli podpalać chałupy i przeganiać. Moja klientka w pewnym momencie opowieści podciąga rękaw pokazując blizny na przedramieniu, Widok blizn dopełnia obrazu gdy słyszę jak zasłnianiała się przed atakiem sierpem. Żałuję, że nie znam więcej szczegółów tej opowieści, trasa była za krótka. Najbardziej szokujące jest to, że opisywane wydarzenia miały miejsce w roku 1970, czyli 25 lat po wojnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • greg 4 miesiące temu
    RIP

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania