Poprzednie częściCórka mafii - rozdział 1

Córka mafii - rozdział 4 cz.1

Z racji tego, że rozdziały są dość długie będę dzielić je na części.

_________

 

Restauracja „Zacisze”, Bogota, 25 czerwca 2010

 

Kiedy Paula wróciła do swojego pokoju czekał na nią niespodziewany gość. Wygodnie usadowił się na kanapie paląc przy tym cygaro, które wydzielało niemiły zapach, ale jej nigdy to nie przeszkadzało. Ich spojrzenia się spotkały. Widziała w jego oczach znajomy błysk, który za każdym razem przyprawiał ją o drżenie całego ciała.

– Zamknij drzwi – powiedział mężczyzna i zgasił cygaro.

Paula nie zdążyła do końca przekręcić klucza w drzwiach, gdy poczuła na sobie jego silne ręce obejmujące ją od tyłu. Szybko się odwróciła i bez wahania zarzuciła mu ręce na szyję. Mężczyzna jeszcze mocniej przycisnął ją do siebie wpijając się coraz łapczywiej w jej usta. Kiedy na chwilę oderwał się od niej spojrzał głęboko w jej oczy, a następnie zaczął szybko rozbierać.

– Lorenzo! – jęknęła w rozkoszy gdy błądził rękoma po jej nagim ciele, domagającym się coraz większych i bardziej namiętnych pieszczot.

Kochali się na wygodnej kanapie pogrążając się w dzikiej namiętności, która unosiła ich coraz wyżej i wyżej... Nie starali się być cicho. Pomieszczenie było dźwiękoszczelne i nikt ich nie słyszał. Paula wyprężyła swe ciało w łuk, kiedy on po raz ostatni wniknął do jej wnętrza. Ogarnęła ją tak wielka ekstaza, że nie mogła jej znieść. Krzyknęła z rozkoszy, a jej paznokcie wbiły się w ramiona mężczyzny zostawiając na skórze ślad. Po chwili poczuła jak jego ciało zadygotało w spełnieniu. Przez moment leżeli tak wyczerpani i spoceni, aż w końcu Lorenzo wstał i zaczął się ubierać. Paula podparła głowę o rękę i zaczęła podziwiać jego mocno zbudowane ciało, które za każdym razem wywoływało w niej takie pożądanie i namiętność.

– Załatwiłaś?

– Tak – odparła, zbierając z podłogi porozrzucane ubrania. – Miała pewne opory, ale w końcu to zrobi.

– Opory? Może by tak...

– Nie trzeba. Ona się boi i zrobi wszystko co jej każę. Jak zacznie stwarzać problemy zawiadomię cię, a wtedy zrobisz z nią co zechcesz. Ale wątpię, żeby się wycofała. Strach ją zżera – szybko wyjaśniła ubierając się.

– Doskonale! – odparł Lorenzo zapalając cygaro, które zgasił zanim zaczęli się kochać.

Paula nie potrafiła zrozumieć dlaczego teraz był taki oschły i zimny, tak jakby nic między nimi nie zaszło, a w łóżku był taki namiętny i czuły. Zawsze się tak zachowywał. A ona go tak kochała. Czy nie widział tego? Czasami czuła, że jest tylko narzędziem do zaspokajania jego pożądania i żądzy. Jednak nigdy nie potrafiła mu niczego odmówić, nawet nie chciała.

– Wiesz co masz teraz robić? – zapytał.

– Oczywiście, kochanie. – Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Od razu ją strącił i odsunął się. Była zawiedziona, ale nie dała tego po sobie poznać. – Mam całą kasę wpłacić do banku, za kilka dni wypłacić w niskich nominałach, a potem zanieść do umówionej

skrytki. – Opisała cały proceder wprowadzania w obieg pieniędzy pochodzących z nielegalnych interesów.

– Brawo! Widzę, że odrobiłaś lekcje. – Lorenzo skierował się do drzwi. Jeszcze się odwrócił i posłał w jej kierunku krótki uśmiech. – Jestem z ciebie dumny. Do zobaczenia! – Przekręcił klucz w zamku i wyszedł.

Paula jeszcze długo patrzyła na drzwi, za którymi zniknął. Zawsze jest tak samo, pomyślała siadając przy swoim biurku.

 

Okolice Santa Fe , 25 czerwca 2010, godzina 22.30

 

Tego wieczoru Martin Romero po raz pierwszy towarzyszył swojemu przyjacielowi – Manuelowi Gonzalesowi, który podobnie jak Martin był jednym z capo (1) . Mieli coś do załatwienia za miastem. Każdy z kapitanów miał inne zadania i prowadzili oddzielne interesy, ale teraz wyjątkowo musiał mu towarzyszyć. Dostał takie polecenie od ojca. Kiedyś, w przyszłości to on miał zarządzać organizacją, jako jedyny syn Lorenza. To była jego spuścizna. Tego oczekiwał od niego ojciec i odkąd tylko skończył pełnoletność był przygotowywany do tej roli. Jednak musiał przejść wszystkie szczeble kariery w mafii, tak jak pozostali jej członkowie. W przeciwnym wypadku nie miał by szacunku wśród innych z organizacji, którzy by go traktowali lekceważąco, jako syna bossa. Lorenza dużo od niego wymagał, może nawet więcej niż od pozostałych członków i to jak do tej pory wyszło Martinowi na dobre. Zyskał szacunek i uznanie.

Pojechali dwoma, najnowszymi modelami toyoty, do przedmieść Santa Fe, niewielkiego miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Dotarli gdy już była ciemna noc. Martin wyszedł ze swojego auta i przesiadł się do Manuela. Tamten tylko spojrzał na niego swoimi ciemnymi oczami, ale nic nie powiedział, tylko dalej w milczeniu obserwował okolicę, a raczej wejście do jednego z tamtejszych klubów. Trwało chwilę zanim pojawiło się tam kilku ogolonych na łyso osobników. Chodzili w kółko i kiedy tylko ktoś do nich podchodził, odciągali go na bok, aby dostarczyć towar. Manuel zerknął do tyłu, gdzie siedzieli jego ludzie. Skinął na nich.

Natychmiast z auta wyszło trzech mężczyzn ubranych w czarne garnitury i podbiegli do handlujących pod klubem. W mgnieniu oka grożąc im bronią wpakowali ich do samochodu Martina, a następnie odjechali w znanym im kierunku. Manuel odpalił auto i także podążył za nimi.

Gdy dojechali do starego wysypiska śmieci, soldiers zatrzymali auto i wyszli, ciągnąc za sobą zabranych wcześniej mężczyzn. Manuel i Martin wyszli i z pogardą spojrzeli na delikwentów. Na razie tylko się przyglądali ich twarzom, na których malował się strach o własny tyłek, a nawet i o życie. Nie wiedzieli co ich czeka.

– To nie wasz teren – powiedział Manuel, mając na myśli handel narkotykami.

– A kto tak powiedział? – odszczeknął się jeden z nich w lot pojmując o co chodzi.

Manuel nawet nie musiał wydawać polecenia, kiedy jeden z jego ludzi podszedł do delikwenta i mocno zaczął kopać go w brzuch, aż tamten plunął krwią. Jego kompanie siedzieli cicho.

– Masz się zwracać proszę pana, śmieciu – powiedział żołnierz Manuela.

Pozostali osobnicy siedzieli cicho, na jednej ze ster cuchnących śmieci. Ich oddechy przyspieszyły.

– Chyba trzeba dać im nauczkę, jak myślicie chłopcy? – zapytał swoich ludzi Manuel.

Soldiers tylko się uśmiechnęli wiedząc o co chodzi szefowi. Martin wciąż przyglądał się z boku, miał ocenić nowo przyjętych ludzi aby potem zdać relację ojcu. Jak na razie sprawowali się bez zarzutu. Jego przyjaciel dał ręką znać, żeby zaczęli działać. Chłopcy tylko na to czekali. Podeszli do delikwentów i po kolei zaczęli ich bić i kopać, aż krzyki tamtych całkowicie ustały, gdy nie czuli już bólu. Przestali na chwilę i spojrzeli na pobitych mężczyzn. Widząc, że jeden z nich jeszcze całkiem dobrze się trzyma, chcieli go wykończyć, gdy Martin powiedział:

– Zostawcie go! – Podszedł do leżącego na ziemi mężczyzny i nachylił się nad nim. – Przekaż Patriciowi, żeby nie wkraczał na nasz teren.

– Czyj teren? Kim ty do cholery jesteś? – zapytał głosem, który bardziej przypominał bełkot.

– Synem Lorenza Romero. Zapamiętaj, nigdy więcej się tu nie pokazujcie, bo może się to dla was skończyć o wiele gorzej.

To powiedziawszy wziął ciężki kamień, który leżał obok jego stopy, a następnie upuścił na rękę delikwenta, łamiąc mu wszystkie palce. Po okolicy rozniósł się przeraźliwy, rozdzierający krzyk

 

1) Capo - Skrót od caporegime – kapitan, posłuszny bossowi. Człowiek kierujący załogą żołnierzy (soldiers) i mający ogromne wpływy.

Następne częściCórka mafii - rozdział 4 cz.2

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania