Pokaż listęUkryj listę

Creso Rozdział XIX: Powrót

Natasza nie mogła spać. Wszyscy oprócz Dessy już powrócili do Edofield. Nikt nie znalazł choćby najmniejszego śladu, gdzie mogłaby być Vanessa. Dziewczynka nie mogła tego znieść. Vanessa była jedyną osobą, która tak naprawdę ją znała. Bez niej nie miałaby pojęcia kim jest. Może nawet uwierzyłaby w historyjkę Gesaga! Dzięki temu po spotkaniu Grace była pewna, że musi uciec.

 

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk tłuczonego szkła. To było dziwne. Wszyscy już dawno powinni spać. Wygrzebała się spod kołdry i podeszła do łóżka Lalessy. Veranderanka przeniosła się do Nataszy, ponieważ nie chciała dzielić pokoju z siostrą. Dziewczynka nie dziwiła jej się. Siostry nie pałały do siebie zbytnią sympatią. Do tego Florence oszukała Lalessę, podając się za wyglądającą podobnie bliską jej osobę. Natasza musiała przyznać, że gdy wyszło to na jaw zapowiadało się na niezłą kłótnię. Całe szczęście obie potrafiły pozostać opanowane.

 

Dziewczynka potrząsnęła Lalessą za ramiona. Veranderanka natychmiast się przebudziła.

 

- Możesz ze mną zejść na dół? – poprosiła Natasza, a Lalessa zdziwiona zmarszyczyła brwi.

 

- Co? Czemu? – zapytała.

 

- Słyszałam jak ktoś coś rozbił – wyszeptała dziewczynka.

 

- Myślisz, że ktoś się włamał? – Natasza skinęła głową. – Do Dylazi? Przesadzasz – westchnęła. – Dobra, zejdę z tobą.

 

Dziewczynka się odsunęła, a Veranderanka podnisła się z łóżka. Razem wyszły na korytarz, po czym zeszły po schodach na parter. Jeszcze będąc na stopniach, zauważyły w kuchni Dylazi.

 

- No widzisz – powiedziała Lalessa do Nataszy i zaczęłą iść w kierunku salonu. – Mówiłam ci, że nie musisz się martwić.

 

Ledwo Vernaderanka stanęła na wysokości wejścia do salonu, a jakaś osoba ze skrzydłami przyparła ją do ściany.

 

- Gdzie jest Dalila? – zapytała, przykładając sztylet do gardła Lalessy. Była to kobieta.

 

- Kto? – zdziwiła się Veranderanka.

 

Kobieta mocniej przycisnęła sztylet, a na szyi Lalessy pojawiła się ranka. Kropla ciemnej krwi spłynęła po jej skórze.

 

W tym momencie Dylazi z masywnym, drewnianym wałkiem w ręku wybiegła drugim wejściem do kuchni. Rzuciła się na napastniczkę i przyłożyła jej wałkiem prosto w tył głowy. Kobieta ze skrzydłami zachwiała się od uderzenia. Upuściła również sztylet. Nie pozostała dłużna pół Helderce. Odwróciła się i złapała wałek przed kolejnym uderzeniem. Napastniczka kopnięciem na wysokości brzucha zmusiła Dylazi do puszczenia przedmiotu. Pół Helderka poleciała aż na sąsiednią ścianę. Natasza widziała jak nie może przez chwilę złapać oddechu. To nie był koniec. Lalessa złapała napastniczkę i próbowała ją przydusić. Niestety kobieta ze skrzydłami wyswobodziła się z jej uchwytu. Następnie złapała wazon z pobliskiego stolika. Rozbiła go na głowie Veranderanki. W ten sposób pozbawiła ją przytomności.

 

Nagle znikąd pojawiła się lita ściana srebrnej energii. Z impetem popchnęła ona napastniczkę na komodę. Kobieta uderzyła o nią głową i padła nieprzytomna. Natasza rozejrzała się w poszukiwaniu Grace. Tylko ona z wszystkich w domu potrafiłaby coś takiego zrobić. Tej jednak niegdzie nie było.

 

- To ty – dziewczynka usłyszała Dylazi.

 

Natasza prędko odwróciła się w jej stronę. Mroczki pojawiły jej się przed oczami. Przyłożyła rękę do czoła, lecz natychmiast ją zabrała. Bowiem końcówki jej palców świeciły się srebrnym blaskiem. Potem obraz zaczął jej się zamazywać. Nie wiedziała nawet kiedy straciła przytomność.

 

* * *

 

Luna złapała Vanessę za dłonie. Zaraz potem dziewczynka widziała dookoła siebie bezkresne, zielone łąki. Była pewna, że już kiedyś je widziała. Wciąż czuła ręce bogini, pomimo że ich nie widziała. Jaki niby był tego cel?

 

- Nie masz czego się obawiać – usłyszała Lunę. – Po prostu mam do ciebie kilka pytań.

 

- Jakich? – zapytała dziewczynka.

 

- Możesz kontynuować swoją podróż tutaj w Capranie lub wrócić do Creso – oznajmiła bogini. – Możesz powrócić i znów spotkać swoją mamę oraz siostrę. Zupełnie jakby nigdy nic się nie wydarzyło.

 

Myśl o rodzinie bolała. Bardzo. Już tak dawno ich nie widziała. Nagle jednak uderzyła ją pewna myśl.

 

- A co z Nataszą? – zapytała.

 

- Zostanie tutaj. Gdy wrócisz, będziesz idelanie w momencie wpadnięcia do wody. Ona zaś zniknie. Później uznają ją za zaginioną.

 

Tak nie mogło być. Nie mogła na to pozwolić. Nie zostawi przyjaciółki.

 

- Zatem nie mogę wrócić – rzekła Vanessa.

 

- Jak to nie możesz?! – zdziwiła się Luna. – Właśnie daję ci taką możliwość! Możesz zostawić ten pokręcony świat pełen niebezpieczeństw i wrócić do spokojnego życia. Wakacje właśnie się rozpoczęły. Powinnaś korzystać z tego czasu.

 

Vanessa pokręciła przecząco głową.

 

- Nie. Odmawiam. Zostaje tutaj. Skąd w ogóle tyle o mnie wiesz?

 

Dziewczynka usłyszała dźwięk towarzyszący teleportacji. Nie czuła już dłoni Luny, a łąki zniknęły. Pierwsze co zoabczyłą, to Dorce opierającą się o drzewo. Jej przedramię znów przyjęło normalny kształt. Vanessa już chciała się o coś zapytać, lecz Dorce pokazała jej, aby była cicho.

 

- Nie zadawaj pytań – rzekła dziewczyna. – Pewnie i tak nie otrzymałabyś na nie odpowiedzi. Nikomu nie wolno ci powiedzieć, co się tutaj wydarzyło, jasne?

 

Vanessa skinęła głową. Nie było sensu tego wszystkiego rozpatrywać. Teraz trzeba było się skupić na powrocie do Edofield. Potem na powrocie do Creso. Z Nataszą. Dziewczynka nie dopuszczała do siebie żadnej innej opcji.

 

Razem z Dorce znalazły pozostałych. Następnie wszyscy kontynuowali podróż. Gdy dotarli na wyznaczone miejsce, czekała na nich czarna furgonetka strażników. Zmieścili się do niej bez problemu. Droga do najbardziej położonego na południe kraju Zachodu zajęła im dobre dziesięć godzin. To i tak było niesamowicie szybko. Nie dość, że przejechali kilka, jak nie kilkanaście tysięcy kilometrów, to jeszcze trafili do państwa przyszłości. Moderniteit było idelanym odwzorowaniem marzeń o przyszłej cywilizacji. Opływowe kształty, przeszklone budynki na każdym kroku, wszystko w kolorze bieli oraz błękitu nieba. Z czasem jednak zaczęło się wydawać dziewczynce, że jest to niesamowicie monotonne. Każda ulica wyglądała tak samo. Prawie w ogóle nie było tam kolorów. Ludzie również ubierali się podobnie, niczym kopie siebie nawzajem. Był komplenty brak żywych kolorów.

 

W centrum jednego z miast stanęli w korku. Wtedy Vanessa ujrzała coś niespodziewanego. Jakaś zamaskowana osoba podbiegła do budynku wyglądającego na jakiś urząd i wściekle różowym sprejem namalowała na wejściu namalowała zarys góry, a nad nią szybującego ptaka.. Postać uciekła zanim ochrona wybiegła przed budynek.

 

- Nieźle, prawda? – Vanessa usłyszała tuż orzy swoim uchu Zarię. – Dziwne, że w środku dnia i na widoku. Odważnie. Albo ktoś doświadczony, albo nowy rekrut.

 

- Co masz na myśli? – zapytała dziewaczynka.

 

- Ruch Oporu – odparła Zaria.

 

Zsunęła granatową kurtkę z prawego ramienia. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach, więc idealnie było widać spory tatuaż na jej ramieniu. Wyglądał tak jak malunek na budynku, lecz miał więcej detali. Ptak był gołębiem, trzymającym w dziobie gałązkę oliwną. Góra zaś nie stała sama. Tuż obok niej były dwie mniejsze. Vanessa zauważyła, że część stoków gór pokrywają imiona i nazwiska. Chwilę później Zaria ponownie zakryła tatuaż. Rzeczywiście dziewczyna wspominała już wcześniej, że należy do Ruchu Oporu. Tak samo Alice i Florian. Ciekawe dlaczego wybrano taki symbol.

 

Okazało się, że cel ich podróży znajdował się w tym samym mieście. Szyld na wejściu mówił „Stacja teleportacji w Roete". Vanessie dopiero po przeczytaniu tego napisu wydało się to dziwne. Według historii Florence dawniej ludzie próbowali wykorzenić magię, a teraz okazuje się, że ją naśladują. Jednak to było prawie tysiąc lat temu. Avoil i Dan musieli pamiętać te czasy. Cała grupa weszła do środka. Zostali poprowadzeni bocznym korytarzem do ogromnej sali z dziwnym urządzeniem. Tym urządzeniem był ogromny biały pierścień ustawiony pionowo. Nie stał na żadnej bazie. Reszta pomieszczenia była pusta. Do strażnika, który ich prowadził podeszła kobieta o czarnych włosach związanych w ciasny kok.

 

- Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko przyjedziecie – oznajmiła. – Musieliśmy nieco przesunąć innym terminy. Mam nadzieję, że nie będziemy mieć problemów.

 

- Nie będziecie, Moreau, bo to jest zaliczane pod akcję rządową – odparł strażnik. – Dla nas mniej kłopotów, a to co będzie się działo na Starym Kontynencie jest dla nas mało ważne.

 

Kobieta skinęła głową, po czym przeszła do sąsiedniego pomieszczenia. Zaraz potem pierścień został uruchomiony. Strażnik wskazał im na urządzenie. Zaria podekscytowana jako pierwsza przebiegła przez pierścień. Kade przewrócił na to oczami i podążył za nią. Potem Martin, Davis i Norwyn. Jako następna przeszła Vanessa. Diody w pierścieniu migotały błękitnym światłem. Nic więcej nie wskazywało na to, że gdy przez niego przejdzie, to pojawi się w kompletnie innym miejscu. Całość trwała mniej niż sekundę. W jednej chwili dziewczynka znalazła się w słabo oświetlonym hangarze w Maritiem. Pierścień tam wyglądał tak samo jak ten w Roete. Tuż obok Vanessa zjawiła się Dorce.

 

- Od razu lepiej – stwierdziła dziewczyna, po czym zwróciła się do Vanessy. – Powinniśmy jechać dalej, prawda?

 

- Tak, tak – odparła dziewczynka.

 

Odeszła kilka kroków i ściągnęła torbę z ramienia. Wyciągnęła sakiewkę z muntami i je policzyła.

 

- Nie wiem, czy wystarczy nawet na wynajem konii – oznajmiła. – Wynajem kosztowałby nas mniej, a te konie zawsze po wypuszczeniu wracają do właściciela. Przynajmniej Florence tak mi mówiła.

 

- Konii? – zdziwił się Norwyn. – Co masz na myśli?

 

Dziewczynka spojrzała na niego, nie rozumijąc jego pytania.

 

- No... Jakoś musimy się dostać do Edofield – wtedy do niej dotarło, o co mu chodziło. – Czekaj, czy którekolwiek z was umie jeździć konno? – rękę uniosła tylko Dorce. Westchnęła. – Czyli czeka nas baaardzo długi spacer.

 

Cała podróż zajęła im tydzień. Pod Bramę Edofiled dotarli w środku nocy. Vanessa doskonale pamiętała hasło, ale miała problem z jego wymówieniem. W końcy je się udało i cała grupa dostała się do krainy. Poszli prosto pod dom Dylazi. Vanessę zdziwiło to, że światła na parterze były zapalone. Podeszła do frontowych drzwi i nacisnęła klamkę. Tak jak się spodziewała, były zamknięte. Zapukała w nie mocno. Chwilę póżniej otworzyła jej Grace. Kobiet aprzez chwilę wpatrywała się w Vanessę z niedowierzaniem, po czym zamknęła ją w uścisku.

 

- Vanessa, dziecko, gdzieś ty była – wykrzyknęła Grace. Zaraz potem zauważyła resztę grupy. – Kim oni są?

 

- Zaraz wszystko wytłumaczę – obiecała dziewczynka. – Możemy wejść?

 

Kobieta skinęłą głową.

 

- Prosto do jadalni. Mieliśmy tutaj... mały incydent.

 

Grace odsunęła się do środka, otwierając szerzej drzwi. Vanessa pokazała wszystkim, aby za nią poszli. W środku dziewczynkę zaskoczył widok związanej nieznajomej, porozwalanych mebli, Lalessy z zaschniętą jakąś granatową substancją na szyi i Nataszy, którą Avoil próbował obudzić za pomocą soli trzeźwiących. Vanessa przeszła do jadalni i wskazała pozostałym na stół. Każdy usiadł oprócz Norwyna. Mężczyzna podszedł do dziewczynki z założonymi rękami na piersi.

 

- Czyli nazywasz się nie Charlie, lecz Vanessa – rzekł.

 

Vanessa przewróciła na to oczami.

 

- Myślę, że możemy pominąć fakt, że otrzymałam na Zachodzie nową tożsamość od Luny i dzięki temu was wyciągnęłam – odparła.

 

- Mnie to tam nie przeszkadza – stwierdził Davis, wzruszając ramionami.

 

- Czekaj... TA Luna? – zawołała Zaria.

 

- Tak, później wyjaśnię – jak najszybciej opuściła jadalnię.

 

Przeszła do salonu, gdzie Natasza odzyskała już przytomność. Vanessa podeszła do niej i usiadła obok na kanapie.

 

- Gdzie byłaś? – zapytała Natasza. – Strasznie się o ciebie martwiłam.

 

- Na Zachodzie – oznajmiła Vanessa. – Nie miałam co do tego wyboru.

 

- Dlaczego?

 

- Spotkałam tutejszą boginię i dała mi coś takiego na rękę – podwinęła rękaw bluzy, aby pokazać przyjaciółce znak na nadgarstku. Ku jej zaskoczeniu ten zniknął. – Dziwne. Wcześniej tutaj było słońce z marsem. Obydwa kolorowe. Na Zachodzie miałam uwolnić kogo zechcę z takiego obozu. Nazywają ich... y... Czekaj, bo słowa zapomniałam – zastanowiła się. – O! Hybrydami. Cała szóśtka jest teraz w jadalni. W ogóle Moderniteit to jakiś kraj przyszłości. Nigdy takich rzeczy jak tam nie widziałam.

 

- Po co to wszystko?

 

- Nie wiem, ale... - Vanessa pokazała Nataszy, aby się przybliżyła. Przyjaciółka nadstawiła ucho. – Spotkałam Lunę jeszcze raz, w lesie. Dała mi propozycję powrotu, ale odmówiłam, bo musiałbym cię zostawić. Słuchaj, teraz znajdziemy ją i jakimś cudem przekonamy, aby odesłała nas obie. W końcu żadna z nas nie jest czarodziejem. Teraz zauważyłam, jaka głupia byłam i że tak okropnie zafiksowałam się na tą przepowiednię, że przestałam myśleć o powrocie i przepraszam cię za to. Możemy wyjechać już jutro.

 

Natasza zacisnęła usta w wąską linię i spuściła wzrok.

 

- Nie mogę – oznajmiła.

 

- Co? Dlaczego? – zdziwiła się Vanessa.

 

- Bo to ja jestem czarodziejem. To wszystko – wskazała na związaną kobietę i porozwalane meble. – To moja sprawka.

 

- Mają Grace, mogą cię zastąpić.

 

- A co jeśli proroctwo się przez to nie spełni? Oni wszyscy na to liczą i to od lat. Nie mogę ich tak nagle opuścić.

 

Vanessa westchnęła ciężko. Natasza zaczęła bawić się palcami u rąk.

 

- Zrobiłaś coś dla Luny, dlatego cię puściła, prawda? – zapytała Natasza, a Vanessa kiwnęła twierdząco głową. – Zapunktujmy u niej, pokonując Gesaga. W końcu to jej świat. Zróbmy jej przysługę, to nas puści.

 

Vanessa pokiwała głową, zastanawiając się nad czymś.

 

- Zgoda, zrobimy tak – rzekła w końcu. – Oby podziałało. Jeszcze zapytam się kogoś, co o tym sądzi. Tak czy inaczej taki jest nasz plan.

 

Natasza przytuliła mocno Vanessę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania