Creso Rozdział XLI: Pomoc zagwarantowana
Grace czuła jak pomimo grubych rękawic, palce jej dłoni zamarzały. Arostria była naprawdę zimnym państwem. Kobieta nigdy wcześniej tam nie była. Tak samo Dan i Dylazi. Śnieg był tam niezależnie od pory roku, lecz teraz w czasie lata, pogoba była jeszcze bardziej nieprzewidywalna. W tamtym momencie znaleźli się w samym centrum jednej z zamieci śnieżnych i szukali miejsca, aby się ukryć.
Według planu po przekroczeniu granicy Arostrii powinni mieć tylko jeden dzień pieszej drogi do najbliższego miasta. Niestety wyszło, jak wyszło. Grace co jakiś czas ściągała rękawice i tworzyła ogień na dłoniach. Może nie grzał on jej samej, lecz dawał ciepło jej towarzyszom, którzy nie potrafili go wytworzyć. Kobieta dalej nie mogła uwierzyć, że jej narzeczony przez ostatnie dwanaście lat wciąż się tego nie nauczył. Zamieć nie ustępowała. Wydawało się, że widoczność nie może już być gorsza, lecz z każdą chwilą się pogarszała. Grace była w środku, więc trzymała się i Dana, i Dylazi. Kobieta ledwo widziała jednorożca przed sobą. Szkoda, że nie było żadnego środka transportu, który dałby radę zabrać ich do tamtego miasta.
- Musimy wykopać jamę! - krzyknęła Grace do Dana. - Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
- Tak! - odkrzyknął jednorożec. - Zaraz będzie dolina!
To całe "zaraz" trwało conajmniej pół godziny. Na miejscu wyciągnęli saperki, znaleźli odpowiednie miejsce i zaczęli kopać. Po kilku godzinach wykopało wystarczająco dużą jamę. Ich śpiwory niestety przemokły, więc razem z innymi bagażami wrzucili je do przedsionka. Następnie weszli do jamy i przysłoniło wejście dużymi blokami śniegu, zostawiając u dołu dziurę na cyrkulację powietrza. Potem ułożyli się do snu.
Następnego dnia wejście do jamy było do połowy zasypane. Czym prędzej pozbyli się stamtąd śniegu. Ciężko było się poruszać po świeżo nasypanym śniegu, więc do celu podróży dotarli dopiero po południu. Edliu było najbliższym od granicy miastem Jabarów, czyli w skrócie mówiąc ludzi-olbrzymów. Byli oni odporni na ekstremalne temperatury oraz, dzięki grubej skórze, część broni. Od ludzi byli zazwyczaj trzykrotnie więksi. Najniższy znany przedstawiciel tych istot miał trzy metry wzrostu.
Miasto było w całości wykonane z kamienia. Drewno było wykorzystane jedynie do ozdoby. Dan zatrzymał się przed jedną z karczm.
- To tutaj? - zapytała Dylazi.
- Tutaj przenocujemy - oznajmił jednorożec. - Spotkanie mamy umówione na jutro.
- Spodziewałeś się, że nie dotrzemy na czas? - zapytała Grace.
- Nie spodziewałem, lecz wiedziałem - odparł. - Dylazi to przewidziała.
Grace spojrzała na pół Helderkę że ściągniętymi brwiami. Ta jedynie wzruszyła ramionami. Weszli do karczmy, gdzie powitało ich miłe ciepło. Podeszli do baru, a raczej weszli na niego po dostawionych schodach. Tam Dan uniósł ręce i zaczął nimi machać, żeby zwrócić na siebie uwagę barmana. Ten, gdy go zauważył, uśmiechnął się i zarzucił na ramię szmatek, którą wycierał kufle. Był łysy, kecz posiadał długą, siwą brodę. Podszedł do nich i oparł się o blat baru.
- Dan Mide? - zapytał, a jednorożec potwierdził skinięciem głowy. - Śnieg was zatrzymał? Nic dziwnego. Jesteście zawsze tacy malutcy. To musiała być dla was masakra. Edward jestem tak przy okazji. O uszy mi się obiło, że macie spotkanie z naszym prezydentem. Muszę wam przekazać, że już tutaj jest. Szczerze, to spotkanie mogłoby się odbyć już teraz.
Grace i Dylazi spojrzały po sobie.
- Niestety umówieni jesteśmy dopiero na jutro - rzekł Dan.
Edward machnął lekceważąco ręką.
- Oni na was czekają. Załatwcie sobie wszystko dzisiaj, a jutro będziecie mogli już wracać.
Następnie beż żadnego ostrzeżenia złapał ich w swoje duże dłonie i zaczął gdzieś nieść.
Postawił ich na stole przed dwójką Jabarów. Jednym z nich był mężczyzna. Z wyglądu wydawał się młodszy od członków grupy. Posiadał jasnobrązowe oczy oraz żółte oczy. Towarzyszyła mu blondynka w podobnym wieku. Posiadała szarozielone oczy.
- Przybyli już, więc załatwcie sobie wszystko - rzucił Edward i odszedł.
Dan poprawił sobie włosy, po czym ukłonił się.
- Wybaczcie za powstałą sytuację - zaczął. - Edward wziął nas z zaskoczenia. Domyślam się, że to któreś z was jest głową państwa.
Mężczyzna skinął głową.
- To ja akurat. Roger jestem, a to moja partnerka Yvonne - wskazał na Jabarkę. - Tak czy inaczej to właściwie to ja namówiłem Edwarda, aby spotkanie odbyło się jak najszybciej.
- Dlaczego? - zapytała Dylazi.
- Nie było sensu tego przedłużać - rzekła Yvonne. - Tuż po śmierci Luny przeprowadzone zostały wszelkie procedury i od tamtej pory byliśmy przygotowani. Czekaliśmy tylko na zaproszenie jak to id was.
- Dokładnie! - zawołał Roger. - Nie będziemy się ukrywać przed jakimiś małymi ludkami z patykami!
- Tak, zgadza się- Yvonne położyła uspokajająco dłoń na ramieniu podekscytowanego partnera.
Ta cała sytuacja dość zaskoczyła cały zespół. Nie spodziewali się, że ktokolwiek, bez żadnego przekonywania, czy też ustalania warunków, zgodzi się im pomóc.
- Wy wiecie jak wygląda współpraca z Dorlenem? - zapytał z niedowierzaniem Dan.
Grace ukradkiem uderzyła go łokciem. Skoro się zgodzili, to nie było sensu wyciągać na wierzch jakichkolwiek kwestii. Roger i tak machnął ręką na słowa jednorożca.
- Doskonale wiemy - oznajmił. - Ufam mu. Może i jest stary, ale nie jest głupi ani nie oszalał. Skoro przeżył Wielką Wojnę, to nawet swoje życie mógłbym mu powierzyć.
- Dziękujemy za wasze zaangażowanie - Dan ponownie się ukłonił.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania