Creso Rozdział XLVI: Starcie
Słońce wręcz paliło swoją intensywnością. Armia Dorlena kryła się w cieniu lasu. Moderniteitczycy natomiast stali na otwartym terenie. Czekali na rozkazy ze strony Elvisa bądź Dorlena. Na razie mieli czekać. Całe prwe skrzydło armii składało się z niewielkiego oddziału Jabarów pod przywództwem Dana. Lewe natomiast zawierało wiedźmy Klanów Ognia, Ziemi i Wiatru. Dowodzić im miała Miriam. Centrum było podzielone na trzy części: łuczników, kawalerię i piechotę. W każdej z nich przeważały elfy. Znajdowały się w nich również inne istoty, które do nich dołączyły.
Ellie mocno ściskała łuk. Tego dnia miała zakończyć się walka z Zachodem. Tak przynajmniej podsłuchała. Dorlen miał jakiś większy plan. Teraz jednak trzeba było skupic się na wygraniu tej bitwy. Już z daleka widziała jaśniutkie zastępy Moderniteit, a między nimi dziwne maszyny. W końcu usłyszeli sygnał. Centrum ruszyło jako pierwsze. Między pierwszymi liniami piechoty ukryte były wiedźmy z Klanu Wiatru. Obydwie armie zbliżyły się do siebie. Zachód rozpoczął ostrzał. Pierwsza linia schroniła się za tarczami z berylu. Niestety niektóre z nich nie wytrzymały. Wtedy do akcji weszły wiedźmy. Klan Wiatru przyzwał wiatr, który uniósł w powietrze chmurę pyłu. Teraz łucznicy. Ellie naciągnęła strzałę na cięciwę i wypuściła ją. Cała chmara strzał przecięła powietrze.
Nagle usłyszeli metaliczne dźwięki. Kurz nieco opadł i można było dojrzeć, że maszyny ruszyły do boju. Jedna z nich wystrzeliła. Ellie zobaczyła jak pocisk zrobił dziurę w ziemi, zabijając obecne tam istoty. Jabarzy rzucili się na maszyny, tratując pod stopami Moderniteitczyków. Pomagał im w tym Klan Ognia, paląc je. Niektóre z nic wręcz wybuchły. W powietrze poszła kolejna salwa strzał, tym razem bardziej wymierzonych. Przed piechotę wysunęła się kawaleria prowadzona przez Lealię.
Walka rozpętała się na dobre. Ellie wypuszczała strzałę za strzałą. Te jednak po pewnym czasie zaczęły się kończyć. Po zabiciu przeciwnika elfka zaczęła wyrywać je z jego ciała. Nie zawsze się dało. Gdy już ich jej zabrakło, wzięła do ręki broń ludzi. Popatrzyła jak ją używają. Wycelowała w jednego z nich i pociągnęła za spust. Ellie złapała się za ramię, w którę broń ją uderzyła ze względu na odrzut. Potem zauważyła, że było ono lepkie od krwi. Dziwne. Nie została przecież w nie zraniona. Ellie zmieniła chwyt na broni i zaczęła strzelać. Po chwili już się nie dało. Wzięła kolejną broń, a potem kolejną. Zauważyła, że krawi w jeszcze kilku miejscach. Nie przejęła się tym zbytnio.
Dopiero po jakimś czasie do niej dotarło. Lealia. Musiała ją znaleźć i jakoś stąd zabrać, inaczej obie zginą. W jakiś sposób na pewno się dało. Tylko jak ją znaleźć? Postara się o to. Kontynuowała walkę. Złapała za kolejną broń i zaczęła z niej strzelać. Wtedy wpadła na pewien pomysł. Jeśli ona zostanie wyleczona, to czy rany Leali też się zasklepią? Powinny. Przecież tak się stało, gdy leczyła je Grace lub Asteria. Ellie rozejrzała się za jakąś wiedźmą. Zauważyła jedną. Elfka zabiła najbliżeszego żołnierza i do niej podbiegła. Następnie padła przed nią na kolana.
- Błagam, wylecz mnie – poprosiła.
Wiedźma bez zawahania wypowiedziała formułkę i uniosła dłoń nad miejscami, z których Ellie krwawiła. Wszystko trwało kilka sekund. Potem elfka zerwała się z ziemi. Jakaś czarna piłka przeleciała koło nich i wybuchła. Ellie złapała wiedźmę za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Wyrwała martwemu człowiekowi broń. Wycelowała i wystrzeliła kolejne pociski w stronę ludzi.
* * *
Vanessa stała na skraju lasu niedaleko ich tymczasowego obozu. W dole na równinie rozgrywała się bitwa. Teraz ciężko było rozróżnić obie armie. Z daleka widać było jedynie czołgi oraz Jabarów. Dziewczynka bała się o swoich przyjaciół. Była wręcz wściekła, że nie może im pomóc. Zrobiłaby wszystko, aby choć trochę przechylić szalę zwycięstwa na ich korzyść. Ta bezradność wydawała się niszczyć ją od środka.
Usłyszała za sobą wesołe pogwizdywanie. Odwróciła się w tamtą stronę. Magent szedł w jej stronę luźnym krokiem. Vanessa z powrotem spojrzała na walkę. Mężczyzna stanął koło niej.
- Niezła jatka, prawda? – rzucił, po czym parsknął śmiechem. – To zaczyna przebijać legendy z mojego świata.
- Po co tu jesteś? – zapytała szorstko dziewczynka.
- Mówiłem ci – odparł.
- Dorce jest tutaj?
- Nie tylko ona. Nie byłaś ze mną szczera, Vanesso.
- O czym ty gadasz?
- Nie powiedziałaś mi, że Miroslava to Medioportantka. Ją akurat łatwo było znaleźć. Widziałaś może jakiś znaczek na jej nadgarstku?
Dziewczynka pokręciła przecząco głową.
Na chwilę zapadła między nimi cisza, a do ich uszu dotarły dźwięki bitwy.
- Chcesz im pomóc? – zapytał nagle Magent. Vanessa bez wachania potwierdziła skinięciem głowy. – Akurat tak się składa, że mam dla ciebie propozycję.
- Jaką?
- Dosyć prostą – wystawił przed siebie dłoń. Mimo wysokiej temperatury wciąż nosił rękawiczki. – Ja od razu dam ci bardzo efektywną broń, a ty w zamian zrobisz coś dla mnie.
- Nie rób tego! – usłyszała za sobą kogoś. Była to Miroslava. – To jak podpisanie cyrografu.
- Crystal, zrozum, że ty tutaj nic nie zdziałasz – rzekł mężczyzna. – Wracając do naszej oferty, będzie to naprawdę drobna rzecz. Żadnego zabijania. Nawet nie będzie żadnej większej podróży.
Vanessa zawahała się. Cały ten dziwny i niezrozumiały konflikt między Magentem, a tymi Medioportantami był skomplikowany. Niewiadome było, komu zaufać. Jednak jeśli pozostanie w kontakcie z Magentem, może uzyskać jakieś informacje. Spojrzała najpierw na mężczyznę, następnie na Miroslavę. Podjęła już decyzję. Odwróciła się do Magenta i uścisnęła jego rękę.
Nagle poczuła niesamowity ból w swoich dłoniach. Puściła mężczyznę. Krzyk prawie wyrwał się z jej ust. Łzy zaczęły cisnąć się do jej oczu. Spojrzała na swoje dłonie. Na jednej z nich pojawił się symbol. Połowa pajęczyny w połowie okręgu. Dziewczynka spojrzała pytająco na Magenta. Co to wszystko było?!
- Voilá! O to masz niosące śmierć ręce – oznajmił wesoło. – Odtąd możesz zabijać samym dotykiem. Crystal, weź jej załatw jakieś rękawiczki.
Następnie wcisnął coś na swoim hocepo i się teleportował.
- Coś ty zrobiła?! – wykrzyknęła Miroslava.
Vanessa nie zamierzała jej słuchać. Skupiła swój wzrok na polu bitwy. Wypowiedziała formułkę i spróbowała się teleportować. Wylądowała w innej części lasu. No tak, przecież nigdy tam nie była. Zaczęła zastanawiać się nad opcjami. Jej patronką była Luna, czyli rośliny, teleportacja i... superszybkość. Tylko jak tu ją wywołać? Nie znała przecież zaklęcia. Skupiła się. Nawet bez zaklęcia powinno się udać. Zaczęła biec. Nagle rozpędziła się do niesamowitej prędkości. W jednej chwili znalazła się w samym centrum walki. Próbując się zatrzymać, upadła. Padła na czyjeś martwe ciało. Jak opażona zerwała się do pionu. Wtedy ktoś na nią wpadł. Obydwoje upadli na ziemię. Vanesa poczuła skórę tej osoby pod swoimi palcami. Ten ktoś więcej się nie poruszył. Dizewczynka zrzuciła go z siebie. Efekt mocy danej jej przez Magenta był natychmiastowy. Było to przerażające. Czyżby on sam taką posiadał i dlatego nosił rękawiczki?
Coś przeleciało niedaleko niej i wybuchło. Vanessa zerwała się z ziemi. Spojrzała na swoje dłonie i odetchnęła głęboko. Da radę. Jej dłonie zaczęły świecić na pomarańczowo. Dziwne. Niezależnie od tego dalej zamierzała walczyć. Wyrwała z dłoni zmarłego tarczę i śmiało pobiegła na jednego z żołnierzy. Nie miał odsłoniętej skóry. Mimo to Vanessa dotknęła go. Żołnierz padł martwy, a w miejscu, gdzie go dotknęła, pojawił się pomarańczowy odcisk jej dłoni. Przepoteżna moc. Rękawiczki z pewnością się przydadzą. Teraz jednak wątpiła, czy cokolwiek by dały. Pobiegła dalej. Leciała od żołnierza do żołnierza. Modliła się jedynie, aby nikt jej nie postrzelił. Nagle ktoś ja podniósł i zaczął z nią biec. Chwilę później przez miejsce, gdzie stała, przejechał czołg. Vanessa była zszokowana, że go wcześniej nie usłyszała. Osobą, która ją uratowała, okazał się być Davis. Postawił ją na ziemi.
- Co ty tutaj robisz? – zapytał zły.
- Magent dał mi moc – oznajmiła dziewczynka. – Zabijam samym dotykiem.
- Przyjęłaś od niego coś takiego?! Typ pojawia się i znika, robiąc zamieszanie. Chłop jest jakiś szmerany! Nieważne już. Walcz, skoro musisz.
Davis zmienił się w czarnego geparda i rzucił się na żołnierza za dziewczynką. Vanessa również pobiegła dalej. Jeszcze nie stała się celem. Nie liczyła, ile osób dotknęła, lecz było ich mnóstwo. Skupiona na celu nawet nie myślała o tym, że zabijała.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania