Pokaż listęUkryj listę

Creso Rozdział XVII: Dessa

Wszyscy szukali Vanessy. Dylazi, Natasza i Grace przeszukiwały Edofield. Reszta zaś rozjechała się do miast poza tą krainą. Za kilka dni Mailena oraz Avoil mieli do nich powrócić.

 

Vanessa zniknęła ze szpitala już prawie pięć tygodni temu. Natasza bardzo się o nią martwiła. W końcu sama by ich nie opuściła. Ktoś musiał ją porwać. Dziewczynka siedziała teraz z Dylazi i Ulazi w swojej własnej głowie i wpatrywały się w otaczający je niekończący się mur. Nataszę zaskoczyło, że jej umysł to galeria sztuki.

 

- Nie ma szans, że się przez to przedostaniemy – oznajmiła Ulazi. – Coś blokuje twoje wspomnienia. Coś potężnego. Ciężko stwierdzić co, ale skoro straciłaś je w trakcie podróży tutaj, to może być przez to, że przeniosłyście się ze swoją przyjaciółką w tym samym momencie. Takie przypadkowe portale wydaje mi się, że nie są stabilne. Prawdopodobnie, gdy wrócisz do Creso, wspomnienia wrócą.

 

- Czyli w skrócie nic nie zrobimy – podsumowała Dylazi. – Przepraszam, nie jesteśmy w stanie ci pomóc.

 

- Nic się nie stało – stwierdziła Natasza. – Obejdę się bez tych wspomnień. Przecież już doskonale wiem, komu mogę ufać tutaj.

 

Dylazi uśmiechnęła się lekko. Zaraz potem ona i dziewczynka ponownie były na podłodze w salonie pół Helderki. Puściły swoje ręce, a Dylazi wyleczyła ich rany na dłoniach. Następnie kobieta wstała i zaczęła zbierać się do wyjścia.

 

- Myślę, że masz spory talent do magii – oznajmiła. – Z pewnością to później sprawzimy. Nie liczyłabym na jakieś fajerwerki i cudawianki, więc się na nastawiaj zbytnio. Tak z innej beczki to idę po składniki na tartę. Robię taką z porzeczkami i bezą. Jak chcesz to możesz iść ze mną.

 

Natasza zerwała się z podłogi i poszła razem z Dylazi. Tego dnia było zimniej i zapowiadało się na deszcz, więc dziewczynka założyła podarowaną jej czarną bluzę. Wzięła ze sobą jeszcze parasol.

 

Już prawie zaszły do sklepu, gdy podeszła do nich jakaś kobieta. Nie wyglądała dziewczynce na Helderkę.

 

- Mieszaniec – rzuciła z pogardą do Dylazi.

 

W odpowiedzi pół Helderka pokazała jej oba środkowe palce i poszła dalej. W sklepie Natasza odwołała się do tej sytuacji.

 

- Dlaczego ta kobieta nazwała cię mieszańcem? – zapytała dziewczynka.

 

Dylazi westchnęła ciężko.

 

- Ojciec był Helderem, a matka człowiekiem – rzuciła. – Dlatego jestem pół Helderką.

 

- Czyli Ulazi również była mieszańcem, prawda?

 

- Nie, nie – kobieta zaśmiała się gorzko. – Ona była czystej krwi Helderką. Ojciec Ulazi zdradził jej mamę z moją matką. Matka przy najbliższej okazji wyrzuciła mnie z domu. Potem znalazł mnie Dan. Taka historia.

 

Później nie kontynuowały już tego tematu.

 

W domu odłożyły zakupy na blat w kuchni. Nagle oczy Dylazi zaszły mgłą, a ona sama runęła z hukiem na podłogę. Natasza od razu do niej przypadła i sprawdziła, czy nic jej się nie stało.

 

- Księżyc schodzi do nowiu! – zawołała Dylazi. – Po prostu nazywaj mnie swoim końcem. To jest już obsesja! Nie! Dobrze, że jest magiem, bo mógł się szybko wyleczyć – zerwała się do siadu, próbując złapać oddech. Następnie spojrzała na Nataszę. Jej oczy ponownie były granatowe. – igdy nie widziałam tylu obrazów i to jeszcze tak szybko. Ledwo cokolwiek rozpoznałam. Na pewno była motorówka. Nocą. Widziałam też chyba Vanessę. Luna raczej też gdzieś tam była.

 

- Za wiele informacji nam to nie daje – stwierdziła Natasza. – Jedyne co mówiłaś to jakieś losowe zdania, czy tam wypowiedzi.

 

Dylazi westchnęła z rezygnacją i z powrotem położyła się na podłodze.

 

* * *

 

Baster z sektora G chciało opuścić tylko sześć osób. Alice i Florian zostali tam zgodnie ze swoim życzeniem. Cała reszta razem z Vanessą została zawieziona pod bramę nad północnym brzegiem półwyspu. Było tam wiele klifów charakterystycznych dla tamtej okolicy. Mieli sami zajść do najbliższego miasta, a z tamtąd mieli zostać zabrani do Roete.

 

Szli przez las. Dorce ich prowadziła. Cały czas lustrowała okolicę swoimi zielono-brązowymi oczami. Nikt nie zwracał na to większej uwagi.

 

- Ktoś mi może powiedzieć, dlaczego właściwie zgodziliśmy się, aby jakaś dwunastolatka nami kierowała? – odezwał sięnagle Norwyn. – Przecież ona zabiera nas na wojnę z zombie!

 

- Bo to był jedyny możliwy sposób, żeby opuścić to więzienie – rzekła Dorce. – Ucieczka stamtąd jest niemożliwa.

 

- I stwierdza to osoba, która nie spędziła tam nawet miesiąca.

 

Dorce pociągnęła za swój palec, jakby chciała go wyciągnąć. Niestety nic się nie wydarzyło, a dziewczyna zacisnęła mocno zęby z bólu.

 

- Jeżeli chciesz coś zrobić, to pamiętaj, że wszyscy dalej jesteśmy pod wpływem Mozu – odparł Kade. – Dopiero za jakieś trzy dni nasze moce będą w pełni sprawne. Te nikłe iskierki, które niektórzy z nas mają, nic nam nie dadzą.

 

- Zasada numer jeden, tej pani nie dajemy broni do ręki – powiedział Davis do Vanessy. – Pozabija nas jeszcze we śnie.

 

- Chłopie, ona broń zrobi specjalnie dla ciebie z patyka – oznajmił Martin. – Była na liście najbardziej poszukiwanych przez rząd. Na pierwszym miejscu razem z Beatrice Mountain.

 

Reszta tego nie skomentowała. Poszli dalej. Nagle Zaria się zatrzymała i zaczęła wpatrywać się w coś między drzewami. Dorce i Davis do niej podeszli. Vanessa dostrzegła tam tylko jakąś postać z czymś co przypominało węże.

 

- Wszyscy wiać! – zawołał Davis.

 

Każdy rozbiegł się w inną stronę. Vanessa nawet nie zastanawiała się co to. Z pewnością było niebezpieczne. Tyle wystarczyło. Nagle zauważyła Dessę. Co ona tam robiła?! Dziewczynka zatrzymała się. Zaraz potem jednak skapnęła się, że to może być ta istota. Pobiegła jeszcze szybciej niż wcześniej. Zabiegła nad klif. Tam stanęła. Myślała już, że zgubiła Dessę, ta pojawiła się na skraju lasu. Kobieta przyłożyła jakąś fiolkę do swoich ust i wypiła jej zawartość. W jednej chwili zaczęła się zmieniać. Kilka sekund później stała przed nią różowowłosa kobieta z całkowicie białymi oczami.

 

- Kim jesteś?! – zawołała do niej Vanessa.

 

Starała się mieć opanowany głos, lecz była przerażona. W torbie miała jedynie sztylet i resztkę pieniędzy.

 

- Wiedźma, Dalila, jak tylko chcesz – zaczęła kobieta. – Po prostu nazywaj mnie swoim końcem.

 

Przez oczy Dalili przeleciała złota energia. Vanessa rzuciła się do ucieczki. Drogę odcięła jej ściana ziemi. Dziewczynka spróbowała coś z nią zrobić. Nic to nie dało. Sięgnęła po sztylet. Dalila zbliżała się do niej powoli. Jak drapieżnik do swojej ofiary. Nagle wiedźma zaatakowała. Vanessa próbowała obronić się za pomocą sztyletu. Dalila ze złotej energii utworzyła własną broń. Wiedźma z łatwością dziewczynce sztylet. W pewnym momencie Vanessa znalazła się na ziemi przyciśnięta do niej kolanem Dalili. Wiedźma przycisnęła jej do gardła jej sztylet.

 

- Nie dam ci tak szybko umrzeć, Vanesko – wyszeptała jej do ucha Dalila. – Zabawa dopiero się zacznie – wyszczerzyła się i przejechała językiem po górnym rzędzie zębów. – Zacznę od palców, potem wydłubię ci oczy, chętnie odetnę też język i uszy. Na koniec podetnę ci żyły i gdy będziesz się wykrwawiać, rozetnę ci brzuch i zacznę wycinać organy. To dopiero oferta wstępna.

 

Vanessa próbowała jej się wyrwać, lecz wiedźma była od niej znacznie silniejsza.

 

- Avitaliwirivi – usłyszała w swojej głowie dziewczynka.

 

Zaraz potem oślepił ją biały blask. Gdy zniknął, Vanessa była wolna. Niedaleko niej stała Luna, a przed nią zamykała się ziemia. Dalili nigdzie nie było. Gdy po dziurze nie było już śladu, bogini odwróciła się do dziewczynki i klasnęła w dłonie.

 

- Mamy jeszcze demonicę, utrapienie mojego przeklętego życia i pięć „hybryd" – oznajmiła. – Jest bardzo ciekawie, muszę przyznać.

 

Luna poszła w stronę lasu. Vanessa zebrała się z ziemi i za nią podążyła. Szły między drzewami, gdy obok nich przebiegła istota z wężami na ramionach. Jej włosy były ciemnozielone. Za nią biegła Dorce. Jedno przedramię miała zamienione w czarno-fioletowy miecz. Luna nie obejrzała się nawet za istotą. Zamiast tego stworzyła mur z ziemi tuż przed Dorce. Ta zaś nie zdążyła się zatrzymać i na niego wpadła.

 

- Słaby czas reakcji, złotko – rzekła bogini.

 

Luna wyciągnęła rękę do Dorce. Dziewczyna chciała ją złapać, lecz bogini w ostatniej chwili ją zabrała i wytarła o swoje ramię. Dorce posłała jej zirytowane spojrzenie. Wstała i otrzepała się normalną ręką z pyłu. Vanessa zauważyła, że włosy dziewczyny były dziwne poucinane.

 

- Widzę, że znudziło ci się siedzenie na tyłku w zamku – to było bardzo odważne ze strony Dorce. Vanessa nigdy nie odważyłaby się tak powiedzieć do Luny. – Zgaduję, że pokazowe wejście musiało być.

 

- Mogłabyś lepiej pilnować dziewczynki – odparła ze stoickim spokojem Luna.

 

Vanessa nie miała pojęcia o co im teraz chodziło.

 

- Moja wina, że jestem nafaszerowana każdą możliwą odmianą Mozu? – Dorce wyciągnęła przed siebie miecz, który był w miejscu przedramienia. – Wiesz jak ciężko będzie mi się tego pozbyć? Nie wytrzymam ilości pytań od Zarii. Jeszcze do tego to – odwróciła się, pokazując im stan swoich włosów.

 

Część była ucięta, inna zaś jakby spalona. Luna westchnęła i wyciągnęła sztylet. Vanessa zauważyła, że to był ten sam, który ona posiadała. Bogini złapała włosy Dorce i jednym, zgrabnym ruchem je ścięła. Jakimś cudem były równe i sięgały do ramion dziewczyny. Luna oddała sztylet dziewczynce. Następnie chciała przytulić Dorce, lecz ta jej na to nie pozwoliła.

 

- Wy się znacie? – nie wytrzymała już Vanessa.

 

Luna zaśmiała się delikatnie, a Dorce przewróciła na to oczami.

 

- Vanesso, nie tyle co się znamy – zaczęłą bogini. – Jestem jej matką.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania