Creso Rozdział XVIII: Tunel
Ellie powoli rozchyliła powieki. Siedziała na jakimś krześle. Jedynym źródłem światła była słaba żarówka nad jej głową. Spróbowała się poruszyć, lecz przy najmniejszym ruchu czuła przeraźliwy ból w swoich rękach. Były czymś przebite na wylot i przyczepione do krzesła.
- Nie rób nic, bo będzie tylko gorzej – usłyszała kogoś.
Niestety ta osoba była poza kręgiem światła, więc nie mogła jej rozpoznać.
- Kim jesteś? – wychrypiała elfka.
- Masz szczęście, że to ja – odparła tamta osoba. To z całą pewnością była kobieta. – Substancji, która wstrzymuje magię, ta z Zachodu, masz mnóstwo w swoim organiźmie. Do tego Gesag dał ci coś jeszcze. Pręty to pomysł Dalili. Całe szczęście nie ona to wykonywała. Gesag podobno ma wysoki stopień uzdrowicielski.
- Kim jesteś? – powtórzyła Ellie.
Osoba nie odpowiedziała jej. Nagle ktoś zapalił lampę oliwną. Elfka w jej blasku dojrzała tylko czarną suknię. Kobieta trzymała lampę tak, aby nie oświetlała jej twarzy. Ellie podążyła wzrokiem za światłem. Osoba postawiła lampę na jakimś kamiennym stole. Wtedy elfka ujrzała kogoś na nim. Nie mogła usłyszeć, czy ten ktoś jeszcze w ogóle oddycha. Klatka piersiowa jednak wciąż się to unosiła to opadała. Oddychał. Światło lampy dotarło również do twarzy osoby, z którą rozmawiała.
- Dahrei – rzekła z pogardą Ellie. Ciężko było jej mówić. – Mogłam się spodziewać. Niby mówią, że się im... - musiała odkaszlnąć, co doprowadziło do bólu w rękach. – że im się sprzeciwiasz, ale patrz, jesteś tutaj.
- Posiadam oprócz nazwiska imię – warknęła mroczna elfka. – Oraz zamknij się.
- To wszystko to twoja sprawa, prawda?
Lealia wzięła głęboki wdech i wypuściła powoli powietrze.
- Ellie Chia, córko Dorlena Chia, nie rozumiesz tej sytuacji – oznajmiła chłodno. – Oni chcą martwego ciała, więc je dostaną. Nie mam wyboru w tej kwestii – podeszła do elfki i delikatnie uniosła jej podbródek dłonią. – Jedyne w czym mogę tutaj decydować, to to jak to zrobię. Roland nikogo nie zabije, dla Gesaga jesteś zbyt mało znacząca, Glorgersk i Jones nie ma w Steenkool, a nie zostawią takiej roboty jakiemuś podrzędnemu pionkowi, który spękałby nawet przy groźbie śmierci.
- Czyli teraz mnie zabijesz? – Ellie nie chciała okazać, że się boi, lecz przy ostatnim słowie głos jej się załamał.
- Zrobię to szybko, obiecuję.
- Nie musisz tego robić – elfka strasznie bała się perspektywy śmierci, którą miała przed sobą.
- Jak nie ty, to zginiemy obie – odparła Lealia. – Cenię sobie swoje życie i nie zamierzam go marnować tylko dlatego, że okazałam litość jakiemuś elfowi, który i tak później zginie!
- Możemy stąd uciec. Obie. Czyż nie tego pragniesz?
- Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, Ellie – Lealia westchnęła i puściła podbródek elfki. – Tak musiało się stać.
Mroczna elfka odsunęła się poza zasięg światła. Gdy ponownie się w nim znalazła, trzymała w ręku sztylet o pięknych, srebrnych zdobieniach. Wśród nich umieszczone były błękitne kamienie szlachetne. Zdobienia układały się w węża wśród kwiatów, którego łeb znajdował się na końcu rękojeści.
- Przypomina mi on ciebie – oznajmiła Lealia, a Ellie ogarnęła panika. Elfka próbowała wyrwać się w krzesła, co skutkowało ogromnym bólem. – Zgodnie z traducją trafi on na Ścianę Płaczu.
W tym momencie coś odrzuciło mroczną elfkę. Sztylet posunął po podłodze poza zasięg światła. Między elfkami pojawiły się dwie kobiece postacie. Jedna z nich roztaczała wokół siebie mroczną aurę. Druga zaś była cała jasna. Gdy ich blask opadł, Ellie mogła im się lepiej przyjrzeć. Ta jaśniejsza miała na sobie długą, białą szatę z długimi, szerokimi rękawami. W pasie przepasana była złotym sznurem. Jej twarz zasłonięta była przez białą maskę ze złotymi żyłkami. Jej towarzyszka wydawała się być jej przeciwieństwem. Nosiła taką samą szatę, lecz w kolorze czarnym, oraz złoty sznur. W ręku trzymała czarną maskę. Ona również miała złote żyłki. Na dłoniach posiadała wiele złotych pierścieni. Twarz kobiety była odsłonięta. Ellie od razu ją rozpoznała. Widziała wiele obrazów, malowideł, posągów i mozaik. Przed nią stała Dark Tron. Kobietą musiała być Light Tron. Dark rzuciła niedbale maskę na podłogę, a Light odsłoniła twarz.
- Po co nam te maski? – zapytała zniesmaczona Light.
- Nie mam pojęcia – odparła jej bliźniaczka, zakręcając na palcach dwa pasma włosów, które zmieniły się w dwa czarne, baranie rogi ze złotymi zakończeniami. – Luna zawsze ma takie głupie pomysły.
Light pod biegła do Leali i pomogła jej wstać. Mroczna elfka posłała jej zdenerwowane spojrzenie, pod którego wpływem Pani Światła nieco się speszyła. Light ponownie stanęła obok Dark. Pani Ciemności zaś podeszła do Ellie. Złapała za obydwa pręty wbite do jej przedramion. Pokryła je czerwona pajęczyna, a następnie rozpadły się na drobne kawałki. Później Dark przyłożyła dłonie do powstałych ran i je wyleczyła.
- Dziękuję – oznajmiła elfka.
- Nie dziękuj mi – szpenęła bogini. – Tacy jak my nie zasługują na żadną wdzięczność. Zaufaj mi – uśmiechnęła się i wróciła do swojej bliźniaczki.
- Ellie Chia, Lealio Dahrei, przysyła nas do was sama Luna Tron – zaczęła oficjalnie Light. – Zadaniem wam nadanym jest opuszczenie tej twierdzy i udanie się do Niezależnego Państwa Tron.
- Przy okazji macie zabrać tą tutaj – Dark wskazała na kobietę na kamiennym stole. – Zostawicie ją ludziom, którzy ją rozpoznają. Spotkacie ich po drodze.
- Kto to w ogóle jest? – zapytała Lealia.
- Niw wiemy – Dark wzruszyła ramionami. – Takie po prostu mamy zarządzenie odgórne. Powodzenia.
Zaraz potem obydwie teleportowały się.
Lealia mocno złapała się za włosy tuż przy samej głowie.
- Za co?! – krzyknęła i uderzyła pięścią w ścianę za sobą.
Ellie wstała z krzesła.
- Nie ma co się denerowować.
- Nie ma?! – królowa Odele spojrzała na nią jak na wariatkę. – Stąd nie ma ucieczki! Nie wyjdziemy przecież frontowymi drzwiami! Wszędzie dookoła twierdzy są nieumarli!
- Na pewni jest jakieś boczne wyjście – stwierdziła spokojnie elfka, patrząc się prosto w czarne oczy Leali. – Tajne, ewakuacyjne, gdyby wszystko diabli wzięli.
Mroczna elfka od razu przerwała kontakt wzrokowy.
- Jest takie, ale... - przełknęła głośno ślinę. – Nie, nie zrobię tego.
- Dlaczego?
- Duisternis, to jest znamienne. Już wystarczająco jesteśmy znienawidzeni, a jeszcze jeśli... Jestem królową, próbują mnie zdeprawować.
- To ja zapiszę smybole – zaoferowała Ellie. – I tak mi daleko do tronu.
Lealia spojrzała na nią nieufnym wzrokiem.
- Czego oczekujesz w zamian? – zapytała.
- Nic. Po prostu nas stąd wyciągnij.
Mroczna elfka kiwnęła głową. Następnie wzięła lampę oliwną i podeszła do wcześniej ginącej w mroku ściany.
- To tutaj? – zdziwiła się Ellie.
- To najgłębiej położona komnata w całej twierdzy – oznajmiła Lealia. – Powietrze doprowadzają tutaj nieumarli za pomocą takiej maszyny. Teraz nie pamiętam jej nazwy. Stosuje się ją też w kopalniach.
- Co mam zapisać?
Mroczna elfka poszła po sztylet ze srebrnymi zdobieniami i podała go księżniczce.
- Pajuwtudulid.
- Po prostu wyjście? Mało kreatywne.
- Raczej nie było potrzeby, aby to komplikować.
Ellie nacięła swoją skórę na prawym przedramieniu. Gdy tylko krew wypłynęła, zamoczyła w niej palec i zaczęła rysować symbole. Gdy zapisała ostatni z nich, ściana rozpłynęła się w powietrzu, ukazując im pusty korytarz. Już chciały iść, gdy elfka przypomniała sobie o kobiecie na stole. Szybko podbiegła do niej, uniosła ją i przerzuciła sobie przez ramię. Była strasznie lekka. Następnie obie elfki ruszyły korytarzem.
* * *
Poruszał się po dachach. Już znał położenie zabójcy. W ostatnim czasie wielu ambasadorów i innych wysoko postawionych ludzi Rolanda Riska zostało zabitych. Zlecenie dostał od samego władcy Ninas.
Z początku chciał odmówić. Każdy wiedział, że Risk blisko współpracuje z Gesagiem, lecz nikomu nie udało się tego do tej pory udowodnić. Zresztą nikomu się to nie opłacało. Roland jako jedynemu z władców udawało utrzymywać Ninas na w miarę normalnym poziomie. Pozbawienie go tej pozycji nie skończyłoby się dobrze.
W końcu Risk zaproponował mu małą fortunę. Zgodził się. W najbliższym czasie pieniądze mogły mu się bardzo przydać.
Znalazł się w prawie opuszczonej dzielnicy miasta Lengte. Po chwili znalazł odpowiedni budynek. Na piętrze świeciło się światło. Wziął robieg i skoczył. Dostał się do środka, robijając szybę w oknie. Kilka kawałków lekko go poraniło. Wylądował. Wyciągnął miecz i przygotował się do walki. Był w niewielkim saloniku. Brązowy fotel, stół z sześcioma krzesłami i kominek, w którym palił się ogień. Była tam tylko jedna osoba. Od razu ją rozpoznał. Srebrnowłosy mężczyzna z lodowymi niebieskimi oczami siedział przy stole i zapisywał coś na pergaminie.
- Nie zbliżaj się na razie – rozkazał mu mężczyzna nawet na niego nie spoglądając.
- Elvis?! – zdziwił się Dan. – Co ty tutaj robisz? Minęło ponad tysiąc lat odkąd...
- Odkąd wpadłem do wulkanu na Piekielnych Pustkowiach – dokończył za niego Elvis. – Czasy w naszych światach są różne. Dla mnie minął rok, a i tak dużo się pozmieniało.
Elvis pochodził z Odrei – światu ogarniętego wojną między ludźmi a wampirami. Był tam jednym z najbardziej odznaczonych wojowników oraz dowódców wśród łowców wampirów. Gdy jeszcze portale między światami były otwarte, podróżował wraz z jednorożcem po całej Capranie.
Dan podszedł kilka kroków bliżej.
- Powiedziałem, żebyś się nie zbliżał! – wykrzyknął Elvis. – Uszanuj to, bo może się dla ciebie to źle skończyć.
Jednorożec cofnął się i stanął obok okna. Nie całą minutę później przez to okno wpadł nieprzytomny mężczyzna. Miał związane ręce i nogi. Zaraz potem na ramie okna przysiadła kobieta z orlimi skrzydłami. Swoje blond włosy związane miała w kok i posiadała brązowe oczy. Ubrana była w czarne bryczesy oraz szkarłatny gorset, pod którym miała białą koszulę. W ręku trzymała spódnicę w tym samym kolorze co gorset. Elvis od razu do niej podbiegł i pomógł jej przełożyć skrzydła przez okno. Gdy tylko kobieta stanęła na podłodze, wskazała na nieprzytomnego mężczyznę.
- Jeszcze żywy – oznajmiła. – Bez gwałtownych ruchów później. Roztrzaskałam mu butelkę na głowie.
Elvis odchrząknął znacząco, po czym wskazał na Dana. Oczy kobiety rozszerzyły się, gdy ujrzała gościa. Następnie uderzyła Elvisa w ramię.
- Bierz to do piwnicy i tyle – rozkazała mu.
Elvis z łatwością przerzucił sobie mężczyznę przez ramię, po czym wyszedł z pomieszczenia i zszedł po schodach. Natomiast kobieta wskazała Danowi miejsce przy stole. Jednorożec niepewnie zajął miejsce. Kobieta usiadła naprzeciwko niego.
- Jessica – przedstawiła się. – Fajny miecz. Dla mnie za ciężki i za trudny do schowania. Pewnie szukasz „niebezpiecznego zabójcy". Zgaduję, że szczenna by im wszystkim opadła, gdyby się dowiedzieli, że jest nim baba. Skoro nie zaatakowałeś Elvisa, to znaczy, że się znacie.
- Tak, ale kim ty w ogóle jesteś? – zapytał Dan. – Co cię łączy z Elvisem.
- Już mówiłam. Jestem Jessica, zabójca z Ido, a on to dowódca z Odrei. Teraz próbujemy uwolnić strzelca z Leso.
- Ale Dessa jest z moją grupą w Edofield.
- Czyli to tam Jones zawsze się teleportuje – zastanowiła się przez chwilę. – To mają poważny problem. Dalila to potężna wiedźma. Jednak myślę, że na razie nie zaatakuje.
Jakiś czas później Elvis do nich wrócił. Jego twarz była czysta, lecz na ubraniu miał kilka ciemnoczerwonych plam. Z niesamowitą prędkością znalazł się przed Danem i ucałował jego dłoń. Jednorożec spojrzał na niego zdziwiony.
- Elvis, wszystko w porządku? – zapytał.
Zaraz potem Jessica przeskoczyła przez stół i odciągnęła Elvisa od niego. Ten syknął na nią niczym kot. Kobieta natychmiast go puściła, unosząc ręce do góry.
- Na krzesło – rozkazała Elvisowi, wskazując na stół.
Ten niechętnie zajął miejsce naprzeciwko Dana. Jessica zaś usiadła obok jednorożca.
- Elvis, będziesz gadał? – zapytała. Mężczyzna pokiwał głową. – Więc jak się nazywasz? – zwróciła się do Dana.
- To jest Dan Mide – odpowiedział za niego Elvis. – To ten jednorożec, o którym ci opowiadałem.
- W takim razie, Danie, w życiu Elvisa dużo się zmieniło. Pomińmy już fakt, że dla ciebie minęło dobre tysiąc lat, a dla niego rok. Elvis, twoja kolej.
- Dan, pamiętasz, że jestem łowcą wampirów, prawda? – Jednorożec kiwnął twierdząco głową. – To tutaj nic się nie zmieniło. Ale! Tak jakby pozostali, a szczególnie inni dowódcy nie zauważyli pewnego, maleńkiego szczegółu. Otóż jestem teraz wampirem. Masakra, prawda? – zaśmiał się nerwowo. – Łowca stał się zwierzyną. Porwali mnie w czasie jednego z napadów na zamki. Przemienili z czystej zemsty i porzucili. Zniknąłem łącznie na dwa miesiące. Po powrocie nikt nic nie podejrzewał. Ściemniłem im, że porwali mnie na rynek. Nic niesamowitego. Wiele razy już stamtąd uciekałem.
- Jak długo to trwa? – zapytał Dan grobowym głosem.
Nie znał się zbytnio na Odrei, lecz wiedział w jakie kłopoty może wpaść jego przyjaciel. Elvis balansował na cienkiej linie.
- Przed przybyciem do Caprany odebrałem wypłatę za zasługi przez ostatnie piętnaście lat – oznajmił Elvis. – Uzbierała się mała fortuna. Tuż po tym zamierzałem zniknąć. Jakoś tak wyszło, że trafiłem tutaj i spotkałem Jessicę oraz Dessę. Z tego co pamiętam chyba wrzucili mnie do studni... - zastanowił się przez chwilę. – No, tak to było. Wampiry wrzuciły mnie do studni.
Nagle piętro niżej rozległ się huk. Jessica od razu zbiegła po schodach.
- Przecież gość nie żyje – zawołał za nią Elvis, a następnie za nią poleciał.
Dan podążył za nimi. Na parterze zastał dość nietypowy widok. Lealia Dahrei stojąca obok Ellie Chia, która trzymała wychudzoną i nieprzytomną Dessę.
- Macie trupy w piwnicy! – wykrzyknęła księżniczka Krody, wskazując na zamkniętą klapę. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć.
- Skąd macie Dessę? – zapytała Jessica.
- Rozpoznajecie ją? – zdziwiła się królowa Odele. – To bardzo dobrze – przejęła Dessę od Ellie i podała ją Elvisowi. Ten ją przyjął. – Zwrotów nie przyjmujemy.
Dahrei złapała Ellie za rękę i wyszły z budynku. Dopiero wtedy Dan ocknął się z szoku.
- Jak najszybciej jedziemy do Edofield – zadecydował jednorożec.
- Ja polecę przodem – rzekła Jessica i wypadła przez frontowe drzwi.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania