Czarna noga
Umówiłem się z nią w parku. Mówiła, że woli spotkać się w miejscu publicznym, że za usługę udzieli mi rabatu i ostatecznie będę zadowolony. Słowo "ostatecznie" podkreśliła kilka razy. Gadała przez telefon i gadała, a ja desperat zgodziłem się.
Gdy ją zobaczyłem, siedzącą na ławce, chciałem uciec. Krzywy nos przyozdobiony brodawką, kolorowa chustka na głowie oraz miotła w prawej ręce. Na pierwszy rzut oka nie wzbudzała zaufania. Mimo wszystko podszedłem do niej, chowając resztki godności. Ona zaś nie owijała w bawełnę.
– I jak tam kochanieńki, długo swędzi?
Od razu padło kluczowe pytanie, na które nie znałem precyzyjnej odpowiedzi. To właśnie było najbardziej niepokojące. Zazwyczaj wiesz, że boli od poniedziałku, wtorku, a ja pewnego razu obudziłem się i wydawało mi się, że od zawsze swędziała mnie lewa noga.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem – jęknąłem, uparcie wpatrując się w przenikliwe oczy staruchy.
– To bardzo ważne – skrzeczący głos szeptunki wwiercał się w mózg. – Jesteś nauczycielem i pewnie pamiętasz lekcje z dzieciakami. Jak się na nich czułeś? Każdy nauczyciel musi być czujny! – wrzasnęła, a ja aż skuliłem się w sobie. – Kiedy pojawiło się swędzenie? – Wlepiła we mnie swe przenikliwe, niebieskie, oczy.
– W szkole nie swędziało – westchnąłem z ulgą. – I po szkole jak byłem z Izką, to było cudnie. Jej piersi, usta... – Chwilowo zapomniałem o problemie, delektując się wspomnieniem najpiękniejszych piersi w szkole!
– Swędziało? – przerwała mi bezceremonialnie.
– Nie.
– Czyli do połowy marca jeszcze nie swędziało. – krzyknęła ucieszona, odsłaniając równe białe zęby. – Pokaż nogę.
Nie czekając na zgodę, bezceremonialnie chwyciła spodnie i zdarła je ze mnie. Chciałem podciągnąć gacie, jednak miotła poszła w ruch i przyblokowała spodnie na ziemi. Nim zdążyłem zaprotestować, starucha zaśmiała się.
– Czarna jak węgiel. Oj czarna jest. Rzuciła czar na ciebie.
– Kto, Izka? –spytałem oszołomiony.
Nim odpowiedziała, usłyszałem śmiech Mietka.
– Co ty Jasiek. Fiuta pokazujesz jakiejś starowince? – Przyjaciel klepnął mnie po plecach i dodał. – W sumie to nie moja sprawa. Jak coś, to cię nie widziałem.
– To nie jest to, co myślisz – odpowiedziałem tak jak żonie, gdy wyczuła ode mnie damskie perfumy.
– Wiem przecież. – Klepnął mnie przyjacielsko po plecach. – Przecież masz na sobie bokserki w groszki– zarechotał. – No i ta marynarka z krawatem naprawdę dobrze się komponuje. – Dodał. – A, tak na marginesie, ostatnio słyszałem, że po parku grasuje ekshibicjonista. Nie wiesz coś na ten temat? – Ledwo wydukał pytanie, rechocząc i trzymając się za pokaźnych rozmiarów brzuch.
– Naprawdę nic w tym śmiesznego. To ona zdarła ze mnie spodnie! – krzyknąłem, ratując resztki honoru.
– Dobra stary, nie ma co ściemniać. W końcu nic mi do tego. Każdy ma jakieś upodobania. Trzymaj się.
– Ale... – chciałem wytłumaczyć się, zarysować nieciekawą sytuację, w jakiej się znalazłem, on jednak nie chciał słuchać.
– Nie wydam cię. Nie pękaj – powiedział jedynie i poszedł dalej.
– Jak ja się wytłumaczę? – jęknąłem.
– Znaczy komu konkretnie. Żonie, czy temu grubasowi? – zadała pytanie, a ja nie wiedziałem, czy nabija się ze mnie, czy też nie.
– Nieważne. – Machnąłem ręką. – To, co mam zrobić z tą nogą?
– Oj zdradzasz ty kochanieńki, z kim popadnie – wyskrzeczała. – I w końcu trafiła kosa na kamień.
– Nie rozumiem – wydukałem. – Gdyby to była wina zdrad, to raczej poczerniałby mi penis. – odpowiedziałem, siląc się na wątpliwej jakości żart.
– Lepiej wciągnij na siebie spodnie – powiedziała i zarechotała. – Stałeś się małą sensacją.
Chwyciłem spodnie i wciągnąłem je na siebie. Gdybym wiedział, co mnie spotka w parku, z pewnością nie przyszedłbym tutaj.
– Ostatecznie będziesz zadowolony. – I znowu się śmiała. – Bardzo zadowolony. – Dodała i zmieniła ton głosu. – Nigdy nie wiesz, czy na ptaszka czerń nie przejdzie. Swędzi cię już?
– Swędzi! – Chciałem zdjąć spodnie, zobaczyć czy coś się dzieje? Jednak stara uspokoiła mnie.
– Zażartowałam tylko. Ta czerń na nodze, to czar rzucony przez czarownicę. Dwa tygodnie temu do miasteczka przyjechały szkolnym autobusem. Kojarzysz?
– Żółty szkolny autobus – powoli mówiłem, raczej do siebie, niż do szeptunki. – Tam były same młode laski. Cudne laski. A jedna jak bóstwo, tylko jak się z nią kochałem, to ta jej skóra, była jakaś taka szorstka, a może sztuczna. Sam nie wiem.
– Właśnie kochanieńki, to twoje "bóstwo", to stare próchno było. Posuwałeś stulatkę – powiedziała ostro i nagle złagodziła ton. – Ale skąd miałeś wiedzieć. – I machnęła miotłą, odganiając gołębia. – I pewnie raz ją posunąłeś i zwiałeś do Izki. Tak było?
– Tak było – odpowiedziałem ze skruchą.
– I jest tylko jedno lekarstwo kochanieńki. W przeciwnym razie noga odpadnie i koniec z bieganiem na laski. – Badawczo patrzyła we mnie, a ja wyczuwałem w niej złośliwość.
– A jakie to lekarstwo? – zapytałem z obawą.
– Ano musisz mnie przelecieć przy pełni księżyca. – Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. – Dzisiaj jest pełnia. – Dodała i zdjęła chustkę zasłaniającą jej długie siwe włosy.
– Ale..., nie dam rady – jęknąłem
Chciałem uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię. Popatrzyłem jeszcze raz na staruchę. Może dam radę?
– Dylemat przed tobą młodzieńcze – powiedziała i zachęcająco wystawiła język. – Ostatecznie będziesz zadowolony. – Dodała.
Wciąż patrzyłem na nią, nie mogąc wyrzucić z siebie nawet słowa. Chciałem uciec, ale nie mogłem. A najgorsze było to, że widziałem siebie i ją w łóżku i słyszałem, jak szepcze mi do ucha "Ostatecznie jesteś zadowolony, prawda?"
– Nie mogę! – krzyknąłem, mając nadzieję na wyrwanie się z koszmaru.
– Kochanieńki, nie kompromituj się. Nauczycielem jesteś, obnażasz się i krzyczysz w parku. Tak nie wypada się zachowywać.
– To dlatego ściągnęłaś mi spodnie. Chciałaś ocenić...
I znowu przerwała mi bezceremonialnie.
– Dużego nie masz, ale to widać już po twoim nosie. Nie po to ci ściągałam gacie. Jest jeszcze drugi sposób.
– Jaki? – krzyknąłem z nadzieją.
– Ano, musisz do końca życia być wierny żonie. Kochać się z nią minimum dwa razy w tygodniu, aż będziecie mieli po osiemdziesiąt lat. Czerń i swędzenie znikną po dwóch tygodniach. Gdy zaś nie dotrzymasz słowa, odpadnie ci nie tylko noga, ale i ptaszek.
I pomyślałem o Izce i o innych pięknych kobietach, których nie będę mógł nawet dotknąć. O życiu w rygorze, z którego niedane mi będzie zrezygnować. Wyobraźnia podsuwała coraz to bardziej niepokojące obrazy z kresu moich dni i coraz bardziej żenujących wpadek łóżkowych. W końcu przerwałem przemyślenia i zagaiłem szeptunkę.
– Nie powiedziałaś jeszcze, jak masz na imię?
– Edyta – odpowiedziała i uśmiechnęła się.
– To, co Edyta, idziemy do ciebie?
– Ano idziemy kochanieńki. Ostatecznie będziesz zadowolony.
Komentarze (13)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania