Czarne jabłonie na zachodzie (1z2)

Radio wyło i jęczało jak tania dziwka. Połamane pokrętło, jedna stacja, zapętlone w kółko słuchowisko SIEKIERKA WE ŁBIE. Dążyli do szaleństwa. Zjeżdżali w jego stronę po stromym zboczu bezmyślnej ciekawości. Spiker potrafił tylko pierdolić trzy po trzy, rzucić w eter cytat o topnieniu lodowców umysłu i klikać na panelu czerwony przycisk — przerywnik ‘’muzyczny’’. Badi trzymał kierownicę pewnie w obu dłoniach walcząc z gruchotem o miejsce na szczycie hierarchii władzy. Mercy siedziała obok paląc szluga i tępo obserwując drogę przed nimi. Nie odzywała się od dwudziestu może trzydziestu minut.

— Myłaś włosy? — spytał. Od tygodnia nosiła na głowie tłusty, czarny kok.

— Jak widać. — Puściła kłąb dymu i smarknęła głośno.

— Widzę tylko wielkiego czarnego pryszcza na twojej głowie.

Nie odpowiedziała. Przez lekko uchyloną szybę do środka wlatywało świeże letnie powietrze. Zaciągnęła się nim z rozkoszą. Szutrowa droga zwężała się coraz bardziej, przybierając wygląd wydeptanej polnej ścieżki. Stary mercedes pojękiwał głośno, ale póki jechał, był niezastąpiony.

— Mamy jeszcze piwo? — przetarła oczy i wyrzuciła przez szybę niedopałek.

— Nie. Jest trochę oranżady i termos z zieloną herbatą.

— Nie drażnij się ze mną.

Nawet kiedy się uśmiechała jej uroda mogła się równać jedynie na wyborach miss klepania blachy. Kiedy wchodziła w stan wzbudzenia zmarszczek, starał się odwracać głowę.

— Mogłaś wejść do bagażnika i tam przejechać całą drogę. A nie, czekaj. Przecież tam śpi twoja zarzygana kumpela! — Czuł jak krew pulsuje mu w żyłach. Nie zaznał ulgi, to był raczej mobilizujący sygnał. Jej ruch.

— Miałam ją zostawić?!

— Mogliśmy poczekać aż wyrzyga podwójną hawajską na chodniku, a nie w aucie!

Wytarła ślinę w kącikach ust. W schowku miała jeszcze dwa szlugi. Sam ich widok złagodził pierwszą najgorszą falę furii. Po podwójnej hawajskiej cholera wie którą drogą ujdzie gniew. Zatrzymał auto. Wysiadła natychmiast i otworzyła bagażnik. Lady Rzygulec spała półnaga i upita. Lewy cycek wystawał z białego, poplamionego stanika. Nosił na sobie sine ślady po zębach i resztki zaschniętej krwi.

— Gdzie ta cholerna oranżada?! — ryknęła jak stary diesel w agonii.

— Mam tylko jeden bagażnik… suko — Ostatnie dopowiedział szeptem. Bynajmniej nie ze strachu.

Znalazła plastikową półlitrówkę z mętną, rudawą cieczą. Wzięła łyk. Oprócz dziwnego, metalicznego posmaku nie była taka zła.

— Wiesz co, Badi?

— Nie.

— Nienawidzę, kiedy masz rację.

*********

Gwałtownie zahamował. Mogła pomyśleć, że jebaniec specjalnie chwilę wcześniej zapiał pasy. Ale ona nie myślała. Nie, kiedy wciągała unoszący się w aucie dym. Nie uderzyła głową w przednią szybę — pierdolnęła. Głuchy trzask i krwawy rozbryzg na spękanym szkle. Nie powstrzymał śmiechu, bo nawet nie próbował. Teraz i tak wszystko jedno. Jak nie ona…

— Idiota — syknęła, dotykając rany. Co chwilę obcierała zakrwawioną dłoń o czarny, przepocony podkoszulek.

— Bezpieczeństwo. Zapamiętaj tę chwilę.

Otworzył bagażnik. Lady Wystający Cycek spała ‘’słodko’’ w smrodzie wymiocin.

— To jak? Udusić ją czy wrzucić do jeziora?

— Możesz się powiesić dla odmiany. Albo lepiej – ocuć ją.

Miał jeszcze pół butelki soku jabłkowego w kieszeni bagażnika. Oblał nim Śpiącą Królewnę z niewielkim efektem. Ciche pojękiwanie i mamrotanie po chwili znowu zastąpił odgłos chrapania.

— Obudzi się jutro rano — stwierdził.

— Odstawimy ją do domu. — Zanim zdążyła zamknąć klapę bagażnika, poczuła uciska na przedramieniu. Chwycił ją mocno. Miała pewność i pośle ją na glebę albo skopie do nieprzytomności. To widziała w jego oczach.

— Nie przyjechałem tu bez powodu.

— Romantyczna posiadówka w środku lasu?

— Dwadzieścia trzy metry na wchód, przez zarośla. Bierzesz rzygulca na plery i idziemy.

Plan był prosty. Przeszli przez zakrzaczoną część lasu i trafili na polanę, zieloną i pełną komarów. Co chwilę spoglądała na niego, dokładnie na wygolony tył głowy usiany strupami. Szpital. Co to za scenariusz? Psychopata plus psychiatryk, a może nawiedzony oddział kardiologiczny i zdeterminowany czubek z misją?

— Po co tam idziemy?

Głucha cisza. Letnia, lepka jak miód. Stada komarów schodziły mu z drogi. Miał kilka głębszych myśli w głowie i dziwny posmak w ustach.

— Dlaczego tam idziemy? — powtórzyła. Bez irytacji. Taszczenie zapijaczonej kumpeli na plecach nie było spełnieniem marzeń, ale mogła sobie rękę uciąć, że kiedyś już o tym śniła. W Malborku.

— Wiesz.

— Nie, nie wiem. Oświeć mnie, Badi.

Zrobił dłuższą pauzę i zmarszczył brwi. Miał dziwne oczy.

— Do szpitalnego baru.

*********

Szpital w środku lasu. Brzmi idiotycznie, ale budynek był jak najbardziej namacalny, choć od lat opuszczony. Pozbawione szyb okna jak wypalone oczodoły spoglądały na polanę i na Mercy. Krople potu ciekły po plecach. Nie chciała o tym mówić, bo Badi bardziej niż nią przejmował się sprawnością sprzęgła w swoim mercedesie. Mówił, że prawie go tam nie ma, że zniknęło w dziewięćdziesięciu procentach. Podobnie jak jakakolwiek większa sympatia do Mercy. Wspomniany bar znajdował się w lewym szczycie szpitala. Wejście z zawieszonym nad drzwiami szyldem było szerokie na tyle, że kiedy przed operacją naszła ochota na karkówkę z grilla, bez problemu można było zataszczyć pacjenta do baru na szpitalnym łóżku.

— Nie ma prądu, Badi i chyba widziałam szczura — jęknęła, zrzucając z ulgą balast na trawę.

— Ostrożnie.

— Zacząłeś się przejmować nią?

— Zacząłem się przejmować swoimi sprawami. Ona ma w tym jakiś udział. Jesteś głodna?

— Co?

— No, głodna. Jesteśmy w barze szpitalnym. Jakaś karkówka się znajdzie w kuchni.

— Jestem tylko przerażona, że musimy tutaj cokolwiek robić.

— Też byłem, ale tylko za pierwszym razem. Za drugim nawet nie pamiętam jak wróciłem do domu. Musisz przypaść im do gustu, ale oni wolą rozpite, naćpane suki. Twoja kumpela się nadaje idealnie.

Plastikowy włącznik wisiał samotnie wyrwany ze ściany. Wcisnął nadłamany przycisk, który aktywował małą żarówkę – pozostałość ozdobnego kinkietu. Nie było rozbłysku ani nagłej epilepsji świetlnej ukazujących wnętrze baru w całej okazałości. Na zewnątrz przepalony neon ledwie utrzymywał się na swoim miejscu. Oryginalny napis: BAR zachęcałby tylko trupioblade mordy wystające spod kapturów płaszczy – spacerowiczów, którzy zaszli zbyt daleko, żeby wrócić. Badi spoglądał z niepokojem w gęsty mrok baru, starając się coś dostrzec. Wieczór powoli przechodził w noc. Krwiste, szarpane chmury na tle fioletowego nieba powoli zanikały wraz z ostatnimi promieniami słońca. Mercy poczuła na ramionach chłodny powiew.

— Masz w ogóle jakiś plan?

— Tak.

— No to?

— Masz latarkę? Muszę iść do kuchni.

Mercy pokręciła głową.

— Czemu kręcisz głową?

— Bo nie mam.

— A nie chcesz po prostu skręcić sobie karku? Wiele by mi to ułatwiło.

— Przywlokłeś mnie tu, żeby zabić? — Odstąpiła dwa kroki do tyłu.

— Nie, nie ciebie. Wiesz przecież, że lubię twoje oczy i włosy, kiedy akurat je umyjesz.

Poczuła dreszcz biegnący po plecach. Tym razem to nie był wiatr. Oddech. Czuła, że ktoś za nią stoi. Przeszywający, lodowy chłód zmroził krew w żyłach. Nie odwróciła się. Badi ciągle na nią patrzył, tym samym idiotycznym wzrokiem sztucznego psychola. Nabierał na te numer większość przedszkolaków na osiedlu, Mercy kilka razy również, na początku. Zobaczyła, że skinął głową. Nie do niej. Do tego, co stało za nią. Była pewna, że nie są sami. W głowie wszystkie możliwe scenariusze szarżowały jak opętane. Przezwyciężyła narastający, szaleńczy strach lekko odwracając głowę. Nie do końca.

— Coś musimy zrobić, Mercy. To nie wycieczka, żadna randka, izba wytrzeźwień. Jestem nawalony, ale widzę, czuję, kurwa. Muszę mieć twoją kumpelę. — Po brodzie spłynęła mu strużka śliny. Nabrał jej uprzednio, by następnie połknąć wyobrażając sobie smak zimnej pepsi.

— Mogłeś od razu powiedzieć, że o nią chodzi — odpowiedziała nieco drżącym głosem. Roznegliżowana suka zmieniła się w potulną owieczkę, bezbronną i zdaną na łaskę czegoś, co stoi za nią.

— Nie, nie mogłem. W mieście było sporo ludzi. Zaczęłabyś krzyczeć o pomoc. Znam cię, suko.

Spojrzała na nadal śpiącą… jak jej było? Żyłożyrafa. Miała cholernie długą szyję i sieć żył zdobiącą bladą skórę. Żyłka to było jej imię. Dwadzieścia cztery na siedem poza domem, napruta w opór. To ona była suką, prawdziwą. Mercy nie miała dobrej głowy, tylko pojemny żołądek i skłonność do rzygania przez wiele następnych dni, gdy tylko pomyślała o alkoholu.

— Co zamierzasz, Badi? Najpierw ona, a potem? Miało być pięknie. Ona do domu, a my…

— Plany się zmieniły. Ona tu zostaje. Ty możesz wracać. Po wszystkim odreagujemy razem, co ty na to?

— Mam wracać pieszo? — Przez chwilę, chyba, tak myślała, że ma odwagę, odwróci się.

— Nie inaczej. Do Bullmar masz siedem kilometrów. Poczekasz na mnie w barze.

— Nie zostawię jej z tobą.

— Nie ma wyjścia, Mercy.

— Wiesz co, Badi? Pierdol się.

Chwyciła kumpelę za dłoń. Była mokra. Czuła się jak na zawodach w taszczeniu worów z kamieniami. Po lewej stronie zauważyła innego mężczyznę. Stał nieruchomo, okryty płaszczem z kapturem. Lekko spuszczona w dół głowa potakiwała jakby w rytm muzyki razem z prawą nogą. Na barku trzymał chyba radio, nie była pewna. Olała go jak wszystko inne. Właściwie mogła to lepiej rozegrać. Miała w głowie kilka alternatyw, ale ucieczka wygrała w ankiecie trwającej mniej niż sekundę.

*******

Kurwa. To nie tak. Miał trochę planów i zero gotówki. Portfel służył za wypełnienie kieszeni starej kurtki. Jednego wieczoru kończył cheeseburgera w knajpie. Popił go colą i opluł się przy tym jak dziecko. Wzrokiem lustrował faceta w niebieskiej bluzie adidasa, który zbliżył się do jego stolika. Badi przełknął zawartość ust i cicho beknął. Nie widział twarzy, jedynie zarys szpiczastego nosa wystającego nad czarną chustą. Podrapane, skórzane oparcie siedziska odprężało aż za dobrze. Czujność uleciała przez otwór wentylacji nad stolikiem.

— Chcesz zarobić? — Kurwa, co to za pytanie.

— Ile? — Próbował okiełznać tego naiwnego chłopaczka, który w środku już skakał jak porąbany ze szczęścia.

— Dziesięć, może jedenaście. Zależy od towaru. — Poprosił kelnerkę. Zamówił hamburgera i pepsi.

— Dlaczego ja?

— Masz dziewczynę, a ona ma kumpelę.

— Śledziłeś mnie? Nie ufasz swoim dilerom, to ich stalkujesz po robocie.

— Nie mam prochu ani nic z tych rzeczy. Chcę tę niunię, kumpelę twojej dziewczyny. Jest idealna. — Miał chrypę, sztuczną i mierną. Aktorzyna z niego żaden, ale oferta była ciekawa.

— Handlujesz…

— Użytek prywatny, że tak to ujmę.

Dał mu pięć do ręki. Oczy błyszczały jak dwa szmaragdy. Mały, naiwny chłopiec dobijał się drzwi. Kopał, walił pięściami, krzyczał. Okiełznał go z trudem. Dostał namiary, konkretny plan działania. Nie mógł zawieść. Badi nie był zły, był po prostu naiwnym chłopcem, który siedział w knajpie i dostał propozycję nie do odrzucenia.

*********

Hej, hej, hej! Nie żyjesz, suko. Porąbał cię na kawałki i zostawił. Miałaś szansę, niejedną. Chodź, zatańczymy.

Ciemność była tłusta jak największy burger w jej ulubionym barze Billohoo. Zawsze zamawiała miniburgera i małą lemoniadę. Zestaw, który zapełniał żołądek na prawie cały dzień. Pierwsze linie światła przebiły się przez gęstą, czarną zasłonę powiek zmuszając je do podniesienia. Pojedyncza lampa LED wisiała pod sufitem nieufnie, lekko przekrzywiona ku dołowi. Zimna podłoga mroziła gołe stopy, ujmując uroku pomalowanym na krwistą czerwień paznokciom. Pomieszczenie było puste i zimne. Niemal arktyczny wiatr wdzierał się do wnętrza przez pozbawione szyb okna. Idąc systemem wszelkich klisz rozejrzała się uważnie i podeszła do drzwi. Otwarte. Prowadziły na długi korytarz, obskurny i śmierdzący wieloletnią nieobecnością żywych istot. Porastająca ściany roślinność tworzyła dziwny, surrealistyczny wystrój.

— Halo! — zawyła. Tak, zawyła. Nagle poczuła się jak śpiewaczka operowa na wielkiej scenie przed okazałą publicznością.

Głowa bolała jak na ostrym kacu. Nawet gorzej. Korytarz biegł w nieskończoność, a każde kolejne drzwi były tym razem zamknięte. Hordy robali przebiegały pod bosymi stopami. Wzdrygała się co chwila, pluła jeszcze częściej. Tak reagowała na stres. Oddałaby wiele za choćby skarpetki albo łyk oranżady.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • fanthomas 28.01.2020
    Całkiem dobre
  • marok 28.01.2020
    Dzięki ci!
  • JamCi 28.01.2020
    za je bis te i o
  • JamCi 28.01.2020
    Druga jeszcze lepsza.
  • sisi55 29.01.2020
    Czekam na następną część.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania