Czego nauczyły mnie studia pielęgniarskie - cz. VI, czyli Ma Ktoś Nożyczki...?

Nie wiem, czy to widać, ale walczę z nadmiarem nawiasów. Przeraziłam się, widząc po starszych częściach, że mam je praktycznie w każdym akapicie.

 

*

 

10. Większej śmiałości w obliczu nowych sytuacji.

 

Chyba każdy miał w życiu taką sytuację – stoisz na przystanku/jedziesz windą/czekasz na znajomego i jakaś osoba w otoczeniu zachowuje się… specyficznie. Może mówi głośno do siebie/bliżej nieokreślonego odbiorcy coś, co wydaje się nie mieć sensu. Wykazuje się zaskakującą śmiałością wobec obcych – mnie pewnego razu, gdy czekałam na zielone na pasach, nieznajoma kilkulatka ot tak złapała za rękę, po czym zaczęła przedrzeźniać moje kiwanie się na piętach.

Inaczej mówią, inaczej wyglądają, inaczej się poruszają i nie dlatego, że są obcokrajowcami. Czasem są z opiekunem, czasem sami.

 

Jak reagujemy? Zazwyczaj (z własnego doświadczenia) odczuwamy dyskomfort, a czasem i lęk. Odsuwamy się, przyspieszamy kroku, wnikliwie analizujemy losowy fragment przestrzeni – ale jakimś cudem zawsze ten, w którym nie ma tego człowieka. Żeby tylko czegoś ode mnie nie chciał…

 

Nie ochrzaniam. Nie dziwię się. Sama tak miałam i nadal miewam, choć nad tym pracuję.

 

To normalne, że boimy się nieznanego, sytuacji, których rozwoju nie potrafimy przewidzieć albo nie wiemy, jak się zachować. Ale ja już nie mogę tak o sobie powiedzieć.

 

W poprzedniej części pisałam, że na studiach i praktykach zetknęłam się z najróżniejszymi ludźmi. W tym – no przede wszystkim – chorymi i niepełnosprawnymi. Nie tylko zetknęłam, potrzebowałam się z nimi dogadać i wykonać swoją pracę. Zdobywana wiedza medyczna też robi swoje.

 

Nie, nie jestem chodzącą encyklopedią czy innym House’m. Nie potrafię po jednym spojrzeniu na człowieka postawić mu diagnozy i wyznaczyć idealnej strategii postępowania (kusi mnie, by rozwinąć tu wiele różnych wątków, ale nie ten czas, nie ta forma). Mogę najwyżej podejrzewać, co mu jest. Ale to już dużo zmienia, gdy chociaż ramowo potrafisz określić, z czego może wynikać taki czy inny wygląd/zachowanie, i co jeszcze może się tu pojawić. Jakie procesy w organizmie, lub ich brak, za to odpowiadają.

 

Zauważyłam, że podchodzę do osób ciężko chorych/niepełnosprawnych ze znacznie większą swobodą i sympatią. Tak jak lekarze nie są bogami (część IV) tak i oni nie są „zjawiskami paranormalnymi”, są ludźmi jak inni (czuję się dziwnie pisząc coś tak… prostego), tylko z bardziej zaawansowaną instrukcją obsługi. Niektóre z tych „instrukcji” również poznałam, ale i tu wiele przede mną. Nauki i doświadczenia, bo fakt, że teoretycznie wiem, jak postępować z osobą w epizodzie psychotycznym, nie znaczy, że za pierwszym razem zrobię to doskonale...

 

Gdy do windy wsiada sąsiad z chorą neurologicznie córką (znam ich od dziecka) uśmiecham się i rozmawiam tam, gdzie kiedyś panowałoby krępujące milczenie albo uwzględniałabym w rozmowie tylko sąsiada.

 

Kiedyś szłam ulicą i minęłam człowieka, który wyraźnie miał problem ze swoim wózkiem. Kiedyś poszłabym dalej, choć miałabym ogromne wyrzuty sumienia. Podeszłam i zapytałam, czy wszystko w porządku i próbowałam się dogadać, choć okazało się, że ma też problemy z komunikacją. Ostatecznie pomogła mu inna osoba, ale cieszę się, że się przełamałam.

 

Mierzyłyśmy z koleżanką parametry na oddziale, gdzie jedna pacjentka była głucha. [WSKAZÓWKA: „głuchy” nie równa się „głuchoniemy” – głusi nie lubią być tak nazywani.] Pani okazała się dość „kumata”, ale wykorzystałam swoją (częściową) znajomość polskiego języka migowego i obie miałyśmy radochę – ja, że do niej migam, a ona, że ktoś miga do niej.

 

Jeszcze dużo przede mną, jeszcze czasem daję się spłoszyć, ale jest wyraźnie inaczej, niż było. Wiedza i ekspozycja robią swoje.

 

11. Ostrożności.

 

Przed chwilą napisałam, że się ośmieliłam i nawiązuję kontakt tam, gdzie kiedyś bym go unikała. Ale to nie znaczy, że skaczę na główkę do nieznanej wody.

 

Należy pomagać , ale – jak uczą nas wszystkich na zajęciach z udzielania pierwszej pomocy – z zachowaniem ostrożności i dbałością o swoje bezpieczeństwo.

 

Zwłaszcza, że nieraz trzeba założyć, że zdarzyć się może… wszystko. A i tak, kiedy już coś się zdarzy, będziesz zaskoczony.

 

Oto historia o Dziewczynce Łapiącej Za Włosy.

Szpital dziecięcy – miejsce dzisiejszych zajęć, jesteśmy tu pierwszy raz. Razem z K1 i K2 (tak, obie mają imiona na tę samą literę) wchodzimy do budynku. Kątem oka dostrzegam ojca, prowadzącego przed sobą niepełnosprawną dziewczynkę – dałabym jej 14 lat, ale w takich sytuacjach trudno być pewnym – trzymając ją za obie ręce. Po wejściu odwracamy się, żeby na planie budynku zobaczyć, dokąd teraz.

 

I nagle ktoś chwyta garść moich włosów [rozpuszczone, ledwo za ramiona, w szatni miałam zamiar je związać] i mocno szarpie do tyłu.

 

Odwracając się, mówię ostro „Czy możesz mnie puścić?!”, po czym widzę, że… to ta dziewczynka.

(Dotąd się zastanawiam, jakim cudem wyrwała się ojcu, skoro trzymał ją w taki sposób.)

Ok., Mgła, protokół Chore Dziecko.

 

– Puść mnie, co? Proszę.

 

Na oślep (nie miałam zbyt wielkiego pola widzenia…) odnajduję dłonią jej zaciśniętą pięść – chwyt i ciąg miała bardzo mocny, bolało – i zaczęłam ją delikatnie pocierać – nie wiem, czy rozumie co mówię, może zrozumie to?

 

[UWAGA: Opisane tutaj postępowanie nie jest jakimś algorytmem, którego nas uczono – to był czysty instynkt i improwizacja, choć dwa lata studiów – to było na początku III roku – zapewne je wyszlifowały.]

 

Ojciec też próbuje do niej przemówić, nakłonić, by jeden po drugim rozluźniła palce – na próżno. Robię się zdesperowana (ona cały czas ciągnie i to nadal boli), mam ochotę zawołać, czy ktoś ma nożyczki – niech już stracę pukiel włosów, chcę być wolna. Ojciec zaczyna być bardziej stanowczy – w efekcie młoda ciągnie jeszcze mocniej (niestety to możliwe) i… wrzeszczeć. Tuż nad moim uchem. Ostatecznie jakoś odrywa jej rękę – w jej garści zostaje trochę moich włosów, ale nie grozi mi już oskalpowanie…

Zostaję przeproszona, ale bez większego entuzjazmu – mam wrażenie, że gość jest już przyzwyczajony do takich sytuacji… mówię że się zdarza, idziemy dalej (K1 i K2 przez cały czas tam stały, ale były zbyt skołowane, by jakkolwiek zareagować).

 

Ja: Nie chcę o tym rozmawiać.

One: Spoko, my też nie.

 

Przez resztę dnia nerwowo rozglądałam się za każdym, kto przechodził obok i nie był z mojego roku.

 

Szczęśliwie to największa agresja w moim kierunku, z jaką się dotąd zetknęłam – no i nie mogę tu mówić o świadomym, złośliwym działaniu. Ale przyjemne to nie było.

 

*

 

Kiedy na zajęciach w domu opieki dla seniorów pacjentka siedząca na wózku w korytarzu zrobiła w moją stronę przywołujący gest (problemy z komunikacją again) i próbowała coś powiedzieć, podeszłam i próbowałam z nią porozmawiać, ale… zatrzymałam się tuż poza zasięgiem jej rąk. Chwilę później inna podopieczna powiedziała mi, żebym uważała, bo jak ta pani złapie, to nie puści. Więc słusznie zachowałam ten dystans.

 

Nieprzewidywalni pacjenci nie są domeną psychiatrii i pediatrii. Są wszędzie. Im też trzeba pomóc. Ale przy tym być czujnym i ostrożnym. Bohaterskie interwencje z narażeniem zdrowia i życia zostawmy w serialach. Martwy (uszkodzony/ciągnięty za włosy tak, że ledwie może się ruszyć) ratownik to żaden ratownik.

 

***

 

Czy podczas studiów uratowałam komuś życie? Hm, możliwe, a przynajmniej uratowałam od poważnego poobijania się.

 

Na oddziale pediatrycznym usunęłam wszędobylskiego trzylatka spod drzwi dyżurki lekarskiej - jednych z niewielu drzwi na całym oddziale, które nie miały wstawionej szyby, przez którą można było zobaczyć, co jest za nimi. I w dodatku otwierających się na zewnątrz. Chwilę później zostały one zamaszyście otwarte, kiedy wyszła przez nie jedna lekarka.

 

Liczy się...?

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Dekaos Dondi ponad rok temu
    Droga_we_mgle↔Można rzec, iż wiele zachowań wokół, skrajnie innych od naszych, budzi różne w nas reakcje. Chociaż chyba rzadziej rozpatrujemy, jak jesteśmy widziani przez innych?
    Tak. Masz racje. Trudno ocenić bliźniego, nie będąc jego umysłem.
    Co do kwestii człowiek a na wózku. Ważne też sama chęć pomocy.
    Jeżeli chodzi o trzylatka. No gdyby dostał drzwiami...
    Co do ciągnięcia za włosy. A może dla niej to nie były... włosy, to coś zupełnie innego.
    Może jakiś ratunek... lub cokolwiek?
    Ciekawie to wszystko opisujesz:)↔Pozdrawiam🙂
  • droga_we_mgle ponad rok temu
    Wiesz co, DD. Z 1 strony bez chęci nie byłoby niczego, a z drugiej dobrymi chęciami...
    No, wolę się na zastanawiać, co by było, jakby dostał.

    Albo po prostu coś ładnego, za co można złapać...

    Dzięki, że czytasz, DD. Pozdrawiam :)
  • zsrrknight ponad rok temu
    chyba się liczy...
    dobrze się czyta, dobrze napisane. Uważanie na nadmierne bohaterstwo to dobra zasada, szczególnie że, jak sobie wyobrażam, w ferworze akcji można trochę zapomnieć, że nie jest się nietykalnym...
  • droga_we_mgle ponad rok temu
    Dziękuję, staram się trzymać poziom.

    No, adrenalina wyłącza pewne zahamowania. Nie znalazłam się jeszcze nigdy w takiej naprawdę skrajnej sytuacji jako medyk, ale w innych dziedzinach życia bywało...

    Dzięki za komentowanie :)
  • MrCookieMstr rok temu
    W dalekiej przeszłości miałem epizody zainteresowania medycyną dalekiego wschodu. Zdarzało nam się jeździć w góry do jakiejś małej mieściny aby z dala od cywilizacji praktykować jogę, medytację, różne diety. Egzystencja z osobami doświadczonymi życiowo miała swoją specyfikę. Trudno dyskutuje się z ugruntowanym światopoglądem. Zdarzają się wyjątki niemniej to nieliczna grupa.
  • droga_we_mgle rok temu
    👍

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania