Czego nauczyły mnie studia pielęgniarskie - cz. VII, czyli Drama Kontratakuje
12. ODuczyłam się przesadnej drobiazgowości.
Wyobrażam sobie, że ten punkt może zaskoczyć – czy studia medyczne nie mają takiej renomy właśnie dlatego, że wymagają precyzji i odnajdywania się w ogromnej ilości informacji, z których każda może być kluczowa?
Czy w serialach [zgrzyta zębami] nie pojawia się regularnie motyw genialnego specjalisty, który wyłapuje – albo po prostu bierze pod uwagę, gdy inni bagatelizują – jakąś drobnostkę, na podstawie której ratuje życie pacjenta? Względnie kolosalnie poprawia jego jakość, gdy wszyscy spisali go już na straty?
No owszem, jestem również przekonana, że takie scenariusze naprawdę mają miejsce. Dlatego w tytule podkreśliłam słowo "przesadnej".
Pielęgniarka potrzebuje mieć oczy (i mózg) dookoła głowy. Nie jest maszyną, bezrefleksyjnie wykonującą zlecenia. Po pierwsze, istnieją czynności, które może zaordynować sama, bez konsultacji z lekarzem. Po drugie, lekarz też może popełnić błąd.[1] Albo nie wiedzieć czegoś, co wie pielęgniarka, bo to ona spędza z pacjentem więcej czasu/tylko jej to powiedział – kolejna wada podchodzenia do lekarzy jak do bogów, pacjenci często nie mówią im wszystkiego, co powinni.
Przykład: lekarz przepisał właściwy lek, ale niewłaściwą drogę podania. A to jest kwestia dwuliterowego skrótu. Jeśli pielęgniarka to bezrefleksyjnie wykona, będzie źle. Ale nie źle jak „pęknąłem lusterko w samochodzie”, tylko źle jak „całe auto roz***ane od środka”. Jedna prowadząca opowiedziała nam historię ze swojej młodości, kiedy wykonywała zlecenia rozpisane przez jakiegoś lekarza stażystę i poszła zapytać innej doktor o jedno z nich, bo ta dawka to chyba dla konia, a nie człowieka. No i miała rację, gość się pomylił. Jakie mogły być konsekwencje, nie trzeba mówić.
Ale… kto nigdy nie dał się wciągnąć jakimś drobiazgom, przez co ucierpiało właściwe przedsięwzięcie? I być może nawet tego nie zauważył, póki ktoś nie zwrócił mu uwagi?
Dla niektórych ludzi stanowi to głębszy, bardziej chroniczny problem. W tym dla mnie.
I z tego powodu początki były straszne.
Trzęsłam się – dosłownie i w przenośni – i wahałam nad każdą najdrobniejszą czynnością, z odpowiednim napięciem prześcieradła włącznie. Mój mózg (kreatywność bywa przekleństwem, o czym pewnie większość z nas wie…) jakimś cudem potrafił wokół każdego najmniejszego błędu stworzyć scenariusz prowadzący do niechybnej śmierci bądź niewyobrażalnego cierpienia pacjenta. Oczywiście z tego powodu spadała moja ogólna skuteczność, czyli działo się de facto działo się to, czego pragnęłam uniknąć.
[Dla jasności – nikt faktycznie nie ucierpiał, byłam przecież nadzorowana przez lepszych od siebie.]
Z czasem – znowu z pomocą innych ludzi z roku – uświadomiłam sobie, że nie tędy droga.
Tak – są rzeczy, na które trzeba bezwzględnie uważać. Rzecz w tym, żeby wyrobić sobie wiedzą i doświadczeniem (własnym i cudzym) rozeznanie, co jest najważniejsze i tego przede wszystkim pilnować. Priorytety, po prostu.
Ulżyło mi dzięki temu nie tylko w studiach, ale i w codzienności.
Jeśli ktoś nadal myśli, że się mylę – zanim się z tego wyzwoliłam, dwukrotnie rozmawiała o tym ze mną oddziałowa, na której oddziale robiłam praktyki (chirurgia). Z pewnością się nie kochałyśmy i mam co do niej jako człowieka mocno ambiwalentne odczucia, ale nie mam też wątpliwości, że jest (o ile nadal tam pracuje?) właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
[1] Błędy popełniane przez personel medyczny (nie tylko lekarski) to tzw. błędy jatrogenne.
13. Nieprzejmowania się cyrkami i dramami (zwłaszcza na grupie roku).
Niestety, te trzy lata na uczelni obfitowały we wszelkiej maści dramy – z winy obu stron [i kadry naukowej, i studentów].
Oto ktoś, zamiast we właściwy sposób poruszyć problem x, postanowił załatwić sprawę pomijając kilka szczebli organizacyjnych i w sposób bardzo mało dojrzały, psując opinię całemu rocznikowi.
Albo wchodził w życie skrajnie nieżyciowy przepis, który praktycznie uniemożliwiał większości z nas zaliczenie semestru… no i cyrk. Względnie jakieś wewnętrzne niesnaski między samymi studentami. Proszę bardzo, stres, nerwy, +151900 wiadomości na minutę na grupie roku i ogólna niepewność jutra. Słodka Florencjo. [2]
Nie mówię, że tylko my byliśmy problemem. Naprawdę, lepsza organizacja ze strony uczelni i spojrzenie na pewne rzeczy z naszej perspektywy oszczędziłyby nam tonę niepotrzebnego – i bardzo szkodliwego – stresu. Jednak nietrudno było z czasem zaobserwować, że każdą z tych spraw, które „na świeżo” wywoływały burzę i zdawały się końcem świata [czyli naszych studiów], jakoś udawało się uregulować. (tu ukłony w kierunku starostki) I wówczas te dzikie cyrki już głównie irytowały.
Do tego wieści od „lepiej poinformowanych”, że „zajęcia z X to piekło, wychodząc z nich będziecie płakać” czy coś w tym stylu na temat poziomu trudności egzaminu (OK., z anatomią i farmakologią była to prawda, ale tu można się było tego spodziewać).
Jednak w 90% szliśmy na te zajęcia i… nic takiego się nie działo, a jeszcze na koniec dostawaliśmy pochwałę, że fajna z nas grupa. A egzaminy były jak najbardziej zdawalne.
Generalnie życie funkcjonuje według pewnej prawidłowości, o której pisał między innymi N. N. Taleb: im dłużej się utrzymasz, tym większe masz szanse, żeby utrzymać się jeszcze dłużej. Jak na „życiową prawdę” wyjątkowo optymistyczne, prawda?
[2] Florence Nightingale (1820-1910) - nazywana "Damą z Lampą" i twórczynią/matką nowoczesnego pielęgniarstwa, napisała też pierwszy podręcznik do jego nauki. Jako "dziewczyna z dobrego domu" zszokowała rodzinę decyzją, by zostać pielęgniarką, bo w jej czasach opieką nad chorymi zajmowały się głównie zakonnice albo prostytutki. Zajmowała się m. in. żołnierzami w czasie wojny krymskiej. Podobno była dla swoich uczennic bardzo wymagająca. Generalnie zuch dziewczyna i zainteresowanych zachęcam do szukania więcej informacji o niej, bo absolutnie nie wyczerpałam tematu.
Komentarze (12)
W tej serii wolę się skupiać na pozytywach i takich "życiowych" kwestiach.
Dzięki za komentarz :)
Skomentowałam całość pod ostatnią częścią.
dzięki, widziałem już tamten komentarz. Miło że ktoś czyta takie archiwalne rzeczy xd
Chociaż tak ogólnie, gdyby przewidywać, wszystkie możliwe następstwa swoje decyzji, to hmm...
Trafione porównanie z tym... lusterkiem i z "drobiazgami co są najbardziej istotne.
Aczkolwiek kreatywność (wyobraźnia)→bywa uciążliwa.
Tak. Fajnie mieć "skórę empatycznego nosorożca"→w pewnych relacjach→mówiąc skrótowo.
Im więcej drogi przejdziesz, tym już mniej przejść nie możesz:)
Pozdrawiam🙂
Dzięki za komentarz i pozdrawiam też :)
A Twój tekst przydał mi się praktycznie — a dokładniej część z pobieraniem krwi. Napisałaś tam, że pomogłoby Ci, gdybyś wiedziała, że pacjentka źle znosi ten zabieg. A że mam wśród najbliższych kogoś takiego i akurat mieliśmy jechać na pobranie... Namówiłam tę osobę na poinformowanie o tym, co mimo wstydu, jaki czuje w związku ze swoim uwarunkowaniem, zrobiła. I to dużo zmieniło, pomogło obu stronom.
Chętnie poczytam dalsze części.
Trochę rozumiem wstyd, ale personel medyczny nie takie rzeczy już widział. Jeśli ktoś zareaguje nieprzyjemnie na taką informację, to z nim jest problem, a nie z pacjentem.
Kolejna część będzie ostatnia w tej serii, może dorzucę jeszcze jedną z samymi anegdotami. Ale to zapewne nie ostatni tekst o pielęgniarstwie/nawiązujący do niego, który jeszcze wyskoczy mi spod palców :)
Dziękuję :))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania