Poprzednie częściCztery tańce Sofonisby, cz. 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Cztery tańce Sofonisby, cz. 2

Taniec drugi - żałobny

 

6

 

Obce okręty dostrzegli natychmiast po tym, gdy minęli przylądek. Dwa duże pięciorzędowce, idące na wiosłach ze zwiniętymi żaglami i złożonymi masztami.

- Na brodę Melkarta, to Rzymianie! - zawołał stojący na rufie kapitan.

Sofonisba nie miała pojęcia, w jaki sposób zdołał z tak dużej odległości rozpoznać przynależność napotkanych jednostek. Ona sama rozumiała tylko, iż to z pewnością okręty wojenne, na co wskazywały smukłe sylwetki oraz duża liczba poruszających się zgodnie wioseł. Nie znała się jednak na sprawach morza i nieczęsto odbywała dłuższe podróże po jego sinych czy też błękitnych wodach. Dlatego ucieszyła się nawet z niespodziewanej propozycji ojca, by towarzyszyć mu w wyprawie do Sigi. Prawdę mówiąc, był to właściwie rozkaz, ubrany jednak w słowa nader uprzejme. Ostatnio w ogóle zachowywał się wobec niej w sposób dziwnie uprzejmy. Zezwolił nawet, by wyszła na pokład i skorzystała z chłodzących podmuchów wiatru, ciesząc oczy przepięknym widokiem osłoniętej skalistymi przylądkami zatoczki oraz kryjących się w jej głębi, lśniących bielą budynków portu, miasta i pałacu. Kontrastujących z błękitem wody i nieba, rdzawo-szarymi grzbietami wzgórz oraz zielenią otaczających zabudowania pól i zagajników.

- Spójrz, córko. Masz z pewnością lepsze, młode oczy. Jeśli dobrze się przyjrzeć, na ich pokładach widać żołnierzy w rzymskim rynsztunku. - Dostrzegając jej dezorientację, ojciec pospieszył z wyjaśnieniami. - Tylko co oni tu robią? Czy zdołamy ich dopaść? - Ostatnie słowa skierował do kapitana.

Ich własna flotylla liczyła osiem okrętów, mniejszych wprawdzie, szybszych jednak i zwrotniejszych trójrzędowców oraz innych jednostek pomocniczych.

- Raczej nie, panie. Gdyby chcieli wyjść na pełne morze, bez trudu zamknęlibyśmy im drogę. Wydaje się jednak, że płyną do portu. Są już za daleko i z pewnością dotrą tam przed nami.

Propozycja wspólnej podróży pozwalała odegnać nudę oraz niepokój o losy Masynissy. Niestety, dawno już minęły wspaniałe dni zwycięstw i chwały. Gdy dumny ojciec uczestniczył w ceremonialnych pochodach, uroczystym składaniu ofiar, wystawnych ucztach. Przybył wtedy na krótko do Miasta, po klęsce dwóch armii rzymskich oraz śmierci dowodzących nimi prokonsulów. Nikt nie przyznawał tego oficjalnie, Masynissa sam również unikał szczegółowych opowieści, ale całe Miasto wiedziało, że owe zwycięstwa, to przede wszystkim zasługa księcia Numidów oraz jego jeźdźców. Tak skutecznie osaczyli rzymskie legiony, odcinając od wody, żywności i zaopatrzenia, że rozdzieleni Rzymianie musieli w końcu przyjąć kolejno dwie bitwy w niekorzystnych warunkach. Przedzierali się przez umocnione pozycje Hazdrubala, tracąc mnóstwo ludzi, a końcu również dowódców. Duża część zwerbowanych wcześniej wojowników z plemion hiszpańskich przeszła w trakcie walki na stronę Kartagińczyków, zdaniem wielu, rzymscy wodzowie zginęli właśnie za ich sprawą, co dopełniło zwycięstwa. Sofonisba dostrzegała w tym rękę ojca, podejrzenia zachowała jednak dla siebie.

- Tak, to prawda. Wejdą do portu przed nami. Moglibyśmy ich tam poszukać, ale nie to jest celem naszej misji. Nie możemy w ten sposób drażnić Syfaksa. Nie w obecnej sytuacji.

Ośmieliła się napomknąć wtedy o dopełnieniu obiecanego małżeństwa, ojciec wykręcił się brakiem czasu i odłożył sprawę na później. Musieli zadowolić się z Masynissą kilkoma szczęśliwymi, wspólnymi nocami. Spotykali się przy dyskretnej pomocy przymykającego oczy Hazdrubala. Zresztą wojna wcale się nie skończyła, należało kontynuować ofensywę i odzyskać całą Hiszpanię. Ojciec musiał wracać wkrótce za morze, podczas gdy ukochany ruszył na pustynię, by zgromadzić więcej wojowników i jak najszybciej dołączyć do swego dowódcy.

- Myślisz, panie, że przybyli tu za zgodą króla Syfaksa?

- Za zgodą, a zapewne nawet na zaproszenie. Jakże by inaczej? Z dwoma zaledwie okrętami? Wcale mi się to nie podoba.

A wojna potoczyła się o wiele gorzej, niż wszyscy na to liczyli. Rzymianie przysłali nowego dowódcę, syna i imiennika jednego z poległych braci Scypionów. W Mieście początkowo nie dowierzano, potem drwiono z braku lat młodego wodza, nazywano go niedowarzonym młodzieniaszkiem, spodziewano się kolejnych, łatwych zwycięstw. A tymczasem niedowarzony młodzieniaszek wyprowadził w pole zbyt pewnych siebie i skłóconych kartagińskich generałów, w tym również jej ojca, chociaż ten ostatni nie chciał o tym mówić i momentalnie posępniał, słysząc obecnie imię młodego Scypiona. Niespodziewanie zdobył Nową Kartaginę, stolicę kolonii hiszpańskich, a następnie dwukrotnie pokonał Kartagińczyków w dużych bitwach. Nic dziwnego, że pobity i zmuszony do mało chwalebnego powrotu Hazdrubal zgrzytał zębami. Pozycja ojca w Mieście osłabła, a przegranych dowódców lud i Rada traktowali bardzo surowo. Jej dziadka, Giskona, skazano na śmierć na krzyżu po klęsce, jaką w poprzedniej wojnie z Rzymem poniósł na Sycylii. Hazdrubala, przynajmniej na razie, uratowały triumfy, które stały się jego udziałem na początku kampanii.

- Zwińcie żagle i przejdźcie na wiosła. I tak już ich nie dogonimy, nie poniżajmy się więc bezskutecznym pościgiem. Poczekajmy, jak gospodarz wytłumaczy nam to wszystko. My z pewnością posiadamy zaproszenie.

Masynissa kilkakrotnie wracał jeszcze do Miasta, w drodze do swego królestwa, skąd sprowadzał do Hiszpanii wciąż nowych i nowych wojowników. Pod nieobecność zajętego za morzem ojca nie mieli jednak żadnej szansy na osobiste spotkanie, byłoby to zbyt niebezpieczne, co oboje rozumieli. Tak jak dawniej, musiały wystarczać dyskretne spojrzenia. Pomna zdrady i śmieci Hafisy, nie próbowała już potajemnych przesłań.

- Panie, na nabrzeżu widać znaczny orszak. Ktoś przybył na powitanie, może nawet sam król?

- Pytanie tylko, czy ma zamiar powitać nas, czy tych przeklętych Rzymian?

- Zapewne jednych i drugich, ojcze, jeżeli prawdą jest to, co opowiada się o przebiegłości i zdradzieckim charakterze króla Syfaksa. Może tylko nie równocześnie. - Ośmieliła się wtrącić do rozmowy, zresztą kapitan to tylko wywodzący się z ludu żeglarz, można więc było przyjąć, iż skierowała swoje słowa wyłącznie do ojca.

Pomimo tego, iż Masynissa przyprowadził ostatecznie na wojnę wielokroć razy więcej niż obiecane początkowo pięć setek wojowników, losu zmagań nie zdołał odmienić. Owszem, utrudniał życie młodemu Scypionowi na wszelkie sposoby i opóźniał jego postępy, ten jednak potrafił się zabezpieczać nawet przed atakami numidyjskiej jazdy. Pozyskiwał też dla Rzymu coraz większą liczbę plemion iberyjskich, poddanych dotąd Kartaginie i tylko czekających na okazję do zrzucenia surowego jarzma Miasta. Dzięki temu dysponował miejscowymi przewodnikami, dostawami żywności, znającymi doskonale teren gońcami. W obcym sobie kraju nawet pustynni jeźdźcy nie byli w stanie temu zaradzić. Masynissa musiał w końcu, na rozkaz Hazdrubala, zajmować się głównie poskramianiem i karaniem zbuntowanych wiosek oraz plemion. Niezbyt godne zadanie dla księcia pustyni. Na dłuższą metę palenie osad i zabijanie ich mieszkańców przynosiło zresztą skutki odwrotne od zamierzonych. Wojna w Hiszpanii nigdy nie była łatwa. A nade wszystko, Masynissa nie mógł nic poradzić na trwające nadal kłótnie kartagińskich dowódców.

- Zapewne masz racje, córko – odparł kwaśno Hazdrubal. - Ten szakal Syfaks zdolny jest do wszelkiej zdrady. Dlatego proszę cię, byś zeszła teraz do swojej kajuty i nie pokazywała się nikomu, zanim nie postanowię inaczej. Uwierz, to bardzo ważne.

Nie doczekał w Hiszpanii ostatecznej klęski i ewakuacji resztek rozbitych armii kartagińskich. Nadeszła wieść o śmierci jego ojca, sędziwego już króla Gai. Pod nieobecność księcia godność królewską przejął brat zmarłego, stryj Masynissy. Ukochany Sofonisby musiał się z tym chwilowo pogodzić, wśród Numidów taka sukcesja nie była niczym niezwykłym. Nie miał już jednak możliwości wzywania kolejnych wojowników i zaszkodziło to stosunkom z ojcem wybranki. Stryj również wkrótce zmarł i tron przypadł jego synowi, kuzynowi Masynissy imieniem Kapussa. Korzystając z niepewnej sytuacji, wystąpił z kolei przeciwko niemu uzurpator, niejaki Mazetullus, przynależący do bocznej gałęzi rodziny. Pokonał on i zabił w bitwie Kapussę, nie ogłosił się jednak królem lecz osadził na tronie dorastającego dopiero młodszego brata zabitego, imieniem Lakumazes. Oczywiście, sam rządził w jego zastępstwie. Z trudem zapamiętywała te wszystkie imiona i kolejność częstych zmian na tronie. Zwykłe walki pomiędzy krewnymi, od pokoleń obecne wśród numidyjskich książąt. Tym razem jednak się postarała, skoro opowiadał jej o tym sam Masynissa. Odważyli się na krótkie spotkanie, gdy przejeżdżał szybko przez Miasto. Ojciec pozwolił mu wrócić do kraju, by odzyskał władzę dla swojej rodziny. Wtedy będzie mógł nadal wspierać Kartaginę.

- Pokonam uzurpatora i zażądam naszego ślubu – obiecywał. - Hazdrubal nie będzie mógł odmówić. Wojna w Hiszpanii idzie coraz gorzej, Syrakuzy i Sycylia już dawno zostały stracone, wielkiego Hannibala zablokowano w południowej Italii. A Rzymianie nie spoczną i przyjdą tutaj, do Afryki. Twój ojciec nie będzie mógł dłużej zwlekać, odkładać spełnienia obietnicy złożonej królowi Numidów. - Walczył teraz, gdzieś na pustyni, by odzyskać swoje królestwo, by zdobyć przyszłość dla nich obojga, podczas gdy ona płynęła na rozkaz ojca do Sigi, nadmorskiej siedziby króla Syfaksa, drugiego władcy podzielonych plemion Numidów i wielkiego rywala całej rodziny Masynissy. A Hiszpania została niedawno stracona.

- Jak rozkażesz, ojcze.

Skłoniła posłusznie głowę i ruszyła w stronę drzwi kajuty. Powstrzymał ją niespodziewany okrzyk kapitana.

- Panie, rzymskie okręty wchodzą właśnie do portu. Na jednym z nich niosą znak prokonsula, znak młodego Scypiona!

- To niemożliwe!

- Spójrz sam panie, na dziobie pierwszego okrętu.

- Coś tam istotnie unieśli w rękach, ale nie mogę dojrzeć, co właściwie. Sofonisbo, spójrz ty. Co widzisz?

- Przypomina to ściśniętą wiązkę gałęzi, wśród których coś błyszczy w słońcu.

- To ostrze topora, zatkniętego wśród rózeg. Fasces i securis, rózgi i topór, symbol władzy wymierzania kary chłosty oraz śmierci, znak rzymskich urzędników. To rzeczywiście może być Scypion. Doniesiono, że stacjonuje na Sycylii i szykuje inwazję.

- Przecież nie lądowałby z dwoma okrętami, panie.

- Z pewnością knuje coś innego, równie, jeśli nie bardziej groźnego. Na szczęście, przybyliśmy w samą porę, dosłownie w ostatniej chwili. I jestem przygotowany na rozmowy z Syfaksem. Sofonisbo, zejdź proszę do kajuty. To teraz jeszcze ważniejsze, niż myślałem. Kapitanie, kierujcie się prosto do poru. Dołączmy do powitania, takich gości z pewnością zaszczyci na nabrzeżu sam król.

 

7

 

- Wzywałeś mnie, ojcze?

- Tak, córko. Musimy porozmawiać o ważnych sprawach.

- O jakich właściwie? Może o tym, kiedy wreszcie poślubię Masynissę?

- O tym też, ale sprawa, o której mówię, jest bardzo pilna. I dotyczy tego, co dzieje się tu i teraz, w pałacu króla Syfaksa. Tylko ty możesz mi pomóc, córko.

- W jaki sposób, skoro zdajesz się ukrywać nawet to, że przybyłam tu razem z tobą?

- Nie zamierzam czynić już tego zbyt długo. A twoje dotychczasowe odosobnienie okaże się, jak sądzę, bardzo pomocne.

- Przestań wreszcie kluczyć, ojcze. Powiedz, o co ci chodzi, skoro moja pomoc jest tak nieodzowna?

- Jak wiesz, wojna nie idzie najlepiej...

- Wiem, że po twoich pierwszych zwycięstwach Wielka Matka odwróciła oblicze i Hiszpania została stracona. - Starannie dobierała słowa, by nie irytować ojca bez potrzeby. Pewnej kwestii pomiąć jednak nie potrafiła. - Może dlatego, że nie dopełniłeś przysięgi, a przecież to Masynissa i jego jeźdźcy przyczynili się do początkowej klęski rzymskich prokonsulów.

- O naszej ostatecznej przegranej zadecydowała głupota tych idiotów, mojego imiennika Hazdrubala Barkasa oraz Magona, z którymi musiałem dzielić dowództwo! Nasza umowa z Masynissą nie miała tu nic do rzeczy! I wcale jej nie złamałem, Wielka Matka niech mi będzie świadkiem! - Ojciec uniósł się jednak gniewem. - Prawda, jeszcze ten przeklęty Scypion, młodzik, niemal chłystek...

- To on wyrzucił was z Hiszpanii, a teraz jest tutaj.

- Tak, dokładnie tak. Teraz jest tutaj. - Hazdrubal opanował się z wyraźnym trudem i zmusił do bardziej spokojnego prowadzenia rozmowy. - W tej chwili jako gość Syfaksa, a wkrótce, być może, jako dowódca inwazyjnej armii rzymskiej. Powierzono mu to zadanie, zbiera wojska i flotę na Sycylii.

- Po co przypłynął więc do Sigi, z dwoma zaledwie okrętami?

- Domyśl się, córko. Przybył tu, by zbierać informacje albo w celu bardziej jeszcze niebezpiecznym niż szpiegowanie. Kto wie, czy nie po to, by przeciągnąć Syfaksa na stronę Rzymu?

- Do tej pory król wspierał Miasto.

- Ale bez większego zaangażowania. A to prawdziwy pustynny lis i znany krętacz. Jeżeli Scypion złoży mu korzystną ofertę, może obrócić się przeciwko dotychczasowym dobroczyńcom.

- Obrócić się przeciwko Miastu, którego zapewne nienawidzi. Podobnie jak wszyscy, których od wieków obdarzamy naszymi dobrodziejstwami.

- Oszczędź mi takich słów, córko.

- Przedstawiam tylko bez niedomówień obecną sytuację.

- Jest w istocie niełatwa, ale na szczęście trafiłem tu w samą porę, by zapobiec najgorszemu. Wspólnie możemy pokrzyżować plany Scypiona.

- W jaki sposób?

- Trzeba odwrócić jego uwagę, zamącić mu w głowie, sprawić, by przestał myśleć jasno. Próbowałem już wina, koni, kobiet, nawet przekupstwa.

- Domyślam się, że bez powodzenia?

- To młodzik, dobiega zaledwie trzydziestu lat. Coś musi w końcu zadziałać. Jeżeli uda się odwieść prokonsula od jego misji i wróci z niczym, Rzymianie uznają, że zanurzył się we wschodnim przepychu i rozpuście. Scypion zostanie skompromitowany i osłabi to jego pozycję. Może nawet Senat odwoła go, a przynajmniej zyskamy na czasie.

- Czyżbyś zamierzał wysłać mnie do łożnicy tego Rzymianina, ojcze?

- Co ci przyszło do głowy, córko?

- Tak zrozumiałam twoje słowa. I odpowiem wprost, nie zgadzam się. Przysięgałeś przed obliczem Wielkiej Matki, że poślubisz mnie Masynissie. Przysięgałeś na krew. Nie możesz złamać takiej przysięgi, Wielka Tanit na pewno by tego nie wybaczyła.

- Nie złamałem i nie zamierzam łamać tej przysięgi.

- Rzucenie mnie w ramiona Scypiona byłoby jednak taką zdradą, cokolwiek byś o tym myślał.

- Nie będę hańbił czymś takim ani ciebie, ani siebie, Sofonisbo. Nie będę hańbił naszego rodu. Od takich rzeczy są niewolnice.

- Czego więc ode mnie chcesz?

- Chcę, żebyś zatańczyła na uczcie wydanej przez Syfaksa. Zatańczyła tak, jak uczyniłaś to dla Masynissy. Abyś oczarowała i uwiodła Scypiona swoim tańcem. Wiem, że to potrafisz. Boska Tanit obdarzyła cię szczególnymi darami i wielkim talentem, żadem mężczyzna nie zdoła ci się oprzeć. Ten Rzymianin również nie.

- I co potem?

- Oczywiście, nie znajdzie okazji, by zaspokoić rozbudzone żądze. Na to przecież nie pozwolimy, ani wcale tego nie chcemy. Będzie jednak o tobie myślał, nieustannie. Tu i teraz, podczas tajnych negocjacji, potem na czele armii. A ja zadbam, by wieści o powodach jego zauroczenia dotarły do Rzymu. Odtąd każde, najdrobniejsze potknięcie Scypiona będzie można odebrać jako celowe zaniedbanie czy nawet zdradę. I znajdą się w Rzymie tacy, którzy zechcą tak pomyśleć. Wrogów mu nie brakuje, jeszcze liczniejsi zazdroszczą zwycięstw i sławy.

- Plan godny prawdziwego stratega. Czy raczej mistrza intrygi. Może w tym drugim powiedzie ci się lepiej, niż na polu bitwy?

- Daruj sobie złośliwości. Wiem, że proszę o niemało, ale w ten sposób oddasz wielką przysługę Miastu. Miastu w ogromnej potrzebie.

- Nie po raz pierwszy, ojcze.

- Pamiętam.

- Dobrze, zrobię to. Dla Miasta oraz dla siebie samej i Masynissy. Po powrocie bez żadnej zwłoki odprawisz nasze zaślubiny.

- Tak uczynię, jeżeli nadal będziesz tego chciała. Mam złożyć przysięgę?

- Obawiam się twoich przysiąg, ojcze. Wystarczy mi twoje słowo oraz to, że nadal będziesz mnie potrzebował dla podtrzymywania złudzeń tego Rzymianina. O ile w ogóle zwróci uwagę na mnie i na mój taniec.

- Musiałby być z kamienia, by zachować obojętność.

- Podobno Rzymianie to ludzie ze spiżu, ojcze. Pamiętaj o tym.

- Oni wszyscy publicznie i oficjalnie wyrażają pogardę dla wschodniego luksusu i rozpusty, jak nazywają nasze obyczaje. Podczas gdy potajemnie marzą, by ich zaznać. Wierz mi córko, znam ludzi, zawsze i wszędzie są tacy sami. Scypion również objawi skazy na posągowej postaci. To ty je odsłonisz.

- Dla chwały Miasta oraz szczęścia mojego i Masynissy.

Wypowiadając te słowa uświadomiła sobie, że przy wyrażaniu zgody na szalony plan Hazdrubala kierował nią jeszcze jeden powód. Rzymianie naprawdę uchodzili za odlanych ze spiżu. A oto będzie miała okazję uczynić rysę, albo nawet więcej niż rysę, na pancerzu jednego z nich. I to najpierwszego ze wszystkich, zdobywcy i zwycięzcy, kogoś, kto pokonał jej własnego ojca. Czy jakakolwiek godna tego miana kobieta mogłaby oprzeć się podobnemu wyzwaniu?

 

8

 

- Czy sądzisz więc, panie, iż poezja może przyczynić się do wzrostu potęgi, ale i do upadku miasta lub państwa?

- Oczywiście, czyż nie tak uważał sam wielki Platon?

- W księdze siódmej swoich Praw zaleca roztoczenie ścisłej kontroli nad poetami i ogólnie wszystkimi twórcami. W jego idealnym państwie ich utwory miałyby być oceniane przez specjalną komisję, złożoną z mężów rozumnych i szlachetnych, w wieku lat przynajmniej sześćdziesięciu, którzy zezwalaliby lub nie na ich rozpowszechnianie. Także dzieła dawnych mistrzów podlegałyby podobnej ocenie i ewentualnym przeróbkom niestosownych fragmentów. Czy tego byś pragnął, panie? Czy w Rzymie zapanują może podobne prawa?

- Nie wyobrażam sobie, by ktoś miał przerabiać boskie frazy Homera. Wersom ułożonym przez takiego geniusza należy się wieczny podziw. Nie widzę też nikogo, kto mógłby się na jakiekolwiek przeróbki poważyć. A gdyby nawet ktoś taki się pojawił, niech tworzy własne dzieła i spróbuje dorównać Mistrzowi. Jeżeli będzie przy tym sławił chwałę i wielkość ojczyzny, tym bardziej byłoby to godne pochwały. Mam nadzieję, że Rzym doczeka się kiedyś własnego Homera.

- Z pewnością nie zabrakłoby mu motywów i inspiracji w burzliwych dziejach waszego miasta.

- Wiele z tych przeszłych wydarzeń wiązałoby się również z waszym miastem, panie. A i my tworzymy obecnie nowe. Może i one staną się kiedyś kanwą wielkich opowieści?

Scypion uniósł puchar w stronę Hazdrubala, łagodząc odrobinę zbyt ostry ton ostatniej wypowiedzi. Obydwaj mężowie starannie unikali otwartych aluzji do wojny i polityki, a w szczególności do niedawnych wydarzeń w Hiszpanii, klęski jednego, a zwycięstwa drugiego. Nawet jednak dyskusja o poezji i filozofii, którą prowadzili ze znawstwem i autentycznym upodobaniem ludzi prawdziwie światowych, mogła niespodziewanie skręcić na niebezpieczne szlaki.

- Może jeszcze wina, dostojni panowie?

Gospodarz, król Syfaks, spróbował przypomnieć o własnej obecności. Oczywiście, pochlebiało mu, że w sali biesiadnej jego pałacu spotkali się tak znakomici mężowie, zwycięski prokonsul Republiki Rzymskiej oraz najwybitniejszy z kartagińskich arystokratów. Poza domem Syfaksa śmiertelni wrogowie, tutaj jednak toczący uprzejmą, wysublimowaną rozmowę. Co prawda, on sam dawno już zagubił się w jej meandrach, niewiele go zresztą obchodzili jacyś martwi greccy filozofowie oraz ich wydumane problemy.

„Co za prostak.” - Pomyślała Sofonisba. - „W porównaniu z Masynissą przypomina tłustego, chytrego handlarza tandetą. I cała ta komnata, mająca zapewne dorównywać najprzedniejszym domom w Kartaginie, a w istocie uderzająca tylko bogactwem i brakiem gustu. Jestem pewna, że prokonsul musi odnosić podobne wrażenie.” - Ona sama z uwagą śledziła rozmowę, która wywiązała się po zakończeniu właściwego posiłku, nie wtrącając się, oczywiście, ani słowem. Wolałaby, co prawda, dyskusję o przebiegu wojny i poszczególnych bitew, w których ojciec starł się ze Scypionem. Starł się i przegrał. Ale może Rzymianin wspomniałby przy okazji o Masynissie, który przecież napsuł mu mnóstwo krwi? Prokonsul ostatecznie zwyciężył, sprawiał jednak wrażenie męża szlachetnego, gotowego oddać cześć godnemu przeciwnikowi. Obserwowała Scypiona, odkąd tylko rozpoczęli biesiadę. Istotnie, bardzo młody jak na wodza i polityka, ale to akurat nie stanowiło żadnego zaskoczenia, wszyscy tak o nim mówili. Czy można by nazwać go przystojnym? Zapewne tak, na surową, niemal barbarzyńską modłę. Zupełnie inną, niż u przypominającego drapieżnego ptaka numidyjskiego księcia, ale jednak w jakiś przedziwny sposób podobną. Tak, to podobieństwo spojrzenia. Wzrok, który potrafi przeniknąć duszę na wylot i wbić w nią pazury, pazury rzymskiego wilka czy szpony pustynnego sokoła... - „Nie będę twoim królikiem czy gołębiem. Znalazłam już swojego drapieżnika. I mam własną misję do wykonania, tu i teraz, podczas tej uczty, gdy nadejdzie czas.”

Co prawda, po sztywnym i konwencjonalnym powitaniu, prokonsul nie zaszczycił jej nawet jednym słowem, chociaż rzucał od czasu do czasu ukradkowe, przenikliwe spojrzenia. Z pewnością musiała go zaintrygować. Wątpliwe, by spotkał kiedykolwiek kartagińską księżniczkę, za którą zapewne ją uważał i co nie było ostatecznie dalekie od prawdy. Tymczasem jego wzrok mógł ocenić tylko milczącą, nieruchomą postać, otuloną ciężką, sztywną szatą. Cóż, pora podrażnić nazbyt pewnego siebie Rzymianina... Ojciec niedwuznacznie jej na to zezwolił, a nawet nakazał. Co prawda, nie ułatwiał córce zadania, prowadząc dyskusję na temat dzieł i poglądów Platona, ale ona i tak potrafi wykonać to, co jej zlecono...

- Ośmielę się przypomnieć, panie, że zgodnie z zaleceniami filozofa, jeszcze przez trzydzieści lat nie miałbyś prawa głosu przy ocenianiu tego hipotetycznego dzieła, sławiącego wielkie czyny i wielkie postacie naszych czasów. - Hazdrubal wypomniał prokonsulowi jego młody wiek.

- Podobnie jak i wielki Hannibal, który musiałby stać się jednym z głównych bohaterów tego nieistniejącego jeszcze eposu. - Odpowiedź Scypiona można było uznać zarówno za podkreślającą chwałę Kartaginy i jej wodza, jak i za przytyk wobec rozmówcy, który na dzień dzisiejszy mógłby zostać obsadzony co najwyżej w drugorzędnej roli pomniejszego, pokonanego dowódcy.

- Nie musimy jednak trzymać się wskazówek filozofów z niewolniczą dokładnością, choćby i ułożył je sam Platon. Osobiście byłbym skłonny przyznać prawo głosu również wam, młodym. A nawet, chociaż możesz to uznać, panie, za niedorzeczność, wysłuchałbym również opinii niektórych kobiet, oczywiście tylko tych, które do wyrażania takowych są zdolne.

- Doprawdy? - zdziwił się uprzejmie prokonsul.

- W ramach eksperymentu i dla ubarwienia naszej dyskusji, proponuję zapytać o zdanie tu obecną, moją córkę Sofonisbę. To prywatna rozmowa, żadnemu z nas nie przyniesie to ujmy, a może okazać się interesującą rozrywką.

Czyżby nie doceniła ojca? Potrafił ją jednak zaskakiwać.

- Jak sobie życzysz, panie.

- Cóż więc sądzisz o zaleceniach Platona w kwestii oceny i przydatności dzieł poetów, córko?

- Dostojni panowie, zechcieliście uznać wielkość nieśmiertelnych eposów Homera, przypomnę więc wam, że sam Platon, wkładając tę opinię w usta swego mistrza, Sokratesa, potępił ostro te wersy. W dziesiątej księdze innego ze swych pism, Państwa, twierdzi, że nie przyniosły one nic dobrego żadnemu miastu czy jego społeczności. Przeciwnie, są doskonałym przykładem poezji szkodliwej, to znaczy takiej, która rozbudza uczuciowy pierwiastek duszy człowieka. A uczucia są sprzeczne z rozumem, wzbudzają niepokój, zakłócają porządek myśli. Szkodzą więc ludziom rozumnym, a na takich opierają się przecież rządy i pomyślność każdego państwa. Platon nakazałby więc bez wahania usunąć lub przerobić dzieła wielkiego Homera. Nie mogę zgodzić się na takie postawienie sprawy. Platon się myli.

- Intrygujesz nas swoją wiedzą oraz śmiałością opinii, pani. - Prokonsul zdawał się po raz pierwszy naprawdę zwracać na nią uwagę. - Nie uznajesz więc szkodliwości uczuć dla życia społecznego i politycznego?

- Oczywiście, że nie. Jako kobieta mam do tego naturalne prawo. Przypomnę zresztą, że to właśnie wielkie uczucie pomiędzy waszym przodkiem Eneaszem, a naszą królową Dydoną, założycielką Kartaginy, zrodzone a następnie zdradzone wówczas, gdy Eneasz, wygnaniec ze zniszczonej Troi, zawitał na tutejsze brzegi i został życzliwie przyjęty, zapoczątkowało burzliwe stosunki pomiędzy naszymi państwami.

- To tylko dawne legendy, pani. Ta miłość nie wyszła zresztą na dobre ani Eneaszowi, ani Dydonie.

- Miłość nigdy nie może być uczuciem złym, szlachetny panie. Złem okazała się dopiero zdrada Eneasza, który porzucił zrozpaczoną królową i odpłynął z naszych brzegów, co przywiodło ją do samobójstwa.

- Usłuchał woli bogów i głosu przeznaczenia.

- I może dlatego toczymy dzisiaj tę nieszczęsną wojnę, panie? A dzieje Dydony i Eneasza doczekają się jeszcze swego Homera, jestem tego pewna.

- Mogę przyznać ci rację, pani, iż Platon zbyt surowo ocenia poetów oraz ich dzieła. Mnie również trudno byłoby rozstać się z wersami Homera takimi, jakimi znamy je obecnie. Ale nie zgodzę się z tym, by uczucia rządziły polityką. To zawsze kończy się nieszczęściem.

- Ja jednak również pozostanę przy swoim zdaniu, niezależnie od Platona. To zdrada zesłanej przez bogów miłości musi doprowadzić do nieszczęścia.

- Jako kobieta posiadasz prawo do takiej opinii, pani. Nie poruszasz się bowiem w życiu politycznym. My, mężczyźni, zarówno ja, jak i twój szlachetny ojciec, mamy na co dzień do czynienia z twardymi realiami świata, świata wojny i polityki. I musimy kierować się rozumem, nie uczuciami.

- Mam nadzieję, że nie przyjdzie ci kiedyś, panie, pożałować konsekwencji tej zasady.

- Tobie natomiast, pani, życzę abyś zawsze mogła kierować się uczuciem.

Chwilę przerwy w rozmowie wykorzystał ponownie gospodarz, raz jeszcze proponując gościom wino oraz przejście do mniej wysublimowanych rozrywek, które przygotował na późniejszą część uczty. Prowadzony w greckim stylu sympozjon, co prawda z niekonwencjonalnym udziałem jej samej - kobiety, zdecydowanie wykraczał poza możliwości i upodobania Syfaksa.

- Jeśli macie takie życzenie, szlachetni panowie, wezwę tancerki.

- Dostojny królu, a i ty znakomity prokonsulu, pozwólcie na jeszcze jedną propozycję z mojej strony. Skoro zechcieliście dopuścić Sofonisbę do naszej rozmowy, to niech teraz ona właśnie zabawi nas tańcem. W ten sposób usprawiedliwimy jej obecność podczas sympozjonu, zgodnie z wszelkimi zasadami takich spotkań.

- Oczywiście, panie. Twoja córka zaskoczyła nas talentami w sztuce prowadzenia dyskusji, nie wątpię, że posiada również takowe w dziedzinie muzyki i tańca.

Po uprzejmej zgodzie Scypiona, Syfaksowi nie pozostawało nic innego, jak przychylić się do zdania prokonsula. Nie miał zresztą nic przeciwko temu i zachłannie wpatrywał się w dziewczynę, gdy ta, powstając odrzuciła wierzchnią szatę. Sofonisba nie zwracała na gospodarza większej uwagi, miała przecież oczarować i uwieść rzymskiego wodza. W odpowiednim momencie pojawiła się czekająca za progiem niewolnica, akompaniująca na flecie. Tym razem nie musiały zdawać się na improwizację, od czasu pamiętnego tańca dla Masynissy miały sporo czasu na wspólne ćwiczenia. A i sama Sofonisba nie odczuwała ówczesnego niepokoju. Wtedy serce zamierało w niej z obawy, obecnie pewna była swych umiejętności oraz wszystkich innych darów, ofiarowanych przez Wielką Tanit. Ten Rzymianin, chociaż wielki wojownik i wybitny polityk, sprawiający wrażenie surowego, jest przecież mężczyzną. Na dodatek młodym mężczyzną. Zaintrygowała go już w trakcie rozmowy, nie był przyzwyczajony do kobiet wygłaszających opinie śmiało i ze znajomością rzeczy, nawet w materii tak skomplikowanej, jak poglądy filozofów. Spoglądał teraz uważnie, oczekując może wrażeń innego rodzaju.

Rozpoczęła spokojnie, od płynnych ruchów rąk i dłoni. Stopniowo przenosiła je również na szyję i głowę, stopy i uda, wreszcie na biodra. Muzyka fletu przyspieszała, Sofonisba poruszała się coraz szybciej, dodając wdzięczne obroty całego ciała. Stopy muskały zaledwie kamienie posadzki, zdawała się płynąć w powietrzu. Pamiętała o unoszeniu we właściwych chwilach ramion, co odsłaniało wybrane fragmenty nagiego, natartego olejkami, smagłego ciała. Starannie zaprojektowana szata tancerki umożliwiała dowolny wybór tych fragmentów, które w danej chwili oferowała przelotnie spojrzeniu prokonsula: płaski brzuch, sterczące piersi, gładkie uda, krągłe biodra, wyprostowane plecy, jędrne pośladki... O tak, nie odwracał bynajmniej spojrzenia. Zręcznym ruchem dłoni usunęła dwa grzebienie i rozpuściła włosy. Natarto je perfumami, podobnie jak falujące, luźne fragmenty szaty. Poruszając głową i ramionami rozsiewała teraz oszałamiające, egzotyczne zapachy, kojarzące się z tajemnicą, obietnicą, spełnieniem... W naturalny, jakby przypadkowy sposób, wysyłała je przede wszystkim w kierunku biesiadnego łoża młodego Rzymianina. Co prawda, musiały unosić się w całej komnacie, ale towarzyszący im uśmiech i śmiałe spojrzenie skierowane były już tylko w jedną, wybraną, stronę. Nie spuszczał z niej wzroku. O tak, prokonsulu, potrafię nie tylko prowadzić rozmowę o poezji i filozofii, potrafię więcej, o wiele więcej. Takty fletu przyspieszyły, zapowiadając zbliżający się finał. Zawirowała w szybkich piruetach, uniosła ramiona w szczególny, zachowany na końcowy akord sposób. Szata odsłoniła niemal wszystko, na krótką chwilę, na dwa albo trzy szybkie obroty. Kończąc ostatni z nich, pochyliła się w głębokim ukłonie. Skłoniła się przed ojcem, bo tak wypadało, spojrzenie rzuciła w stronę Rzymianina. Tak jak się spodziewała, nie ujawnił swoich wrażeń w sposób bezpośredni i prostacki, zachował beznamiętny wyraz twarzy. Ale spojrzenie... Wilk wbijał pazury w duszę i ciało. - „Jesteś warta, by zburzyć dla ciebie Kartaginę. I nie spocznę, nim tego nie dokonam.” - „Jeśli spróbujesz tak uczynić, wpadniesz w pułapkę, Rzymianinie.” - Odpowiedziała w duchu, spuszczając jednak wzrok, by nie wyczytał tych słów w jej oczach.

- Znakomicie, cudownie! Sama Wielka Tanit nie powstydziłaby się takiego tańca! Bogini obdarzyła twoją córkę niezwykłymi zaletami! - Król wyrażał rozsadzający go podziw w słowach pełnych entuzjazmu. - Wina dla wszystkich – zadysponował. - Ty również się napij, moja droga. Taniec musiał cię rozgrzać.

Syfaks przejął puchar z rąk służki, powstał z łoża i osobiście podał trunek Sofonisbie. Spojrzała niepewnie w stronę ojca.

- Przyjmij uprzejmy poczęstunek króla, córko. Jako gospodarz tej uczty ma pewne prawa.

Odczekała, aż wino otrzymają również ojciec i Scypion. Prokonsul opanował się już na tyle, by wycofać pazury i eleganckim ruchem unieść puchar.

- Taniec twojej córki dorównuje jej wiedzy i umysłowi, szlachetny panie. Kartagina wydaje na świat niezwykłe dzieci, pełne godnych zazdrości talentów. Wierzę jednak, że również Rzym nie okaże się w tej materii gorszy.

- Bogowie to rozsądzą, panie.

- My również będziemy mieli w tej kwestii coś do powiedzenia.

- Oby bogowie sprzyjali naszym planom! - Syfaks przerwał skręcającą na niebezpieczne ścieżki rozmowę toastem.

Sofonisba skosztowała wina, czerwonego i gęstego niczym krew.

„Oby bogowie sprzyjali naszym planom, jakiekolwiek by one nie były.”

 

9

 

- Czy zdołałam cię zadowolić ojcze?

- O tak, córko. Tańczyłaś niczym natchniona przez Wielką Tanit. Twój taniec bardzo przysłużył się moim planom. Mam niemal pewność, iż zdołam odwrócić niebezpieczeństwo zagrażające naszemu Miastu.

- Rzymianin wydawał się jednak bardzo... powściągliwy.

- Och, nie znasz tych ludzi Sofonisbo. Zachowują chłód na zewnątrz, w środku płonąc od żaru emocji.

- Odniosłam wrażenie, że dostrzegł moją obecność dopiero wtedy, gdy zaprosiłeś mnie do udziału w rozmowie.

- I tutaj również wypadłaś znakomicie, córko. Srebro wydane na twoich nauczycieli nie poszło na marne. Zaintrygowałaś Scypiona, a taniec tym bardziej rozpalił jego uczucia.

- Czy naprawdę jednak sądzisz, ojcze, że zainteresowanie prokonsula moją osobą wpłynie na losy wojny?

- To już nie twój problem, córko. Scypiona i jego emocje pozostaw mnie.

- Skoro tak, domagam się, abyś dotrzymał danego słowa. Chcę poślubić Masynissę bez dalszej zwłoki.

- Tak się stanie, gdy tylko upora się z kłopotami w swoim królestwie i powróci do Kartaginy z obiecanym oddziałem jeźdźców.

- Nie później, ojcze, pamiętaj.

- Oczywiście. Jeżeli nadal będziesz tego chciała. Uczynimy to dla dobra Miasta. Tymczasem wezwałem cię, córko, w innym celu niż dyskusja o księciu Numidów. Chciałbym, abyśmy wspólnie wysłuchali w ukryciu pewnej interesującej rozmowy.

- Jakiej rozmowy?

- Chodź ze mną, to sama się przekonasz. Zachowaj jednak ostrożność i ciszę, prokonsul nie może dowiedzieć się o naszej obecności. Chodzi o sprawy państwowe najwyższej wagi.

- Prokonsul?

- Tak, to jeden z rozmówców. Chciałbym, abyś na własne uszy usłyszała, co ma do powiedzenia.

- Jak sobie życzysz, ojcze.

Pomimo obojętnej z pozoru odpowiedzi, płonęła z ciekawości. Jakież to przetargi i negocjacje toczyły się potajemnie w pałacu króla Syfaksa? Jakim sposobem ojciec zdołał przeniknąć ich tajemnicę? Oczywiście, był mistrzem podstępnych intryg, w tej materii odnosił sukcesy o wiele większe, niż na polach bitew. Ale dlaczego zamierza wtajemniczyć ją obecnie w swoje poczynania?

Szybkim krokiem przemierzali mniej reprezentacyjne korytarze pałacu, nie napotykając służby. Ojciec wydawał się doskonale zorientowany w labiryncie pogmatwanych przejść, komnat, magazynów. Znaleźli się wreszcie w niewielkim pomieszczeniu, drzwi do którego Hazdrubal otworzył wyjętym z fałd szaty kluczem. Starannie przekręcił go w zamku od środka. Słabego światła dostarczał umieszczony gdzieś wysoko świetlik, wpuszczający srebrzysty blask księżyca. Ojciec przyłożył palec do ust, ponownie przypominając o konieczności zachowania ciszy, następnie wskazał umieszczone na odpowiedniej wysokości, niewielkie otwory obserwacyjne, oferujące jednak dobry widok na komnatę za ścianą. Zajrzała ciekawie, nikogo nie dostrzegając, pogrążone w półmroku pomieszczenie było puste.

- Musimy chwilę poczekać – wyszeptał Hazdrubal.

Zapowiedziana chwila znacznie się przedłużyła. Domyśliła się, iż zajęli swoje miejsca z wyprzedzeniem, by nie zaalarmować tych, którzy mieli odbyć potajemne w ich mniemaniu spotkanie. Wreszcie usłyszeli kroki, odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Pojawił się blask lampy oliwnej.

- Proszę tędy, panie.

Głos króla Syfaksa. To on miał więc spotkać się z prokonsulem. Wobec nikogo innego, może z wyjątkiem towarzyszącego obecnie jej samej ojca, gospodarz nie zachowywałby się zresztą z podobnym szacunkiem. W słabym świetle rozpoznała surową postać Rzymianina.

- Rozumiem, że przyprowadziłeś mnie do tego miejsca, panie, aby odpowiedzieć na moje propozycje.

- To prawda, prokonsulu. Ściany królewskich apartamentów często miewają uszy. Tutaj możemy porozmawiać swobodnie.

- Cóż więc postanowiłeś? Muszę wkrótce wracać i chcę znać twoją decyzję.

- Oferujesz mi, panie, w imieniu Republiki, status przyjaciela i sojusznika ludu rzymskiego. W zamian miałbym wesprzeć twoją armię, gdy wylądujesz na afrykańskim wybrzeżu. Miałbym zaatakować Kartaginę.

- Zaatakować miasto, które od pokoleń gnębi twój kraj. W zamian otrzymałbyś przyjaźń Rzymu, łupy oraz ziemie odebrane Kartagińczykom po wspólnym zwycięstwie. Mam upoważnienie senatu i ludu, by przedstawić taką propozycję.

- To bardzo wspaniałomyślna oferta, prokonsulu. Chcę jednak czegoś jeszcze.

- Czegóż to?

- Chcę głowy i ziem mojego największego wroga.

- Kto jest wrogiem większym niż Kartagina?

- Masynissa, który mieni się królem Numidów. Numidzi mogą mieć tylko jednego władcę i to ja nim jestem. Chcę, aby nasz sojusz obejmował także pozbycie się tego bezczelnego młodzieniaszka.

- Nie zostałem upoważniony do składania deklaracji w tej kwestii.

- Jako prokonsul posiadasz, panie, prawo podejmowania decyzji w razie zaistnienia istotnej potrzeby.

- W tej chwili takiej potrzeby jednak nie dostrzegam.

- Masynissa to również wróg Rzymu. Czyż nie walczył przeciwko rzymskim armiom w Hiszpanii? Czyż nie przyczynił się do śmierci twego ojca i stryja, panie? Czyż nie stawał w bitwie naprzeciw twoich legionów?

- Doceniam go jako godnego przeciwnika. Powtarzam, nie mam upoważnień, by podejmować proponowane przez ciebie, panie, zobowiązania. Zadowól się pozycją sojusznika i przyjaciela ludu rzymskiego oraz łupami zdobytymi na Kartaginie.

- Nie podejmiesz takich zobowiązań nawet wtedy, gdyby zależał od tego nasz sojusz?

- Nie. Nie mam właściwych pełnomocnictw.

- Jako prowadzący zamorską wojnę prokonsul posiadasz, panie, dużą swobodę działania. Mógłbyś zgodzić się na moją propozycję, a po wspólnym zwycięstwie senat i lud z pewnością zaaprobowałyby przyjęte przez ciebie rozwiązania.

- Byłbym wdzięczny, panie, gdybyś nie pouczał mnie o zakresie władzy prokonsula oraz zasadach podejmowania decyzji przez senat i lud rzymski.

- A więc zdecydowanie nie zgadasz się na upadek Masynissy? Dlaczego, panie?

- To nie twoja sprawa, królu.

- Może dlatego, prokonsulu, że książę już wcześniej zaofiarował ci swoje usługi? Jeszcze w Hiszpanii? Zdradził Kartaginę i potajemnie służył Rzymowi, służył tobie? A honor rzymskiego urzędnika i arystokraty nie pozwala zapomnieć o złożonych obietnicach? A przynajmniej ty sam, panie, w taki sposób ten honor pojmujesz?

Zamarła z wrażenia. Ukochany miałby okazać się zdrajcą? Zdradziłby Miasto, ojca, a przede wszystkim ją samą oraz ich miłość? W napięciu oczekiwała na opóźniającą się odpowiedź Scypiona.

- Nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii.

A więc to prawda, jej serce niemal pękło wśród dojmującego poczucia krzywdy i żalu.

- Rozumiem, panie. Ty również powinieneś jednak zrozumieć, że w tej sytuacji nasz sojusz jest niemożliwy.

- Podejmujesz złą decyzję, królu. Ostrzegam, zapłacisz za nią ty sam, a razem z tobą twoi poddani.

- To ty, prokonsulu, już wcześniej wybrałeś sojusznika.

- Wobec takiej odpowiedzi nie widzę potrzeby i możliwości, by nadal korzystać z twojej gościny, uprzejmej zresztą i hojnej. Jutro odpływam.

- Jak sobie życzysz, panie. Jako gospodarz czuję się jednak nadal zobowiązany dbać o bezpieczeństwo twojej podróży. Zatrzymam więc przez kilka dni Hazdrubala oraz jego eskadrę.

Scypion wbił w Syfaksa uważne spojrzenie.

- A więc to tak... Powtarzam, królu, podejmujesz złą decyzję. I nie myśl, że nie wiem dlaczego postanowiłeś tak, a nie inaczej. Książę Masynissa nie ma tu wiele do rzeczy. Kierujesz się, panie, uczuciami. A to nigdy korzyści w polityce nie przynosi. Wspomnisz jeszcze moje słowa i moje ostrzeżenie.

- Skoro zamierzasz jutro nas opuścić, prokonsulu, sądzę, że powinieneś przygotować się do podróży.

- I ja tak uważam. Chodźmy więc, zapewne w przyszłości spotykamy się w innych okolicznościach.

Odczekali jeszcze jakiś czas, zanim sami ruszyli w drogę powrotną, nadal nie napotykając straży ani służby. Szła jak ogłuszona. Masynissa zdradził! Masynissa zdradził! Na własne uszy usłyszała faktyczne potwierdzenie jego czynu z ust samego prokonsula. Zmagała się w milczeniu ze straszną nowiną. Gdy znaleźli się wreszcie w komnatach Hazdrubala, nie wytrzymała.

- Czy Masynissa naprawdę związał się z tym Rzymianinem? - Rozpaczliwie liczyła na to, że ojciec zaprzeczy i odsłoni inne znaczenie podsłuchanej rozmowy.

- Tak, oddał się potajemnie na usługi Scypiona. Dowiedziałem się o tym zbyt późno i była to jedna z głównych przyczyn naszej przegranej.

- Dlaczego wcześniej nic mi o tym nie powiedziałeś?

- A uwierzyłabyś? Uwierzyłabyś, gdybyś nie usłyszała o tym z ust samego prokonsula?

- Nie, nie uwierzyłabym... Zwłaszcza tobie, ojcze. Wybacz te słowa. - Omal się nie rozpłakała, całą siłą woli zdołała jednak powstrzymać łzy. - Dlaczego on to zrobił?

- Rzymianie zaoferowali mu więcej, niż mogłaby kiedykolwiek Kartagina. Obiecali mu nasze ziemie, pola, pastwiska... Wybrał wielkość własnego rodu i własnego królestwa.

- Przedłożył je ponad mnie i ponad naszą miłość...

- Taki jest ten świat, córko.

- Nigdy bym w to nie uwierzyła, nigdy.... Gdyby nie słowa prokonsula...

Nagle przyszła jej do głowy pewna wątpliwość.

- W jaki sposób dowiedziałeś się, ojcze, o potajemnej rozmowie króla i tego Rzymianina? I w jaki sposób zdołałeś ją podsłuchać? Jesteś mistrzem w podobnych intrygach, ale jednak... Tutaj, na obcym dworze...

- Domyśl się, córko. Cokolwiek byś o mnie sądziła, zawsze podziwiałem twój rozum.

- Musiałeś otrzymać pomoc, to oczywiste. Tylko czyją?

- To też wydaje się oczywiste.

- Coś takiego mógł zorganizować jedynie król Syfaks, pan tego pałacu. To on przyprowadził prokonsula w umówione wcześniej miejsce, to on pokierował rozmową w taki sposób, by zmusić Rzymianina do potwierdzenia zdrady Masynissy. To on wskazał ten ukryty magazyn, usunął z naszej drogi służbę i straże. To Syfaks jest twoim wspólnikiem, czyż nie tak, ojcze?

- Powtarzam, mogę być dumny z twojego rozumu.

- Pozostaje już tylko ostatnie pytanie, dlaczego król postąpił w taki właśnie sposób, odrzucając równocześnie sojusz z Rzymem?

- Może dlatego, córko, że zdecydował się na sojusz z naszym Miastem?

- Cóż jednak możemy mu zaoferować, co przewyższyłoby propozycję Rzymu? Głowę Masynissy? Czy to dlatego prokonsul mówił na końcu o uczuciach i ostrzegał króla przed kierowaniem się nimi w polityce?

- Sofonisbo... Scypion miał na myśli coś innego... Podczas niedawnej uczty prowadziłaś uczoną rozmowę z Rzymianinem, ale zatańczyłaś dla króla Syfaksa.

- Co chcesz przez to powiedzieć, ojcze?

- Podczas negocjacji zaoferowałem królowi małżeństwo z kartagińską arystokratką najszlachetniejszej krwi, z tobą, moja córko. Oczarowałaś go swym tańcem i umiera z pożądania. Posiadasz ten dar, zesłany przez Wielką Tanit. Potrafisz zauroczyć mężczyzn, żaden ci się nie oprze. Przyznaję, wykorzystałem to dla dobra naszej ojczyzny, dla dobra Miasta. Syfaks sprzymierzy się z nami przeciwko Rzymowi, w obecnej chwili bardzo potrzebujemy takiego sojusznika.

- A ta podsłuchana rozmowa?

- Król zorganizował wszystko na moją prośbę, abyś na własne uszy usłyszała o zdradzie Masynissy. Wiedziałem, że w innych okolicznościach nigdy nie zgodziłabyś się na to małżeństwo.

- A skąd wiesz, że zgodzę się teraz? Gdy wiem już, że rozmowa została zainscenizowana przez dwóch mistrzów intrygi?

- Ale zdradę Masynissy potwierdził swoimi słowami i jeszcze wymowniejszym milczeniem sam prokonsul. Duma oraz poczucie godności nie pozwoliły mu skłamać i oszukać własnego sojusznika. Mogę podziwiać prawdziwie rzymską, prostolinijną uczciwość Scypiona, ale przekona się wkrótce, że to w istocie naiwność, która przywiedzie go do zguby.

- To, że Masynissa nie dotrzymał przysięgi nie oznacza jeszcze, iż muszę poślubić Syfaksa.

- Córko, proszę cię o to nie w imię twoich urażonych uczuć, chociaż potrafię zrozumieć ból, jaki teraz odczuwasz. Proszę w imieniu naszego Miasta, któremu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Najdalej za kilka miesięcy Rzymianie wylądują pod murami Kartaginy.

- Raz już sprzedałeś mnie, ojcze, za pięciuset numidyjskich jeźdźców.

- Syfaks przyprowadzi trzydzieści tysięcy. Z taką siłą możemy wspólnie pokonać Scypiona oraz każdą inną armię, która ośmieli się postawić stopę na naszej ziemi. Rzymianie kiedyś już się o tym przekonali, w czasach naszych ojców i dziadów. Teraz przekonają się ponownie.

- A cały ten nowy sojusz, przyszłość Miasta, zależą ode mnie...

- Tak, córko. Przyszłość i samo istnienie Kartaginy zależą od twojego małżeństwa. Król wesprze nas tylko wtedy, gdy zostaniesz jego żoną. Szalę decyzji Syfaksa przechylił twój taniec. Musisz się zgodzić, wierzę w naszą wspólną miłość dla Miasta.

- A więc niech tak się stanie. Poślubię króla Syfaksa z miłości... Z miłości dla Miasta. I będzie to dzień pogrzebu innej miłości. Dzień pogrzebu Sofonisby.

 

10

 

Uroczystości ślubne odbyły się tak szybko, jak tylko okazało się to możliwe przy zachowaniu stosownych form oraz nadaniu ceremonii odpowiedniej oprawy. Bardzo pomogła obecność na miejscu ojca, jako wydającego narzeczoną. Syfaks dostarczył wszelkich koniecznych akcesoriów, zgodził się też przyjąć opóźnioną wypłatę posagu. Obydwu szlachetnym mężom zależało na dopełnieniu umowy bez zbędnej zwłoki, chociaż z różnych zapewne powodów. Ona sama przyjmowała wszystko obojętnie, niczym odgrywaną na scenie teatru tragedię. A nawet z większym jeszcze brakiem zainteresowania, dobrze napisana i przedstawiona sztuka potrafiła bowiem wzbudzić emocje. Tymczasem tkwiła niczym w kokonie, osłupiała i oderwana od rzeczywistości. Masynissa zdradził, zdradził najświętsze przysięgi, zdradził ich miłość. Jej życie dobiegło końca, pozostawała już tylko kosztownym zadatkiem zapłaty za sojusz, który uratuje Kartaginę. Ofiarowuje się więc dla Miasta, jak przystało córce szlachetnego rodu. Wdzięczni rodacy będą opiewali jej poświęcenie, stanie się bohaterką równą dawnym królowym, nawet samej wielkiej Dydonie, założycielce Miasta. Ona również, opuszczona przez ukochanego, przeklęła jego samego oraz ich miłość, wzmacniając klątwę ofiarą z własnego życia. Zadzierzgnęła w ten sposób wieczną nienawiść pomiędzy Kartaginą a Rzymem, obecną siedzibą potomków zdradzieckiego Eneasza. I oto teraz Sofonisba, córka Hazdrubala Giskonidy z najszlachetniejszej krwi Kartaginy, własną ofiarą dopełni przeznaczenia, na zgubę Rzymu. Jej życie też dobiegło już końca... Takie myśli pozwalały zachować oficjalną, pełną spokoju obojętność. Dlaczego jednak nie odczuwała żadnej dumy? Dlaczego nie radowała się przyszłą pomyślnością Miasta, uratowanego za jej sprawą? Masynisso, dlaczego to uczyniłeś?

I tak oto, nadal w kosztownych, ukrywających postać lecz w przemyślny sposób zmysłowych szatach oblubienicy, znalazła się w oświetlonej płomieniami kilku lamp sypialni, w towarzystwie króla Syfaksa, obecnie już prawowitego małżonka, któremu wydano ją zgodnie z wszelkimi zasadami, przy błogosławieństwie Wielkiej Tanit oraz innych bogów. Ojciec, przewodzący odprowadzającemu małżonków orszakowi biesiadników, osobiście zamknął drzwi komnaty. Król napełnił dwa stojące na przyściennym stoliku puchary.

- Wypij, Sofonisbo. Widziałem, że unikałaś wina podczas uczty. Przyda ci się jednak tej nocy.

On sam spełnił już wiele toastów, nie wykazując objawów jakiegokolwiek osłabienia, czego częściowo się obawiała i na co trochę liczyła. Posłusznie zmoczyła wargi, po chwili przymknęła jednak oczy i wypiła wszystko. Może istotnie, tak będzie łatwiej.

- Rozbierz się dla mnie, Sofonisbo. Widziałem już twój taniec, chcę w pełni ujrzeć to, co obiecywał.

- Jak sobie życzysz, panie.

- Nie chcę być tylko twoim panem. Chcę być również mężem i kochankiem. Zatańcz dla mnie jeszcze raz, tu i teraz.

Cóż, to akurat potrafiła uczynić, nawet bez akompaniamentu muzyki. Z pomocą przyszły tygodnie ćwiczeń, wzmacniających naturalną grację i poczucie rytmu. Wykonując zmysłowe ruchy głową, ramionami, dłońmi, biodrami, kolejno pozbywała się okrywających ją warstw materii. Tu i tam musiała szarpnąć mocniej, tu i tam delikatna szata uległa rozdarciu. Nieważne, nie miała zamiaru zachowywać tych szmat na pamiątkę szczęśliwych zaślubin oraz nocy poślubnej. W końcu stanęła naga, okryta tylko włosami oraz lśniącą w blasku płomieni biżuterią. Obróciła się powoli, pozwalając sycić wzrok panu i małżonkowi, który pragnął stać się również jej kochankiem. Jeżeli oczekiwał, że zawstydzi ją ta sytuacja, to doznał rozczarowania. Albo przeciwnie, tym większej satysfakcji. Wychylił kolejny puchar, rozszerzone oczy zajaśniały odbitym światłem lamp.

- A teraz ty pomóż rozebrać się mnie.

Posłusznie zabrała się za wykonanie polecenia męża. Natychmiast przekonała się, co właściwie miał na myśli. Wierzchnie elementy własnej szaty zerwał sam, traktując je niczym niegodne żebraka łachmany. Jej przypadło zadanie rozsupłania pasów materii skrywających przedmiot dumy każdego mężczyzny. Istotnie, król Syfaks nie miał się czego wstydzić, Wielka Matka obdarzyła go nadzwyczaj hojnie. A pal sterczał już w gotowości, lśniąc kroplą wilgoci na odsłoniętym czubku żołędzi.

- Czy życzysz sobie, panie i mężu, bym usłużyła ci ustami?

Było jej i tak wszystko jedno, niech więc stanie się to, co ma się stać. Najlepiej jak najszybciej, bez pozostawiania jakichkolwiek ofiar na później.

- Nie dzisiaj, a przynajmniej nie teraz. Nie wątpię, że również w tej sztuce okażesz się mistrzynią. W tej chwili pragnę cię jednak tak bardzo, że nie potrzebuję takiej służby i nie zamierzam zmarnować pierwszego, najlepszego wytrysku. Chcę trysnąć w tobie. Chodź na posłanie.

Odrzucił opróżniony puchar i siląc się na pozory przynajmniej delikatności, popchnął ją na szerokie, zarzucone skórami oraz lnianymi poduszkami łoże. Opadła na plecy, niemal natychmiast czując na sobie ciężar przygniatającego ją ciała. Może już nie najmłodszego, ale sprężystego i umięśnionego. Co by o nim nie mówić, król Syfaks nadal był wojownikiem. Bez trudu unieruchomił jej ręce nad głową, nie stawiała zresztą oporu. Wolną dłonią odszukał tajemne miejsce rozkoszy i skierował tam własną, nabrzmiałą łodygę. Wszedł zdecydowanie, odruchowo jęknęła z bólu.

- Nie obawiaj się – wydyszał. - Wiem, że nie jesteś dziewicą. Wiem, że ofiarowałaś hymen Wielkiej Tanit. Nie przeszkadza mi to, a nawet ułatwia sprawę. Ułatwia nam obojgu.

Nie odpowiedziała. Przymknęła oczy i spróbowała wyobrazić sobie Masynissę. Nie, natychmiast odrzuciła obraz ukochanego. Nienawidzi zdrajcy, to z powodu jego zdrady musi teraz czynić to, co czyni. Żywiołowe poczynania Syfaksa również nie sprzyjały utrzymaniu przed oczyma wizerunku księcia. Wtedy wszystko było inne, nawet ból okazywał się słodki i podniecający. Ból większy nawet wówczas, niż odczuwany obecnie. W tej sprawie król i małżonek miał rację. Co prawda, wilgoć zraszająca niegdyś kwiat rozkoszy na samą myśl o Masynissie, pojawiała się opornie, Syfaks zastąpił ją jednak szybko własną. Wchodził rytmicznie i głęboko, trysnął obficie. Powstrzymała jęki, nie odczuwała już bólu, jakiejś szczególnej satysfakcji również nie. Król poruszał jeszcze przez jakiś czas biodrami, chwilowo zaspokojony uwolnił jej ramiona, wyszedł zwiędłą nieco łodygą i ułożył się obok.

- Wybacz, nie potrafiłem się powstrzymać – mruknął. - Rozpalasz mężczyzn do białości, czekałem na tę chwilę, odkąd ujrzałem twój taniec. To dla ciebie odrzuciłem sojusz z Rzymem, to dla ciebie stanę przy Kartaginie.

- Wiem o tym, mężu i panie. I jestem wdzięczna.

- Tobie też coś się należy, nie jestem barbarzyńcą.

Względnie delikatnie sięgnął dłonią ku jej udom, rozchylił je i pieścił palcami ledwo rozkwitły pąk kobiecości. Szczęśliwie, pozostawił tam dość własnej wilgoci, by nie doznać zawodu, a jej samej nie sprawić bólu. Rozkoszy też, co prawda, nie sprawił. W stosownym momencie zacisnęła nogi i wydała serię coraz głośniejszych jęków. Król przyjął to za dobrą monetę, okazało się zresztą, że tymczasem sam osiągnął ponownie gotowość do ataku. Mocarną ręką odwrócił ją na brzuch.

- Wypnij ten wspaniały tyłek.

Natychmiast po tym, gdy przyjęła wymaganą pozycję, z głową wtuloną w jedną z poduszek, poczuła zdecydowany uchwyt dłoni na biodrach oraz energiczny napór członka. Wszedł ponownie, szybciej jeszcze i głębiej niż poprzednio. Pracował rytmicznie, przyciągając ją w odpowiednich chwilach rękoma. Nabijał na wystawiony oszczep niczym wprawny myśliwy pustynną lwicę. Och, gdybyż naprawdę była lwicą... Nie, nie wolno jej tak myśleć, robi to dla ocalenia Miasta... Tym razem małżonek dochodził dłużej, przynajmniej nadal nie odczuwała bólu. Usłyszała zwycięski okrzyk, następnie poczuła zalewający wnętrze wytrysk. Zacisnęła zęby na materii poduszki. Z wciśniętą w nią twarzą nie musiała głośno wyrażać rozkoszy, której nie doświadczyła. Syfaksowi nadal jednak nie było dość.

- Teraz przydadzą się twoje usta, ukochana. Mam nadzieje, że chętnie posmakujesz mojego nektaru.

Nie musiała padać przed panem i małżonkiem na kolana. Ułożył się na plecach i w tej pozycji przyjął jej służbę. Nie była to sztuka, którą dałoby się ćwiczyć z niewolnicami. Zaledwie dwa razy czyniła coś podobnego z Masynissą podczas ich przelotnych spotkań. Wtedy wszystko wyglądało inaczej, a ukochany reagował żywiołowo. Czy z Syfaksem też będzie podobnie? Obawy okazały się niepotrzebne. Gdy już zdobyła się na wzięcie w usta lekko oślizgłego członka, wszystko poszło dość szybko. Wargi i język, nie ufała sobie na tyle, by użyć zębów, zdziałały cuda. Oklapły fallus króla powstał i nabrzmiał w zaiste krótkim czasie, dzięki niech będą Wielkiej Tanit. Szczęśliwie, nie zamierzał kończyć w ustach małżonki. Pojękując z rozkoszy odsunął głowę Sofonisby, popchnął żonę na posłanie i wszedł bez chwili zwłoki. Uderzał delikatniej i z większym wyczuciem niż przy dwóch poprzednich razach. Dłużej też czekała na wytrysk. Gdy wydał okrzyk rozkoszy, zawtórowała własnym. Coś istotnie poczuła, jakiś odległy żar płonącego ognia, zalany wkrótce powodzią gorącej lawy. Czy można uznać ten żar za spełnienie? W każdym razie, było to najbliższe temu wrażenie, jakiego doznała tej nocy. Wydała cichy jęk licząc, że zadowoli pana i małżonka.

Syfaks podniósł się z łoża i osobiście napełnił obydwa kielichy.

- Twoje zdrowie, córko Wielkiej Tanit. Warta jesteś każdej ceny, rozpalasz zmysły mężczyzny do szaleństwa. Nie potrafię się tobą nacieszyć.

- Okazujesz mi wielką łaskawość, szlachetny panie.

- Wybacz moją gwałtowność i nienasycenie. Chcę zakosztować z tobą tyle rozkoszy, ile tylko zdołamy. Nie mamy zbyt wiele czasu.

- Nie mamy czasu?

- Wkrótce wyruszam na wojnę, ukochana.

- Rzymianie wylądują najwcześniej przyszłą wiosną, mężu. Zdążysz się przygotować.

- Tymczasem zwyciężę w innej wojnie.

- Innej wojnie?

- Zanim pojawi się Scypion z rzymskimi legionami, musimy rozprawić się z Masynissą. Ja i twój ojciec.

- Mój ojciec?

- W imieniu twojego Miasta obiecał mi wsparcie oraz ziemie i stada Masynissy. To część zapłaty za sojusz. Mniej ważna niż ty, ukochana, ale muszę zadbać o łupy dla moich wojowników. Potrzebują koni, owiec, pastwisk. Także kobiet. Nie znajdą drugiej takiej jak ty, Sofonisbo, ale w końcu to ja jestem królem. Wkrótce będę jedynym królem Numidów, bo moim najważniejszym trofeum stanie się głowa Masynissy. A ty zostaniesz moją królową.

Noc okazała się długa, nie próbowała już jednak nawet udawać, iż odczuwa cokolwiek, poza obojętnym znużeniem. Czyż można radować się na własnym pogrzebie?

 

Koniec tańca drugiego

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania