Dawno temu w ...KNUROWIE :)
DAWNO, dawno temu, w małym, uroczym miasteczku o nazwie Knurów, działy się rzeczy niezwykłe. Miasteczko to tonęło w zieleni, a jego mieszkańców budziły każdego ranka koncerty skrzydlatych śpiewaków – mądrych wróbli, opowiadających ploteczki sójek i dumnych dzięciołów, wystukujących rytm na dachach.
DZIECI, których było tam całe mnóstwo, biegały po placach z balonikami przywiązanymi do plecaków, wrzeszcząc z radości. Ich śmiech mieszał się z dźwiękiem dzwonów z ratuszowej wieży.
A TEN RATUSZ! To był prawdziwy klejnot. Powstał według wspaniałego pomysłu z 1920 roku, a zaprojektował go architekt Franciszek Michejda, człowiek z ogromną czupryną siwych włosów i sercem pełnym marzeń. Mówił, że budynek musi nie tylko służyć, ale i śpiewać. I śpiewał! Jego czerwone, spadziste dachy mruczały w deszczu, a w słońcu błyszczały jak dojrzałe czereśnie. Białe ściany były jak kartki notatnika, na których światło rysowało codziennie nowe wzory. Najwspanialsza była jednak wieża, z której co godzinę rozbrzmiewały radosne, srebrzyste dzwony, ogłaszające: „Życie jest piękne! Życie jest piękne!”.
RATUSZ był sercem miasta Knurowa. W jego korytarzach pachniało świeżym drewnem i ciastem, które pani Zofia, żona burmistrza, przynosiła dla wszystkich. W pięknej sali na parterze urządzano tańce, przedstawienia teatralne, a raz nawet konkurs na najgłośniejszy śmiech, który wygrał mały Jasiek, rozśmieszając całkowicie jury beknięciem po wypiciu lemoniady. Ludzie spotykali się tam, by dzielić się uśmiechami, pomagać sobie nawzajem i planować szczęśliwą przyszłość. Burmistrz z Franciszkiem wpadli na pomysł stworzenia specjalnej skrzynki na dziecięce marzenia, do której najmłodsi wrzucali rysunki swoich pragnień – od roweru po ogród na dachu dla pszczół.
PEWNEGO dnia jednak, ...roku 1939... gdy w świecie zrobiło się smutno i pochmurno, do miasteczka zawitali źli ludzie – nazywali się faszyści hitlerowcy. Oni nie rozumieli śmiechu, tańca ani skrzynki z marzeniami. Wszystko, co było miękkie i dobre, wydawało im się dziwne i obce. Pewnego ranka mieszkańcy zobaczyli na pięknej, gładkiej ścianie ratusza namalowany wielki, czarny znak – swastykę. Zrobiło się cicho. Nawet ptaki przestały śpiewać. Zły komendant powiedział: „Ten znak teraz tu rządzi. Oznacza siłę, posłuszeństwo i strach, a nie radość”.
ALE mieszkańcy Knurowa, choć smutni, byli przebiegli i mądrzy. Starszy pan Marian, nauczyciel historii, który znał wszystkie dawne opowieści, zebrał dzieci w swojej ukrytej pracowni za szafą z książkami. „Słuchajcie, skowronki”, szepnął, rozkładając stare mapy i zwoje. „Ten znak wcale nie jest od złych ludzi! On jest… gościem z daleka i bardzo, bardzo starym przyjacielem ludzkości!”.
I TAK zaczęła się najwspanialsza lekcja w ich życiu. Pan Marian pokazał im rysunki z kolorowych Indii, gdzie swastykę, zwaną tam „swastiką”, maluje się na drzwiach domów henną na szczęście, by zapraszać radość, powodzenie i miłość. To był jak uśmiech Boga Słońca. Pokazywał wszystkim zdjęcia buddyjskich świątyń w Japonii i Chinach, gdzie ten sam znak, delikatnie wygięty, oznaczał wieczność, pokój i mądrość, wirując jak płatki kwiatu. „A nasi pra pra pra pra…dziadkowie, Słowianie”, mówił z błyskiem w oku, „widzieli w niej koło swarożyca – wirujące słońce, które daje życie, ciepło i gwarantuje, że po zimie zawsze przyjdzie wiosna!”. Nawet na amerykańskich kilimach Indian Nawaho znak ten oznaczał cztery wiatry, cztery strony świata – cały harmonijny kosmos.
DZIECI otworzyły buzie ze zdumienia. To tak, jakby ktoś ukradł ich ulubione słowo „mama” i kazał je wypowiadać tylko w złości! Znak był dobry, tylko źli ludzie przywłaszczyli go sobie i popsuli jego znaczenie.
LATA smutku minęły. Gdy tylko mogli, mieszkańcy Knurowa wspólnymi siłami zmyli czarną farbę z ratusza. Budynek znów zaświecił czystą ścianą. A potem, na wielkim placu, odbyło się niezwykłe wydarzenie – Seminarium Odkrywania Prawdziwych Znaczeń Symboli. Nie tego złego, ale tego prawdziwego, starożytnego.
DZIECI, pod okiem pana Mariana i architekta Franciszka, przygotowały olbrzymią, kolorową mozaikę z kwiatów, kamyczków i kawałków kolorowego szkła. Była to… piękna, niebiesko-żółta swastyka słoneczna, wpisana w wielki okrąg. Każde dziecko przyniosło swój element. Obok mozaiki ustawiono tabliczkę z napisem: „Znak Słońca i Szczęścia – pamiętamy jego prawdziwą, globalną historię”.
OD TEJ PORY co roku, w najdłuższy dzień lata, knurowskie dzieci urządzają Festiwal Wszystkich Kultur. Rysują na chodnikach kredą greckie meandry, celtyckie węzły, słowiańskie słońca i oczywiście – swastyki w ich starożytnych, przyjaznych formach. Śpiewają piosenki o słońcu, tańczą w kręgach i częstują się cukierkami w kształcie maleńkich, złotych wirów.
RATUSZ znów błyszczy, a jego dzwony grają radośniej niż kiedykolwiek. Burmistrz odnowił skrzynkę na marzenia, która pęka teraz w szwach. A mała Zosia, prawnuczka architekta Franciszka, narysowała ostatnio marzenie: statek kosmiczny z symbolem swastyki-słońca na burcie, lecący w daleki kosmos, by dzielić się opowieścią o Knurowie – miasteczku, które zrozumiało, że prawdziwa siła nie leży w niszczeniu symboli, ale w odzyskiwaniu ich prawdziwych, pięknych znaczeń za pomocą edukacji, uśmiechu i niezłomnego optymizmu. Bo, skoro my latamy coraz częściej w kosmos to na pewno do nas też ktoś przyleci :)
I TAK W Knurowie wszyscy żyją w miłości i szacunku, patrząc w przyszłość z ciekawością. Bo największą przygodą jest odkrywanie, jak barwna, złożona i pełna dobrych niespodzianek jest historia naszego wspólnego świata. Podsumowując: świat stoi przed nami otworem, gotowy do wspólnego odkrywania! 😄
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania