Depresja
Drrrrrryń! Drrrrrrryń! - budzik darł się wniebogłosy, jakby tylko od niego miało zależeć wszystko, co nastąpi dzisiejszego dnia. Na liczniku była godzina siódma. Piątek. Właściciel budzika, jakby z ociąganiem otworzył oczy. Mimo, iż był najwspanialszy dla wszystkich uczniów i nauczycieli dzień, on jakoś nie czuł radości. W zasadzie nawet nie wiedział, czy chce wstać. Od kilku dni wątpił, czy to wszystko ma w ogóle jakiś, jakikolwiek sens. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego się obudził.
-Wstawaj, śpiochu! Czas do szkoły - usłyszał nad sobą głos matki, jak zwykle zachęcający i pełen miłości.
Właściwie osobnik nie wiedział czy chce nawet się podnieść. Przecież w łóżku jest tak wygodnie. A jeśli wyjdzie do szkoły, znowu czegoś od niego zechcą, ktoś będzie miał ochotę pogadać, ktoś zadzwoni, ktoś napisze. Myśl mu się bardzo nie podobała, więc ją odrzucił. Nie chciał za Chiny Ludowe o tym myśleć. Przeżywać jeszcze bardziej. Mimo tego wszystkiego wstał, ale jakoś powoli, niezgrabnie, leniwie, wręcz z wielkim ociąganiem. Chcąc nie chcąc, umył się, ubrał, zjadł śniadanie. Wyszedł na zewnątrz, automatycznie skierował się w kierunku szkoły. Ale nie robił tego tak energicznie, jak zwykle. Szedł powoli, zwlekając jakby.
Przekroczył mury szkolnego budynku. Usiadł na ławce przed klasą. Ukrył twarz w dłoniach. Myślał.
- Michał? - usłyszał obok siebie głos. - Co się dzieje?
Powoli podniósł bezdenne szare oczy. Przed nim stała Iza, znajoma z podstawówki i jego przyjaciółka od niedawna.
- Nic - odpowiedział ponurym tonem. - Naprawdę nic.
Iza odeszła. Michał przeczesał białe włosy. Mimo iż nie był albinosem, miał je naturalnie białe, co było diabelnie dziwne. Spojrzał na korytarz.
Aleks i Joachim minęli go, jak gdyby nigdy nic, jakby wcale go tu nie było. Gapił się w ścianę, ponuro i bez jakiegokolwiek celu. Na jego twarzy malował się bezdenny i dobijający smutek, epatował nim na całe otoczenie. Od kilku dni, od kiedy zaczął to miewać, ludzie zaczynali go omijać. Kolejni uczniowie zaczynali się schodzić, ale jego akurat mijali, jakby nie istniał.
Dzwonek.
Weszli do klasy.
Matma minęła szybko, ot kolejne zadania z geometrii, stereometrii i innych matematycznych różności.
Dzwonek.
Oparł się dłońmi o parapet. Spojrzał w okno i dostrzegł tam własne odbicie. Smutną, ponurą, trójkątną twarz szarookiego, białowłosego inteligenta, pogrążonego w depresji i poczuciu osamotnienia. Bezsiła i beznadzieja go opanowywała, komórka po komórce. Niekoniecznie w tej kolejności.
Westchnął.
- Wszystko okej? - usłyszał za sobą głos Aleksa.
-Uhm - mruknął w odpowiedzi.
- Na pewno? Nie pomóc ci aby w czymś? - dołączył się Joachim.
- M-m - odpowiedział.
Lekcje mijały, a Michał nie czuł się najlepiej, miał dość parszywe samopoczucie. A nawet gorzej. Czuł się pusty, opuszczony, porzucony, osamotniony. Nie miał komu się wypłakać, wyżalić. Aleks spędzał czas z Joachimem. Joachim zaś od października spędzał sporo czasu z Izą. A on musiał żyć sam ze sobą. Męczyć się każdego dnia. Męczyć się w samotności. Umierać. Krok po kroku. Gasnąć. Gdyby miał kogoś, komu mógłby się wyżalić, czy zmieniłoby to coś w jego życiu? Odrobinę? W sumie to i tak bez znaczenia. Jak ten świat. Szkoła. Koledzy, Nauczyciele. Jego życie. W zasadzie wszystko, co widzi. Słyszy. Czuje.
Westchnął.
Książki nie dawały już takiego ukojenia. Muzyka nie sprawiała wrażenia remedium na jego stan. O kiszonej kapuście i kubku mleka nie chciał nawet myśleć.
Potrzebował kogoś.
Komu mógłby się wyżalić.
Kto mógłby z nim po prostu być.
Siedzieć.
Pogadać.
Pomilczeć.
Przejść się.
Być.
Ale nikogo takiego nie było.
Nikogo, kogo by znał.
Komu by ufał.
Nikogo.
Weekend mu minął okropnie. Myśli oscylowały wokół próżnych poszukiwań sensu życia. Nie mógł go za nic znaleźć. Świat walił się w gruzy. Właściwie już się sypnął. Co z tego, że ma dobre oceny. Że jest jednym z najmądrzejszych uczniów w gimnazjum. Że jest jednym z najnormalniejszych. Co z tego, pytał sam siebie.
Właśnie.
Co z tego?
Depresja postępowała w nim z powolną, subtelną i wyniszczającą siłą. Niszczyła go, komórka po komórce, opanowywała umysł, gnieździła się w duszy i wyniszczała ją kawałek po kawałku. Na przyjaciół nie miał co liczyć, właściwie na nikogo nie mógł. Łażenie po lesie nie dawało ratunku. Nic nie dawało mu choćby słabego promyczka nadziei. Na noce zamykał się w swoim pokoju i gapił się w sufit. Chciał, żeby w końcu znalazł się jakiś litościwy lew, tygrys, ewentualnie wilk i go najzwyczajniej w świecie zjadł. Nie znalazł się, niestety.
Dni szkoły mijały w pół świadomym stanie, Michał zaczynał wyglądać jak nieboszczyk. Brakowało entuzjazmu w jego ruchach, obdarzał wszystkich apatycznym spojrzeniem i smutnym uśmiechem. Miano dla niego różne rady, najpopularniejsza brzmiała “ogarnij się”. Ale białowłosy nie reagował. Ciągle chodził smutny i skwaszony. Posyłano go do szkolnego psychologa, ale on nic nie mówił psychologowi, milczał, tylko na jego twarzy malowała się depresja. Nic nie miało dla niego jakiegokolwiek znaczenia.
Aż w końcu nadszedł lutowy dzień.
Michał jak zwykle przyszedł do szkoły, apatyczny oczywiście i wyglądający, jakby trzymał się przy życiu jedynie na słowo honoru. Mimo depresyjnego nastroju jego szarym oczom nie umknął jeden detal.
Otóż pod kolumną stała uczennica, której w zasadzie nie widział wcześniej. Była na swój sposób atrakcyjna, mimo to na nazwanie jej klasyczną pięknością nie można było się zdobyć. To, co było w niej uderzające to dziwna zbieżność między nią a nim. Włosy. Długie pasma białych jak śnieg włosów spływały jej kaskadą na ramiona.
- Hej - Michał zdobył się na powściągliwy i pozbawiony emocji prosty wyraz. Białowłosa dziewczyna podniosła na niego oczy. Miały one kolor krwi. Osadzone były w bladej i trójkątnej twarzyczce z lekko zadartym noskiem i wąskimi ustami.
- Hej - odpowiedziała. Miała ładny i miły dla ucha głos.
- Jestem Michał - przedstawił się. - A ty?
- Karolina - odpowiedziała. - Wiesz, gdzie lekcje ma klasa 1”B”? - zapytała.
- Teraz mamy matmę - odpowiedział. W duchu był wstrząśnięty. Karolina, owa albinoska pojawiła się niespodziewanie w jego życiu. Nagle jakby dostrzegł prześwitujące przez wieko jego duchowego grobowca nieśmiałe promyczki. Rozdarły jego depresyjną i wyniszczoną osobowość.
Minęło kilka tygodni. Michał nie wyglądał już gorzej, wręcz przeciwnie, jakby mu się polepszyło. Karolina okazała się miłą i inteligentną osobą, co więcej, podzielała samotność Michała. Nauczyciel, zdałoby się, dla żartu posadził ją obok białowłosego.
- Hej, Michał! - usłyszał za sobą głos Aleksa.
- Siemano banano, Aleks!
- Chodź, ktoś ma ci coś do powiedzenia!
- Co?!
- Nie ma “co”, tylko chodź, bo jeśli tak dalej będzie, niczego nie usłyszysz! - ponaglił czarnowłosy.
Michał poszedł, podejrzewając, że coś się stanie.
Aleks zaprowadził go do trójki jego przyjaciół, stojących pod oknem. Wszyscy byli dziwnie uśmiechnięci, jakby za dużo wypili, mimo iż w zasadzie nie pili alkoholu.
- Michał - zaczął uroczystym głosem Joachim.
- Widzisz, Karolina… - pociągnęła dalej Iza i się nagle zacięła, nie mając pojęcia, jak to ubrać w słowa.
- Może lepiej, jak ci sama to powiem - przejęła pałeczkę albinoska, po czym zwróciła się do Michała - Widzisz, Michał, nasi przyjaciele opowiedzieli mi trochę o tobie. Martwili się o ciebie i szukali jakiegokolwiek remedium na nękającą cię przypadłość… - i nagle dziewczyna zarzuciła mu się na szyję, przygważdżając go do parapetu.
- Karolina, co ty…? - zdziwienie w niedawno chorym na depresję osiągało wartość szczytową.
- Och, zamknij się! - uśmiechnęła się i po chwili wpiła mu się w usta. Michał poczuł, jak dusza rozsadza go od środka, jeszcze chwila i rozerwie jego materialną powłokę. Cała depresja, lekko nadwyrężona, nagle uszła z niego jak powietrze z dętki. Jezu, pomyślał. A potem już wcale nie myślał.
Komentarze (5)
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania