Depresja

autor: marok

 

Korytarze też mają uczucia. A już na pewno korytarze szkolne. Ich żywot nigdy nie był łatwy, znosiły trud swojej powinności dzielnie i bez żadnych skarg. Nikt nigdy nie pomyślał dwa razy, zanim w porywie gniewu sprzedał kopa w jego ścianę, odłamując nieco farby, ale przede wszystkim skazując korytarz na potworny ból i jęk. Ten jęk był słyszalny tylko w rzeczywistości rzeczy martwych. Tam rozbrzmiewał głucho pocieszany przez głosy starych cieknących kaloryferów, wiszących pod sufitem lamp, albo starych skrzypiących drzwi. Bilans minutowy lekcji i przerw, a także czasu kiedy szkoły są zamknięte, na pierwszy rzut oka przeważał korzyściami, ale kiedy rozbiegana lawina energii i nieludzkich krzyków wyleje się z klas, te kilka minut dłuży się w nieskończoność, jak prawdziwe średniowieczne tortury, powoli kończące twój żywot, ale z reguły niedopinające tego aktu na ostatni guzik.

Na pewnym wypierdku świata, za gęstymi i ciemnymi borami, za bagnistym rozlewiskiem pobudowano niegdyś szkołę. Klasyczną prostokątną kupę betonu, aby zrzeszać tam młodych, ‘’chętnych’’ do nauki wieśniaczków. Parterowy budynek mieścił siedem sal lekcyjnych, pokój nauczycielski oraz kilka pomieszczeń dla sprzątaczek. Długi korytarz ciągnął się przez całą długość budynku. Na początku zaczynał się szerokim dwudrzwiowym otworem gębowym i kończył ślepym zaułkiem. Przetrawione systemem edukacji małe potwory szkoła wysrywała tą samą drogą, którą wcześniej połykała ze smakiem. Przytłaczający kolor ścian i podłóg nie przeszkadzał jednak bezlitosnej hołocie na destrukcyjne igraszki w czasie przerw. Tego jesiennego ranka mgła spowijała szkolny budynek jeszcze długo po pierwszym dzwonku na lekcję. Kiedy wyszczerbione, szkaradne stwory wędrowały ku schodom wyłaniając się z mlecznej zasłony, jak zgraja wysłanników z piekła, korytarz Wulffred ostatni raz próbował okiełznać strach. Minęło ponad czterdzieści lat, a każdy kolejny rocznik ludzkich bachorów wydawał się być gorszą kalką poprzedniego. Zdeformowane, blade lica i nieobecne trupie spojrzenia wpatrzone nie wiadomo gdzie. Przed ósmą jeszcze lekko zaspane potwory tylko siedziały obok drzwi sal lekcyjnych, czekając na dzwonek. Ich władcy – zimnokrwiste formy dorosłe z zielonymi, płaskimi prostokątami pod pachami wychodziły ze swojego legowiska o równo godzinie ósmej i otwierały sale, po czym rozpoczynał się koncert ciszy przerywany niskimi rykami władców. Wulffred miał okazję przestudiować charakterystykę człowieka zarówno tą anatomiczną, jak i społeczną. Pewna stara lampa, która przeszło dekadę temu zniknęła i została zstąpiona inną, młodszą opowiedziała mu o tych dziwnych istotach. ‘’ Wprawdzie oni nas stworzyli, ale dla nich jesteśmy tylko farbą i cegłą, a nasz stwórca widzi w nas coś więcej ‘’. Tak mówiła zawsze, kiedy Wulffred pytał ją o wiele rzeczy, dla niego niezrozumiałych, dla niej oczywistych.

Dzwonek rozbrzmiał głośno po całej szkole. Znak pierwszych tego dnia tortur. Połatane na szybkości ubytki w ścianach, bolące i piekące Wulffreda przypomniały o sobie kłującą falą nieprzyjemnych doznań. W ich bezpośrednim sąsiedztwie znajdowała się ‘’baza’’ dla trzech rudowłosych uczniów. To słowo przewijało często, wymawiali je zawsze, gdy szli w tamto miejsce, aby zadać kolejne rany na dopiero co odmalowanej ścianie.

— Elfon, patrz — powiedział jeden.

— Zamazali nasze dziury. Macie widelce?

Elfon przytaknął. Trzeci, najmniejszy z nich stał na czatach, kilka kroków dalej.

Przerwa trwała pięć minut, co do sekundy. W tym czasie ruda spółka wyburzeniowa dokonała solidnych podwalin pod rozbiórkę albo ewentualną przebudowę swojej bazy. Wulffred, gdyby posiadał zęby, zgrzytał by nimi, próbując okiełznać ból i to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu od pewnego czasu. Miał wrażenie, że nic już nie ma większego sensu, a katorga, jaką przechodzi prawdopodobnie jest znakiem, że jego istnienie jest wynikiem nieporozumienia. Ból wydawał się tylko formalnością, chociaż był dokuczliwy jak zawsze, nie miał już tej mocy przebicia, tego zapalnika gniewu. Jedynie odkładał się na myślach Wulffreda i ciążył tam, gniotąc nawet te przyjemne, pełne ciepła wspomnienia. Ludzka depresja dopadła Wulffreda. Kiedyś o niej słyszał. Był to ponoć wynalazek ludzki, służący do niszczenia szczęścia i wszystkiego, co z nim związane. Ostateczna forma tortur i najdoskonalsza, jaką człowiek zdołał stworzyć. Kiedy ostatnie dziecko wbiegło do sali lekcyjnej i zamknęło drzwi, nastała dziwna cisza. Ani jednego zgrzytu krzesła, choćby szeptu. Wszystko utonęło w ciszy jakiej jeszcze nigdy nie było.

— Co się dzieje? — Zaniepokojony stary kaloryfer przy sali numer sześć ze zdenerwowania wypuścił w górę obłok pary.

— Nic. Po prostu jest cicho, jak nigdy — Wulffred zimnym tonem zakończył rodzącą się dyskusję. Depresyjna aura wciąż zaciskała na jego myślach swoje szpony.

Tam za drzwiami, w pomieszczeniach, gdzie zbieranina bezlitosnych larw ludzkich przesiadywała większość czasu w szkole prawdopodobnie była nicość. Tylko ona mogła powstrzymać nieokiełznane potwory przed destrukcją, bo nawet władcy tego nie potrafili uczynić. Wullfred słyszał ich ryki nawołujące do jakiejś nauki, czymkolwiek ona była. Może kolejna forma tortur, ale tym razem na nich? Jeśli tak, ci władcy byli jedyną sprzymierzoną z rzeczywistością rzeczy martwych grupą wśród ludzkiego gniazda, rozsianego wszędzie. Przecież za oknami istniał ich świat, poza murami rozciągał się wszędzie. Tam za dnia i nocą kroczyły większe i mniejsze bestie. Zdegenerowana hołota nie miała litości dla odmieńców, takich jak Wullfred, choć paradoksalnie dzięki tym bestiom wymiar rzeczy martwych istniał. Cisza stawała się coraz bardziej podejrzana. Była błoga w pewnym sensie, ale nieustający niepokój przeważał nad beztroską, jaką wywoływała. Władcy zamilkli, ich podwładni zamilkli, jakby przestali egzystować.

Nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło. Na początku myślał, że to koszmar, cholernie realny i jeden z tych, kiedy choć wiesz, że śnisz, nie możesz się obudzić. Dziwna siła trzyma cię w świecie snów i zmusza do przeżywania strachu przed największymi lękami. Był bestią. Małą wredną bestią, która siedziała w ławce pośród sobie podobnych i milcząco spoglądała na tego, który sprawuje władzę – władcę. To było potworne uczucie, dużo gorsze niż ból, kiedy rudy sukinsyn zeskrobuje z ciebie kolejne kawałki tynku. Widział więcej, słyszał lepiej i czuł się dziwnie słaby i wątły. Podtrzymując się na dziwnych wyrostkach, które na końcu zwieńczone były pięcioma mniejszymi wyrostkami zrobił coś, co obserwował u swoich oprawców – zaczął się poruszać. Był to niezgrabny chód dziecka, które próbuje zrobić coś, co nie jest do końca dla niego jasne. Widziało to i teraz naśladuje te same ruchy, choć bez świadomości. Drzwi na korytarz były uchylone. Wyszedł, nie słuchając ryków nauczyciela. Ten w idealnie skrojonej marynarce dobył wskaźnik, ostro zakończony niczym prymitywna włócznia. Kiedy Wulffred odwrócił się w końcu, nie mogąc znieść kolejnych serii grzmotów z ust nauczyciela, poczuł ukłucie. Ból przeszył go i uziemił natychmiast. Coś czerwonego sączyło się przez miękkie powłoki, z których teraz był zbudowany. Dorosła bestia stała nad nim ze wzrokiem zimnym i pełnym satysfakcji. To był ich świat. Świat ludzi gdzie tacy jak Wulffred kończą marnie. Bestia musiała się zorientować, wyczuć jego inność i bez ceregieli przystąpiła do ataku. Wszystko rozgrywało się w dawnym nim. Co za porąbany świat... wszechświat i kilka innych mu podobnych.

— Błagaj, żebym cię opatrzył, żebym uratował ci życie — usłyszał.

— Nie powinno mnie tu być.

— Oczywiście, że nie, Wulffred. Twoje miejsce jest w tej ścianie. Jak się z niej wydostałeś?

— Wy nas nie widzicie i nie słyszycie jak to możliwe, że…

— Powiedziałem ci dużo, dawno temu. Ale zabrali mnie i porzucili. Zapadłem na jakąś chorobę. Mówili na to depresja.

— Kim jesteś? — Wulffred musiał jednocześnie okiełznać ból i napływ pytań w myślach, które bombardowały jego umysł, teraz jakby mniejszy, ograniczony.

— Stara lampa. Znamy się od dawna. Ale teraz jestem Wiflons Nuiry, władca ludzkich larw, takich jak ty. Okazuje się, że ich depresja, kiedy dopadnie nas, robi dużo dziwnych rzeczy. Przenosi w różne miejsca naszą świadomość.

— Nie musiałeś mnie zabijać, przystosowałbym się.

— To niemożliwe. Sam zabiłem piętnaście innych podobnych do mnie, zanim po prostu zacząłem akceptować to, co dał mi los.

Wulffred po raz pierwszy czuł to uczucie. Gorzki smak żalu i niechęci do wszystkiego. Ostatnie stadium dziwnej choroby, teraz bardziej podobnej do jakiejś psychozy. Wilfons odszedł nagle i raczej nie zamierzał oglądać jak ludzki bachor kona na korytarzu szkolnym mając świadomość, że rzeczywistość rzeczy martwych patrzy na to wszystko. Co mogli mówić? Odpowiedź nie przychodziła, a chęci do jej odgadnięcia wyparowały jak wszystko inne związane z czymkolwiek. Tamta cisza była zwiastunem tego wszystkiego. Depresja – paskudne ludzkie choróbsko, faktycznie skuteczne. Ta broń działała perfekcyjnie i właśnie rzucała losy, kto będzie następny.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (26)

  • JamCi 16.10.2019
    Przyjdę rano.
  • marok 16.10.2019
    zapraszam :)
  • Ritha 16.10.2019
    Depresja powiadasz. Tytuł sugestywny w swej prostocie. Wyczuwam haczyk. Również rano.
  • Berkas 17.10.2019
    Przyczłapię rano, się podepresjować na dobry początek dnia.
  • Ritha 17.10.2019
    :D
  • Berkas 17.10.2019
    Depresja ma tu kilka wymiarów, stan edukacji, stan bohatera i szkoła też pewnie leży w jakiejś depresji :P. Czytało mi się dość ciężko, chociaż te opisy przerw są dla mnie dość życiowe - hałas i rozpierducha. Uczeń- bachor, zdegenerowana hołota, potwór itp., a nauczyciel kat. Ah jaki ten obraz jest rzeczywisty w swej dziwności.
    Podobało mnie się ;)
  • Ritha 17.10.2019
    Marok zaczynasz być popularny na tym koncie. Co na to fanthomas? :D
  • fanthomas 17.10.2019
    Nie wiem co powiedzieć więc jeszcze trochę pomilcze
  • marok 17.10.2019
    Fanthomas został wypożyczony do innego klubu i chyba podpisze kontrakt ;)
  • Ritha 17.10.2019
    Jest taki klub pod Bieszczadami - Juventus Poraż xd To pewnie tam :D
  • marok 17.10.2019
    Ritha ja płaciłem przyjaźnią i dobrym słowem ale Fanthomas wolał sławę i pieniądze ;)
    Juventus - ten początek zachęcił na pewno
  • Ritha 17.10.2019
    :c
  • marok 17.10.2019
    Ritha ;((
  • fanthomas 17.10.2019
    Wreszcie jest to o korytarzu choć panują wyraźnie depresyjne klimaty
  • marok 17.10.2019
    Nie ma tej depresji co na represję nie wyjdzie
  • JamCi 17.10.2019
    Hmmm... Bardzo dobry tekst. Niejednoznaczny. Z drugim dnem. Trochę mnie przytkało, a to dobry znak. Twoim ogromnym talentem jest sugestywność i wyobraźnia. To o czym piszesz czuje się niemal fizycznie czytając. Ten bolał.
    Drobiazgi że trzy tylko.
  • marok 17.10.2019
    A dziękuję bardzo. Nawet się wahałem czy ten wstawić bo leżał długo i nie miałem pomysłu na zakończenie ale się udało.
  • Ritha 17.10.2019
    Antropomorfizacja korytarza – ciekawy punkt widzenia zaserwowałeś na start, bardzo mi się podoba ten zabieg.
    Później mamy szybki rzut okiem na szkolną rzeczywistość, zwłaszcza to fajne:
    „Bilans minutowy lekcji i przerw, a także czasu kiedy szkoły są zamknięte, na pierwszy rzut oka przeważał korzyściami, ale kiedy rozbiegana lawina energii i nieludzkich krzyków wyleje się z klas, te kilka minut dłuży się w nieskończoność”

    A potem bajkowo-groteskowy wstęp do historii właściwej (też propsy):
    „Na pewnym wypierdku świata, za gęstymi i ciemnymi borami, za bagnistym rozlewiskiem pobudowano niegdyś szkołę”

    Klasyczną prostokątną kupę betonu, aby zrzeszać tam młodych, ‘’chętnych’’ do nauki wieśniaczków – coś jest nie tak z cudzysłowem, ten otwierający jest jakiś dziwny

    Pomysł z porównaniem do układu pokarmowego – majstersztyk.

    „Przetrawione systemem edukacji małe potwory szkoła wysrywała tą samą drogą” – może jednak „wydalała” (?) jestem daleka od wygładzania języka, ale akurat w tym fragmencie mi jakoś bardziej pasuje

    „Przed ósmą jeszcze lekko zaspane potwory tylko siedziały obok drzwi sal lekcyjnych, czekając na dzwonek. Ich władcy – zimnokrwiste formy dorosłe z zielonymi, płaskimi prostokątami pod pachami wychodziły ze swojego legowiska o równo godzinie ósmej i otwierały sale” – dobreeee

    Pokazujesz wstręt do tego całego edukacyjnego kołowrotka, jakże znajomy wstręt, wystarczy się cofnąć pamięcią do tych czasów, wiadomo, że są i miłe wspomnienia, ale hm, głównie jednak wstręt.

    ‘’ Wprawdzie oni nas stworzyli, ale dla nich jesteśmy tylko farbą i cegłą, a nasz stwórca widzi w nas coś więcej ‘’. – tutaj też coś nie tak z cudzysłowem (po co spacje?)

    „Pierwszy dzwonek rozbrzmiał głośno po całej szkole. Znak pierwszych tego dnia tortur” – pierwszy/pierwszych

    „Ludzka depresja dopadła Wulffreda. Kiedyś o niej słyszał” – noo i teraz tytuł staje się jasny, dobrze ze ten temat przedstawiłeś w niestandardowy sposób

    „Kiedy ostatnie dziecko wbiegło do sali lekcyjnej i zamknęło drzwi, nastała dziwna cisza. Ani jednego cichego zgrzytu krzesła, choćby szeptu. Wszystko utonęło w ciszy jakiej jeszcze nigdy nie było
    (…)
    — Nic. Po prostu jest cicho, jak nigdy — Wulffred zimnym tonem zakończył rodzącą się dyskusję na temat ciszy. Depresyjna aura wciąż zaciskała na jego myślach swoje szpony” – cisza/cichego/ciszy/cicho/ciszy

    „ — Co się dzieje? — Zaniepokojony stary kaloryfer przy sali numer sześć ze zdenerwowania wypuścił w górę obłok pary” :D

    „Cisza stawał się coraz bardziej podejrzana” – stawała*
    „Władcy zamilkli, ich podwładni zamilkli, jakby przestali egzystować” – a tu akurat fajne powtórzenie

    „który sprawuje władzę ¬– władcę.” – ten znak jakiś, hm, krzywy

    „Świat ludzi gdzie tac jak Wulffred kończą marnie” – tacy*

    Świetny pomysł, świetne wykonanie, wreszcie zaczynasz poruszać czytelnika.
  • marok 17.10.2019
    Dobrze że nie porzuciłem tego pomysłu. Teraz będę każdy trzymał aż w końcu coś do głowy wpadnie i skończę.Takie jesienne, depresyjne pomysły szybko przychodzą. A tak się męczyłem co tu wykombinować żeby skończyć. Wystarczyło trochę poczekać ;)
    Dzięki :)
  • Lakion 17.10.2019
    Pamiętam twoje pierwsze opowiadania, były lekko nieporadne ;) A tu... No, no, no historia pełną gębą. Podoba mi się przyjęta perspektywa i dość abstrakcyjna forma. Naprawdę gratuluję dobrego opowiadania. 5.
  • marok 17.10.2019
    Łooo matko, kiedy to było. Stare dzieje, ale miło że wpadasz znowu :)
  • Hej,

    Zaczynamy:

    "Bilans minutowy lekcji i przerw, a także czasu kiedy szkoły są zamknięte, na pierwszy rzut oka przeważał korzyściami, ale kiedy rozbiegana lawina energii i nieludzkich krzyków wyleje się z klas, te kilka minut dłuży się w nieskończoność, jak prawdziwe średniowieczne tortury, powoli kończące twój żywot, ale z reguły niedopinające tego aktu na ostatni guzik." - tu coś pokopałeś z czasami. "przeważał" - cz.przeszły, "wyleje" - cz. przyszły, "dłuży się" - cz.teraźniejszy, - być może to właśnie sprawia, ze nie umiem zajarzyć o co biega w tym zdaniu ...

    Masz tu kilka zdań-perełek, jak np.:
    "Zdegenerowana hołota nie miała litości dla odmieńców, takich jak Wullfred, choć paradoksalnie dzięki tym bestiom wymiar rzeczy martwych istniał."

    "Dorosłą bestią stała nad nim ze wzrokiem zimny i pełnym satysfakcji. " - literówki

    Podsumowując: Kawał fajnie obmyślanego opowiadania. Pomysł i wykonanie, naprawdę ciekawe.
    Pozdrowionka :))
  • marok 17.10.2019
    Dzięki bardzo, poprawki naniosę jak tylko będzie wolna chwila. :)
  • JamCi 17.10.2019
    marok taaa jasneee. Właśnie widzę ;-)
  • marok 17.10.2019
    JamCi nie mam wolnej chwili ;)
  • JamCi 17.10.2019
    marok źle mi wyświetliło, nie o to szło, spoko ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania