DETEKTYW DUPO'NT: NA TROPIE ŚLADÓW - odcinek 3 - Śmiertelne Tango w Paszczy Kłamstw
Niechlujnie nabazgrane litery na wygniecionej karteczce rozmywały się w oczach Dupo'nta. Po bezsennej nocy spędzonej na walce z własnymi myślami i flakonem kukurydzianego burbona, jego umysł przypominał przeterminowaną marmoladę. Nad zgliszczami domniemań i poszlak, unosił się odór niepewności. Adres Mariny wypisany tłustym łapskiem McCallahana należało traktować jako przestrogę. Od kiedy Dupo'nt pojawił się w miejscu zbrodni na Sześćdziesiątej Ósmej, miał wrażenie, że cały świat zaczął do niego mówić łamanym suahili. W tej rozgrywce nikomu nie można było ufać.
Żelazna detektywistyczna logika podpowiadała, że kolejnym krokiem powinno być ustalenie, skąd wzięła się Marina, i co łączyło ją z jamnikiem wdowy Gizelle Verandy. Jednak Dupo'nt nie urodził się wczoraj. Lata psiej służby i węszenia po zatęchłych zakamarkach świata zbrodni nauczyły go, że logika jest tylko zezowatą siostrą instynktu, a zaufanie to domek z kart, nie do kompletu.
Zbliżając się do mieszkania Mariny układał plan działania. Najprościej byłoby już od progu lunąć prosto z mostu. Istniało jednak duże ryzyko, że kobieta coś ukrywa, dlatego walenie pytaniami, jak do kaczora z rogatywki, nie wchodziło w grę. Od razu wyczułaby smród podejrzeń i czmychnęła do norki. Zastanawiał się jakich pytań nie zadać, aby jej nie spłoszyć. Jeśli miała coś na sumieniu, musiał ją powoli wciągać w grząską merytoryczną pułapkę i prowokować do powiedzenia o jedno słowo za dużo. Liczył na to, że Marinie powinie się jej zgrabna nóżka. Stary lis Dupo'nt, z pozornie nieistotnych drobnostek zamierzał uszyć misterną matę założeń, a kiedy przyjdzie czas, zarzucić ją na głowę Mariny, jak cygance w pierwszy dzień wiosny. Wystarczyło wyczuć odpowiedni moment.
Był na miejscu. Nie wyjmując papierosa z ust stanął na palcach i wyjrzał nad starannie przyciętym żywopłotem z norweskich tuj. Zadbany biały domek przypominał typowe miejskie gniazdko rodzinne, z czystymi oknami, strzelistym daszkiem i małym ogródkiem.
- Proszę wejść Detektywie... - przywitała go
Marina nie była zaskoczona wizytą. Wyglądała jakby cały dzień zamierzała spędzić w domu. Lekki szlafrok wydawał się być zaprojektowany tylko po to, aby złożyć hołd jej nienagannym kształtom. Cała pewność siebie Dupo'nta klapnęła jak uszy bernardyna. Idąc korytarzem do jej salonu próbował poskładać rozsypane myśli. Nie mógł przypomnieć od czego miał zacząć. Postanowił improwizować. Rzucił okiem na modrzewiowy stolik kawowy. Bingo...
Zanim usiadł, ostentacyjnie zaczął się macać po połach płaszcza.
- Czy coś Pan zgubił – beznamiętnie zapytała usadawiając się w welurowym fotelu
- Chyba skończyły mi się zapałki... Mogę...? - wskazał zapalniczkę leżącą na stole
- Proszę się nie krępować - odpowiedziała odruchowo marszcząc brwi
- Paskudny nałóg... Ale przy takiej pracy... Rozumie Pani... - sięgnął po zapalniczkę i odpalił Purple-White'a
Kobieta niecierpliwie przyglądała się Dupo'ntowi misternie lustrującemu zapalniczkę. Obracał ją w rękach, jakby dostał prezent na dzień przedszkolaka.
- Piękna... Pamiętam ją z naszego pierwszego spotkania... Muszę przyznać, że okoliczności są dziś dużo bardziej przyjemne – zagajał detektyw – To od... Przyjaciela...? Dobrze pamiętam...?
- Zgadza się... Jeśli już Pan skończył... - zniecierpliwiona wyciągnęła rękę
- Oczywiście... Oczywiście... - udał, że się zagapił – Po prostu zapatrzyłem się w ten wzór... Piękny symbol...
- Do rzeczy Panie Dupo'nt... - ponagliła Marina
- Przepraszam... Nie wiedziałem, że się Pani spieszy... Wygląda Pani jakby się nigdzie nie wybierała... Nie zajmę dużo czasu... A może spodziewa się Pani odwiedzin...?
- Zaczyna Pan być wścibski...
- Ma Pani rację... Proszę o wybaczenie... - zwolnił tempo – Ale mam jeszcze jedno niedyskretne pytanie... I nie musi Pani na nie odpowiadać... - zrobił pauzę próbując wybadać jej zachowanie – Czy mieszka tu Pani sama?
- Tak... - rzuciła wypuszczając dym
- Urocza rezydencja... Kojarzy mi się z domem mojego wuja Aleksandra... - zamyślił się – Nie czuje się Pani samotna w tak dużym mieszkaniu...?
- Jak Pan sam wcześniej powiedział „Detektywie...” - wyraźnie się obruszyła – Nie muszę odpowiadać
- Oczywiście... Oczywiście... - przepraszającym tonem wycofał się Dupo'nt
Teraz już wiedział, że nastąpił właściwy moment na przejście do ataku. Zauważył, że trafił w sedno. Udało mu się trącić właściwą strunę. Wiedział, że szperanie gruboskórnym łapskiem w uczuciach kobiety, to prosta droga do wytrącenia jej tarczy z ręki.
- Zagapiłem się... Właściwie muszę już lecieć... - próbował ją zdezorientować – Nie będę zawracał Pani głowy, skoro będzie Pani miała gości...
- Wcale nie powiedziałam, że będę miała gościa...
- Gościa...? - spotkał jej oczy
Wiedziała, że zrobiła fałszywy krok. Jak pijane niemowlę wdepnęła w psią miskę. Jej kamienna twarz w końcu zaczęła zdradzać emocje.
- Dlaczego Pani uciekła z Moskwy? - wystrzelił
- Uciekłam...? Skąd Panu to przyszło do głowy...?!
Dupo'nt kontynuował natarcie.
- Czy coś Pani mówi nazwisko „Mojsze Goldbaum?”
- Nie wiem o czym Pan mówi... - zaniepokoiła się
- Żyjemy w paskudnych czasach... Nic już nie da się ukryć... - pokręcił głową udając niezadowolenie - Naprawdę myślała Pani, że FBI nie zainteresuje się piękną kobietą w sile wieku, która nagle zrywa z dotychczasowym życiem w Moskwie i rzuca się przez ocean w czeluści wrogiego kraju...?
- Ma Pan skłonności do dramatyzowania, Detektywie – próbowała ostudzić zapędy Dupo'nta – Czy ja wyglądam na szpiega...?
- Tego nie powiedziałem...
- No dobrze... Nie wspominałam o tym policji...
- Policja na pewno o tym wie, droga Pani, ale niekoniecznie musi się tym chwalić, jeśli ma co do Pani jakieś plany... - wyłożył służbowym tonem
- Nie chciałam mieć więcej kłopotów... - ugryzła się w język
- Więcej...?
- No dobrze... - westchnęła - Musiałam uciekać ponieważ mój... Mój narzeczony naraził się KGB... Ukrywaliśmy się w kotłowni pod fabryką samowarów... Kiedy nadarzyła się okazja, po prostu wsiadłam do promu „Biełaja Czerepacha” z jedną walizką pod pachą... Wykorzystałam zamieszanie w święto urodzin Pierwszego Sekretarza Betonienki, kiedy wszyscy byli pijani...
- A Pani narzeczony? - popatrzył w jej zamglone oczy – To ten „Przyjaciel” od zapalniczki, prawda...?
- Musieliśmy się rozłączyć tuż przed moim wyjazdem... Nie wiem co się z nim stało... – zarzuciła rudymi włosami w teatralnym geście – Spodziewam się najgorszego... Jestem taka samotna od kiedy go straciłam... Nikogo tu nie znam... Dlatego chciałam wziąć pieska z ogłoszenia... Myślałam, że chociaż tak uda mi się przetrwać te przepłakane noce... - zaszlochała
Nagle, ku zdumieniu Dupo'nta, Marina Tvoyah zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w jego ramię. Nie wiedział jak zareagować. Słyszał jej łkanie. Stał sparaliżowany jak głupi pingwin. Zapach jej perfum wiercił jego nozdrza, aż do trzewi. Chciał uciec myślami, zanim rozpadnie się na kawałki jak porcelanowa kura, którą dostał od wuja Aleksandra na pierwszą komunię...
- Lepiej już pójdę... - wybełkotał przez zaciśnięte gardło
Wychodząc ukłonił się, karykaturalnie pozując na dżentelmena. Pogrążona w nagłym napływie smutku Marina nie odwzajemniła gestu.
Na zewnątrz Dupo'nta przywitał malowniczy, krwawoczerwony zmierzch. Nie zdawał sobie sprawy, że rozmawiali tak długo. Ciepły zefir dolatujący znad zatoki Gay Bay łaskotał jego zmysły.
Jedno było pewne. Klapa płaszcza była sucha, a Marina była marną aktorką...
Zanim nałożył kapelusz, strzepnął go o przedramię. Zajrzał do wewnątrz. Uśmiechnął się łobuzersko na widok metki z napisem „Pasmanteria Mojsze Goldbaum. Spółka ZOO”. Szkoda, że ten mistrzowski blef będzie musiał zachować dla siebie... Najważniejsze, że Marina łyknęła brednie o FBI, jak ślepa salamandra brudnego świerszcza...
Szybkim ruchem włożył kapelusz. Udając, że odchodzi w pośpiechu ruszył przed siebie. Był ciekaw kto ją odwiedza w tym wymuskanym gniazdku. Kit o samotności i pozostawionym na pastwę KGB moskiewskim narzeczonym, wiał na kilometr zgniłym ziemniakiem. Próba zamydlenia oczu przyssaniem się do ramienia Dupo'nta zasługiwała na nagrodę pocieszenia w szkolnym teatrzyku. Nogi uginały się pod nim na samo wspomnienie jej zapachu, ale nie zamierzał wdepnąć w tę kałużę drugi raz.
Zastanawiał się, czy odszedł już na tyle daleko, by wyglądająca przez uchyloną firankę Marina Tvoyah straciła go z zasięgu wzroku. Miał już obrany punkt obserwacyjny na jej dom. Był pewien, że ćmiąc jednego Purple-White'a za drugim, w gęstym i wygodnym żywopłocie, tego ciepłego wieczoru pozna tajemniczego „Przyjaciela” Mariny.
Kiedy nabrał pewności, że nie jest obserwowany, szybkim krokiem przeciął trawnik jednej z sąsiednich posesji i dał susa w żywopłot belgijskiego cyprysu. W ten sposób znalazł się w znakomitym punkcie obserwacyjnym.
***
Po pół godziny zrobiło się nudno. Dla zabicia czasu Dupo'nt postanowił policzyć pozostałe papierosy. Zaglądając do chudej paczki cmoknął z zawodu. Żałował, że nie zrobił większych zapasów w kiosku Ciapatego Boba.
Wtedy, ku swojemu zdumieniu usłyszał odgłos przypominający gwałtownie hamujący pociąg... Dziwnie zakręciło mu się w głowie... Próbował wydobyć z siebie jakiś dźwięk, ale miał wrażenie, że jego usta są sklejone... Następne co zarejestrował, to gwiazdy układające się w „wielki wóz” i zarys księżyca toczącego subtelną łunę... Jego głowa przypomina japońską bombę głębinową na chwilę przed detonacją.
Poprzez pulsujący ból w potylicy, powoli docierało do niego, że leży plackiem na trawniku, a dziwne odgłosy w jego głowie zostały wywołane przez brutalny cios tępym narzędziem...
- Faustino... Przecież obiecałeś... - powiedział cienki głos
- Zamknij mordę Carlo... - powiedział gruby głos
- Obiecałeś... Teraz moja kolej...
- Nie hałasuj durniu... To ma być czysta robota... Nie tutaj...
To było jedyne co usłyszał Dupo'nt zanim na dobre stracił przytomność.
***
Obudził go piekielnie głośny wystrzał. Wokół było ciemno. Znajdował się w ciasnej i śmierdzącej jak kuweta skunksa klitce. Próbował wstać, ale miał problemy z koordynacją. Czuł, że ma wielkiego guza. Jedyne co przebijało się przez ciemność, to błysk lufy ćwierćautomatycznego pistoletu małego kalibru, wycelowanego w jego stronę. Padł drugi wystrzał. Dupo'nt poczuł zimny dreszcz przeszywający całe ciało. Przez te kilka sekund był sparaliżowany mieszaniną czystego strachu i adrenaliny. Zaciskając zęby czekał na powrót czucia i uderzenie bólu.
- Carlo, ty idioto...! - krzyknął cienki głos – Gapią się na nas...! Wiejemy...!
- Przepraszam Faustino...! - błagalnym tonem odpowiedział gruby głos – To nie moja wina...! Iglica uderzyła w spłonkę...
- Miałeś sprawdzić sprzęt durniu...! Spadamy...!
W tej chwili Dupo'nt pojął, że miał wielką kupę szczęścia. Jego niedoszli zabójcy uciekali z miejsca zdarzenia spłoszeni przez gapiów, pozostawiając go w śmietniku, który tego wieczoru miał być jego grobem...
Kolejnemu wystrzałowi towarzyszył zapach spalenizny. Dupo'nt zauważył błysk przez niedomkniętą klapę kontenera. Wciąż nie odczuwał ran postrzałowych. Szok mijał. Wszystko nabierało sensu.
Wyjrzał przez klapę. Na ulicy trwała przykościelna fiesta z udziałem meksykańskich dzieci. Fajerwerki i płonące kołowrotki wirowały w oczach Dupo'nta niczym triumfalna fontanna iskier. Dotarło do niego, że cudem wymknął się z ramion cuchnącej odpadami komunalnymi śmierci...
Wygramolił się niezdarnie ze śmietnika. Ból głowy wciąż dawał o sobie znać. Na zewnątrz trwała gromka zabawa. Masując obolały kark, przedzierał się przez tłum rozentuzjazmowanych dzieci. Zatrzymał się przy piniacie w kształcie żyrafy, zawieszonej na krokwi plebani. Po wydarzeniach tego horrendalnego dnia, jego intelekt buzował jak podgrzane akwarium pełne młodych jesiotrów.
- Senior... - wydobyło się z wnętrza piniaty
- Kto mówi...?! - odruchowo dał odzew Dupo'nt
- To ja, Senior... Miguel Gonzalez... Zbiegły pomywacz słoni...
- Jak znalazłeś się w piniacie chłopcze...
- Miguel zaprosił piękną Huanitę na fiestę przy kościele, Senior... Ale ona nie chce Miguela, bo jest za biedny... Zmówiła się z małym Diego Sanchezem, synem bogatego fabrykanta, żeby podstępem zamknąć Miguela w piniacie, żeby się z niego śmiać z innymi bogatymi dziećmi... Ale to nie wszystko, Senior... Pistoleros, którzy chcieli zabić Seniora w grande śmietniku, to ci sami Italiani, których Miguel słyszał z dziupli, na ulicy śmierci... W dzień zbrodni, Senior...
- Italiani...? - jak zahipnotyzowany powtórzył Dupo'nt
- Miguelowi duszno w piniacie, Senior... - zakwilił głosik
- Zapalniczka...! - krzyknął detektyw – Triskelion...!
- Ale... Miguel nie ma zapalniczki, Senior... Jest uwięziony... Senior... Nie może wyjść z piniaty...
- Prezent od przyjaciela... Ten symbol... - warknął Dupo'nt - Trójnoga głowa meduzy...! Ręczna robota... Takie robią tylko na Sycylii...
- Senior Dupo'nt wypuści biednego Miguela...?... Por favor...
- Dziękuję dzielny chłopcze! - rzucił pospiesznie odchodząc Detektyw - Nie ma czasu do stracenia...!
- Por favor... - jęknęła z zawodem piniata
KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania