DETEKTYW DUPO'NT: NA TROPIE ŚLADÓW - odcinek 4 - Smak Bólu
Dupo'nt myślał tylko o papierosie. Nie było miejsca, w którym mógł czuć się bezpieczny. Był zamroczony i obolały po tym jak wylądował w śmietniku, zaatakowany przez dwóch brutalnych zakapiorów. Cudem uszedł z życiem. Nie było mu do śmiechu. Błądził po ulicach miasta, jak opos potrącony hulajnogą gazeciarza. W jego potłuczonej łepetynie próżno było szukać sensownego planu działania. Na razie jedyne co postanowił, to trzymać się ruchliwych miejsc. Tylko tak mógł utrudnić swoim niedoszłym katom dokończenie spartolonej roboty.
- Proszę dwie paczki Purple - White'ów z terpentynowym filtrem... I wodoodporne zapałki... - niewyraźnie rzucił przez okienko kiosku
- W lawendowej bibułce...? Czy klasyki? - odpowiedziała pytaniem wysuszona sklepikarka, mierząc go wścibskim wzrokiem
- Klasyki, ale homogenizowane jedwabnikami australijskimi...
- Sprawdzę czy jeszcze mam... - marudnie wywróciła oczami kobieta
Dupo'nt potrzebował czegoś, co utrzyma go bez snu. Dawno nie palił terpentynówek. Przypomniał sobie noce poprzedzające egzaminy w akademii policyjnej, kiedy palili je z Benito, powtarzając do rana procedury wykroczeń parkingowych. Powrót do biura, ani mieszkania nie wchodził w grę. Drzemka musiała poczekać.
Sklepikarka guzdrała się jak jednonoga mucha po spotkaniu z zapalniczką. Dupo'nt zawiesił wzrok na wystawce gazetowej. Przez chwilę wydawało mu się, że od uderzenia w głowę wciąż dwoi i troi mu się w oczach... Wszystkie gazety miały ten sam tytuł... Przetarł rękawem spuchnięte powieki. Obraz stał się klarowny. To nie były omamy... Wszystkie bulwarówki alarmowały jedną wiadomością:
„ZNANY BUCHALTER - SANTINO PARAPETTI ZIDENTYFIKOWANY JAKO OFIARA ZBRODNI NA 68 ULICY...”
- Reszty nie trzeba...! - zerwał się Dupo'nt rzucaj zmiętego piątaka
- Co Pan...! Przecie jeszcze nawet nie znalazłam tych śmierdziuchów...! - zawołała za nim sklepikarka
***
Podążając na komisariat rozglądał się nerwowo. W oczach każdego przechodnia noszącego kapelusz i marynarkę dopatrywał się potencjalnego oprawcy. Był jak porzucony ślepy pigmej, w dżungli opanowanej przez belgijskich kolonialistów. Nie chodziło już o rozwiązanie sprawy, ale o ujście z życiem...
Identyfikacja Santino Parapetti'ego, jako ofiary jatki na Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy była dla Dupo'nta szokiem. Po śmierci Massimo Verandy, to właśnie Santino przejął kontrolę nad miastem. Długo rywalizowali o wpływy, a także status największego bandziora i króla zakapiorów. Oczywiście Santino Parapetti, tak jak Massimo Veranda działał pod przykrywką. Oficjalnie zgrywał dobrodusznego buchaltera zaangażowanego w budowę monasteru Etiopskich Kapucynów i hojnego mecenasa olimpiady ortograficznej dla zezowatych dzieci. Tymczasem cały majątek zgromadził dzięki nielegalnemu ubojowi czeskich norek i stręczeniu szambiarzy, którzy stanowili jego żelazną armię informatorów.
Teraz obaj bossowie, Veranda i Parapetti wypadli z gry. Śmierć Santino oznaczała tylko jedno. Na scenie pojawił się nowy gracz, i właśnie przewrócił szachownicę...
***
- McCallahan...! - krzyknął Dupo'nt łapiąc inspektora na zatłoczonym korytarzu
- Dupo'nt... Coś ty taki blady...? Jakbyś zobaczył ducha... Albo swoją karierę w lustrze...! - wypalił sarkastycznie grubas i wsadził nos z powrotem w teczkę z papierami - Może poproszę Iris żeby zrobiła Ci kakao...?!
- Nie strugaj burego pawiana McCallahan...! - odgryzł się Dupo'nt – Dobrze wiesz dlaczego tu jestem...! Od kiedy wiedziałeś o Santino...!
- Może wiedziałem... A może nie wiedziałem... - udawał głupiego, nie podnosząc wzroku znad teczki
- Założę się, że już podczas naszej ostatnie rozmowy... - podniósł głos Dupo'nt – Wiedziałeś, że jestem włączony do śledztwa... Nie zgrywaj cwanego gapy, „Panie Spocona Władzo...”
- Włączony do śledztwa...?! - trzasnął teczką McCallahan – Przybłęda wynajęty za guziki, węszący swoim brudnym nosem na miejscu zbrodni...! Włączony do śledztwa...! - parsknął pogardliwie trzęsąc kałdunem – Dobry żart Dupo'nt...! Może i kiedyś byłeś dobrym gliną, ale teraz jesteś niczym więcej, niż pijana małpa w rumuńskim cyrku...
Detektyw patrzył w wystające spod tłustych powiek oczy Inspektora McCallahana. Wzbierała w nim złość i pogarda dla aroganckiego policjanta. Tym bardziej, że trafił w sedno...
- A tak w ogóle... - zrobił pauzę świdrując Dupo'nta wzrokiem – Kto Cię właściwie wynajął...?
- To tajemnica zawodowa... - migał się Dupo'nt – Dobrze o tym wiesz McCallahan... Nie graj ze mną w palanta!
- „Panie Detektywie...!” Przecież zależy Panu na współpracy z organami ścigania...! - udawanym tonem sarknął policjant
- Wypchaj się McCallahan... - rzucił na odchodne zniesmaczony Dupo'nt
- Proszę z szacunkiem do Władzy...! - zawołał za nim Inspektor, rżąc jak upośledzony koń
Mijając drzwi komisariatu, Dupo'nt poczuł, że koszula przykleja się do jego pleców. Na myśl o anonimowym zleceniodawcy lęk ponownie przeszył jego ciało. A jeśli ktoś go wykorzystuje? I wynajął go tylko dla własnych , niecnych celów? Na początku nic na to nie wskazywało... Wyglądało to na zwykłą, psią robotę. McCallahan trafił w czuły punkt. A może wie coś, czego Dupo'nt nie wie...?
Detektyw był zły na siebie. Przyjął trefną robotę, tylko dlatego, że potrzebował pieniędzy, jak surykatka porannego słońca. Po raz kolejny wdepnął w łajno przykryte haftowaną serwetką. Teraz, kiedy oberwał w swój detektywistyczny łeb, żarty się skończyły. Miał pietra jak pudel przed strzyżeniem, a nic nie zapowiadało rozwiązania tego supła zagadek.
Wieczorem miał zdać raport ze swojego śledztwa, za pomocą samoobsługowej skrytki pocztowej. To był jeden z warunków współpracy, podyktowany przez zleceniodawcę w pierwszym liście, który trafił pod drzwi biura Dupo'nta wraz z pokaźną zaliczką. Detektyw był ciekaw tożsamości „nieśmiałego” pracodawcy. Nie mógł tak po prostu zaczaić się za winklem i podejrzeć kto odbiera raport, ponieważ ten sam listonosz zawsze opróżniał skrzynkę. Na tym polegał sens tego wynalazku. Przekupienie listonosza nie wchodziło w grę. Gdyby doniósł na Dupo'nta, ten od razu mógłby pocałować swoją licencję na do widzenia... Poza tym, jednym z warunków zapłaty za śledztwo było to, że Dupo'nt nie ma prawa poznać tożsamości wynajmującego. Tak więc ryzykował by całymi poborami... Stos niezapłaconych rachunków i mandatów za jazdę bez karty rowerowej tonował jego brawurę. Za swoją ciekawość mógłby słono zapłacić. Ta partia warcabów była nierozwiązywalna...
***
Dupo'nt snuł się tłocznymi ulicami opanowanymi przez tajwańskich sklepikarzy, jak niechciany przez miasto intruz. Wciąż oglądając się przez ramię próbował złożyć do kupy dotychczasowe fakty. Jego trzewia pulsowały wzmagającym się bólem, ale nie miał czasu lizać ran, tym bardziej, że wciąż zalatywał śmietnikiem...
Prawie pewnym było, że dwóch zakapiorów, którzy napadli go pod domem Mariny Tvoyah, maczało swoje włoskie palce w morderstwie Santino Parapettiego na Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy. Tak wynikało z zeznań małego Miguela Gonzaleza ukrytego w dziupli. Ponadto Marina czekała w swoim gniazdku na tajemniczego „przyjaciela”, i to prawdopodobnie dla niego pracowali napastnicy. Istniało uzasadnione podejrzenie, że zaatakowali detektywa, aby strzec anonimowości swojego szefa. Skoro byli gotowi posunąć się do ostateczności, oznaczało to, że Dupo'nt jest bliżej rozwiązania, niż mu się wydaje...
No i jeszcze ta nieszczęsna Marina, która kłamała z fałszywych nut, niczym Jugosłowiański trębacz w drewnianej remizie... Była na miejscu zbrodni. Do tego przyszła po jamnika Gizelle Verandy, co nie mogło być zbiegiem okoliczności. Zapalniczka, którą dostała w prezencie od swojego „przyjaciela” jeszcze w Rosji, była wyrobem sycylijskim. Detektyw nie miał co do tego wątpliwości, że względu na unikatowy, ręcznie rzeźbiony symbol przedstawiający trójnogą głowę meduzy. Tak więc Marina musiała mieć coś wspólnego z włoskim tropem...
McCallahan... Czy ten gnojousty knur utrudniał śledztwo Dupo'nta z czystej przekory, czy tak jak reszta siedzi po pachy w kompoście kłamstw...?
Ostatnie pytanie dotyczyło samego Dupo'nta i jego niewidzialnego zleceniodawcy. Detektyw nie miał pojęcia na czyich cymbałkach gra, a melodia nie była zbyt wesoła...
Kiedy lawina myśli ustąpiła miejsca ostremu bólowi pod kapeluszem, Detektyw uświadomił sobie, że zapada już zmrok, a on znajduje się na opłotkach Tajwantown. Wokół otaczały go drzewiaste parkowe alejki i wybiegi defekacyjne dla psów bogatych obywateli. Rozejrzał się nerwowo... Wokół hulał tylko wiatr zapowiadający letni deszcz.
Dupo'nt nie miał nic do stracenia. Wędka zbrodni została zarzucona na jego nędzne życie, a podbierak niebezpieczeństwa wisiał tuż nad jego obolałym łbem.
- Senior... - przeciął ciszę stłumiony głosik
Dupo'nt podskoczył ze strachu gubiąc kapelusz. Wiatr zarzucił mu marynarkę na głowę oślepiając go. Detektyw kilka sekund tańczył na kamienistej dróżce, walcząc z grawitacją, po czym stracił równowagę i padł na wznak. Nieruchomo leżąc na polnej jaszczurce, wydobył z siebie głębokie westchnięcie.
- Nie czas na drzemkę, Senior... - z powagą ozwał się głos chłopca – Miguel czegoś się dowiedział, Senior...
- Gdzie jesteś chłopcze, nie widzę Cię... - wydukał Dupo'nt wstając i otrzepując się z kurzu
- Miguel jest tuż obok, Senior... W dołku w ziemi – wycedził chłopak
- Jak to się stało...?! - zdziwił się Detektyw
- Miguel był głodny... Bardzo głodny, Senior... Wykopał pułapkę na oposa i przykrył ją patykami, ale zamyślił się o pięknej Huanicie, i sam wpadł w swój dołek...
- Czego się dowiedziałeś nieszczęsny chłopcze?
- Miguel widział zdjęcie w gazecie wystającej z kieszeni bogatego Seniora, któremu dziś czyścił mokasyny, Senior... Na zdjęciu był Senior Parapetti, którego zabrała muerte...
- Skąd znasz Santino Parapettiego, chłopcze...?!
- Miguel nie zna, ale widział jak Senior Parapetti przychodził do bogatego ojca Diego Sancheza...
- Po kolei chłopcze... Jakiego Diego Sancheza....?
- Mały Diego Sanchez to syn bogatego fabrykanta, dlatego piękna Huanita nie chce Miguela, tylko Diego Sancheza...
- Aha...
- No i Huanita i Diego kpili z Miguela, i chwalili się, że znają ważne tajemnice, bo podsłuchiwali rozmowy bogatego ojca Diego i Seniora Parapettiego... Huanita i Diego całowali się wtedy schowani w szafie, w biurze ojca, Senior...
- Rozumiem... - słuchał z zainteresowaniem Dupo'nt
- Powiedzieli o tym Miguelowi, tylko po to żeby mu było smutno...
- No i...? - dopytywał niecierpliwie Detektyw
- I teraz Miguelowi smutno...
- Nie o to pytam, chłopcze...!
- Aha... - westchnął Miguel - Senior Parapetti opowiadał bogatemu ojcu Diego Sancheza, że śledzili go groźni pistoleros wynajęci przez jakiegoś ważnego Seniora... I ten ważny Senior ma w kieszeni połowę policiji...
- To ciekawe, ale co to ma wspólnego z moją sprawą...?
- Właśnie miałem powiedzieć, Senior... - złapał oddech Miguel - Bogaty ojciec Diego Sancheza gra w każdą niedzielę w oczko z szefem policiji...
- Do rzeczy chłopcze... Głowa mnie boli... - sapnął Dupo'nt
- No bo właśnie Senior Parapetti opłacał przez ręce bogatego ojca Diego Sancheza drugą połowę policiji... Żeby chroniła Seniora Parapettiego...
- Kim może być ten „ważny Senior”, który groził Parapettiemu...? - głośno myślał Dupo'nt - - Używali jego nazwiska? To ważne, przypomnij chłopcze...!
- Nie było nazwiska, Senior... - zamyślił się Miguel
- No trudno... - rozczarował się Dupo'nt – Gdybyś coś sobie przypomniał...
Zawracając na pięcie wrzucił do dołka srebrną dwudolarówkę. Chciał jak najszybciej znaleźć się w bezpieczniejszym miejscu.
- Ajajaj...! - zawył głos w dołku – Czoło Miguela ma grande guza...
- Uważaj na siebie dzielny chłopcze... - rzucił na pożegnanie Detektyw
- Nazywali go "Lulu..." - wymamrotał Miguel
- Co powiedziałeś...?! - Dupo'nt zatrzymał się w półkroku
- Bogaty ojciec Diego Sancheza i Senior Parapetti nazywali tajemniczego Seniora "Lulu..." - Miguel przypomniał sobie kiedy dostał w czoło...
- Lulu...?! - pobudził się Dupo'nt
Te dwie sylaby zadzwoniły w obolałej głowie Detektywa jak parafialny dzwon w dożynki. Od razu przypomniał sobie rozmowę z Piźniętym Freddiem w Azylu Popaprańców. Wtedy to, przypływie emocji Freddie wyseplenił słowa, które teraz nabrały horrendalnego znaczenia... „Dostali cink od Lulu... Dlatego plysnęli...”
Dupo'nt już wiedział, że pomimo obaw o swoje życie, musi znów stawić czoła demonom przeszłości, ukrytym w szklanych oczach dawnego przyjaciela...
Karmazynowy zachód słońca oblewał zatokę Gay Bay, niczym płachta radzieckiego iluzjonisty. Kierując kroki w stronę postoju nepalskich rikszy, Detektyw Dupo'nt zmagał się z niepewnością, kogo spotka na widzeniu... Freddiego...? Czy Benito...
KONIEC CZĘŚCI CZWARTEJ
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania