DETEKTYW DUPO'NT: NA TROPIE ŚLADÓW - odcinek 5 - Krew Na Linoleum

To był jeden z tych najbardziej wyrazistych snów. Taki, w którym na własne życzenie unosisz się swobodnie nad ziemią, czując ciepły podmuch na twarzy. Wszystkie troski są gdzieś daleko, i jesteś bezpieczny jak świnka morska w torebce gwiazdy filmowej...

Dupo'nt dryfował wyludnionymi przecznicami podświadomości, odczepiony od swego strapionego codziennością ciała. W błogim bezczasie wyrastały przed nim osobliwe obrazy, będące odbiciem domysłów, rozterek i lęków związanych z gehenną ostatnich dni. Kiedy tylko próbował ich dotknąć, pękały niczym bańka mydlana na czole pracownika chińskiej pralni.

Przez ciężką zasłonę głębokiego snu dostrzegł Marinę Tvoyah. Unosząc się ponad jej białym domkiem oglądał scenę, w której namiętnie całowała Massimo Verandę, a raczej jedną z jego dwóch głów... Groteskowe marzenie senne przybrało jeszcze bardziej absurdalny bieg, kiedy latający jamnik o anielskich skrzydłach pojawił się znikąd i wciągnął swoim mokrym psim nosem dwugłowego Massimo.

Nagle scenę przerwało stłumione wołanie. Nos Mariny zaczął się wydłużać niczym u Pionokia, zamieniając się w dwumetrowy kij szturchający Dupo'nta w bok. Detektywowi wydawało się, że zza sennej zasłony dolatują go odgłosy miejskiego życia. Szum przejeżdżających aut, obcasy stukające o betonowy chodnik i chłopięce wołanie gazeciarza przechodzącego mutację...

- Pańska riksza...!

- Lulu... - wybełkotał Dupo'nt wyrwany ze snu

- Pobudka... ! Już dosyć lulu...! - piskliwie strofowała go Latynoska z zasmarkanym dzieckiem pod pachą

- Lulu... Freddie... - mamrotał Detektyw odzyskując świadomość

- Albo Freddie wsiada, albo nie blokuje kolejki...! - kwękała niecierpliwie kobieta – Dziecko... Biegunka... Wali jak z fontanny... Musi do lekarza...! - wskazała na rikszę

- Proszę... - zamaszystym gestem ustąpił kobiecie kolejki

Twarz Latynoski natychmiast zmieniła gniewny grymas na poczciwy uśmiech wdzięczności.

Dupo'nt w końcu ocknął się na tyle, by przypomnieć gdzie jest. Masując bark zdrętwiały od drewnianej ławki zrozumiał, że właśnie uciął sobie niekontrolowana drzemkę. Oczekiwanie na transport do Azylu Popaprańców przedłużało się ze względu na defekt łokcia operatora rikszy. Detektyw otrzepał płaszcz w nadziei na znalezienie niedokończonej paczki papierosów. W myślach dziękował opatrzności, za to, że obudził się żywy...

Wciąż czuł na plecach oddech włoskich cyngli, którzy dopadli go pod domkiem Mariny, jak dwie ropuchy bezbronnego świerszcza.

Ból potrzaskanej głowy nieco zelżał dzięki spontanicznej drzemce. Wyglądało na to, że brak planu okazał się najlepszym planem. Dzięki temu, że zapadł w sen w tak ruchliwym miejscu, nic mu się nie stało... Postanowił iść pieszo.

Odprowadził wzrokiem odjeżdżającą rikszę ciągniętą przez dobrze mu znajomego, bosego Nepalczyka. Przewoźnik szybko się oddalił, siarczyście pomstując na zamieszanie.

 

***

 

W drodze do Azylu Dupo'nt zachowywał lisią czujność. Przemierzał Aleję Kajakarzy. Była to dzielnica upamiętniająca bojkot letnich igrzysk w Leningradzie, rozgrywanych zeszłego lata. Kontemplując betonowy trakt, miał wiele refleksji, jednak bardziej niż stracone szanse medalowe złotego pokolenia wioślarzy, nurtowała go perspektywa ponownego spotkania z Piźniętym Freddiem.

Każda myśl o konfrontacji z tym alter-ego dawnego przyjaciela przyprawiała go o palpitacje migdałków. Był roztrzęsiony jak nadpobudliwy terier po źle dobranych tabletkach. Zmierzał do miejsca, które napawało go żywym strachem.

W głowie Detektywa dzwoniły wciąż te same, dwie sylaby składające się na ksywę „Lulu”. Niewinnie brzmiące przezwisko poruszało w nim trudne do wyjaśnienia mentalne turbulencje. Mógłby przysiądź, że nie jest mu obce...

To już nie była sprawa zawodowa. Detektyw nawet nie pokwapił się na złożenie ostatniego raportu ze śledztwa, na wypadek gdyby jego anonimowy zleceniodawca miał okazać się trefny. Wolał już zdać się wyłącznie na siebie i zrezygnować z marchewki na kiju. Postanowił iść głodny...

Nie miał ochoty stać się łatwym kąskiem dla kryminalnych sepów, krążących nad truchłem miasta, którego sumienie dawno wyblakło jak komża podstarzałego ministranta. Potyczka nabrała niespodziewanego rozpędu. Dupo'nt znalazł się w sidłach niewidzialnego gajowego, któremu na imię „Zbrodnia...”.

 

***

 

- Tylko tym razem bez ekscesów... - upomniał upierdliwie wąsaty strażnik

Dupo'nt odpowiedział marszcząc brwi. Nie miał szacunku dla zblazowanych klawiszy utrudniających jego śledztwo. Martwił się jedynie tym, jak podejść Freddiego i wydobyć z niego potrzebne fakty. Przynajmniej tak sobie wmawiał...

Trzask żelaznych drzwi zaanonsował więźnia, który niczym leniwy niedźwiedź, posuwistym krokiem przemierzał linoleum sali widzeń. Na widok Detektywa przybrał szyderczy uśmiech i zasiadł na twardym krześle.

- Jak się masz Freddie...? - zagaił Dupo'nt, wychodząc z bezpiecznej karty

- Upont... - świdrując szalonym wzrokiem odezwał się Freddie – Takiś Ty kumpelek? Wpierw nakszyczy, a potem na cuś liczy...

- Daj spokój... Każdemu mogą puścić nerwy – zgrywał luzaka Dupo'nt – Taka to robota... Przecież sam wiesz...

- Jaki śpritny Upont... - nadął policzki Freddie – Chcie zieby Fledi psipomniał dawne ciasy i snuf był Benito...!

- No dobra... - zmienił ton Dupo'nt – Widzę, że mogę z Tobą grać w otwarte karty... Może dla innych jesteś Piźniętym Freddiem, i do końca życia nim pozostaniesz, ale wiem, że gdzieś głęboko dalej żyje w Tobie...

- Bienito...? - wyszeptał Freddie patrząc mu w oczy

- Tak...! - pobudził się Detektyw – Benito...! Niezłomny tygrys prewencji... Chytry lis postępowań wyjaśniających... I … - uśmiechnął się Dupo'nt

- Y...? - spoważniał Freddie

- I... Mój śledczy brat... - zakończył łamiącym się głosem Detektyw

- Tiak... - zamyślił się Freddie – Tiak... Benito i Upont... Dwa mendy z jednej komendy... Psziśła koza do radiowoza...

- Tak... Właśnie tak... Mów do mnie... Benito... - z trudem hamując emocję kontynuował Dupo'nt

- Dwa facety pucują pistolety... - pobudził się Freddie – Jeden za długiego... Banda kota kulawego...

- Kim jest Lulu...? Kto zabił Parapettiego na Sześćdziesiątej Ósmej, Freddie...? - cicho zapytał Dupo'nt – Kogo kryje Marina Tvoyah...?

- Daj ucha... Bo będzie skucha... - wyszeptał Piźnięty Freddie wskazując wzrokiem upierdliwego klawisza. opartego o parapet zakratowanego okna

Detektyw zrozumiał aluzję.

- Panie Władzo...! - przerysowanym głosem zwrócił się do klawisza

- Nie pajacuj wąsata przybłędo...! - odszczeknął strażnik

- Panie Władzo...! Więzień prosi o przepisowy kubek wody...! - dalej aktorzył Dupo'nt

- Może jeszcze cygaro i lody... - mruknął klawisz zmierzając do maszyny z wodą – I skakankę...

Z kubkiem w ręku zaczął majstrować przy bukłaku. Kiedy tylko odwrócił się plecami, twarz Freddiego spłonęła przerażającym spazmem.

Zanim Dupo'nt zdążył się na dobre wystraszyć, olbrzym wychylił się z krzesła i błyskawicznym chwytem za szyję przyciągnął go do siebie. Detektyw myślał, że to koniec... Poczuł niepohamowaną siłę Piźnietego Freddiego. Wtedy ich oczy spotkały się. Ta chwila przeniosła ich o lata wstecz, niczym pozaczasowa hipnoza... W tym ułamku sekundy Detektyw zrozumiał, że udało mu się stopić serce wielkoluda...

Freddie gorączkowo szeptał chaotyczne słowa do jego ucha, z trudem łapiąc oddech. Zdezorientowany Dupo'nt próbował zapamiętać najwięcej jak się da...

Klawisz odwrócił się w końcu z pełnym kubkiem wody w ręku. Na ich widok cisnął ze wściekłością naczyniem o linoleum. Zachlapany ceramicznymi odpryskami zmieszanymi z cieczą, dopadł do stolika. Natychmiast rzucił się na Freddiego, zakładając na jego szyję uchwyt Bensona policyjną pałką...

- Złamanie regulaminu...!!! - wrzeszczał siłując się z olbrzymem

- Puść go łajdaku...!!! - krzyknął Dupo'nt – Udusisz go...!!!

Freddie puścił poły Dupo'nta i uniósł ramiona. Wygiął się do tyłu jak struna... Zamaszystym ruchem zarzucił na kark strażnika ciężki łańcuch przymocowany do nadgarstków...

- ALAAAARM!!! - zdążył wrzasnąć klawisz zanim zemdlał

Olbrzym uniósł się z krzesła wydając z siebie wycie jak oszalały łoś. Nieprzytomny strażnik zwisał na jego zwalistych plecach jak niebieski tornister.

Stalowe drzwi rozwarły się z łoskotem. Wypadło z nich pięciu funkcjonariuszy w białych fartuchach. Za nimi, dysząc jak chory wół, do sali odwiedzin wpadł łysy strażnik, gubiąc służbową czapkę. Biegnący łysol sięgnął ręką do kabury i przykląkł na jedno kolano. Rozległo się sześć szybkich strzałów...

 

***

 

Kałuża bordowej krwi rozprzestrzeniała się po linoleum, niczym poranny przypływ oceanu w zatoce Gay Bay. Więzienne służby medyczne, w chaotycznym, służbowym tańcu próbowały ratować beznadziejną sytuację. Po ataku Freddiego, blady jak ściana klawisz, znajdował się w stanie głębokiego szoku. Tocząc pianę i mocząc spodnie, wołał ciocię Betty i błagał o whisky.

Piźnięty Freddie leżał powalony jak wielki pień panamskiej sekwoi. Na oczach personelu wydawał z siebie coraz rzadszy świst oddechu. Salę odwiedzin Azylu Popaprańców wypełniała sroga cisza...

 

***

 

Dupo'nt pędził przed siebie na złamanie karku, jak kajtek przyłapany na kradzieży czereśni. Po tym jak staranował piegowatego strażnika w bramie wejściowej Azylu Popaprańców, nie miał odwrotu. Musiał uciekać. Tylko tak mógł rozwiązać sprawę i ocalić swój żałosny, wystraszony tyłek.

Wzmagający się zimny wiatr łopotał rozchełstanym płaszczem Detektywa. Słowa, które zdążył mu wyszeptać do ucha Freddie, wywoływały lodowaty dreszcz na jego potylicy...

Dupo'nt czuł się jak bohater kiepsko napisanej, greckiej tragedii. Zaczynał coraz wyraźniej dostrzegać pętlę intryg zaciskających się na jego gardle. Postanowił schować dobre maniery do kieszeni. Sprawy zabrnęły za daleko. Nie miał czasu na głaskanie się po grzywach z kłamliwymi kanaliami skrywającymi się pod kamuflażem głupawych ślicznotek i rubasznych glin. Narażając życie, Freddie dał mu zielone światło do lotu na zapomnianą wyspę o nazwie „Prawda...”

Dupo'nt wiedział już dużo. Intuicja starego psa gończego dobrze nim pokierowała. Freddie był po uszy umoczony w sprawę na długo przed jatką na Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy. Dobrze znał Lulu. Zgodnie z podejrzeniami, Marina miała za uszami więcej niż niemyty słoń.

Szaro-bordowe niebo osłaniało ucieczkę Detektywa. Kiedy przemierzał ulice miasta, powoli docierało do niego, że być może stracił nie tylko świadka w śledztwie, ale i najlepszego przyjaciela...

Kiedy poczuł się na tyle bezpiecznie, aby złapać trochę tchu, przystanął obok odrapanej budki telefonicznej. Nie zamierzał jednak dzwonić...

Wszedł do środka aby upewnić się, że nikt go nie widzi. Kiedy próbował zebrać rozdeptane myśli, kątem oka wyłapał podejrzany ruch w pobliskiej kępie duńskiego klombu. Dwa złowieszcze cienie wynurzające się z zagajnika nie pozostawiały złudzeń. Mordercy złapali trop...

Dupo'nt sięgnął do specjalnej kieszeni ukrytej w plecach płaszcza. Wymacał metalowy uchwyt i ostrożnie wyciągnął przedmiot. W jego dłoni znajdowała się niemiecka parabelka z lufą sześć i trzy czwarte milimetra na ćwierćautomatycznej przekładni... Dupo'nt sprawdził magazynek i przeładował broń. Był gotów na ostateczną rozgrywkę...

Nagle, ku jego zdumieniu rozległ się hałaśliwy dźwięk dzwonka. W niekontrolowanym odruchu Detektyw podskoczył uderzając w metalową framugę budki i wylądował na ciasnej podłodze zgięty wpół.

Słuchawka zadrżała i spadła z uchwytu. Ze zwisającego urządzenia wydobywały się trzaski i szmer nerwowego oddechu niezidentyfikowanego rozmówcy... Detektyw zamarł...

- Senior Dupo'nt...! – ozwał się dziecięcy głos w słuchawce

 

KONIEC CZĘŚCI PIĄTEJ

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • nerwinka ponad rok temu
    Zatrute Pióro GRATULUJĘ ŚWIETNEGO TYTUYŁU: ZACZĘCA DO LEKTUTURY!
  • ZatrutePióro ponad rok temu
    Dziękuję za docenienie. Bezduszne nazwy wykładzin podłogowych przeważnie brzmią złowieszczo, dlatego podkreślają nastój grozy i suspensu..:)
  • Gromoptak ponad rok temu
    Biedny Piźnięty Freddie 🥲
  • ZatrutePióro ponad rok temu
    Dwie udręczone dusze w jednym uwięzionym ciele

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania