Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

DIAMENTOWA ARIA- Mookie Etella. Część 1, rozdział 2

Nadal miał szereg wątpliwości, lecz dotarło do niego po krótkiej rozmowie przed blokiem. Skoro stojąca przed nim piękna kobieta, może zaryzykować. To co w takim razie on mogły na tym stracić.

Wrócili oboje do mieszkania. Oliver przez chwilkę próbował być miły, otwierając jej drzwi wejściowe. Zaś Selena w kuchni zostawiła jedzenie, a resztę zakupów zaniosła do salonu. Ubrania położyła obok sofy na podłodze, leki postawiła na stoliku. Wyszła do Olivera z propozycją, by skorzystał z łazienki, czyli wykąpał się i zdjął brudne opatrunki. Gdy był w łazience Selena szykowała obiad, kiedy już nałożyła mu zupę na talerz, osłupiała. W drzwiach łazienki stanął jak posąg grecki, patrzyła na niego tak intensywnie, że wy końcu spytał.

-Coś nie tak zrobiłem...? - zawstydził się gdy nie odrywała od niego oczu.

-Jak najbardziej dobrze wyglądasz... Siadaj zjedz zupę. – brakowało jej słów, ale sadziłam że wreszcie przypomina mężczyznę.

Usiadł na krześle przy stole, powoli siorbiąc jeszcze gorącą zupę.

-Wiele dla mnie zrobiłaś, a ja nawet nie znam twojego imienia... – trzymając łyżkę, tak naprawdę zastanawiał się skąd Selena ma tyle pieniędzy.

-Mów mi Selena. – powiedziała z lekkim uśmiechem, siedząc na przeciwko niego.

Kiedy kończył jeść zupę, Selena poszła do salonu. Rozłożyła dla niego sofę, zaścieliła nań koc, następnie położyła kołdrę i dwie poduszki. Po posiłku dołączył do niej w salonie.

-Usiądź proszę i zdejmij bluzkę. – powiedziała spokojnym i ciepłym głosem, wskazując na sofę.

-Po co mam ściągać bluzkę? – zapytał zaskoczony.

-Wyjmę ci szwy, przy okazji rzucę okiem czy wszystko się zabliźniło... Odkażę jeśli będzie potrzeba a potem zdejmę twój gips, bo już czas najwyższy. – ze stoickim spokojem wyznała.

Trochę zmieszany zaczął ściągać bluzkę, położył ją na zagłówku sofy po czym usiadł. Nie spuszczał wzroku z dłoni Seleny gdy wyjmowała mu szwy, wreszcie powiedział :

-Nie zawsze byłem bezdomny...

-Domyśliłam się, ale nie śmiałabym o to pytać. – skupiała cała swą uwagę na szwach, jedynie uśmiechnęła się nieznacznie.

-Mieliśmy podobnej wielkości mieszkanie, razem z moją ukochaną. Pewnego ranka Miriam chciała zrobić mi niespodziankę... Załatwiła sobie wolne w pracy. Zostawiła mi liścik na talerzu w kuchni...,tak bardzo ją kochałem. Poszła tylko na farmę nie opodal po mleko... W liście napisała że będę miał potomka. – z oka Olivera popłynęła łza.

-Co było dalej...- Selena zasłuchała się, patrzyła na jego twarz, jak rysuje się na niej cierpienie.

-Odkąd pamiętam, tylko ci którzy mieli geny idealne, ludzie bardzo zamożni mieli możliwość posiadania własnych dzieci. Ktoś dowiedział się o jej ciąży, zabili ją nim dotarła wtedy do mieszkania... Wraz z nią umarł mój sens i przyszłość. – w oczach które utopił w ścianie obok sofy, miał żal, cierpienie i smutek.

-Patrzysz na ścianę w taki sposób, że zaraz mi z salonu ucieknie. – próbowała żartować Selena, lecz bez skutku.

-Minęło pięć lat a ja nadal czuję jakby to było wczoraj... Dla niej pracowałem i żyłem, a teraz jestem sam w szarym bezwzględnym świecie którym rządzi globalna waluta Bitcoin. – mówił jakby Seleny przy nim nie było, nawet nie odwracając głowy w jej kierunku.

-Świat nie ma sensu..., woda jest droższa od złota, a naturalne jedzenie kosztuje więcej niż diament. Rządy nie dbają o ludzi takich jak my, by żyć ocierając się o nędzę, głód i pragnienie trzeba bardzo ciężko pracować... Nie miałem dla kogo już walczyć, tak zagościłem na ulicy, podnosząc statystyki bezdomnych w Belklout. – wreszcie spojrzał na nią wzrokiem rozpaczliwym, wszystkie łzy jakby dusząc pod powiekami.

-Też kogoś straciłam, dawno temu... Wiem co przeżywasz. Tylko własna śmierć wydaje się wybawieniem , tylko w obliczu straty widać realny świat który był ukryty przez tą jedną kochaną osobę. – Selena wyciągnęła rękę w stronę jego twarzy, chciała dłonią otrzeć mu łzy.

Oliver odsunął się nie dając się dotknąć, po czym spojrzał na nią oczyma pełnymi nie sprawiedliwości i powiedział:

-Dziękuję Seleno, za wszystko..., nic nie zwróci życia Miriam, nawet ty.

-Również długo nie mogłam pogodzić się ze stratą, mściłam się bez opamiętania, lecz trzeba żyć dalej z pamięcią o tych którzy odeszli. – mało skutecznie wychodziło jej pocieszenie, ale się starała jak mogła.

-Ciekawe kogo straciłam? Psa czy kota...?! Łatwo przychodzi Ci o tym mówić, niemalże bez uczuć... – podniósł nie znacznie rozżalony głos na Selenę.

-Jednego dnia straciłam męża i córkę... Trzymałam ją w ramionach, kurczowo ściskając mała dłoń czteroletniego dziecka..., patrzyłam jej w oczy gdy odchodziła, jak mantrę powtarzałam Lenie że wszystko będzie dobrze. A tak naprawdę, mogłam tylko patrzeć jak powoli w bólu kona na mych ramionach...

Wstała z sofy, podała Oliverowi tabletki i wodę w butelce. Mijając siedzącego na niej Olivera chciała pójść do sypialni.

-Przepraszam... – wodząc za nią wzrokiem, nie miał takich słów w swej głowie by wydusić z siebie coś więcej.

Selena skryła się w pokoju, w pierwszej chwili wstał za nią i przez uchylone drzwi obserwował, lecz gdy zauważyła to, wrócił na sofę.

Nie zdjęła mu gipsu, więc wziął nożyczki ze stolika, sam powoli rozcinał gips.

Czuł się nie swojo, nie pewnie i trochę głupio bo wszystko w tych czasach jej takie drogie, żeby mieć jedzenie, trzeba się narobić a co dopiero leki i ubrania. Był jej wdzięczny za to co dla niego zrobiła i robi lecz nie potrafił tego okazać, zapomniał jakie to uczucie gdy komuś na nim zależy.

Nagle ciszę i spokój przerwał dźwięk pukania do drzwi, które otworzył Albert i wszedł do kuchni. Wolał Selene:

- Seleno! Jesteś tutaj? Mam problem... – mówił nerwowo Albert stojąc w kuchni.

-Jestem Albi, ale nie sama... – odpowiedziała Selena ze swojej sypialni.

Albert przemknął szybko do salonu, spojrzał na Olivera a on na niego. Przez chwilę spoglądali na siebie, mając wrażenie że gdzieś się już widzieli.

Selena wchodząc do salonu, powiedziała do Alberta:

-Chodź... Przejdziemy się. – jej słowa oderwały jego wzrok od Olivera.

-Jesteś albo tak głupia albo szalona, po co ci w domu ten bezdomny...!? – bez zawahania, poirytowany pytał ją Albert.

-Może jest tak mądra, że tego nie ogarniasz... – niespodziewanie wtrącił się w rozmowę Oliver.

-Jak śmiesz znajdo, tak bezczelnie się do mnie odnosić! – rzekł bardziej rozjuszony Albert, miał ochotę uderzyć go lecz ze względu na obecność Seleny zrezygnował.

-A ty jak śmiesz, w ten sposób zwracać się do damy? – Oliver miał zamiar wstać z sofy, by rękoma wymusić u Alberta większy szacunek dla Seleny.

Patrząc i przysłuchując się tej debacie, widziała na twarzach obu mężczyzn gniew. Przerwała ich kłótnie słowami :

-Dość tego... Albercie, opuść moje mieszkanie i poczekaj na mnie przed blokiem. A ty Oliverze, skoro zdjąłeś już gips, masz tutaj maść..., wetrzyj ją w nogę i spróbuj się przespać... – Selena zakończyła ich spór, ale nie na dobre.

Wręczyła maść w ręce Olivera, po czym udała się do kuchni, założyła buty oraz kurtkę. Zeszła pod blok dołączając do Alberta, który od razu przeszedł do sedna sprawy.

-Wiem że parę dni cię nie było, w związku z tym... Coś się chyba dzieje w rezerwacie. – powiedział zaniepokojony.

-Dlaczego coś tam ma się dziać? – spytała jednocześnie przejęta i zaciekawiona.

-Gwałtownie nasilały się morderstwa, bardzo krwawe. Podejrzewam zarówno jakieś zwierzę, jak i człowieka, kto byłby zdolny do tak makabrycznych rzeczy... – próbował wytłumaczyć, a jednocześnie miał nadzieję że Selena jakoś będzie mogła mu pomóc.

-Ktoś wszedł do lasów w rezerwacie...? – spytała Selena, brakowało jej informacji by określić czy to mogło być zwierzę.

Albert zatrzymał się, grzebiąc w kieszeni spodni, wyciągnął zdjęcia pokazując Selenie. Zdjęcia ofiar, nie były robione nawet na skraju lasu, lecz w mieście, na ulicy i chodniku. Trudno było rozpoznać ze zdjęć, twarz a nawet płeć, ofiary były wyjątkowo oszpecone, lecz chyba nie żadnym narzędziem.

-To jest masakra... Muszę zobaczyć ciała, ich rany dokładniej i ubrania. – powiedziała do niego na widok zdjęć.

-Dlatego przychodzę, dzisiaj mam nocną zmianę i będę pracował w biurze nad tą właśnie sprawą... Wprowadzę cię do środka. – proponował będąc przekonanym że Selena jest ostatnią deską ratunku w rozwiązaniu tej zagadki.

-Wczoraj razem z Lussi, sprawdzałam cały dwu i pół metrowy płot... Żaden z metalowych prętów nie był złamany ani wygięty , a całe ogrodzenie było pod napięciem... Chyba że do teraz się coś zmieniło?- mówiła Selena chcąc poskładać do kupy prawdę.

-Od razu przyszedłem do ciebie... Ogrodzenie jest nadal nie tknięte, sprawdzałem dziś rano. – wyznał Albert, spoglądając na nią nerwowo.

-Ze zdjęć nic nie powiem na sto procent, ale jedno wiem... Zwierzęta nie kosztują ofiar, zabijają by jeść. Jeśli byłoby to zwierzę z rezerwatu, to po nich zostałoby nie wiele, o ile nie sama krew... – tłumaczyła Selena, próbując sama zrozumieć, zainteresowała ją ta sprawa.

-Na ile to będzie w moich kompetencjach ci udostępnię, a resztę... Byłbym wdzięczny jeśli mogłabyś więcej zdziałać. – Albert między wierszami prosił o jej pomoc a jednocześnie nie wiedział czy się tego podejmie.

-Wpadnij po mnie jak będziesz jechał do pracy... Najpierw muszę zobaczyć jak to realnie wygląda a potem zobaczymy... – powiedziała Selena, sama była ciekawa końca tej sprawy.

-Jak widać na zdjęciach, nieliczne ofiary miał zaszczyt pospolitego morderstwa, podcięcie gardła, utopienie i spalenie. Dwie osoby zostały żywcem zagryzione, przez prawdopodobnie człowieka, a z trzech ofiar przyrządzono wykwintne dania mięsne, których nie powstydziłyby się najlepsze restauracje w mieście. Na talerzach zostały wystawione, jeden obok drugiego na chodniku w bogatej dzielnicy. Kolejni zamordowani byli w momencie śmierci mocno upojeni alkoholem, zostali oskórowani. Odcięto im ręce, nogi oraz głowę, wyciągnięto im przez brzuch wszystkie wnętrzności a na ich miejsce napchali farszu z warzywami. Ich ciała pozostawiono na środku skrzyżowania, blokując tym przejazd i odstraszając. Pod nafaszerowanymi ludzkimi korpusami była zrobiona z ich kończyn gwiazda Dawida, głowy tych że nieszczęśników były miseczkami po brzegi wypełnionymi krwią. Tak dziwnych morderstw było znacznie więcej... Mój szef z racji tego że mordowana jest tylko biedna klasa społeczna, chce zamknąć tą sprawę. Zaapelował mi dziś... , jeśli w ciągu tygodnia nic nie zdziałam to jedynym zadaniem policji w tej zagadce będzie uprzątanie tych że ciał z bogatych dzielnic. – opowiadał Albert by zobrazować jej sytuację oraz zabójstwa którym musi podołać.

-Mrozi krew w żyłach, a ja tak spokojnie chodzę ulicami... Pomogę Ci, moje oczy obserwujące całe miasto, są do twojej dyspozycji. – po tych słowach wyjęła z kurtki telefon.

Selena napisała wiadomość o treści „Obserwujcie ulice i wszystkie zakamarki miasta, posadźcie jedną osobę z każdego baru, restauracji, klubu, sklepu, przy kamerach. Grasuje morderca, priorytetem jest dowiedzieć się kim jest.”, wysłała ją do wszystkich swoich działalności jakie posiadała w mieście, czyli do ponad połowy Belklout. Po chwili, jeden za drugim na jej telefon przychodziły informacje potwierdzające wykonywanie tej że czynności.

-Na dniach powinniśmy zdemaskować sprawcę... – wyznała chowając telefon.

-Jak na osobę która ma tyle pieniędzy i taką władze w Belklout, jesteś inna... Z babki, pra babki odziedziczyłaś większość budynków, a mimo to masz małe mieszkanko w jednej z najuboższych dzielnic miasta...-zastanawiał się Albert, umyślnie zmieniając temat rozmowy.

Powoli zawracali pod blok w którym tymczasowo mieszkała Selena.

-Tylko ukrywając to wszystko mogę poznać naturę każdego człowieka... Ty również poznałeś mnie jako osobę biedną, dlatego traktujesz mnie jak równą sobie i wiesz że Bitcoiny nic nie zmieniają... – wyjaśniła ze spokojem w głosie Selena.

-Do czego potrzebny Ci ten chłopak...? – zapytał, nie rozumiał jaki użytek mogłaby mieć z bezdomnego.

-Może trochę się nad nim zlitowałam, bywa szorstki ale posiada swój oryginalny charakter..., właśnie to przypadło mi do gustu. Mam dosyć mieszkania samotnie, coś czuję że on mógłby być idealnym towarzyszem. – tymi słowy w jej oczach pojawił się błysk.

-Czyli od tak wzięłaś sobie pupila... Wiesz jacy są ludzie, zwłaszcza w tych czasach, on na pewno zawiedzie twoje oczekiwania. Nawet ładny nie jest, to taka bardziej ranna owca ! – Albert był trochę zły że przygarnęła pod swój dach człowieka, chyba faktycznie wolałby żeby była to owca.

-Albi, przestań mi dogryzać ... Zajmij się swoimi problemami, a nie moim życiem, wyborami i błędami! – powiedziała zdecydowana Selena, tak jakby nie miała nic do stracenia.

-Wszystko zrozumiesz gdy ta ranna łania dojdzie do siebie..., mogłaś wziąć sobie psa, przynajmniej byłby ci wierny! Miałaś przez cały czas przecież mnie i Wiktora, już o innych twoich znajomych nie wspomnę... Myślisz że nie wiem, on jest bezdomny! – robił jej wyrzuty jakby miał pretensje do Seleny że jego wybrała.

Selena spojrzała mu w oczy z przykrością że jej nie rozumie, przyspieszyła swój krok i powiedziała :

-To mnie zaboli, będę cierpieć ale nadal nie jest twoją sprawą. Muszę iść do domu... – zdjęła z Alberta swój wzrok i wyprzedzając go zaczęła iść coraz szybciej.

-Jechać po ciebie później? – pytał myśląc że gniewa się na niego i zmieniła zdanie.

-Tak.. – Selena zaczęła powoli biec w stronę swojego bloku, miała już nie daleko.

-Seleno...! – krzyczał za nią lecz bez skutku, stanął na chodniku opuścił w dół głowę i łapiąc się za nią oburącz, zastanawiał się co zrobił nie tak.

Selena przekroczywszy próg mieszkania trzasnęła za sobą drzwi. Oliver zakłopotany udał się sprawdzić kto przyszedł. Zmierzył wzrokiem Selenę, domyślił się że jest zdenerwowana.

-Co się stało...?

-Albert wtrąca się w nie swoje sprawy, to się stało! – w nerwach wymamrotała, zaciskając zęby.

-Pewnie chodziła o mnie... – wymamrotał pod nosem Oliver.

-Usiądź proszę, chcę porozmawiać. – powiedziała wskazując ręką na krzesło przy kuchennym stole.

Usiadł jakby skruszony i zdezorientowany, był ciekawy a jednocześnie bał się.

-Podoba Ci się u mnie? Chciałbyś zostać na stałe? – przeszywała go wzrokiem.

-Nie mam na co narzekać, zostałbym ale gdzie jest haczyk... – nie potrafił się skupić przez jej spojrzenie.

-Jesteś bardzo dociekliwy, to dobrze... Co potrafisz robić? – nadal przewiercała go oczyma, jak gdyby chciała ujrzeć jego myśli.

-Kiedyś byłem żołnierzem, gdy poznałem Miriam zmieniłem pracę. Zacząłem pracować przy taśmie produkcyjnej. W sądnym dniu kiedy jej zabrakło, stałem się potworem. – Oliver usiłował być szczery lecz zbyt długiej historii nie da się powiedzieć szybko.

-Widziałam i słyszałam opowieści o mężczyźnie z wieloma bliznami, którego ulica ochrzciła Bestią... Ujrzałam ring, a na nim krwawą walkę. Pan nie pokonany poległ na deskach, po czym słuch o nim zaginął. – swymi myślami rozgrzebywała przeszłość.

-Obawiałem się że dojdziesz do tego. Pamiętam, moim przeciwnikiem był bezimienny, w klatce stanął pierwszy a za razem ostatni raz, tylko po to by mnie pokonać. Miał czarną czapkę na głowie, której daszek zacieniał oczy, resztę twarzy ukrywał pod krwisto czerwoną chustą. – opowiadał w skupieniu, wpatrzony w blat stołu.

-W żaden sposób się nie oburzyłam tym faktem, wręcz przeciwnie zaintrygowałeś mnie... Pracuj dla mnie, za jedzenie oraz dach nad głową? – Selena chciała bestii którą był, czuła że siedzi gdzieś w nim ta druga połowa.

-Im dłużej jestem tutaj, tym bardziej mnie zaskakujesz. Taka trochę pani zagadka, z żadnej strony nie można cię rozgryźć... Kim miałbym być?

-Jestem prostą dziewczyną, lecz mimo to posiadam zbyt wielu wrogów... Potrzebuję ochrony. – wyznała łagodnie patrząc prosto w jego oczy.

-Czego od ciebie chcą? Nic nie masz... – pytał zdziwiony.

-Tego czego nie widać.

-Nie wydaje ci się że jesteś zbyt ufna, w stosunku do mnie? Z łatwością mógłbym cię skrzywdzić... Myślisz że wiesz na co mnie stać, czego możesz się spodziewać... – nie skończył mówić gdy Selena wstała z krzesła.

Zbliżyła się do Olivera na kilkanaście centymetrów, spojrzała głęboko w jego oczy i rzekła :

-Zrań mnie..., jeśli chcesz. Jestem na wyciągnięcie ręki , więc uderz, zabij mnie. – mówiła spokojnym głosem obserwując jego zachowanie.

Oliver zmieszany nie wiedział gdzie ma swój wzrok podziać, nie spodziewał się takiego obrotu rozmowy.

Stała przed nim co najmniej dziesięć minut, patrząc na brak reakcji z jego strony po czym udała się do sypialni zostawiając go samego. Selena postawiła na jedną kartę, zaryzykowała odsuwając od siebie wszelkie nadzieję, gdyż uznał przecież że może ranić. Nie tknął jej, nawet nie próbował, mimo dawanej mu szansy.

On zaś przed oczyma miał tylko pokaz slajdów z ostatnich dni, w których grała rolę główną.

Po nie długiej chwili Selena wyłoniła się z pokoju, jej widok postawił go na równych nogach.

-Przepraszam, zostanę twoim ochroniarzem. – wyznał onieśmielony jej wyglądem, ponieważ wyczekiwała już Alberta.

Selena nie wydała z siebie żadnego dźwięku, kiwnęła jedynie głową na zgodę. Bez wyraźnego celu krzątała się po salonie, jakby chciała za wszelką cenę znaleźć sobie zajęcie.

Po upływie dwóch godzin, gdy Oliver chciał do niej podejść, jakoś zagadać. W pół kroku zatrzymało go pukanie do drzwi. Odwracając się poszedł otworzyć.

-Nadal tu jesteś! – rzekł, zniesmaczony i nie zadowolony Albert, po czym wyminął go wchodząc do kuchni.

-Od wal się, co...? – odpowiedział niegrzeczne Oliver.

-Seleno, musimy już jechać... – mówił z kuchni, poganiając ją.

-Idę... – krzyknęła zza drzwi toalety.

-Gdzie jechać? – pytał poirytowany jego obecnością Oliver.

-Do pracy. – w te słowa Albert zaśmiał się z szyderczym uśmiechem.

-Jakiej pracy...! – nie odpuszczał mu ani na chwilę.

-Od nadmiaru wiedzy, boli głowa... Nie interesuj się nią, grzecznie ostrzegam! To za wysokie progi, na twoje nogi! – wyraźnie groził Oliverowi by nie ważył się próbować.

-Do póki jestem, żyje! Nie przed tobą na kolana będę klękać! – twardo nie dawał się zastraszyć.

Szybkim krokiem do kuchni wstąpiła Selena. Atmosfera w pomieszczeniu była tak gęsta i najeżona gniewem, że strach było oddychać. Patrzył jeden na drugiego wzrokiem który mógłby głowy obcinać. Kilka sekund brakowało by rzucili się sobie do gardeł. W odpowiednim momencie stanęła pomiędzy nimi. Albertowi poradziła żeby poczekał na nią w samochodzie a Oliverowi zasugerowała by nie kładł się spać zbyt szybko. Nie do końca wiedział co ona ma na myśli mówiąc o spaniu, chciał dopytywać, lecz za bardzo nosiły go nerwy.

Nim wybiła kolejna godzina Selena była już w kostnicy gdzie tymczasowo pracował Albert. Jedno po drugim wyciągał z lodówek rozczłonkowane ciała.

Mówią że zabijanie trzody chlewnej w ubojni jest straszne, to czego doświadczyła Selena uważnie przyglądając się każdej martwej części ciała było po stokroć gorsze. Każda bez wyjątku kończyna i organ, odcięte od reszty z precyzją neurochirurga, nie zachwiane, niemalże śmiało nazwać można je sztuką. Narzędzie tych zbrodni nie mogło być duże, lecz cięło kości niczym świeży chleb. Mordercę bez wątpienia Selena nazwała artystą w swej dziedzinie. Paręnaście ciał przed sobą miała, jak na puzzle przyglądała się odciętym rekom, głowom, nogom. Mimo bystrego oka nie znalazła żadnej wskazówki która poprowadziła by ich do sprawcy. Selena była zadziwiona, zuchwałością tej że istoty. Każdy wybitny artysta, składając podpis pod swym wyniosłym dziełem, szalenie pragnie by go pamiętano, lecz te twory z których niegdyś składał się jakiś człowiek były anonimowe. Miejsce śmierci oraz czas, możliwy przebieg zdarzenia, niby nic nie znaczące fakty odbiegające od tematu dla niej miały znaczenie. Przede wszystkim ten Kanibal liczył że to co zrobił będzie budzić strach i zgrozę u ludzi którym nie pisane już będzie zasnąć, zza zamkniętych powiek obraz makabryczny budzi lęk pierwotny. Naturalny łańcuch pokarmowy, śmierć jednej jednostki jest ukazana jako życie dla wielu.

-Tak wystawnej i kameralnej uczty, nie robi się dla jednej osoby. Sprawca lub sprawcy chcą nam przekazać uniwersalną wiadomość... – Selena zamilkła tak nagle w pół zdaniu, utonęła na moment w swych myślach.

-Mogłabyś wyrażać się zrozumiale, dla kogoś po za, tobą! Nic nie rozumiem, nie widzę sensu w tym co mówisz... – nie spokojnie wymachiwał rękoma Albert.

-Ludzie mogą nie być jedynym naczelnym..., dominującym gatunkiem na tej planecie. – mamrotała pod nosem jakby wiedziała lecz nie mogła powiedzieć.

-Czyli mamy mordercę!? – przez chwilę kamień spadł mu z serca i nawet się ucieszył.

-Nie mamy... – powiedziała, szybko dodając.

-Musisz na tych miast odwieść mnie do domu. – była coraz bardziej nie spokojna.

-Do tej łajzy ci się tak spieszy? Przecież to nie jest małe dziecko. Korzystając z okazji, może dasz się gdzieś zaprosić? – wyciągnął dłoń w kierunku włosów Seleny.

-Co ty wyprawiasz Albi! Nie umówię się z tobą. – w te słowa wyszła z kostnicy, żwawym krokiem kierowała się na zewnątrz.

-Poczekaj odwiozę cię!- krzyczał za nią, tracąc przy tym nadzieję że ma u niej jakieś szanse.

Będąc w samochodzie, mimo wielu spojrzeń Seleny w jego kierunku, nie odezwał się ani słowem. Zamyślił się tak intensywnie że przestały obchodzić go wszelkie światła i zakazy uliczne.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • vicky 12.08.2019
    (usunięte)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania