Divergent - nowa historia. Rozdział 2

II

 

Wychodzę na ulicę. W ciemności, którą rozjaśnia tylko blask księżyca, nie ma nikogo. Nasłuchuję minutę i ruszam w kierunku mojej kryjówki. Po przejściu dwóch ulic zaczynam biec, wiatr delikatnie smaga moją twarz, a włosy, które zawsze wiąże w kucyk, odbijają się od moich ramion, raz po prawej, raz po lewej stronie. Ciężar, który ledwo wyczuwalnie uciskał mój żołądek po zejściu z dachu, coraz ciaśniej oplata moje wnętrzności. Staram się rozluźnić, ale to nic nie daje. Pokonuję kolejne zakręty i ukazuje mi się coraz bardziej zniszczony krajobraz. Część budynków ma wybite szyby, innym brakuje całych pięter. Moje serce zaczyna bić szybciej, a dzwonienie wypełnia uszy. Wiem, co ujrzę za następnym rogiem. Choćbym bardzo się starała i tak nie potrafię powstrzymać reakcji mojego organizmu. Za każdym razem przyrzekam sobie, że nie zatrzymam się ani na sekundę. Kiedy wbijam wzrok w chodnik i zaciskam mocno pięści, a moje stopy wykonują skręt w prawo, wiem, że nie będę mogła dotrzymać danego sobie słowa. Jeszcze nigdy mi się to nie udało.

 

Podnoszę głowę i powoli wciągam powietrze, przede mną czarne zgliszcza zieją pustką. Kiedyś był tu mój dom, teraz opalone cegły zajmują całą powierzchnię między dwoma wysokimi budynkami, które nie ucierpiały w pożarze. Pot cieknie mi strużką po karku i znika za koszulką. Czuję gorąc na twarzy, jak tamtej nocy, gdy stałam w tym samym miejscu, ale zamiast pustki szalał tu pomarańczowy potwór, a jego liczne ogniste jęzory oplatały budynek. Smutek zaczyna zalewać moją duszę, ciężar w żołądku jest nie do wytrzymania, a pieczenie pod powiekami nie znika nawet, jak wciskam w nie pięści. Bez zastanowienia odwracam się na pięcie i biegnę w dół ulicy. Ucieczka to jedyny sposób na wyrzuty sumienia, które zjadają mnie od środka. Uciekam od miejsca, które kiedyś było moim domem. Uciekam od miejsca, w którym zginęli moi rodzice.

 

Z rekordową prędkością pokonuję resztę drogi. Nogi ciążą mi jak dwa kamienne bloki, a płuca płoną z braku odpowiedniej ilości tlenu. Gdy docieram do miejsca, które przez ostatnie dwa tygodnie było moim schronieniem, jestem zlana potem. Lodowaty prysznic sprawia, że zapominam o wszystkim i o wszystkich.

 

***

 

Przebijający się przez chmury blask księżyca delikatnie oświetla tarczę mojego zegarka. Jest środek nocy, ale dziś to nie strach i koszmary, towarzyszące mi od dwóch lat, są powodem, dla którego moje ciało zesztywniało, a w głowie szaleje huragan myśli. Jutro może zmienić się wszystko. Wraz ze wschodem słońca mogę po raz pierwszy być bezpieczna. Drżącymi rekami przeczesuje rozpuszczone włosy, przygryzając zębami wewnętrzną część policzka. Jutro zaczniesz wszystko od nowa. Jutro będziesz wolna - powtarzam w myślach tak długo, dopóki sama w to nie uwierzę.

 

Dźwięk alarmu wyrywa mnie z odrętwienia. Przeglądam się w wiszącym na ścianie lustrze i widzę wypełnioną smutkiem twarz, z jeszcze ciemniejszymi, niż zazwyczaj, sińcami pod oczami. Zieloną barwę tęczówek odziedziczyłam po mamie. Z jej oczu biła energia, chęć życia i miłość. Moje pozbawione są jakiegokolwiek blasku. Długie brązowe włosy, jak co rano, związuję gumką. Sięgają już dolnej części pleców. Od dwóch lat nikt ich nie dotykał, tylko mamie pozwalałam je obciąć, ale dziś czas na zmiany.

W kuchennej szufladzie znajduję stare nożyczki, które ktoś zostawił tu wiele lat temu. Lewą ręką trzymam kucyk nad głową, uważając, żeby żadne pasmo nie wymknęło się z mojego uścisku. Zaciskam mocno powieki i biorę głęboki oddech, zatrzymując powietrze na kilka sekund w płucach. Jedno sprawne cięcie i kucyk opada za moje ramiona, ledwo sięgając do łopatek. W uniesionej dłoni nadal trzymam odciętą brązową kitkę. Jej widok powoduje mocne kłucie w klatce. - Przepraszam – mówię na głos. Odrzucam włosy, zakładam kurtkę i pełna obaw opuszczam moją kryjówkę po raz ostatni.

 

Ceremonia przydziału odbywa się w najwyższym budynku, w centrum miasta. Dziś każdy szesnastolatek zaprzysięże własną krwią przynależność do jednej z pięciu frakcji. Dekady temu ceremonia ta była zarezerwowana tylko dla dzieci w nich urodzonych. Po latach, kiedy liczba bezfrakcyjnych wzrosła, postanowiono zmienić zwyczaj i wymóc na nich przestrzeganie trzech praw: niestosowania przemocy, rejestracji urodzin i udziału każdego szesnastolatka w Ceremonii Wyboru. Nieprzestrzeganie choć jednego z nich jest surowo karane.

Celem rządu jest wcielenie dzieci z sektora północnego do, ich zdaniem, idealnego modelu społeczeństwa, opartego na podziale według określonych predyspozycji. Niestety brak edukacji i wiedzy o poszczególnych frakcjach sprawia, że to właśnie my zostajemy z nich po pewnym czasie wydaleni i wracamy do życia na ulicy. Z każdym rokiem liczba biorących udział w ceremonii maleje, a zdecydowani zmienić swój los wybierają Serdeczność z oczywistych względów - pełny brzuch i bezpieczeństwo.

 

Słońce praży z wysoka, ale w oddali na wschodzie kłębią się ciemne chmury, zwiastujące burze. Powietrze pachnie słodką wonią kwiatów, wyrastających spomiędzy szczelin zniszczonych budynków. Czuje zdenerwowanie, kiedy docieram do centrum, ale decyzję o wyborze podjęłam już dawno i nie mogę odpuścić w ostatniej chwili.

 

Zerkam na zegarek i przyspieszam kroku. Ceremonia Przydziału zaplanowana jest na trzynastą, ale w tym roku bezfrakcyjni mają obowiązek stawienia się z godzinnym wyprzedzeniem. Ze zdenerwowania co chwila przełykam ślinę. Ogarniająca mnie panika wzrasta, gdy wspinam się po schodach, ku czekającej na mnie przyszłości. Jeszcze kilka kroków i moje życie zmieni się na zawsze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Katra 04.09.2016
    Masz bardzo ciekawy styl pisania. Podoba mi się :).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania